ABC polskiej sceny politycznej- na jedną stronę w zeszycie.
Zgłoś nadużycie!
Aborcja - najpopularniejszy wyróżnik polityczny w Polsce. Usunięcie ciąży, zakazane za Stalina, dopuszczane szeroko za późniejszego PRL-u, stało się tematem pierwszej poważnej debaty dotyczącej praw człowieka w Polsce po '89 roku. Kościół katolicki potraktował ten obszar jako swoisty test na gotowość obywateli do diametralnej zmiany, która miała oznaczać przejęcie przez Kościół po latach tzw. komunizmu, rządu dusz nad sumieniami obywateli w całym kraju, we wszystkich grupach społecznych i pokoleniach. Podobnie było z hasłem wprowadzenia religii do szkół, które po intensywnych choć krótkotrwałych protestach zostało w pełni zrealizowane i przestało być przedmiotem większych dyskusji. Temat aborcji tymczasem - pozostał, głównie dzięki niezgodzie i aktywności kobiecych organizacji pozarządowych. Uchwalona w 1993 roku ustawa o ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, okrzyknięta przez prawicowych polityków kompromisem, jest w istocie jedną z najbardziej restrykcyjnych ustaw jakie istnieją w tym obszarze na świecie. Społeczeństwo podeszło do tej regulacji z właściwym sobie historycznym stoicyzmem, uczącym od czasu rozbiorów, że prawo które jest wbrew interesom większości obywateli, należy zwyczajnie omijać. Zapracowana kobieta z trójką dzieci nie pójdzie demonstrować pod Sejm w sprawie zmiany ustawy. Nie ma na to czasu, ochoty i determinacji. W razie potrzeby bez wahania skorzysta jednak z odpowiedniego ogłoszenia, płacąc równowartość swojej pensji temu samemu lekarzowi, który w publicznym szpitalu odmawia przeprowadzenia bezpłatnego zabiegu np. u zgwałconej kobiety, głośno zasłaniając się tzw. klauzulą sumienia. Nic za to mu nie przeszkadza wykonać zabieg - jak nazywane jest to przez reklamodawców, "wywoływania miesiączki" - po godzinach, prywatnie, za odpowiednie stawki. Czy można się dziwić, że lobby medyczne, poza paroma światłymi wyjątkami nie chciało nigdy przeciwstawić się absurdalności tej ustawy?
To, co jednak dziwi mnie już od kilkunastu lat, to kompletne lekceważenie tego problemu przez polityków lewicy. I ci sytuujący się w centrum, i ci lewicowi - starannie omijają temat aborcji uznając go za niszowy, nieelegancki, nieważny, a przede wszystkim taki, na którego rozwiązanie "nie ma aktualnie dobrego momentu". W 2003 roku, w pełnym rozkwicie rządów SLD-UP obchodziliśmy 10 rocznicę "braku odpowiedniego momentu". W 2004 notowania rządu Leszka Millera osiągnęły dno skali.
B Beton - cóż robić, kojarzy mi się z biskupem Pieronkiem... Ogłosił on publicznie, że Jaruga-Nowacka, to jest taki feministyczny beton, który tylko kwasem solnym można rozmiękczyć. Nie słyszałam, by przedstawiciel hierarchii kościelnej (w dodatku uważany za światłego i otwartego człowieka) o kimkolwiek innym wyrażał się w taki sposób. Większość świata polityki (w tym także mój ówczesny szef, premier Leszek Miller) wolała tej wypowiedzi biskupa nie zauważyć. Bronili mnie tylko nieliczni - Helena Łuczywo z "Gazety Wyborczej", Jan Ordyński w TVP 3 i organizacje kobiece, w tym krakowska Fundacja Efka, która natychmiast wyprodukowała koszulki z napisem: Więcej feminizmu, mniej kwasu solnego.
Bezdomni - na dworcach, działkach, w szopach, na ulicy. Nie umiem się z tym pogodzić, nie umiem nazwać nikogo "niezbędnym kosztem transformacji". Ludzie wykluczeni, pozbawieni dachu nad głową, muszą dostać szansę na wyjście z bezdomności, na wyrwanie się z nieszczęścia i braku nadziei. Państwo musi też zapewnić możliwość przetrwania tym, którzy nie potrafią lub nie chcą z takiej szansy skorzystać. Cywilizowane państwo XXI wieku nie może godzić się z zamarzaniem bezdomnych ludzi zimą, z brakiem jakichkolwiek możliwości przetrwania. W Polsce nie ma taniego budownictwa czynszowego lub spółdzielczego, powstają piękne apartamentowce, a opłaty za lokale wciąż rosną. Potrzebne są więc zarówno projekty takie jak ten realizowany przez nas w Ministerstwie Polityki Społecznej - program wychodzenia z bezdomności, jak i specjalne instrumenty ułatwiające podjęcie zatrudnienia - np. spółdzielnie socjalne. W tej sprawie mam zresztą poczucie dużego rozgoryczenia. Projekt ustawy o spółdzielniach socjalnych, porządkujący ulgi, jakie by im przysługiwały, jako przedsiębiorstwom ze sfery tzw. ekonomii społecznej - nie został przez parlament uchwalony, mimo, że były na to wszelkie szanse i odpowiednia większość. Przewodniczący Komisji Gospodarki z Platformy Obywatelskiej, poseł Szejnfeld, postanowił nie wprowadzić ustawy na posiedzenie komisji w odpowiednim czasie. Mimo apeli organizacji pozarządowych, mimo nacisku posłów - pozostał "niezłomny". I gdzie ten liberalny dogmat o dawaniu ludziom wędki?
Były też inne, tym razem prawicowe pomysły rozwiązań - słynne już swoiste getta dla najuboższych, które w Warszawie wprowadza Lech Kaczyński. Pomysł polega na wysiedleniu wszystkich najuboższych i bezdomnych warszawiaków do jednego, odległego od centrum miejsca. Mieliby tam mieszkać razem, nie szpecąc estetyki stolicy. Dodatkowym elementem potęgującym kuriozalność i okrucieństwo pomysłu tego dzielenia społeczeństwa na godnych i niegodnych, był plan, by mężczyźni i kobiety mieszkali osobno. W innych, wieloosobowych barakach. Nawet, gdy są to małżeństwa. Niezbyt to prorodznne. I jak tu się nie bać schizofrenii IV Rzeczpospolitej.
C Córeczko... - narzędzie Jacka Kuronia (o którym szerzej jeszcze będzie), z podobnego arsenału co polityczne całowanie, ale daleko subtelniejsze, milsze i dające wyróżnionej (nazwanej) w ten sposób kobiecie poczucie wyjątkowości. Poza tym - nie ma co udawać - wszystkie Jackowe "córeczki" wiedziały dobrze, że są jedyne na świecie, najmądrzejsze i najpiękniejsze. Przynajmniej przez te parę minut rozmowy. Kiedy w Ministerstwie Polityki Społecznej odsłaniałam (wraz z Danusią, żoną Jacka) w czerwcu 2005 roku tablicę pamiątkową na Jego cześć, kiedy składane były kwiaty, wybrzmiewały przemówienia i jedliśmy zupę ugotowaną przez spółdzielnię socjalną, prześladował mnie odzywający się gdzieś w głowie lekko schrypnięty głos Jacka: Córeczko, a po co to wszystko? Czasu szkoda�
F Figura - Renaty Beger. Powód moich nieustających wyrzutów sumienia. Nie lubię wchodzić w "pyskówki", zwarcia, obrzucanie się inwektywami. Staram się nie reagować na polityczne zaczepki, gryzienie po kostkach. Ale kiedy posłanka Samoobrony Renata Beger, przy okazji debaty nad ustawą o równym statusie kobiet i mężczyzn oświadczyła, że nie jest potrzebny równościowy urząd, bo jak Jaruga-Nowacka była Pełnomocniczką, to cały budżet przejadła - nie wytrzymałam. Weszłam na mównicę i powiedziałam, że mimo tego "przejadania" - ja figurę posiadam odpowiednią... Media były zachwycone złośliwościami, a ja się do dziś gryzę...
G Globalizacja Kiedy jedno kliknięcie komputera decyduje o przepływie miliardów dolarów czy euro, zamykaniu setek przedsiębiorstw, zwiększającym się bezrobociu - nie bardzo może być mowa o demokratycznej kontroli. Proces ten odbywa się poza wybranymi rządami i instytucjami międzynarodowymi. Ci, którzy takiemu "oderwaniu" procesów makrogospodarczych i finansowych od społeczeństw się przeciwstawiają, nazywają się alterglobalistami - bo alter znaczy inny, a jak mówi główne hasło Antyszczytu zorganizowanego w 2004 roku w Warszawie - Inny świat jest możliwy.
Pamiętam podsycaną przez media panikę wśród sklepikarzy, którzy regularnie straszeni zabijali okna i drzwi tekturą w obawie przed wcielonymi diabłami zjeżdżającymi do stolicy: tłumem anarchistów, trockistów, feministek, związkowców - słowem alterglobalistów właśnie. Okazało się, ku rozczarowaniu redaktorów telewizyjnych, że antyszczyt był wesoły, kolorowy, rozśpiewany, w nikogo niczym nie rzucał i w ogóle maszerował bardziej w atmosferze fiesty niż destrukcji. Najlepiej wyszedł na tym Andrzej Mleczko, który wywiesił kartkę w swojej Galerii, znajdującej się na trasie przemarszu: "Dla alterglobalistów - 10% zniżki".
I Ikonowicz Piotr - trybun ludowy. Będąc posłem nie przestał zajmować się biedą i działalnością społeczną o bardzo mocnym wydźwięku politycznym. Razem z innymi lewicowymi działaczami blokował eksmisje ludzi na bruk, dochodziło do awantur i przepychanek z komornikami. Po roku ostrej walki Trybunał Konstytucyjny przyznał rację blokującym i wydał orzeczenie, że wyrzucanie ludzi na bruk sprzeczne jest z Konstytucją.
Piotr próbował odbudowywać PPS - bezskutecznie. Po klęskach w wyborach prezydenckich, a potem parlamentarnych odszedł - i założył swoją Nową Lewicę. Nie wiem, czy uda mu się powrócić do polityki z pierwszych stron gazet. Na razie zepchnięty na margines polskiej polityki, przy swojej bezkompromisowości traktowany jest raczej jak "folklor polityczny". Zdaje się być z tym pogodzony, nieraz wręcz sam "dorabia gębę" temu wizerunkowi. A szkoda...
Irak - zawsze ten sam schemat: gdzieś jest ropa, ważne geopolityczne interesy, można wypróbować nową broń. Wszystko w imię demokracji. Sprzeciwiałam się działaniom Busha seniora w Iraku, podczas pierwszej interwencji, zawiązałam wtedy komitet zbierający fundusze na lekarstwa dla dzieci. Nie pogodziłam się z polską obecnością w Iraku dla wsparcia Busha juniora. Nie wierzę w eksperymenty prowadzone prze obce wojska na żywym społeczeństwie.
Tak myśli zdecydowana większość Polaków. Obserwowałam moje koleżanki - współpracowniczki, moją córkę i jej przyjaciół z ówczesnej młodzieżówki Unii Pracy, i tłum innych, jak w 2003 roku pokojowo demonstrowali pod ambasadą amerykańską przeciw wojnie. W końcu część z nich usiadła na ziemi, a służby prewencji nosiły ich do policyjnych samochodów. Skandowali "żadnej krwi za ropę" - było ich ze dwa tysiące. Takich demonstracji odbyło się kilka, powstała Inicjatywa Stop Wojnie. Ale mimo zdecydowanie negatywnej opinii Polaków w sprawie zaangażowania w Iraku, nie powstał w Polsce szeroki ruch antywojenny. W Rzymie, Londynie, Paryżu, Madrycie demonstrowały setki tysięcy ludzi. Może my, Polacy jesteśmy jako społeczeństwo już zmęczeni przełomami, demonstracjami, głodówkami? Może za mało w nas poczucia solidarności? Nawet podczas znacznie większych demonstracji pracowniczych protestują poszczególne grupy, walczą tylko o swoje postulaty. Brak wiary? Poczucie bezsilności?
J Jerzy Paweł - mój mąż. Napisać bym mogła o nim całą książkę. Mówi się, że jak ktoś jest mądry, to musi być też dobry. I taki właśnie jest Jerzyś. Niezależny, dowcipny, uważny, wrażliwy, cierpliwy. Logiczny aż do bólu. Przeczy stereotypom męża feministki, który powinien się krzątać w kuchni - Jerzy Paweł do dziś nie nauczył się niczego gotować. Umie słuchać - oczywiście o ile ma na to ochotę. Kiedy nie słucha -nadal sprawia wrażenie zaciekawionego, potakuje, kiwa głową - byleby rozmówcy nie urazić. Ale ja i tak widzę, kiedy mimo teoretycznego zaciekawienia tematem, w myślach przygotowuje wykład dla studentów lub odpisuje na list.
Jest matematykiem nie tylko z wykształcenia, ale i z duszy - gdziekolwiek się nie znajdzie, od razu liczy ilość obecnych osób, zapamiętuje numery telefonów wzorami matematycznymi. Roztargniony: wychodzi na spacer z psem - bez psa, gubi samochód, myli Basię z Kasią (nasze córki), a jak się zaczyta to o całym świecie zapomina.
Jest dobrym ojcem. - pięknie cieszył się z naszych córek, gdy były malutkie po kąpieli uważnie liczył wszystkie paluszki i dopiero, jak się upewnił, że jest ich pięć - wkładał rączkę do kaftanika. Gdy dziewczynki dorosły razem malowali mieszkanie, nurkowali i żeglowali.
Programowo apartyjny, choć dzielnie i bezustannie mnie wspierający. Poglądy ma zdecydowanie lewicowe - zresztą wyniesione z domu rodzinnego (zobacz: Teściowie). W latach 80-tych ze swoich wyjazdów naukowych przywoził do Polski, tony książek "z drugiego obiegu". Stan wojenny zastał nas w Holandii, gdzie Jerzy Paweł pracował na Uniwersytecie w Eindhoven. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy wracać jak najszybciej do kraju - chyba jako jedni z niewielu. Czuliśmy, że choć pozostanie za granicą byłoby łatwiejsze, w Polsce jednak jest więcej do zrobienia, tu są nasi bliscy, nasi przyjaciele, nasze miejsce na ziemi. W ostatnich dniach grudnia dotarliśmy do domu. Nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji.
Dekadę temu założył Polsko - Japońską Wyższą Szkołę Technik Komputerowych, której jest Rektorem. Idzie mu świetnie, ale cóż się dziwić - wszak jest fantastyczny.
Ponad 30 lat małżeństwa uczą wiele. Cechy, które nas przedtem w sobie złościły - dziś rozczulają. On dla mnie nauczył się tańczyć (trochę) a ja - grać w brydża (też trochę). Ja nabrałam więcej dystansu do świata, pewnego luzu - on nauczył się cieszyć rzeczami drobnymi, chwilą, pięknem przyrody.
Wzięliśmy ślub katoliczki z ateistą, uzyskując wszelkie potrzebne zgody. Gosposia mojego wuja, księdza przyjrzała się nam siedzącym po ślubie na plebani i podsumowała: porządny kawaler - wziął i zaryzykował�
Potrafimy się sprzeczać, ale o rzeczy codzienne - nigdy o wartości.
K Kara śmierci - jestem przeciw. Czasem żałuję, że nie uczymy się - jeszcze w szkole, rozmawiać o takich problemach, wymieniać argumentów, wypracowywać stanowisk. Przeważa agresja, niezrozumienie tego, co mówi ktoś inny. Tak jak w przypadku eutanazji czy aborcji brak nam umiejętności słuchania i poszukiwania realnych zobowiązań. To nieprawda, że kara śmierci ma działanie odstraszające, przestępczość może powstrzymać tylko nieuchronność kary. Zawsze może się zdarzyć, że wyrok będzie niesłuszny - sądy są omylne, o czym świadczy choćby wielka ilość "pomyłek" sądowych w tych stanach USA, gdzie kara śmierci jest utrzymana. Społeczeństwo nie może brać na swoje sumienie pozbawiania życia kogokolwiek. Ugrupowania prawicowe, które gorliwie domagają się ochrony życia poczętego, jednocześnie walczą o przywrócenie kary śmierci. Tyle zrozumieli z przykazania "Nie zabijaj"...
Kutz Kazimierz - świetny reżyser, wicemarszałek Senatu, podobno człowiek prawicy. Odważny, legenda polskiego kina. Taki człowiek prawicy, który maszeruje w pierwszym szeregu Parady Równości, i który pisze: Wielu artystów żyje dziś pustelniczo, gdzieś na rozstajach polnych dróg, w zaciszu naszych gór, lasów i łąk. Są częścią tego samego złomowiska kapitalizmu, niepotrzebnych stworów, które plączą się między nogami kreatywnych biznesmenów. Bo zachłanne modelowanie struktur przedsiębiorczości jest ważniejsze niż pochylenie się nad losem pojedynczego człowieka.(...) Dawniej bieda, upodlenie ludzkie były przedmiotem wielkiego zainteresowania piszących i troską wielu partii postępowych. Dziś już nie ma ani Żeromskich, ani PPS-u.
Krzysztof Mętrak pisał o Kutzu w swoim Dzienniku, że to talent pomnikowy. Ja bym powiedziała "charakter pomnikowy".
L Liga Polskich Rodzin - dobry punkt odniesienia. Polityczne antypody. Myślę odwrotnie, czuję inaczej, co innego mnie wzrusza. Gdybym wyjechała na trzy lata i znalazła się na bezludnej wyspie bez gazet i innych mediów, po powrocie wystarczyłoby zapoznać się ze stanowiskiem Giertychów w dowolnej sprawie. Zajęłabym przeciwne.
Liniowy - podatek. Ultraliberalny mit sprzedawany obywatelom pod hasłem obniżania podatków i upraszczania systemu. Oczywiście w tak "nieprawomyślnym" kraju jak Polska, nikt nie lubi płacić podatków, więc pomysł wprowadzenia jednej, np.15 procentowej stawki, jak proponuje Platforma Obywatelska - jest nośny, szczególnie wśród dziennikarzy ekonomicznych. Kolejny sposób na "danie bogatym i odebranie biednym" , czyli dokładnie odwrotnie niż Janosik. W tej sprawie jestem po stronie Janosika, Robin Hooda i Zorro.
M Miller Leszek - polityk marnotrawny. Przetracił poparcie opinii społecznej, jak dziad fortunę w Monte Carlo. Po wyborach 2001 roku wydawało się, że lewicy nic i nikt nie wyrzuci z rządowych gabinetów przez co najmniej dwie kadencje. Ale okazało się, że programowy nihilizm, zapatrzenie w USA, interesy przedsiębiorców i liberalny plan Hausnera - spowodowały załamanie. Autorski pomysł lewicowego premiera, żeby oddzielić gospodarkę od sfery socjalnej, bo jedna jest naukowa i obiektywna, a drugą się będzie realizować, jeśli wystarczy pieniędzy - musiał przynieść ogromne niezadowolenie społeczne. A afery? Oczywiście też. Ale afery są tylko rezultatem choroby, którą jest egoizm i brak poglądów. Jak Boga nie ma - to wszystko wolno - pisał Dostojewski. Dla lewicy takim Bogiem musi być wiara w sprawiedliwość społeczną i walka z wyzyskiem. Jak tego Boga zabraknie - to pojawiają się baronowie, afery, prywata.
Modzelewski Karol - potrafi walczyć o swoje przekonania jak nikt inny. Na co dzień nie angażuje się w politykę, ale jest obecny zawsze wtedy, kiedy trzeba - czy chodzi o obronę robotników czy walke o bezpłatne studia. Wspaniały mówca, świetnie komunikuje się z audytorium - nawet, jeśli słuchacze mają inne zdanie. Pamiętam jak mówił do ponad 200 działaczy Unii Pracy, namawiając do poparcia kandydatury Jacka Kuronia w wyborach prezydenckich. Mimo świetnej argumentacji tracił poparcie sali - rząd za rzędem. Na końcu popierało go już tylko prezydium. Mimo to - Karol utrzymał uwagę wszystkich i skończył tak dobrze jak zaczął: odważnie, z sensem, ideowo.
Karol Modzelwski to człowiek z gruntu "polityczny", zaangażowany - a jednak nieobecny. Tym gorzej dla polityki. Nawet na pogrzebie Jacka Kuronia, przyznając, że nie jest to odpowiednie miejsce, wygłosił znakomity manifest polityczny - Jackowi z pewnością by się to spodobało.
N Najstarszy - zawód świata (jako etnograf wiem, że jest nim z pewnością zbieractwo i myślistwo). Już samo to określenie zawiera w sobie jakąś dawkę przyzwolenia na prostytucję. No, skoro "najstarszy", to może nie warto z tym walczyć, taka długa tradycja... To oczywiście bzdura - prostytucja odziera ludzi z godności - i sprzedających i kupujących. Jest podłożem przestępczości, handlu ludźmi, wykorzystywania. W Europie istnieją generalnie dwa podejścia do problemu. W Holandii prostytucja jest legalna, słynne uliczki z witrynami w Amsterdamie zwiedzane są przez każdą wycieczkę i traktowane bardziej jako "atrakcja turystyczna" niż siedlisko rozpusty. Ale to wcale nie powoduje, że problem jest mniejszy, że go nie ma. Może tylko skala jest łatwiejsza do określenia i można zorganizować opiekę zdrowotną. W Szwecji od paru lat za kupowanie usług seksualnych karani są klienci. Ta regulacja doprowadziła do natychmiastowego zniknięcia prostytucji z ulic. Ale - rzecz jasna - wzrosło za to podziemie. Oczywiście "porządny obywatel", który kiedyś mógł bez żadnych ograniczeń korzystać z "sex przemysłu", prawie że otwarcie, teraz dobrze się zastanowi, zanim pójdzie do nielegalnego domu publicznego. Ale społeczeństwo z samych "porządnych" się nie składa, a ci szukają - w internecie i w ... polskich miastach na Wybrzeżu. A w Polsce? Po naszemu: prostytucja jest piętnowana z wielu ambon i mównic, a tzw. agencje towarzyskie kwitną, gazety pełne są ogłoszeń, a drogi - tzw. tirówek, usuwanych przez policję szczególnie przed przemarszem pielgrzymek. Czyli - pełna hipokryzja.
Nałęcz Tomasz - nazywany też kurkiem na dachu. To niewątpliwie inteligentny polityk, mający talent do metafor i alegorii. Kiedy zaczyna zdanie, nigdy nie wiadomo do jakiej puenty dojdzie i co mu się z czym skojarzy. Sądzę, że ta wrodzona bystrość i zmysł polityczny bardzo przeszkadzają mu w uprawianiu polityki. Tomasz bowiem przelicytowuje. Chce być "do przodu" za wszelką cenę, więc natychmiast opuszcza ugrupowanie, które spada na sejmowej giełdzie. Po prostu musi wygrywać i z politowaniem patrzeć na kolegów "ze starej partii", którzy na pierwszy rzut oka wykazali się mniejszym refleksem. Jak odchodził do UP, to czuł się lepiej od kolegów z SLD, jak odchodził do SdPL., z lekceważeniem odnosił się do UP. Teraz, popierając Włodka Cimoszewicza pokazuje zyg-zyg marcheweczka Markowi Borowskiemu. Tymczasem takie wybory - niby rozsądne, dokonywane w imię dobrze rozumianych korzyści, w dłuższej perspektywie nie mogą okazać się słuszne i dodające politykowi sympatii. Mimo wszystko istnieje jakaś granica "elastyczności" i "pragmatyzmu". Przynajmniej taką mam nadzieję�
P Patriarchat skona - jedno z haseł dorocznej, feministycznej Manify. Ósmego marca 2005 roku odliczałam głośno, jak już niewiele czasu patriarchatowi pozostało. Bo naprawdę wierzę, że mimo wszystkich wychyleń naszego polskiego wahadła, mimo ciągłego podważania prostego twierdzenia, że ludzie - kobiety i mężczyźni - są równi, proces ten jest nieodwracalny. Historia ruchu kobiecego, to kronika postępu. Od walki o prawo wyborcze, od wejścia na stopnie gilotyny Olimpii de Gauche walczącej podczas Rewolucji Francuskiej o prawo kobiet do bycia obywatelkami, od wtargnięcia kobiet na uniwersytety - wciąż posuwamy się naprzód. Nie powstrzymają tego żadni mizoginiczni przywódcy polityczni. Nie powstrzymają tego prawicowe posłanki zaganiające inne kobiety do kuchni z wysokości sejmowej trybuny. Pierwsze Manify gromadziły do trzydziestu działaczek organizacji kobiecych. Ostatnio było nas ze dwa tysiące: młodych, starszych - różnych. W dodatku Andrzej Mleczko nauczył się rysować równościowe obrazki w ramach kampanii "Czas na równe traktowanie". Patriarchat nie ma szans.
Posiłek dla potrzebujących - akcja, którą udało mi się przeprowadzić w czasie ministrowania w resorcie polityki społecznej. Głód jest hańbą demokracji. I nie chodzi o to, żeby charytatywnie, z łaski rozdawać ubogim zupę, choć na pewno i to trzeba robić. Państwo musi stworzyć rozwiązanie systemowe. Jeżeli jest bezrobocie i bieda, to trzeba wydać pieniądze, żeby Ci, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji, nie byli głodni. To proste: "głodnego - nakarmić". I wiem, że ministrowie finansów rzadko rozumieją konieczność wydania milionów złotych na jedzenie. Czasem ważne jest to, żeby pomóc komuś starszemu, niepełnosprawnemu, kogo nawet byłoby stać na zakup obiadu w barze, ale ma trudności z przemieszczaniem się. Trzeba zorganizować dzieciom obiady w szkołach - bez podziału na lepszych i gorszych. Dla wszystkich. W 2005 roku udało się zwiększyć wydatki na dożywianie do 500 mln. zł., to znaczy czterokrotnie. To jeszcze za mało, choć pierwszy raz takim programem objęliśmy nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Zaangażowały się organizacje pozarządowe. Choćby dla takich projektów warto uprawiać politykę.
S Socjalizm - tak, wypaczenia - nie! Pierwotne rozumienie tego terminu w Polsce oznaczało tyle: demokracja i sprawiedliwość społeczna. Lata PRL, po pierwsze przekreśliły demokrację, pod drugie - postawiły pod znakiem zapytania sprawiedliwość społeczną, która - choć obecna wciąż na sztandarach - zamieniła się w zbiurokratyzowany system nakazowo-rozdzielczy. Nic dziwnego, że termin został znielubiany i używany jest przez prawą stronę jako inwektywa. Przekreślona została polska tradycja socjalizmu demokratycznego, myśl Ossowskich, Limanowskiego, Abramowskiego. W efekcie - wyrzucono poza polityczny nawias całą tradycję walki o postęp społeczny, oświatę, lepsze warunki życia dla zwykłych ludzi. Może dlatego polska lewica jest tak słaba ideowo, zawieszona między pragmatyzmem partii o rodowodzie post-komunistycznym, a radykalizmem różnych ugrupowań skrajnej lewicy, czerpiących raczej z dorobku zachodnich ruchów, niż własnej tradycji. Dla mnie słowa z Manifestu Krakowskiego, z roku 1846, wciąż brzmią jak niespełnione, nie podjęte wyzwanie: Wywalczymy sobie skład społeczeństwa, w którym każdy podług zasługi i zdolności z dóbr ziemskich będzie mógł użytkować, a przywilej żaden i pod żadnym kształtem mieć nie będzie miejsca; w którym każdy Polak znajdzie zabezpieczenie dla siebie, dla żony i dzieci swoich; w którym upośledzony na ciele lub duszy znajdzie bez upokorzenia niechybną pomoc całego społeczeństwa. To właśnie jest socjalizm.
Społeczna - polityka. Chciałbym, żeby hierarchia w Polsce wyglądała tak, jak naucza studentów prof. Zofia Jacukowicz, specjalistka od problematyki wynagrodzeń: Polityka społeczna jest od stawiania celów, polityka gospodarcza - od ich realizowania. Twierdzenie to ma głęboki sens, bo przecież, jeśli spokojnie się nad tym zastanowić i przestać wsłuchiwać w Donalda Tuska, nie istnieje nic takiego jak dobro gospodarki samej w sobie. Gospodarka ma się rozwijać po to, by państwo było bogatsze i żeby lepiej się żyło jego obywatelom. Wszystkim, bo wszyscy się na to składają. Mówienie wyłącznie o wspaniałym o wzroście gospodarczym fałszuje obraz rzeczywistości, bo dopiero pytanie o to, jak się on przekłada na kieszenie obywateli (i których obywateli) mówi coś o poziomie i jakości życia społeczeństwa. Można mieć i 20 proc. wzrostu, a 90 proc. obywateli żyjących w nędzy, jeśli struktura społeczna oparta będzie na wyzysku i niesprawiedliwości. W Polsce, na sutek zaczadzenia elit politycznych skrajnym liberalizmem, prymat dogmatu o pomnażaniu kapitału, od początku lat 90-tych dominuje nad sferą społeczną. Wszelkie wydatki społeczne "idą pod nóż" w pierwszej kolejności, bo nowe helikoptery są nam przecież niezbędne, a z pomocy społecznej zawsze coś można urwać. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że wydatki na cele społeczne nie są traktowane jak długofalowa inwestycja, tylko jak dolegliwość przeszkadzająca tym, którzy już się dorobili - w dalszym, jeszcze bardziej prężnym rozwoju. Dogmat o przypływie podnoszącym wszystkie łodzie - jest mitem. Jest w gruncie rzeczy oszustwem mającym odwrócić uwagę od tego, jak na różnych rozwiązaniach korzystają ci, którzy już zdobyli (w ten czy inny sposób) pierwszy milion.
Szklane domy - coś, o czym warto marzyć. Kiedy przed wojną w pięknej, nowoczesnej Gdyni (całej jakby z marzenia konstruktywisty), zaczęto budować osiedle robotnicze na Witominie, projektanci i pomysłodawcy, przede wszystkim Stanisław Thor, dyrektor ogromnego wtedy państwowego przedsiębiorstwa "Paged" - myśląc o nieobeznanych z miejską infrastrukturą robotnikach, budowlańcach - pochodzących z Polesia, tak zaplanowali kuchnie, żeby nie dało się do nich wstawić łóżka. Tak to opisuje we "Wspomnieniach" Monika Żeromska: system obmyślony przez pana Thora był prosty i słuszny. Każda nowo przybyła rodzina dostawała mieszkanie między dwiema dawniej zasiedziałymi. Tak, że jeśli dzieci były zawszone, to te matki z sąsiedztwa nie dawały się swoim bawić z nimi, nim wszy nie zostały wytępione. Mieszkania zbudowane były tak sensownie, że w kuchni nijak nie można było wstawić łóżka, aby uniknąć gnieżdżenia się tam całej rodziny, podczas, gdy pozostałe pokoje stałyby odświętnie nie używane. Zarząd bloków stwierdził, że pralnie, suszarnie i magle, znajdujące się w suterenach i oddane do bezpłatnego użytku mieszkańcom, stoją puste, a kobiety piorą po dawnemu u siebie w kuchniach. Wtedy pan Thor ogłosił, że od tego i tego dnia za korzystanie z pralni czy magla ma się płacić 50 groszy za godzinę. Wszystkie kobiety zaczęła prać w pralniach i skrupulatnie obliczały swoje tam godziny. (...) nie było w tym jego (Stanisława Thora) działaniu ani śladu filantropijnej dobroci, wszystko było mądre i celowe, i opłacalne dla każdego.
Żoliborska Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa. W latach 20-tych w stolicy tylko 13% budynków było skanalizowanych i zaopatrzonych w wodociąg, mieszkania nie miały dostępu do światła, dominowała zwarta zabudowa. I powstał plan, realizowany na ówczesnych obrzeżach miasta - wynikał z idei: taniego budownictwa spółdzielczego. Było to miejsce przesiąknięte samorządnością, wspólnym zarządzaniem tzw. urządzeniami społecznymi: Biblioteka z czytelnią i świetlicą. Poradnia lekarska "Zdrowe dzieci", Turystyczna Kasa oszczędności, przedszkole prowadzone przez żoliborski oddział Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół dzieci. Wreszcie teatrzyk kukiełkowy "Baj". Ten ostatni został założony w 1928 roku jako doraźna impreza amatorska. Przetrwał i w latach międzywojennych był jedynym stałym teatrem artystycznym dla dzieci. Niezbyt zamożni mieszkańcy WSM-u mogli robić zakupy w sklepach powołanej przez siebie Spółdzielni Spożywców "Gospoda Spółdzielcza. "Nad pracą sklepów spółdzielczych, czystością, cenami, jakością towarów, źródłami zakupów itp. Czuwają komitety sklepowe, wybierane na ogół przez członków Gospody" - czytamy w przedwojennym sprawozdaniu WSM-u. Cały ten spółdzielczy mikroświat z niedrogimi mieszkaniami, sklepami i dostępem do dóbr kultury stworzyli ówcześni działacze lewicowi, m.in. Teodor Toeplitz, Stanisław Szwalbe, Stanisław Tołwiński. (...) Wobec szczupłości mieszkań, podwórka były przed wojną miejscami, w których wszyscy się spotykali, gdzie wspólnie spędzano czas w ciepłe dni. "dziedzińce WSM traktowane są nie jak podwórza, lecz jako miejsce zabawa dzieci i odpoczynku dorosłych" - pisano w 1938 r. Nad utrzymaniem pięknie zakomponowanych zieleńców przed wojną czuwał Ośrodek Ogrodniczy spółdzielni, a tabliczki wystające zza płatków kwiatów głosiły: "Kwiaty poleca się opiece lokatorów, a przede wszystkim dzieci".
Pewien fantastyczny ksiądz w górach Świętokrzyskich zbudował dom dla starych rolników na zboczu góry - bo starzy ludzie są dalekowidzami, więc jak spojrzą w dolinę z okna, to wzrok im się nie zmęczy. Ośrodek zbudowany jest z oddzielnych domków połączonych dachami i alejkami - żeby każdy rolnik, przyzwyczajony do własnego obejścia, mógł i w czasie złej pogody odwiedzić sąsiada.
Na Targowej w Warszawie działa ośrodek Anki Machalicy "Otwarte Drzwi". Jest tu wszystko: warsztaty terapii zajęciowej dla osób niepełnosprawnych, obozy dla dzieci niepełnosprawnych, także międzynarodowe. Prowadzone są zajęcia dla nieletnich samotnych matek pomagające im powrócić do szkoły, albo znaleźć pracę (w czasie zajęć matek, dzieci bawią się na własnych zajęciach). Anka zajmuje się też bezdomnymi mężczyznami: sami wyremontowali całą starą kamienicę, dzięki czemu, miasto zezwoliło na zajęcie jednego piętra, gdzie mieszkają, założyli spółdzielnię socjalną "Z myślą o Tobie", pracują i wychodzą z nieszczęścia. Bo człowiekowi potrzebny jest do życia kawałem własnej przestrzeni - nie barak, po sześć osób w pokoju z kompletnym barkiem prywatności. Musi być chociaż duża, zamykana na kluczyk szafa, żeby mieć coś wyłącznie swojego nawet jeśli przechowuje się w niej powietrze, bo nie ma się nic. Anka myśli teraz o gospodarstwie rolnym gdzieś pod Wrocławiem - także dla bezdomnych.
To wszystko było możliwe, bo ktoś o czymś marzył. Szczególny obowiązek marzenia - ma lewica. Jeśli wierzy się w postęp, w sprawiedliwy świat - to trzeba mieć wizję i naprawdę czegoś chcieć. Co z tego, że marzenia rzadko spełniają się do końca? Bez nich buduje się tylko szare baraki.
T Teściowie - Witold, profesor mechaniki, swego czasu także prezes Polskiej Akademii Nauk, socjalista z działania i przekonania i Janina - jego fantastyczna żona, rodzice mojego męża.
Byli zaskakująco zgodnym i kochającym się małżeństwem. Przeciwności losu, których nie brakło na ich drodze, naznaczonej trudna historią Polski, tej miłości nie naruszyły. Poznali się jeszcze w liceum, pobrali zaraz po skończeniu przez teścia studiów. Rozdzielili się tylko raz - w 39 roku, gdy w czasie kampanii wrześniowej Witold dostał się do niewoli. Spędził 5 lat w oflagu. Potem właściwie byli nierozłączni - on pracował, ona wychowywała dzieci, ale wolny czas spędzali razem, wspólnie podróżowali. Mieli poczucie humoru i pewien dystans do rzeczywistości.
W swoich wspomnieniach o Ojcu, wydanych w księdze jubileuszowej z okazji 60-lecia Politechniki Gdańskiej, mój mąż napisał:
Przez wszystkie lata mojej młodości przeżyte w PRL-u często nie zgadzałem się z Ojcem i nie rozumiałem, nie podzielałem jego satysfakcji z postępu cywilizacyjnego naszego kraju. Z mojej perspektywy Polska nie tylko była krajem zniewolonym, ale także zacofanym ekonomicznie. Ojciec ze swoją duszą pozytywisty cieszył się, że mimo politycznej podległości kraju nastąpił ogromny postęp, który zlikwidował nędzę i umożliwił wszystkim grupom społecznym awans poprzez likwidację bezrobocia i możliwość kształcenia.
Ojciec zmarł w 1986 roku i nie doczekał się Polski Niepodległej. Dzisiaj, po 14 latach demokratycznych przemian, ale także bezwzględnych reguł gospodarki rynkowej, wysokiego bezrobocia i odnawiających się obszarów biedy - przyznaje mu rację i podzielam Jego socjalistyczne dążenia.
I jeszcze anegdota:
W pewne wigilijne popołudnie, kiedy jako wzorcowa synowa kończyłam lepić pierogi z grzybami, zadzwonił telefon, czego konsekwencją był następujący dialog:
- Kto dzwonił? - pyta moja teściowa,
- Kwiatkowski - (dajmy na to) odpowiada mój teść,
- Ależ kochanie, Kwiatkowski od sześciu lat nie żyje - zaniepokoiła się teściowa.
- Też mi się tak wydaje. Ale, Janeczko, cóż robić, skoro już zadzwonił, to porozmawiałem - odparł niezrażony teść o umyśle ścisłym.
U Uczelnie wyższe - muszą być bezpłatne. Polska Konstytucja gwarantuje bezpłatny dostęp do wyższego wykształcenia. Udało się to wpisać do ustawy zasadniczej po długich bojach w komisji konstytucyjnej. Udało się, a mimo to, co i raz któryś z ministrów edukacji występuje z pomysłem, żeby odpłatność wprowadzić, tak jak ostatnio pani wiceminister Anna Radziwiłł... W dodatku najczęściej podnoszonym argumentem jest fakt, że i tak w Polsce za studia się płaci, więc te bezpłatne powinno się zlikwidować. Jest to swoiste poczucie logiki. Płatność, nawet jeśli będzie uzupełniana systemem stypendialnym ogranicza dostęp do wyższego wykształcenia, naznacza - jako biednych - tych studentów, którzy z pomocy korzystają, a część młodzieży, szczególnie z małych miast i ze wsi w ogóle eliminuje ze startu do walki o indeks. Jest to pomysł z gatunku samobójczych w kraju, który jest członkiem UE i ma budować społeczeństwo oparte na wiedzy.
Unia - Europejska. Po ogłoszeniu wyników referendum - odetchnęłam z ulgą. Udało się, weszliśmy� Dlaczego uważam, że to jest szansa? Polska jest krajem niestabilnym. Krótki okres demokracji i niepodległości, słabe zakorzenienie partii politycznych w tkance społecznej - wszystko to stawia nas przed zagrożeniami, wynikającymi ze słabości instytucji, brakiem zaufania obywateli do państwa. Wahadło wciąż jeszcze jest "rozhuśtane", a scena polityczna gotowa na radykalne pomysły i eksperymenty - takie jak wprowadzenie podatku liniowego, albo pozbycie się rezerw walutowych. Budujący się kapitalizm stwarza arenę do nadużyć i wyzysku, dokonywanych w imię nowej, egoistycznej filozofii nakazującej przetrwanie najsilniejszym. Dlatego Unia Europejska, z całym jej ustawodawstwem w zakresie praw człowieka, w tym także praw socjalnych, z jej znacznie mocniej ugruntowanymi demokracjami i rządami, jest szansą dla Polski na osiągnięcie nie tylko stanu większej równowagi, ale przede wszystkim na dorównanie do europejskich standardów socjalnych i praw człowieka. Oczywiście część ksenofobicznej prawicy krzyczy wniebogłosy, że to zamach na naszą pszenno-buraczaną suwerenność, na nasz rodzimy Ciemnogród. Ale ludzie wiedzą swoje. Chcą pracować za europejskie stawki, studiować za granicą, korzystać z praw pracowniczych, stać się obywatelami Europy. Nie wierzą w to, że Unia to siedlisko zboczeń, zła i niemoralności.
Ale to oczywiście tylko część prawdy. Czeka nas walka o oblicze Europy: w niej sojusze wyjść muszą poza krajowe koterie i wojenki o interesy - zetrzeć się muszą opcje polityczne i idee. Debata nad kierunkiem rozwoju Europy należy do socjalistów, liberałów, chadeków. Nie ma w niej miejsca na wąsko rozumiany interes narodowy. Moim zdaniem szansę na lepsze życie dla Polaków może dać ujednolicony system podatkowy, europejska płaca minimalna. Bo to oznacza także koniec niemądrych opowieści o wyjątkowo wysokich podatkach czy wynagrodzeniach w Polsce. To oczywiście kwestie na przyszłość, ale francuskie referendum konstytucyjne ujawniło, że konieczne jest podjęcie dyskusji na ten temat, jeśli na serio traktuje się mechanizm głosowań, referendów, wyborów.
W Wszechpolska młodzież - dowód na to, że historia uczy tylko jednego: że nigdy nikogo, niczego nie nauczyła. Ogolone głowy, mieczyki Chrobrego, nacjonalizm, fanatyzm. Ci z lat 30-tych jeszcze nie wiedzieli, czym to się kończy. Ci z początku XXI wieku - już nie wiedzą...
Kiedy podczas Parady Równości zakazanej przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego naprzeciwko siebie stały dwie grupy: parę tysięcy kolorowego tłumu broniącego demokracji i praw mniejszości oraz kilkudziesięcioosobowa grupa ogolonych ksenofobów - na tych ostatnich nie działało nic. Z podniesionymi rękami wykrzykiwali wściekłe obelgi rzucając czym się da - głównie jajkami. Ale jeden okrzyk sparaliżował ich na dobre 10 minut, kiedy zbieranina organizacji gejów, lesbijek i lewicy wszelkiej maści zaczęła odkrzykiwać: Dajcie buzi, dajcie buzi! I tak was Kochamy! Tego dla ogolonych zwolenników czystości narodowej było za dużo. Skonsternowani zamilkli...
Wzorce polityczne - Jacek Kuroń, Zofia Kuratowska, Jan Józef Lipski. Ludzie, którzy zawsze stanowić będą dla mnie punkt oparcia. Jacek był wzorem posła, polityka, zawsze gotowego ruszyć do przodu w jakiejś ważnej sprawie, nie podlegający partyjnym dyscyplinom dzięki własnemu systemowi wartości, nie do zatrzymania w walce o coś, w co wierzył. Zofia umiała wprowadzać do polityki najwyższe standardy. W epoce szalejącego liberalizmu, odważnie i rozsądnie umiała się temu przeciwstawiać, mówić o równości społecznej, równych szansach. Powściągliwa, odważna, udzielająca wsparcia słusznym przedsięwzięciom, niezależnie od wymogów partyjnej dyscypliny... Jan Józef Lipski - socjalista z krwi i kości, współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników, w walce o lepszą Polskę zawsze aktywny. Aż do końca�
Z Związki zawodowe - Przez pierwsze lata transformacji słyszeliśmy, że żyjemy w kraju "związkokracji", że to pracodawcy zmuszeni są do ulegania presji pracowników, że skrępowani są nieżyciowymi przepisami, takimi jak rzekomy przeżytek poprzedniego systemu - Kodeks pracy. Wielu uległo tej propagandzie. Stopniowo, z roku na rok, malała baza członkowska związków zawodowych, by dojść do poziomu 15 procent związkowców w ogóle zatrudnionych, co jest jednym z najniższych wskaźników w Unii Europejskiej. To zjawisko wpłynęło na obniżenie się skuteczności organizacji pracowniczych, na masowe nieprzestrzeganie prawa pracy i standardów zatrudnienia. Dziś nikt już nie mówi o "związkokracji", za to 2/3 pracodawców nie płaci regularnie wynagrodzeń pracownikom, jak wynika z raportu Państwowej Inspekcji Pracy.
Zgoda zarówno "Solidarności", jak i OPZZ na bycie "politycznym zapleczem" wynikała nie tyle z programowych umów realizowanych przez kolejne rządy, ile z historycznych podziałów i chęci udziału we władzy. Nie było w tym pracowniczej solidarności, a raczej polityczna konkurencja między centralami. To uwikłanie w zbyt daleko idące polityczne kompromisy zaszkodziło całemu polskiemu światu pracy...
Wszyscy wiemy, że czas transformacji to także duże koszty społeczne: rosnące bezrobocie, bieda i próby zamachu na podstawowe zdobycze socjalne pracowników. Przeciwdziałanie wykluczeniu i rozwarstwieniu społecznemu, to rola trudna dla związków zawodowych. Często okazywało się, że związki muszą stanąć po stronie tych, którzy przegrywają w konfrontacji z nowym systemem polegającym na egoizmie i prymacie zysku nad pracą. Stanie po stronie przegranych może być powodem do dumy, ale pora chyba odpowiedzieć sobie na pytanie, jak skutecznie walczyć o prawa pracownicze, o prawa ludzkie - by przestać przegrywać.
To, co jednak dziwi mnie już od kilkunastu lat, to kompletne lekceważenie tego problemu przez polityków lewicy. I ci sytuujący się w centrum, i ci lewicowi - starannie omijają temat aborcji uznając go za niszowy, nieelegancki, nieważny, a przede wszystkim taki, na którego rozwiązanie "nie ma aktualnie dobrego momentu". W 2003 roku, w pełnym rozkwicie rządów SLD-UP obchodziliśmy 10 rocznicę "braku odpowiedniego momentu". W 2004 notowania rządu Leszka Millera osiągnęły dno skali.
B
Beton - cóż robić, kojarzy mi się z biskupem Pieronkiem... Ogłosił on publicznie, że Jaruga-Nowacka, to jest taki feministyczny beton, który tylko kwasem solnym można rozmiękczyć. Nie słyszałam, by przedstawiciel hierarchii kościelnej (w dodatku uważany za światłego i otwartego człowieka) o kimkolwiek innym wyrażał się w taki sposób. Większość świata polityki (w tym także mój ówczesny szef, premier Leszek Miller) wolała tej wypowiedzi biskupa nie zauważyć. Bronili mnie tylko nieliczni - Helena Łuczywo z "Gazety Wyborczej", Jan Ordyński w TVP 3 i organizacje kobiece, w tym krakowska Fundacja Efka, która natychmiast wyprodukowała koszulki z napisem: Więcej feminizmu, mniej kwasu solnego.
Bezdomni - na dworcach, działkach, w szopach, na ulicy. Nie umiem się z tym pogodzić, nie umiem nazwać nikogo "niezbędnym kosztem transformacji". Ludzie wykluczeni, pozbawieni dachu nad głową, muszą dostać szansę na wyjście z bezdomności, na wyrwanie się z nieszczęścia i braku nadziei. Państwo musi też zapewnić możliwość przetrwania tym, którzy nie potrafią lub nie chcą z takiej szansy skorzystać. Cywilizowane państwo XXI wieku nie może godzić się z zamarzaniem bezdomnych ludzi zimą, z brakiem jakichkolwiek możliwości przetrwania. W Polsce nie ma taniego budownictwa czynszowego lub spółdzielczego, powstają piękne apartamentowce, a opłaty za lokale wciąż rosną. Potrzebne są więc zarówno projekty takie jak ten realizowany przez nas w Ministerstwie Polityki Społecznej - program wychodzenia z bezdomności, jak i specjalne instrumenty ułatwiające podjęcie zatrudnienia - np. spółdzielnie socjalne. W tej sprawie mam zresztą poczucie dużego rozgoryczenia. Projekt ustawy o spółdzielniach socjalnych, porządkujący ulgi, jakie by im przysługiwały, jako przedsiębiorstwom ze sfery tzw. ekonomii społecznej - nie został przez parlament uchwalony, mimo, że były na to wszelkie szanse i odpowiednia większość. Przewodniczący Komisji Gospodarki z Platformy Obywatelskiej, poseł Szejnfeld, postanowił nie wprowadzić ustawy na posiedzenie komisji w odpowiednim czasie. Mimo apeli organizacji pozarządowych, mimo nacisku posłów - pozostał "niezłomny". I gdzie ten liberalny dogmat o dawaniu ludziom wędki?
Były też inne, tym razem prawicowe pomysły rozwiązań - słynne już swoiste getta dla najuboższych, które w Warszawie wprowadza Lech Kaczyński. Pomysł polega na wysiedleniu wszystkich najuboższych i bezdomnych warszawiaków do jednego, odległego od centrum miejsca. Mieliby tam mieszkać razem, nie szpecąc estetyki stolicy. Dodatkowym elementem potęgującym kuriozalność i okrucieństwo pomysłu tego dzielenia społeczeństwa na godnych i niegodnych, był plan, by mężczyźni i kobiety mieszkali osobno. W innych, wieloosobowych barakach. Nawet, gdy są to małżeństwa. Niezbyt to prorodznne. I jak tu się nie bać schizofrenii IV Rzeczpospolitej.
C
Córeczko... - narzędzie Jacka Kuronia (o którym szerzej jeszcze będzie), z podobnego arsenału co polityczne całowanie, ale daleko subtelniejsze, milsze i dające wyróżnionej (nazwanej) w ten sposób kobiecie poczucie wyjątkowości. Poza tym - nie ma co udawać - wszystkie Jackowe "córeczki" wiedziały dobrze, że są jedyne na świecie, najmądrzejsze i najpiękniejsze. Przynajmniej przez te parę minut rozmowy. Kiedy w Ministerstwie Polityki Społecznej odsłaniałam (wraz z Danusią, żoną Jacka) w czerwcu 2005 roku tablicę pamiątkową na Jego cześć, kiedy składane były kwiaty, wybrzmiewały przemówienia i jedliśmy zupę ugotowaną przez spółdzielnię socjalną, prześladował mnie odzywający się gdzieś w głowie lekko schrypnięty głos Jacka: Córeczko, a po co to wszystko? Czasu szkoda�
F
Figura - Renaty Beger. Powód moich nieustających wyrzutów sumienia. Nie lubię wchodzić w "pyskówki", zwarcia, obrzucanie się inwektywami. Staram się nie reagować na polityczne zaczepki, gryzienie po kostkach. Ale kiedy posłanka Samoobrony Renata Beger, przy okazji debaty nad ustawą o równym statusie kobiet i mężczyzn oświadczyła, że nie jest potrzebny równościowy urząd, bo jak Jaruga-Nowacka była Pełnomocniczką, to cały budżet przejadła - nie wytrzymałam. Weszłam na mównicę i powiedziałam, że mimo tego "przejadania" - ja figurę posiadam odpowiednią... Media były zachwycone złośliwościami, a ja się do dziś gryzę...
G
Globalizacja Kiedy jedno kliknięcie komputera decyduje o przepływie miliardów dolarów czy euro, zamykaniu setek przedsiębiorstw, zwiększającym się bezrobociu - nie bardzo może być mowa o demokratycznej kontroli. Proces ten odbywa się poza wybranymi rządami i instytucjami międzynarodowymi. Ci, którzy takiemu "oderwaniu" procesów makrogospodarczych i finansowych od społeczeństw się przeciwstawiają, nazywają się alterglobalistami - bo alter znaczy inny, a jak mówi główne hasło Antyszczytu zorganizowanego w 2004 roku w Warszawie - Inny świat jest możliwy.
Pamiętam podsycaną przez media panikę wśród sklepikarzy, którzy regularnie straszeni zabijali okna i drzwi tekturą w obawie przed wcielonymi diabłami zjeżdżającymi do stolicy: tłumem anarchistów, trockistów, feministek, związkowców - słowem alterglobalistów właśnie. Okazało się, ku rozczarowaniu redaktorów telewizyjnych, że antyszczyt był wesoły, kolorowy, rozśpiewany, w nikogo niczym nie rzucał i w ogóle maszerował bardziej w atmosferze fiesty niż destrukcji. Najlepiej wyszedł na tym Andrzej Mleczko, który wywiesił kartkę w swojej Galerii, znajdującej się na trasie przemarszu: "Dla alterglobalistów - 10% zniżki".
I
Ikonowicz Piotr - trybun ludowy. Będąc posłem nie przestał zajmować się biedą i działalnością społeczną o bardzo mocnym wydźwięku politycznym. Razem z innymi lewicowymi działaczami blokował eksmisje ludzi na bruk, dochodziło do awantur i przepychanek z komornikami. Po roku ostrej walki Trybunał Konstytucyjny przyznał rację blokującym i wydał orzeczenie, że wyrzucanie ludzi na bruk sprzeczne jest z Konstytucją.
Piotr próbował odbudowywać PPS - bezskutecznie. Po klęskach w wyborach prezydenckich, a potem parlamentarnych odszedł - i założył swoją Nową Lewicę. Nie wiem, czy uda mu się powrócić do polityki z pierwszych stron gazet. Na razie zepchnięty na margines polskiej polityki, przy swojej bezkompromisowości traktowany jest raczej jak "folklor polityczny". Zdaje się być z tym pogodzony, nieraz wręcz sam "dorabia gębę" temu wizerunkowi. A szkoda...
Irak - zawsze ten sam schemat: gdzieś jest ropa, ważne geopolityczne interesy, można wypróbować nową broń. Wszystko w imię demokracji. Sprzeciwiałam się działaniom Busha seniora w Iraku, podczas pierwszej interwencji, zawiązałam wtedy komitet zbierający fundusze na lekarstwa dla dzieci. Nie pogodziłam się z polską obecnością w Iraku dla wsparcia Busha juniora. Nie wierzę w eksperymenty prowadzone prze obce wojska na żywym społeczeństwie.
Tak myśli zdecydowana większość Polaków. Obserwowałam moje koleżanki - współpracowniczki, moją córkę i jej przyjaciół z ówczesnej młodzieżówki Unii Pracy, i tłum innych, jak w 2003 roku pokojowo demonstrowali pod ambasadą amerykańską przeciw wojnie. W końcu część z nich usiadła na ziemi, a służby prewencji nosiły ich do policyjnych samochodów. Skandowali "żadnej krwi za ropę" - było ich ze dwa tysiące. Takich demonstracji odbyło się kilka, powstała Inicjatywa Stop Wojnie. Ale mimo zdecydowanie negatywnej opinii Polaków w sprawie zaangażowania w Iraku, nie powstał w Polsce szeroki ruch antywojenny. W Rzymie, Londynie, Paryżu, Madrycie demonstrowały setki tysięcy ludzi. Może my, Polacy jesteśmy jako społeczeństwo już zmęczeni przełomami, demonstracjami, głodówkami? Może za mało w nas poczucia solidarności? Nawet podczas znacznie większych demonstracji pracowniczych protestują poszczególne grupy, walczą tylko o swoje postulaty. Brak wiary? Poczucie bezsilności?
J
Jerzy Paweł - mój mąż. Napisać bym mogła o nim całą książkę. Mówi się, że jak ktoś jest mądry, to musi być też dobry. I taki właśnie jest Jerzyś. Niezależny, dowcipny, uważny, wrażliwy, cierpliwy. Logiczny aż do bólu. Przeczy stereotypom męża feministki, który powinien się krzątać w kuchni - Jerzy Paweł do dziś nie nauczył się niczego gotować. Umie słuchać - oczywiście o ile ma na to ochotę. Kiedy nie słucha -nadal sprawia wrażenie zaciekawionego, potakuje, kiwa głową - byleby rozmówcy nie urazić. Ale ja i tak widzę, kiedy mimo teoretycznego zaciekawienia tematem, w myślach przygotowuje wykład dla studentów lub odpisuje na list.
Jest matematykiem nie tylko z wykształcenia, ale i z duszy - gdziekolwiek się nie znajdzie, od razu liczy ilość obecnych osób, zapamiętuje numery telefonów wzorami matematycznymi. Roztargniony: wychodzi na spacer z psem - bez psa, gubi samochód, myli Basię z Kasią (nasze córki), a jak się zaczyta to o całym świecie zapomina.
Jest dobrym ojcem. - pięknie cieszył się z naszych córek, gdy były malutkie po kąpieli uważnie liczył wszystkie paluszki i dopiero, jak się upewnił, że jest ich pięć - wkładał rączkę do kaftanika. Gdy dziewczynki dorosły razem malowali mieszkanie, nurkowali i żeglowali.
Programowo apartyjny, choć dzielnie i bezustannie mnie wspierający. Poglądy ma zdecydowanie lewicowe - zresztą wyniesione z domu rodzinnego (zobacz: Teściowie). W latach 80-tych ze swoich wyjazdów naukowych przywoził do Polski, tony książek "z drugiego obiegu". Stan wojenny zastał nas w Holandii, gdzie Jerzy Paweł pracował na Uniwersytecie w Eindhoven. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy wracać jak najszybciej do kraju - chyba jako jedni z niewielu. Czuliśmy, że choć pozostanie za granicą byłoby łatwiejsze, w Polsce jednak jest więcej do zrobienia, tu są nasi bliscy, nasi przyjaciele, nasze miejsce na ziemi. W ostatnich dniach grudnia dotarliśmy do domu. Nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji.
Dekadę temu założył Polsko - Japońską Wyższą Szkołę Technik Komputerowych, której jest Rektorem. Idzie mu świetnie, ale cóż się dziwić - wszak jest fantastyczny.
Ponad 30 lat małżeństwa uczą wiele. Cechy, które nas przedtem w sobie złościły - dziś rozczulają. On dla mnie nauczył się tańczyć (trochę) a ja - grać w brydża (też trochę). Ja nabrałam więcej dystansu do świata, pewnego luzu - on nauczył się cieszyć rzeczami drobnymi, chwilą, pięknem przyrody.
Wzięliśmy ślub katoliczki z ateistą, uzyskując wszelkie potrzebne zgody. Gosposia mojego wuja, księdza przyjrzała się nam siedzącym po ślubie na plebani i podsumowała: porządny kawaler - wziął i zaryzykował�
Potrafimy się sprzeczać, ale o rzeczy codzienne - nigdy o wartości.
K
Kara śmierci - jestem przeciw. Czasem żałuję, że nie uczymy się - jeszcze w szkole, rozmawiać o takich problemach, wymieniać argumentów, wypracowywać stanowisk. Przeważa agresja, niezrozumienie tego, co mówi ktoś inny. Tak jak w przypadku eutanazji czy aborcji brak nam umiejętności słuchania i poszukiwania realnych zobowiązań. To nieprawda, że kara śmierci ma działanie odstraszające, przestępczość może powstrzymać tylko nieuchronność kary. Zawsze może się zdarzyć, że wyrok będzie niesłuszny - sądy są omylne, o czym świadczy choćby wielka ilość "pomyłek" sądowych w tych stanach USA, gdzie kara śmierci jest utrzymana. Społeczeństwo nie może brać na swoje sumienie pozbawiania życia kogokolwiek. Ugrupowania prawicowe, które gorliwie domagają się ochrony życia poczętego, jednocześnie walczą o przywrócenie kary śmierci. Tyle zrozumieli z przykazania "Nie zabijaj"...
Kutz Kazimierz - świetny reżyser, wicemarszałek Senatu, podobno człowiek prawicy. Odważny, legenda polskiego kina. Taki człowiek prawicy, który maszeruje w pierwszym szeregu Parady Równości, i który pisze: Wielu artystów żyje dziś pustelniczo, gdzieś na rozstajach polnych dróg, w zaciszu naszych gór, lasów i łąk. Są częścią tego samego złomowiska kapitalizmu, niepotrzebnych stworów, które plączą się między nogami kreatywnych biznesmenów. Bo zachłanne modelowanie struktur przedsiębiorczości jest ważniejsze niż pochylenie się nad losem pojedynczego człowieka.(...) Dawniej bieda, upodlenie ludzkie były przedmiotem wielkiego zainteresowania piszących i troską wielu partii postępowych. Dziś już nie ma ani Żeromskich, ani PPS-u.
Krzysztof Mętrak pisał o Kutzu w swoim Dzienniku, że to talent pomnikowy. Ja bym powiedziała "charakter pomnikowy".
L
Liga Polskich Rodzin - dobry punkt odniesienia. Polityczne antypody. Myślę odwrotnie, czuję inaczej, co innego mnie wzrusza. Gdybym wyjechała na trzy lata i znalazła się na bezludnej wyspie bez gazet i innych mediów, po powrocie wystarczyłoby zapoznać się ze stanowiskiem Giertychów w dowolnej sprawie. Zajęłabym przeciwne.
Liniowy - podatek. Ultraliberalny mit sprzedawany obywatelom pod hasłem obniżania podatków i upraszczania systemu. Oczywiście w tak "nieprawomyślnym" kraju jak Polska, nikt nie lubi płacić podatków, więc pomysł wprowadzenia jednej, np.15 procentowej stawki, jak proponuje Platforma Obywatelska - jest nośny, szczególnie wśród dziennikarzy ekonomicznych. Kolejny sposób na "danie bogatym i odebranie biednym" , czyli dokładnie odwrotnie niż Janosik. W tej sprawie jestem po stronie Janosika, Robin Hooda i Zorro.
M
Miller Leszek - polityk marnotrawny. Przetracił poparcie opinii społecznej, jak dziad fortunę w Monte Carlo. Po wyborach 2001 roku wydawało się, że lewicy nic i nikt nie wyrzuci z rządowych gabinetów przez co najmniej dwie kadencje. Ale okazało się, że programowy nihilizm, zapatrzenie w USA, interesy przedsiębiorców i liberalny plan Hausnera - spowodowały załamanie. Autorski pomysł lewicowego premiera, żeby oddzielić gospodarkę od sfery socjalnej, bo jedna jest naukowa i obiektywna, a drugą się będzie realizować, jeśli wystarczy pieniędzy - musiał przynieść ogromne niezadowolenie społeczne. A afery? Oczywiście też. Ale afery są tylko rezultatem choroby, którą jest egoizm i brak poglądów. Jak Boga nie ma - to wszystko wolno - pisał Dostojewski. Dla lewicy takim Bogiem musi być wiara w sprawiedliwość społeczną i walka z wyzyskiem. Jak tego Boga zabraknie - to pojawiają się baronowie, afery, prywata.
Modzelewski Karol - potrafi walczyć o swoje przekonania jak nikt inny. Na co dzień nie angażuje się w politykę, ale jest obecny zawsze wtedy, kiedy trzeba - czy chodzi o obronę robotników czy walke o bezpłatne studia. Wspaniały mówca, świetnie komunikuje się z audytorium - nawet, jeśli słuchacze mają inne zdanie. Pamiętam jak mówił do ponad 200 działaczy Unii Pracy, namawiając do poparcia kandydatury Jacka Kuronia w wyborach prezydenckich. Mimo świetnej argumentacji tracił poparcie sali - rząd za rzędem. Na końcu popierało go już tylko prezydium. Mimo to - Karol utrzymał uwagę wszystkich i skończył tak dobrze jak zaczął: odważnie, z sensem, ideowo.
Karol Modzelwski to człowiek z gruntu "polityczny", zaangażowany - a jednak nieobecny. Tym gorzej dla polityki. Nawet na pogrzebie Jacka Kuronia, przyznając, że nie jest to odpowiednie miejsce, wygłosił znakomity manifest polityczny - Jackowi z pewnością by się to spodobało.
N
Najstarszy - zawód świata (jako etnograf wiem, że jest nim z pewnością zbieractwo i myślistwo). Już samo to określenie zawiera w sobie jakąś dawkę przyzwolenia na prostytucję. No, skoro "najstarszy", to może nie warto z tym walczyć, taka długa tradycja... To oczywiście bzdura - prostytucja odziera ludzi z godności - i sprzedających i kupujących. Jest podłożem przestępczości, handlu ludźmi, wykorzystywania. W Europie istnieją generalnie dwa podejścia do problemu. W Holandii prostytucja jest legalna, słynne uliczki z witrynami w Amsterdamie zwiedzane są przez każdą wycieczkę i traktowane bardziej jako "atrakcja turystyczna" niż siedlisko rozpusty. Ale to wcale nie powoduje, że problem jest mniejszy, że go nie ma. Może tylko skala jest łatwiejsza do określenia i można zorganizować opiekę zdrowotną. W Szwecji od paru lat za kupowanie usług seksualnych karani są klienci. Ta regulacja doprowadziła do natychmiastowego zniknięcia prostytucji z ulic. Ale - rzecz jasna - wzrosło za to podziemie. Oczywiście "porządny obywatel", który kiedyś mógł bez żadnych ograniczeń korzystać z "sex przemysłu", prawie że otwarcie, teraz dobrze się zastanowi, zanim pójdzie do nielegalnego domu publicznego. Ale społeczeństwo z samych "porządnych" się nie składa, a ci szukają - w internecie i w ... polskich miastach na Wybrzeżu. A w Polsce? Po naszemu: prostytucja jest piętnowana z wielu ambon i mównic, a tzw. agencje towarzyskie kwitną, gazety pełne są ogłoszeń, a drogi - tzw. tirówek, usuwanych przez policję szczególnie przed przemarszem pielgrzymek. Czyli - pełna hipokryzja.
Nałęcz Tomasz - nazywany też kurkiem na dachu. To niewątpliwie inteligentny polityk, mający talent do metafor i alegorii. Kiedy zaczyna zdanie, nigdy nie wiadomo do jakiej puenty dojdzie i co mu się z czym skojarzy. Sądzę, że ta wrodzona bystrość i zmysł polityczny bardzo przeszkadzają mu w uprawianiu polityki. Tomasz bowiem przelicytowuje. Chce być "do przodu" za wszelką cenę, więc natychmiast opuszcza ugrupowanie, które spada na sejmowej giełdzie. Po prostu musi wygrywać i z politowaniem patrzeć na kolegów "ze starej partii", którzy na pierwszy rzut oka wykazali się mniejszym refleksem. Jak odchodził do UP, to czuł się lepiej od kolegów z SLD, jak odchodził do SdPL., z lekceważeniem odnosił się do UP. Teraz, popierając Włodka Cimoszewicza pokazuje zyg-zyg marcheweczka Markowi Borowskiemu. Tymczasem takie wybory - niby rozsądne, dokonywane w imię dobrze rozumianych korzyści, w dłuższej perspektywie nie mogą okazać się słuszne i dodające politykowi sympatii. Mimo wszystko istnieje jakaś granica "elastyczności" i "pragmatyzmu". Przynajmniej taką mam nadzieję�
P
Patriarchat skona - jedno z haseł dorocznej, feministycznej Manify. Ósmego marca 2005 roku odliczałam głośno, jak już niewiele czasu patriarchatowi pozostało. Bo naprawdę wierzę, że mimo wszystkich wychyleń naszego polskiego wahadła, mimo ciągłego podważania prostego twierdzenia, że ludzie - kobiety i mężczyźni - są równi, proces ten jest nieodwracalny. Historia ruchu kobiecego, to kronika postępu. Od walki o prawo wyborcze, od wejścia na stopnie gilotyny Olimpii de Gauche walczącej podczas Rewolucji Francuskiej o prawo kobiet do bycia obywatelkami, od wtargnięcia kobiet na uniwersytety - wciąż posuwamy się naprzód. Nie powstrzymają tego żadni mizoginiczni przywódcy polityczni. Nie powstrzymają tego prawicowe posłanki zaganiające inne kobiety do kuchni z wysokości sejmowej trybuny. Pierwsze Manify gromadziły do trzydziestu działaczek organizacji kobiecych. Ostatnio było nas ze dwa tysiące: młodych, starszych - różnych. W dodatku Andrzej Mleczko nauczył się rysować równościowe obrazki w ramach kampanii "Czas na równe traktowanie". Patriarchat nie ma szans.
Posiłek dla potrzebujących - akcja, którą udało mi się przeprowadzić w czasie ministrowania w resorcie polityki społecznej. Głód jest hańbą demokracji. I nie chodzi o to, żeby charytatywnie, z łaski rozdawać ubogim zupę, choć na pewno i to trzeba robić. Państwo musi stworzyć rozwiązanie systemowe. Jeżeli jest bezrobocie i bieda, to trzeba wydać pieniądze, żeby Ci, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji, nie byli głodni. To proste: "głodnego - nakarmić". I wiem, że ministrowie finansów rzadko rozumieją konieczność wydania milionów złotych na jedzenie. Czasem ważne jest to, żeby pomóc komuś starszemu, niepełnosprawnemu, kogo nawet byłoby stać na zakup obiadu w barze, ale ma trudności z przemieszczaniem się. Trzeba zorganizować dzieciom obiady w szkołach - bez podziału na lepszych i gorszych. Dla wszystkich. W 2005 roku udało się zwiększyć wydatki na dożywianie do 500 mln. zł., to znaczy czterokrotnie. To jeszcze za mało, choć pierwszy raz takim programem objęliśmy nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Zaangażowały się organizacje pozarządowe. Choćby dla takich projektów warto uprawiać politykę.
S
Socjalizm - tak, wypaczenia - nie! Pierwotne rozumienie tego terminu w Polsce oznaczało tyle: demokracja i sprawiedliwość społeczna. Lata PRL, po pierwsze przekreśliły demokrację, pod drugie - postawiły pod znakiem zapytania sprawiedliwość społeczną, która - choć obecna wciąż na sztandarach - zamieniła się w zbiurokratyzowany system nakazowo-rozdzielczy. Nic dziwnego, że termin został znielubiany i używany jest przez prawą stronę jako inwektywa. Przekreślona została polska tradycja socjalizmu demokratycznego, myśl Ossowskich, Limanowskiego, Abramowskiego. W efekcie - wyrzucono poza polityczny nawias całą tradycję walki o postęp społeczny, oświatę, lepsze warunki życia dla zwykłych ludzi. Może dlatego polska lewica jest tak słaba ideowo, zawieszona między pragmatyzmem partii o rodowodzie post-komunistycznym, a radykalizmem różnych ugrupowań skrajnej lewicy, czerpiących raczej z dorobku zachodnich ruchów, niż własnej tradycji. Dla mnie słowa z Manifestu Krakowskiego, z roku 1846, wciąż brzmią jak niespełnione, nie podjęte wyzwanie: Wywalczymy sobie skład społeczeństwa, w którym każdy podług zasługi i zdolności z dóbr ziemskich będzie mógł użytkować, a przywilej żaden i pod żadnym kształtem mieć nie będzie miejsca; w którym każdy Polak znajdzie zabezpieczenie dla siebie, dla żony i dzieci swoich; w którym upośledzony na ciele lub duszy znajdzie bez upokorzenia niechybną pomoc całego społeczeństwa. To właśnie jest socjalizm.
Społeczna - polityka. Chciałbym, żeby hierarchia w Polsce wyglądała tak, jak naucza studentów prof. Zofia Jacukowicz, specjalistka od problematyki wynagrodzeń: Polityka społeczna jest od stawiania celów, polityka gospodarcza - od ich realizowania. Twierdzenie to ma głęboki sens, bo przecież, jeśli spokojnie się nad tym zastanowić i przestać wsłuchiwać w Donalda Tuska, nie istnieje nic takiego jak dobro gospodarki samej w sobie. Gospodarka ma się rozwijać po to, by państwo było bogatsze i żeby lepiej się żyło jego obywatelom. Wszystkim, bo wszyscy się na to składają. Mówienie wyłącznie o wspaniałym o wzroście gospodarczym fałszuje obraz rzeczywistości, bo dopiero pytanie o to, jak się on przekłada na kieszenie obywateli (i których obywateli) mówi coś o poziomie i jakości życia społeczeństwa. Można mieć i 20 proc. wzrostu, a 90 proc. obywateli żyjących w nędzy, jeśli struktura społeczna oparta będzie na wyzysku i niesprawiedliwości. W Polsce, na sutek zaczadzenia elit politycznych skrajnym liberalizmem, prymat dogmatu o pomnażaniu kapitału, od początku lat 90-tych dominuje nad sferą społeczną. Wszelkie wydatki społeczne "idą pod nóż" w pierwszej kolejności, bo nowe helikoptery są nam przecież niezbędne, a z pomocy społecznej zawsze coś można urwać. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że wydatki na cele społeczne nie są traktowane jak długofalowa inwestycja, tylko jak dolegliwość przeszkadzająca tym, którzy już się dorobili - w dalszym, jeszcze bardziej prężnym rozwoju. Dogmat o przypływie podnoszącym wszystkie łodzie - jest mitem. Jest w gruncie rzeczy oszustwem mającym odwrócić uwagę od tego, jak na różnych rozwiązaniach korzystają ci, którzy już zdobyli (w ten czy inny sposób) pierwszy milion.
Szklane domy - coś, o czym warto marzyć. Kiedy przed wojną w pięknej, nowoczesnej Gdyni (całej jakby z marzenia konstruktywisty), zaczęto budować osiedle robotnicze na Witominie, projektanci i pomysłodawcy, przede wszystkim Stanisław Thor, dyrektor ogromnego wtedy państwowego przedsiębiorstwa "Paged" - myśląc o nieobeznanych z miejską infrastrukturą robotnikach, budowlańcach - pochodzących z Polesia, tak zaplanowali kuchnie, żeby nie dało się do nich wstawić łóżka. Tak to opisuje we "Wspomnieniach" Monika Żeromska: system obmyślony przez pana Thora był prosty i słuszny. Każda nowo przybyła rodzina dostawała mieszkanie między dwiema dawniej zasiedziałymi. Tak, że jeśli dzieci były zawszone, to te matki z sąsiedztwa nie dawały się swoim bawić z nimi, nim wszy nie zostały wytępione. Mieszkania zbudowane były tak sensownie, że w kuchni nijak nie można było wstawić łóżka, aby uniknąć gnieżdżenia się tam całej rodziny, podczas, gdy pozostałe pokoje stałyby odświętnie nie używane. Zarząd bloków stwierdził, że pralnie, suszarnie i magle, znajdujące się w suterenach i oddane do bezpłatnego użytku mieszkańcom, stoją puste, a kobiety piorą po dawnemu u siebie w kuchniach. Wtedy pan Thor ogłosił, że od tego i tego dnia za korzystanie z pralni czy magla ma się płacić 50 groszy za godzinę. Wszystkie kobiety zaczęła prać w pralniach i skrupulatnie obliczały swoje tam godziny. (...) nie było w tym jego (Stanisława Thora) działaniu ani śladu filantropijnej dobroci, wszystko było mądre i celowe, i opłacalne dla każdego.
Żoliborska Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa. W latach 20-tych w stolicy tylko 13% budynków było skanalizowanych i zaopatrzonych w wodociąg, mieszkania nie miały dostępu do światła, dominowała zwarta zabudowa. I powstał plan, realizowany na ówczesnych obrzeżach miasta - wynikał z idei: taniego budownictwa spółdzielczego. Było to miejsce przesiąknięte samorządnością, wspólnym zarządzaniem tzw. urządzeniami społecznymi: Biblioteka z czytelnią i świetlicą. Poradnia lekarska "Zdrowe dzieci", Turystyczna Kasa oszczędności, przedszkole prowadzone przez żoliborski oddział Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół dzieci. Wreszcie teatrzyk kukiełkowy "Baj". Ten ostatni został założony w 1928 roku jako doraźna impreza amatorska. Przetrwał i w latach międzywojennych był jedynym stałym teatrem artystycznym dla dzieci. Niezbyt zamożni mieszkańcy WSM-u mogli robić zakupy w sklepach powołanej przez siebie Spółdzielni Spożywców "Gospoda Spółdzielcza. "Nad pracą sklepów spółdzielczych, czystością, cenami, jakością towarów, źródłami zakupów itp. Czuwają komitety sklepowe, wybierane na ogół przez członków Gospody" - czytamy w przedwojennym sprawozdaniu WSM-u. Cały ten spółdzielczy mikroświat z niedrogimi mieszkaniami, sklepami i dostępem do dóbr kultury stworzyli ówcześni działacze lewicowi, m.in. Teodor Toeplitz, Stanisław Szwalbe, Stanisław Tołwiński. (...) Wobec szczupłości mieszkań, podwórka były przed wojną miejscami, w których wszyscy się spotykali, gdzie wspólnie spędzano czas w ciepłe dni. "dziedzińce WSM traktowane są nie jak podwórza, lecz jako miejsce zabawa dzieci i odpoczynku dorosłych" - pisano w 1938 r. Nad utrzymaniem pięknie zakomponowanych zieleńców przed wojną czuwał Ośrodek Ogrodniczy spółdzielni, a tabliczki wystające zza płatków kwiatów głosiły: "Kwiaty poleca się opiece lokatorów, a przede wszystkim dzieci".
Pewien fantastyczny ksiądz w górach Świętokrzyskich zbudował dom dla starych rolników na zboczu góry - bo starzy ludzie są dalekowidzami, więc jak spojrzą w dolinę z okna, to wzrok im się nie zmęczy. Ośrodek zbudowany jest z oddzielnych domków połączonych dachami i alejkami - żeby każdy rolnik, przyzwyczajony do własnego obejścia, mógł i w czasie złej pogody odwiedzić sąsiada.
Na Targowej w Warszawie działa ośrodek Anki Machalicy "Otwarte Drzwi". Jest tu wszystko: warsztaty terapii zajęciowej dla osób niepełnosprawnych, obozy dla dzieci niepełnosprawnych, także międzynarodowe. Prowadzone są zajęcia dla nieletnich samotnych matek pomagające im powrócić do szkoły, albo znaleźć pracę (w czasie zajęć matek, dzieci bawią się na własnych zajęciach). Anka zajmuje się też bezdomnymi mężczyznami: sami wyremontowali całą starą kamienicę, dzięki czemu, miasto zezwoliło na zajęcie jednego piętra, gdzie mieszkają, założyli spółdzielnię socjalną "Z myślą o Tobie", pracują i wychodzą z nieszczęścia. Bo człowiekowi potrzebny jest do życia kawałem własnej przestrzeni - nie barak, po sześć osób w pokoju z kompletnym barkiem prywatności. Musi być chociaż duża, zamykana na kluczyk szafa, żeby mieć coś wyłącznie swojego nawet jeśli przechowuje się w niej powietrze, bo nie ma się nic. Anka myśli teraz o gospodarstwie rolnym gdzieś pod Wrocławiem - także dla bezdomnych.
To wszystko było możliwe, bo ktoś o czymś marzył. Szczególny obowiązek marzenia - ma lewica. Jeśli wierzy się w postęp, w sprawiedliwy świat - to trzeba mieć wizję i naprawdę czegoś chcieć. Co z tego, że marzenia rzadko spełniają się do końca? Bez nich buduje się tylko szare baraki.
T
Teściowie - Witold, profesor mechaniki, swego czasu także prezes Polskiej Akademii Nauk, socjalista z działania i przekonania i Janina - jego fantastyczna żona, rodzice mojego męża.
Byli zaskakująco zgodnym i kochającym się małżeństwem. Przeciwności losu, których nie brakło na ich drodze, naznaczonej trudna historią Polski, tej miłości nie naruszyły. Poznali się jeszcze w liceum, pobrali zaraz po skończeniu przez teścia studiów. Rozdzielili się tylko raz - w 39 roku, gdy w czasie kampanii wrześniowej Witold dostał się do niewoli. Spędził 5 lat w oflagu. Potem właściwie byli nierozłączni - on pracował, ona wychowywała dzieci, ale wolny czas spędzali razem, wspólnie podróżowali. Mieli poczucie humoru i pewien dystans do rzeczywistości.
W swoich wspomnieniach o Ojcu, wydanych w księdze jubileuszowej z okazji 60-lecia Politechniki Gdańskiej, mój mąż napisał:
Przez wszystkie lata mojej młodości przeżyte w PRL-u często nie zgadzałem się z Ojcem i nie rozumiałem, nie podzielałem jego satysfakcji z postępu cywilizacyjnego naszego kraju. Z mojej perspektywy Polska nie tylko była krajem zniewolonym, ale także zacofanym ekonomicznie. Ojciec ze swoją duszą pozytywisty cieszył się, że mimo politycznej podległości kraju nastąpił ogromny postęp, który zlikwidował nędzę i umożliwił wszystkim grupom społecznym awans poprzez likwidację bezrobocia i możliwość kształcenia.
Ojciec zmarł w 1986 roku i nie doczekał się Polski Niepodległej. Dzisiaj, po 14 latach demokratycznych przemian, ale także bezwzględnych reguł gospodarki rynkowej, wysokiego bezrobocia i odnawiających się obszarów biedy - przyznaje mu rację i podzielam Jego socjalistyczne dążenia.
I jeszcze anegdota:
W pewne wigilijne popołudnie, kiedy jako wzorcowa synowa kończyłam lepić pierogi z grzybami, zadzwonił telefon, czego konsekwencją był następujący dialog:
- Kto dzwonił? - pyta moja teściowa,
- Kwiatkowski - (dajmy na to) odpowiada mój teść,
- Ależ kochanie, Kwiatkowski od sześciu lat nie żyje - zaniepokoiła się teściowa.
- Też mi się tak wydaje. Ale, Janeczko, cóż robić, skoro już zadzwonił, to porozmawiałem - odparł niezrażony teść o umyśle ścisłym.
U
Uczelnie wyższe - muszą być bezpłatne. Polska Konstytucja gwarantuje bezpłatny dostęp do wyższego wykształcenia. Udało się to wpisać do ustawy zasadniczej po długich bojach w komisji konstytucyjnej. Udało się, a mimo to, co i raz któryś z ministrów edukacji występuje z pomysłem, żeby odpłatność wprowadzić, tak jak ostatnio pani wiceminister Anna Radziwiłł... W dodatku najczęściej podnoszonym argumentem jest fakt, że i tak w Polsce za studia się płaci, więc te bezpłatne powinno się zlikwidować. Jest to swoiste poczucie logiki. Płatność, nawet jeśli będzie uzupełniana systemem stypendialnym ogranicza dostęp do wyższego wykształcenia, naznacza - jako biednych - tych studentów, którzy z pomocy korzystają, a część młodzieży, szczególnie z małych miast i ze wsi w ogóle eliminuje ze startu do walki o indeks. Jest to pomysł z gatunku samobójczych w kraju, który jest członkiem UE i ma budować społeczeństwo oparte na wiedzy.
Unia - Europejska. Po ogłoszeniu wyników referendum - odetchnęłam z ulgą. Udało się, weszliśmy� Dlaczego uważam, że to jest szansa? Polska jest krajem niestabilnym. Krótki okres demokracji i niepodległości, słabe zakorzenienie partii politycznych w tkance społecznej - wszystko to stawia nas przed zagrożeniami, wynikającymi ze słabości instytucji, brakiem zaufania obywateli do państwa. Wahadło wciąż jeszcze jest "rozhuśtane", a scena polityczna gotowa na radykalne pomysły i eksperymenty - takie jak wprowadzenie podatku liniowego, albo pozbycie się rezerw walutowych. Budujący się kapitalizm stwarza arenę do nadużyć i wyzysku, dokonywanych w imię nowej, egoistycznej filozofii nakazującej przetrwanie najsilniejszym. Dlatego Unia Europejska, z całym jej ustawodawstwem w zakresie praw człowieka, w tym także praw socjalnych, z jej znacznie mocniej ugruntowanymi demokracjami i rządami, jest szansą dla Polski na osiągnięcie nie tylko stanu większej równowagi, ale przede wszystkim na dorównanie do europejskich standardów socjalnych i praw człowieka. Oczywiście część ksenofobicznej prawicy krzyczy wniebogłosy, że to zamach na naszą pszenno-buraczaną suwerenność, na nasz rodzimy Ciemnogród. Ale ludzie wiedzą swoje. Chcą pracować za europejskie stawki, studiować za granicą, korzystać z praw pracowniczych, stać się obywatelami Europy. Nie wierzą w to, że Unia to siedlisko zboczeń, zła i niemoralności.
Ale to oczywiście tylko część prawdy. Czeka nas walka o oblicze Europy: w niej sojusze wyjść muszą poza krajowe koterie i wojenki o interesy - zetrzeć się muszą opcje polityczne i idee. Debata nad kierunkiem rozwoju Europy należy do socjalistów, liberałów, chadeków. Nie ma w niej miejsca na wąsko rozumiany interes narodowy. Moim zdaniem szansę na lepsze życie dla Polaków może dać ujednolicony system podatkowy, europejska płaca minimalna. Bo to oznacza także koniec niemądrych opowieści o wyjątkowo wysokich podatkach czy wynagrodzeniach w Polsce. To oczywiście kwestie na przyszłość, ale francuskie referendum konstytucyjne ujawniło, że konieczne jest podjęcie dyskusji na ten temat, jeśli na serio traktuje się mechanizm głosowań, referendów, wyborów.
W
Wszechpolska młodzież - dowód na to, że historia uczy tylko jednego: że nigdy nikogo, niczego nie nauczyła. Ogolone głowy, mieczyki Chrobrego, nacjonalizm, fanatyzm. Ci z lat 30-tych jeszcze nie wiedzieli, czym to się kończy. Ci z początku XXI wieku - już nie wiedzą...
Kiedy podczas Parady Równości zakazanej przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego naprzeciwko siebie stały dwie grupy: parę tysięcy kolorowego tłumu broniącego demokracji i praw mniejszości oraz kilkudziesięcioosobowa grupa ogolonych ksenofobów - na tych ostatnich nie działało nic. Z podniesionymi rękami wykrzykiwali wściekłe obelgi rzucając czym się da - głównie jajkami. Ale jeden okrzyk sparaliżował ich na dobre 10 minut, kiedy zbieranina organizacji gejów, lesbijek i lewicy wszelkiej maści zaczęła odkrzykiwać: Dajcie buzi, dajcie buzi! I tak was Kochamy! Tego dla ogolonych zwolenników czystości narodowej było za dużo. Skonsternowani zamilkli...
Wzorce polityczne - Jacek Kuroń, Zofia Kuratowska, Jan Józef Lipski. Ludzie, którzy zawsze stanowić będą dla mnie punkt oparcia. Jacek był wzorem posła, polityka, zawsze gotowego ruszyć do przodu w jakiejś ważnej sprawie, nie podlegający partyjnym dyscyplinom dzięki własnemu systemowi wartości, nie do zatrzymania w walce o coś, w co wierzył. Zofia umiała wprowadzać do polityki najwyższe standardy. W epoce szalejącego liberalizmu, odważnie i rozsądnie umiała się temu przeciwstawiać, mówić o równości społecznej, równych szansach. Powściągliwa, odważna, udzielająca wsparcia słusznym przedsięwzięciom, niezależnie od wymogów partyjnej dyscypliny... Jan Józef Lipski - socjalista z krwi i kości, współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników, w walce o lepszą Polskę zawsze aktywny. Aż do końca�
Z
Związki zawodowe - Przez pierwsze lata transformacji słyszeliśmy, że żyjemy w kraju "związkokracji", że to pracodawcy zmuszeni są do ulegania presji pracowników, że skrępowani są nieżyciowymi przepisami, takimi jak rzekomy przeżytek poprzedniego systemu - Kodeks pracy. Wielu uległo tej propagandzie. Stopniowo, z roku na rok, malała baza członkowska związków zawodowych, by dojść do poziomu 15 procent związkowców w ogóle zatrudnionych, co jest jednym z najniższych wskaźników w Unii Europejskiej. To zjawisko wpłynęło na obniżenie się skuteczności organizacji pracowniczych, na masowe nieprzestrzeganie prawa pracy i standardów zatrudnienia. Dziś nikt już nie mówi o "związkokracji", za to 2/3 pracodawców nie płaci regularnie wynagrodzeń pracownikom, jak wynika z raportu Państwowej Inspekcji Pracy.
Zgoda zarówno "Solidarności", jak i OPZZ na bycie "politycznym zapleczem" wynikała nie tyle z programowych umów realizowanych przez kolejne rządy, ile z historycznych podziałów i chęci udziału we władzy. Nie było w tym pracowniczej solidarności, a raczej polityczna konkurencja między centralami. To uwikłanie w zbyt daleko idące polityczne kompromisy zaszkodziło całemu polskiemu światu pracy...
Wszyscy wiemy, że czas transformacji to także duże koszty społeczne: rosnące bezrobocie, bieda i próby zamachu na podstawowe zdobycze socjalne pracowników. Przeciwdziałanie wykluczeniu i rozwarstwieniu społecznemu, to rola trudna dla związków zawodowych. Często okazywało się, że związki muszą stanąć po stronie tych, którzy przegrywają w konfrontacji z nowym systemem polegającym na egoizmie i prymacie zysku nad pracą. Stanie po stronie przegranych może być powodem do dumy, ale pora chyba odpowiedzieć sobie na pytanie, jak skutecznie walczyć o prawa pracownicze, o prawa ludzkie - by przestać przegrywać.