Od kiedy istnieje szkoła, uczniowie zawsze przygotowywali ściągi. Babcia opowiadała mi, jak sobie „radziła” na klasówce z chemii i jak dzięki prymusowi z innej klasy zdała maturę z matematyki. Tata natomiast korzystał z niezawodnej pomocy na maturze z języka polskiego i zdał śpiewająco. Mnie też zdarza się w ten sposób wspomagać...
Po co to robię? Dobre pytanie. Myślę, że jestem zbyt obciążona nauką i przygotowanie ściągi traktuję jako ubezpieczenie w razie luk w pamięci. Czasem umawiam się z koleżanką, jeśli jest więcej materiału do opanowania i dzielimy się partiami albo przedmiotami. Ja na przykład obkuję angielski, to ona – geografię, bo akurat mamy dwie klasówki i nie sposób porządnie przygotować się do obu.
Zresztą prawie wszyscy mają jakieś sposoby. Techniki są przeróżne. Niektóre koleżanki wkładają ściągawki pod przeźroczyste rajstopy – wystarczy nieco podciągnąć spódnicę i już... Leniwi koledzy najczęściej wspomagają się notatkami z zeszytu położonego na kolanach, a z tych bardziej wyrafinowanych sposobów wymienię długopis z „wkładką”.
Osobiście nie lubię i nie umiem ściągać. Wszelkie tego typu pomoce robię tylko na wszelki wypadek, gdybym czegoś zapomniała. Najczęściej jednak nie korzystam z nich, gdyż jestem zbyt zdenerwowana, by zrobić sensowny użytek z tych wiadomości. Wolę przygotować się i polegać na własnej logice.
Czasem zadaję sobie pytanie, czy warto tracić czas na przygotowanie ściągi? Czy to pomoc, czy przeszkoda w nauce. Sądzę, że wbrew nasuwającej się kontrowersji, mam jednak wymierne korzyści z owych zapisków. Jestem wzrokowcem i w ten sposób powtarzam i zapamiętuję materiał. Poza tym pewniej się czuję podczas klasówki, nawet jeśli w ogóle nie korzystam ze ściągi. Kiedy jednak zdarza mi się czasem korzystać z tej niedozwolonej pomocy, zawsze muszę obawiać się przyłapania przez nauczyciela i niefortunnego finału w postaci oceny niedostatecznej.
Oczywiście nie pochwalam notorycznego ściągania, zwłaszcza kiedy nie wkłada się pracy w przygotowanie „pomocy”, bo wtedy konsekwencje takiej nauki zwykle bywają tragiczne – kończą się brakiem promocji.
Ściąganie – pomoc czy przeszkoda w nauce?
Od kiedy istnieje szkoła, uczniowie zawsze przygotowywali ściągi. Babcia opowiadała mi, jak sobie „radziła” na klasówce z chemii i jak dzięki prymusowi z innej klasy zdała maturę z matematyki. Tata natomiast korzystał z niezawodnej pomocy na maturze z języka polskiego i zdał śpiewająco. Mnie też zdarza się w ten sposób wspomagać...
Po co to robię? Dobre pytanie. Myślę, że jestem zbyt obciążona nauką i przygotowanie ściągi traktuję jako ubezpieczenie w razie luk w pamięci. Czasem umawiam się z koleżanką, jeśli jest więcej materiału do opanowania i dzielimy się partiami albo przedmiotami. Ja na przykład obkuję angielski, to ona – geografię, bo akurat mamy dwie klasówki i nie sposób porządnie przygotować się do obu.
Zresztą prawie wszyscy mają jakieś sposoby. Techniki są przeróżne. Niektóre koleżanki wkładają ściągawki pod przeźroczyste rajstopy – wystarczy nieco podciągnąć spódnicę i już... Leniwi koledzy najczęściej wspomagają się notatkami z zeszytu położonego na kolanach, a z tych bardziej wyrafinowanych sposobów wymienię długopis z „wkładką”.
Osobiście nie lubię i nie umiem ściągać. Wszelkie tego typu pomoce robię tylko na wszelki wypadek, gdybym czegoś zapomniała. Najczęściej jednak nie korzystam z nich, gdyż jestem zbyt zdenerwowana, by zrobić sensowny użytek z tych wiadomości. Wolę przygotować się i polegać na własnej logice.
Czasem zadaję sobie pytanie, czy warto tracić czas na przygotowanie ściągi? Czy to pomoc, czy przeszkoda w nauce. Sądzę, że wbrew nasuwającej się kontrowersji, mam jednak wymierne korzyści z owych zapisków. Jestem wzrokowcem i w ten sposób powtarzam i zapamiętuję materiał. Poza tym pewniej się czuję podczas klasówki, nawet jeśli w ogóle nie korzystam ze ściągi. Kiedy jednak zdarza mi się czasem korzystać z tej niedozwolonej pomocy, zawsze muszę obawiać się przyłapania przez nauczyciela i niefortunnego finału w postaci oceny niedostatecznej.
Oczywiście nie pochwalam notorycznego ściągania, zwłaszcza kiedy nie wkłada się pracy w przygotowanie „pomocy”, bo wtedy konsekwencje takiej nauki zwykle bywają tragiczne – kończą się brakiem promocji.