Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 roku w Wadowicach. Był drugim synem Karola Wojtyły seniora i Emilii z Kaczorowskich. Ochrzczony 20 czerwca 1920 roku, rodzicami chrzestnymi byli Józef Kuśmierczyk i Maria Wiadrowska. Rodzina zamieszkiwała w Wadowicach w kamienicy przy ul. Kościelnej 7. Rodzina Wojtyłów żyła skromnie, utrzymując się z pensji ojca, który był urzędnikiem wojskowym, pełniący służbę najpierw w cesarskiej królewskiej armii austriackiej, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 12 pułku piechoty Wojska Polskiego, stacjonującym w Wadowicach. W 1928 roku przeszedł na emeryturę. Matka pracowała dorywczo jako szwaczka i zaj- mowała się dziećmi. Brat Edmund, zwany w domu Mundkiem, starszy od Karola o 14 lat, pobierał nauki w wadowickim gimnazjum, a później studiował medycynę w Krakowie. Gdy Karol ukończył 6 lat, rozpoczął naukę w czteroletniej szkole powszechnej. Był chłopcem wesołym, utalentowanym i jak większość rówieśników - każdą wolną chwilę lubił spędzać na powietrzu. Latem grał w piłkę nożną. Od małego kochał też Lolek sporty zimowe. Grywał w hokeja, lubił jeździć na sankach nieco później zaczął jeździć na nartach. Byty to właściwie wędrówki po okolicy na deskach, wzdłuż rzeki Skawy lub po pobliskich pagórkach. Na beztroskę dzieciństwa rzucała cień choroba matki. Była kobietą niedomagającą i słabą. I choć opieka nad młodszym synem sprawiała jej wiele trudności, wiązała z nim ogromne nadzieje. "Mój Lolek zostanie wielkim człowiekiem" - mawiała. 13 kwietnia 1929 r. Emilię zabrano do szpitala. Lolek był wówczas w szkole, a gdy wrócił do domu, sąsiadka, a zarazem jego nauczycielka powiedziała: "Twoja matka umarła". Miała 45 lat. W świadectwie zgonu jako przyczynę śmierci podano "zapalenie serca i nerek". Po latach Karol napisze wzruszającą strofę: "Nad Twoją białą mogiłą, o matko, zgasłe Kochanie - za całą synowską miłość modlitwa: Daj wieczne odpoczywanie". Dzień po pogrzebie Lolek wraz z bratem i ojcem udali się na pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej. Zarówno wówczas, jak i później było to dla niego miejsce szczególne. We wszystkich ważnych i trudnych momentach życia swojego i Kościoła udawał się tam, by w ciszy i spokoju oddawać się medytacji. Po śmierci matki po raz pierwszy właśnie nauczycielka zauważyła, że Lolek zamknął się w sobie, szukając ucieczki w książkach i modlitwie. Koledzy wspominają, że pytany o matkę, mówił: "Została wezwana przez Boga". Po śmierci matki bracia więcej czasu spędzali razem: grali w piłkę, chodzili w góry. Ale już trzy lata później wydarzyła się następna tragedia. W wieku zaledwie 26 lat Mundek zmarł nagle, gdyż jako lekarz szpitala w Bielsku zaraził się szkarlatyną od pacjentki. Byt to dla Lolka ogromny wstrząs. Ojciec ze wszystkich sił pragnął wynagrodzić mu to podwójne sieroctwo. Nie tylko prowadził dom, robił zakupy, gotował czy prał. Był też, a może przede wszystkim, największym przyjacielem chłopca. Starsi ludzie w Wadowicach wciąż pamiętają ojca i syna idących do szkoły, na obiad do jadłodajni "U Banasia", na niedzielną mszę. Emerytowany porucznik-legionista, nazywany w mieście "Porucznikiem", obdarzony dobrą kondycją fizyczną, zaraził Lolka miłością do gór i aktywnego życia. Codziennie po kolacji wędrowali razem na krótsze spacery po okolicy, w niedziele zapuszczali się w dalsze rejony Beskidu Małego - na szczyty Leskowca, Madohory. Zdarzały się też wycieczki dalsze - w Tatry. To ojciec wprowadzał przyszłego Papieża w bogaty świat górskiej przyrody - uczył rozpoznawać gatunki drzew i kwiatów, nazywał ptaki i chrząszcze. Śpiewał mu przy ognisku wojskowe i harcerskie pieśni, akompaniując sobie na gitarze. Lubili razem grywać w futbol - Lolek bronił silne strzały ojca. Bywało, że grali szmacianą piłką nawet w mieszkaniu. Z biegiem lat wolnego czasu było coraz mniej, bo większość dnia ambitny i pracowity uczeń poświęcał nauce.
Na jednej z prób teatralnych w 1942 roku Karol niespodziewanie oświadczył przyjaciołom, że zamierza studiować teologię. Był to dla wszystkich ogromny szok. W nocy Tadeusz Kudliński przeprowadził z nim wielogodzinną rozmowę, w której usiłował namówić Wojtyłę, by jednak pozostał w teatrze. Nadaremnie. Podobno udało mu się jedynie odwieść Karola od wstąpienia do zakonu o niezwykle surowej regule. Mieczysław Kotlarczyk długo nie mógł się pogodzić z decyzją swojego młodego przyjaciela. Przekonywał Karola o jego niezwykłym talencie aktorskim, snuł wizje wspaniałej kariery teatralnej. Karol - nie chcąc sprawić przykrości przyjaciołom, a zapewne też nie mogąc od razu porzucić swej wielkiej pasji - nie zrezygnował z udziału w przygotowanych już przedstawieniach. Ostatnim jego przedstawieniem był „Samuel Zborowski", grany w połowie 1943 roku. Nie przerywając pracy fizycznej w Solvayu, Karol Wojtyła wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie i jednocześnie rozpoczął studia konspiracyjne na Wydziale Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa. Upadł i nieprzytomny leżał na ulicy. Z tramwaju zobaczyła go Józefina Florek, wysiadła, zatrzymała samochód, w którym jechał niemiecki oficer. Ten obmył Karolowi zakrwawioną głowę wodą z przydrożnego rowu i odwiózł do szpitala przy ulicy Kopernika. Stwierdzono wstrząs mózgu i zatrzymano Karola na oddziale do 12 marca. Po wyjściu ze szpitala napisał do swej wybawczyni list z podziękowaniem. Papież, zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku przyznał: „Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność". Potem, gdy w „czarną niedzielę" 6 sierpnia tego samego roku Niemcy aresztowali w Krakowie siedem tysięcy mężczyzn, Wojtyle ledwo udało się wymknąć. Wówczas zaniepokojony tą sytuacją arcybiskup krakowski kardynał Adam Sapieha wydał polecenie, by Wojtyła wraz z kilkoma innymi alumnami zamieszkał w pałacu biskupim. Karol przestał chodzić do pracy. W związku z tym musiał uciekać się do znajomości i szukać protekcji, by nie ścigano go za samowolne opuszczenie Solvaya. Dopiero koniec wojny pozwolił klerykom wyjść z ukrycia i, po odremontowaniu wspólnymi siłami budynku seminarium przy ul. Podwale, rozpocząć normalne, jawne studia. Korzystając z opieki kardynała Sapiehy, młody kleryk Wojtyła studiował teologię w tajnym seminarium duchownym. Studenci mieszkali poza Krakowem i posiadali fałszywe zaświadczenia, że są „parafialnymi sekretarzami". Zajęcia odbywały się w zakonspirowanych prywatnych mieszkaniach na indywidualnych spotkaniach z wykładowcami. Taka ostrożność była konieczna, gdyż odkrycie przez Niemców groziło natychmiastowym wywozem do obozu lub rozstrzelaniem. Jako kleryk i kandydat na kapłana, Wojtyła otrzymał pozwolenie na pełnienie niektórych posług duszpasterskich, jak np. udzielanie chrztu, namaszczanie chorych czy też prowadzenie niektórych nabożeństw. Nie mógł jednak - ze względu na konspirację - nosić sutanny. Wkrótce został zaproszony wraz z innym seminarzystą, Franciszkiem Koniecznym, do codziennego porannego asystowania do mszy celebrowanej przez Sapiehę w jego prywatnej kaplicy. Trwało to przez dwa lata. Po mszy obaj klerycy zawsze jedli z arcybiskupem śniadanie. Późną jesienią 1944 roku Karol przyjmuje z rąk Sapiehy tonsurę, czyli poddaje się podstrzyżynom i od tej pory nosi niewielki wygolony krążek na ciemieniu. Była to część ceremonii przyjęcia do stanu duchownego, którą zniósł dopiero papież Paweł VI w 1973 roku. Wojna się skończyła. Seminarium wychodzi z ukrycia i przenosi się do budynków, w których mieściło się przed wojną. Jest znów częścią Wydziału Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tam Karol Wojtyła kończy trzeci i czwarty rok studiów teologicznych. Zagłębiony w studiach nad św. Janem od Krzyża, sam uczy się hiszpańskiego, by móc czytać dzieła teologiczne i poezje swego mistrza w oryginale. W tym czasie debiutuje jako poeta na łamach miesięcznika karmelitów „Głos Karmelu" poematem „Pieśń o Bogu ukrytym". Jednak nie podpisuje go nawet pseudonimem, postanawia bowiem naprawdę sięgnąć po pióro dopiero, kiedy ukończy seminarium. Jak zawsze otrzymuje najlepsze noty. Na 26 zdanych egzaminów, z 19 otrzymał najwyższą ocenę „celujący", z sześciu „bardzo dobry", jedynie z psychologii - „dobry". Dowcipni koledzy, wyśmiewający jego pracowitość i zaangażowanie duchowe, przyczepiają mu któregoś razu na drzwiach pokoju karteczkę „Karol Wojtyła, przyszły święty". Od kwietnia 1945 r. do sierpnia 1946 r. pracuje na uczelni jako asystent - prowadzi seminaria z historii dogmatu. Wojtyła nie angażuje się w zażarte dysputy polityczne, od których aż kipiało każde spotkanie akademików. Uważa, że - jak powiedział swojemu bliskiemu przyjacielowi z tamtych lat - należy przede wszystkim pamiętać, że się jest „Polakiem, chrześcijaninem, człowiekiem". Gdy dowiaduje się, że w Czernej karmelici ponownie otworzyli nowicjat, postanawia zwrócić się o przyjęcie do zakonu. Tu jednak pojawiają się kłopoty. Wprawdzie nowy opat zna Wojtyłę i jest mu przychylny, ale zgodę na wstąpienie do klasztoru musi wydać arcybiskup Sapieha, który stanowczo się temu sprzeciwia. 1 listopada 1946 roku Książę Metropolita kardynał Sapieha osobiście wyświęca Karola Wojtyłę na księdza. W Dzień Zaduszny świeżo upieczony ksiądz odprawił mszę prymicyjną w Krypcie św. Leonarda na Wawelu. W tym doniosłym wydarzeniu towarzyszył mu jako „manuductor" czyli „prowadzący za rękę" ksiądz Kazimierz Figlewicz, któremu jeszcze w Wadowicach ministrant Lolek służył do mszy. Zgodnie z przywilejem nadanym przez papieża Benedykta XV, kapłanowi wolno tego dnia odprawić trzykrotnie ofiarę. Pierwszą Wojtyła odprawił za dusze rodziców i brata, drugą za wszystkich zmarłych, trzecią - w intencji wyznaczonej przez Ojca Świętego. 4 listopada odprawił z kolei mszę inauguracyjną, na którą przybyli koledzy z Teatru Rapsodycznego oraz robotnicy z fabryki „Solvay", którzy podarowali mu z tej okazji nową sutannę. Na skromnym przyjęciu po mszy Wojtyła rozdał karty, na których wypisał słowa z Ewangelii św. Łukasza: „Fecit mihi magna" - „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmogący". Następnie udał się do Wadowic, by tam, w swoim kościele parafialnym, odprawić kolejną uroczystą mszę. Ponieważ jego dawne mieszkanie zajmował już ktoś inny, na uroczyste śniadanie po mszy ksiądz Karol zaprosił do zaprzyjaźnionej rodziny państwa Szkockich. 11 listopada udziela pierwszego chrztu. W księdze parafialnej kościoła św. Anny napisano, że córkę państwa Kwiatkowskich ochrzcił „Carolus Wojtyła Neopresbyter". Cztery dni później 26-letni ksiądz Karol wraz z zaprzyjaźnionym klerykiem Stanisławem Starowieyskim jedzie pociągiem do Paryża, by stamtąd udać się wprost do Rzymu. Rozpoczyna się pierwsza zagraniczna podróż przyszłego Papieża: półtoraroczne studia w Rzymie. Młody ksiądz znajduje się w zupełnie innym świecie. „Żywo mam w pamięci moje pierwsze spotkanie z Wiecznym Miastem - mówił wkrótce po swoim wyborze na Tron Piotrowy. - Było to późną jesienią 1946 roku, gdy po święceniach kapłańskich przyjechałem tu, aby kontynuować studia. Przybywając, niosłem w sobie obraz Rzymu, ten z historii, z literatury i z całej tradycji chrześcijańskiej. Przez wiele dni przemierzałem to miasto, liczące wtedy około miliona mieszkańców, i nie mogłem w pełni znaleźć obrazu tego Rzymu, jaki przywiozłem ze sobą. Powoli, powoli odnalazłem go. Doszło do tego zwłaszcza po zwiedzeniu katakumb - Rzymu początków chrześcijaństwa, Rzymu Apostołów, Rzymu Męczenników, Rzymu, który leży u początków Kościoła, a równocześnie tej wielkiej kultury, jaką dziedziczymy" Młody ksiądz każdą wolną od nauki chwilę poświęca na zwiedzanie miasta i okolic. Pod koniec pobytu zna każdą ważniejszą budowlę czy muzeum. Odwiedza też, wraz ze Starowieyskim, wszystkie włoskie sanktuaria, począwszy od Asyżu, poprzez Monte Cassino benedyktynów, Sienę św. Katarzyny Capri, Neapol, Wenecję. Wiosną 1947 roku udają się obydwaj do San Giovanni Rotondo niedaleko Neapolu, gdzie uczestniczą w mszy odprawianej przez kapucyna Ojca Pio, słynnnego stygmatyka. Wojtyle udaje się dotrwać w kolejce do spowiedzi u Ojca Pio. Niektórzy świadkowie twierdzą, że ten, wysłuchawszy go, klęknął przed nim i przepowiedział, że zostanie powołany na Tron Piotrowy i przeżyje zamach na swoje życie. Karol Wojtyła nie omieszkał też odwiedzić jaskini w niedalekim od Rzymu Subiaco, gdzie piętnaście wieków wcześniej miał medytować przez trzy lata św. Benedykt z Nursji. Założyciel zakonu benedyktynów jest jedną z najbardziej czczonych przez Niego postaci z historii Kościoła. Wychowany w duchu patriotycznym, z zapałem tropi też najdrobniejsze ślady obecności polskich duchownych. Odkrywa klasztor Montorella, założony na górze Guadagnolo przez polskich ojców zmartwychwstańców w 1857 roku. W Rzymie szczególnie przypada mu do serca barokowy kościół św. Andrzeja, w którym spoczywają szczątki św. Stanisława Kostki, polskiego jezuity, zmarłego w Rzymie na malarię w drugiej połowie XVI wieku. Ksiądz Karol wstępuje tu po drodze na zajęcia na codzienną modlitwę. Większość polskich studentów kwateruje w Kolegium Polskim przy Piazza Remuria. Tam jednak miejsca zarezerwowane są dla studentów jezuickiego Gregorianum, zaś na życzenie Sapiehy Wojtyła ma studiować na dominikańskim, bardziej konserwatywnym, Angelicum. Założona w 1557 roku przez dominikanów uczelnia nosiła w czasach Wojtyły oficjalną nazwę Instituto Internazionale Angelicum. Obecnie przemianowano ją na Papieski Uniwersytet w Rzymie. Wszystkie budynki akademickie powstały w czasach Mussoliniego. Z okien sal wykładowych rozpościera się wspaniały widok na Forum Romanum oraz kościoły i pałace śródmieścia Rzymu. Dzięki zabiegom prymasa HLonda (poproszonego o to przez Sapiehę), goszczącego w owych dniach w Rzymie, Wojtyle udaje się zamieszkać w Kolegium Belgijskim przy Via del Quirinale 26. Ma przy tej okazji szansę spotkać się po raz pierwszy z prymasem i wspomina, że cechowała go „wielka bezpośredniość i serdeczność". Wprawdzie warunki w budynku nie są najlepsze (nie ma łazienek ani pryszniców), zimą studenci marzną, a latem panują koszmarne upały, to jednak położenie ma idealne - pół godziny drogi do Angelicum. Kolegium Belgijskie liczy wtedy zaledwie 22 seminarzystów, głównie z USA i Belgii. Dzięki ciągłemu obcowaniu w międzynarodowym towarzystwie Wojtyła szlifuje swój francuski i z zapałem rzuca się w wir nauki angielskiego. Pomagają mu dwaj amerykańscy koledzy, którzy dla żartu uczą go też niecenzuralnych słów. Jeden z nich wspomina, że Wojtyła „byt tak napalony" na naukę, że nawet podczas posiłków niemal podsłuchiwał rozmowy Amerykanów. Pamięta też, że polski ksiądz imponował kolegom sprawnością fizyczną, zwłaszcza świetną grą w siatkówkę. Po zdaniu wszystkich egzaminów „z najwyższą pochwałą" i otrzymaniu tytułu uprawniającego do nauczania w seminarium, Wojtyła rozpoczyna zasłużone wakacje. Ich program został zaplanowany przez arcybiskupa Sapiehę i obejmował pracę duszpasterską wśród skupisk polonijnych robotników we Francji, Holandii i Belgii. Wyprawę finansuje Sapieha. Wraz ze Stanisławom Starowieyskim Karol wyjeżdża do Marsylii. W porcie spotyka się z francuskim dominikaninem, ojcem Jacquesem Lwem, jednym z założycieli ruchu księży-robotników o nazwie „Mission de France". Spotkanie robi na nim ogromne wrażenie. Wspomina potem w „Tygodniku Powszechnym" historię gospodarza Robotniczej Misji św. Piotra i Pawła": „O. Lw doszedł do wniosku, że biały habit niczego dzisiaj sam z siebie nie mówi. Postanowił więc upodobnić się do swoich owieczek. Żyjąc wśród robotników, postanowił stać się jednym z nich. Po niejakim czasie stał się także duszpasterzem swych kolegów i towarzyszy". Obserwując misję ojca Lwa, polski ksiądz przypomniał sobie swoich towarzyszy z czasów okupacji, którym wyjaśniał tajemnice Pisma Świętego w fabryce Solvay. W Paryżu Wojtyła poznaje robotniczą parafię na peryferiach, prowadzoną przez księdza Michonneau, który spisał swoje doświadczenia w książce „Parafia wspólnoty misyjnej". W parafii belgijskiego ośrodka węglowego Charieroi Wojtyła zaprzyjaźnia się z polskimi górnikami, którzy na koniec kilkutygodniowego pobytu zgotowali mu ciepłe pożegnanie. Na koniec podróży odwiedza w Brukseli znajomego z Kolegium Belgijskiego ojca Marcela Uylenbroecka, który zapoznaje go z twórcą aktywnej w Belgii organizacji chrześcijańskiej Jeunesse Ouvriere Chrtienne. W relacji z tej podróży w „Tygodniku Powszechnym" Wojtyła dochodzi do wniosku, że same intelektualne wartości katolicyzmu nie są wystarczające, by zmienić społeczeństwo. Twierdzi, że należy tak przystosować liturgię, by była ona zrozumiała także dla niewykształconych mieszkańców robotniczych przedmieść. Zetknięcie Wojtyły z ruchem księży-robotników miało w dużej mierze określić jego wrażliwość społeczną, owocującą później w homiliach i encyklikach. Po wakacjach studenci powracają na Angelicum pełni nowych wrażeń. W pierwszym tygodniu listopada Wojtyła zapisuje się na drugi, ostatni rok nauki. Program jest bardzo trudny, przeładowany filozofią mistyczną i obejmuje takie zagadnienia, jak: „Mistyczne zjednoczenie z Bogiem", „Doktryna świętego Tomasza o szczęściu", „Psychologia religijna" czy metafizyka. Wigilię Bożego Narodzenia polscy studenci spędzają razem z kolegami z Kolegium Belgijskiego, śpiewając kolędy po angielsku, francusku, flamandzku i niemiecku. Wojtyła występuje też z recytacją fragmentu sztuki o bracie Albercie, autorstwa Adama Bunscha. Zachwyca słuchających swoją dykcją i głębokim barytonem. Jego profesorem i doradcą w pracy nad rozprawą doktorską „Zagadnienia wiary u świętego Jana od Krzyża", którą właśnie zaczyna pisać, jest wybitny znawca teologu mistycznej Reginald Garrigou-Lagrange. Do dziś Papież uważa go za swego najlepszego nauczyciela. W swojej pięcioczęściowej pracy, zawartej na 280 stronach i napisanej w całości po łacinie, Wojtyła opisuje „ekstatyczną mękę" duszy, poszukującej wiary, i jej „mroczne noce" rozpaczy. Dochodzi do wniosku, że zdaniem św. Jana od Krzyża modlitwa i kontemplacja jako „doświadczenia mistyczne" prowadzą do wiary i „wewnętrznego zespolenia z Bogiem". Przyszły Papież dowodzi jednak, że musi to być wiara „karmiona miłością i oświecona darami Ducha Świętego, szczególnie mądrością i rozumem". Ta niezwykle trudna rozprawa otrzymuje najwyższe noty. Ksiądz Wojtyła nie otrzymuje jednak tytułu doktora Świętej Teologii, gdyż według obowiązujących na uczelni przepisów warunkiem jego przyznania jest opublikowanie doktoratu drukiem. A ubogi ksiądz z Polski nie ma na to pieniędzy. Dopiero w połowie 1948 roku, już po powrocie do kraju, uzyskuje polski doktorat na podstawie pracy o wierze św. Jana od Krzyża. „Czas mój mknie z ogromną szybkością. Nie wiem doprawdy, jakim sposobem skończyło się już nieomal półtora roku. Studia, spostrzeżenia, przemyślenia - to wszystko działa jak ostrogi na konia" - pisze ksiądz Karol z Rzymu do zaprzyjaźnionej Heleny Szkockiej. 15 czerwca 1948 roku wraca do Krakowa i ponawia prośbę o przyjęcie do zakonu. Arcybiskup Sapieha także i tym razem nie wyraża zgody Mówi: „Sto razy dawałem pozwolenie kandydatom, którzy chcieli wstąpić do klasztoru. Tylko dwa razy się sprzeciwiłem. Raz nie dałem zezwolenia księdzu Kozłowskiemu, który jest również z Wadowic, a teraz po raz drugi mówię: nie". I wyznaje nalegającemu prowincjałowi, ojcu Leonardowi Kowalówce, że po wojnie brakuje księży i że „potrzebujemy Wojtyły w diecezji". Po namyśle zaś dodaje: „Kiedyś w przyszłości będzie go potrzebował cały Kościół".
Karol Wojtyła kardynałem
Kardynalski biret z rąk papieża Pawła VI otrzymał w wieku 47 lat. Byt jednym z najmłodszych żyjących purpuratów. Jego nominacja wzbudziła zdziwienie w polskim Episkopacie, w którym było wielu starszych arcybiskupów. Oznaczała niewątpliwie, że Paweł VI darzy Karola Wojtyłę specjalnymi względami. Po nominacji Karol Wojtyła wygłosił słowa, które pokazują, jak wysoko stawiał sobie poprzeczkę: „Na drodze mego nowego powołania, w szczególny sposób sprawdzić się muszę i potwierdzić moją wartość: od tego zależy, czy wygram, czy przegram swoje życie". Kardynalski ingres do archikatedry na Wawelu metropolita krakowski odbył 9 lipca 1967 roku. W Rzymie przydzielono mu tytularny kościółek Św. Cezarego Męczennika. Zaglądał do niego często z racji swoich licznych obowiązków w Rzymie. Był bowiem członkiem czterech ówczesnych kongregacji: ds. Duchowieństwa, Wychowania Katolickiego, Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów oraz Kościołów Wschodnich. Papież mianował go również konsultorem Watykańskiej Rady do spraw Świeckich. W 1971 roku podczas Synodu Biskupów (ciała powołanego przez Pawła VI w 1969 roku do wprowadzania w życie postanowień Vaticanum II), kardynał Wojtyła bronił celibatu księży oraz wielokrotnie występował z tezą o obronie wolności sumienia i religii, jako nieodłącznym elemencie sprawiedliwości społecznej i politycznej. Kardynał Wojtyła coraz bardziej zacieśniał swoje stosunki z Pawłem VI. Przełomowym momentem ich głębokiej znajomości była praca nad encykliką „Humanae vitae" (O życiu człowieka). Polski kardynał uważał, że stosowanie środków antykoncepcyjnych podważa godność aktu małżeństwa i samej kobiety, która staje się wyłącznie narzędziem zaspokajania pożądania mężczyzny. Powołał w Krakowie specjalną grupę świeckich i duchownych konsultantów, która dyskutowała problemy seksu, antykoncepcji i kontroli urodzeń. Raport z prac tej komisji otrzymał papież osobiście. Karol Wojtyła opowiadał się w nim za utrzymaniem zakazu antykoncepcji. Wielu jednak biskupów nie uznawało kontroli urodzeń, a tym samym i antykoncepcji, za coś złego. Paweł VI, poddawany niesłychanej wprost presji zarówno ze strony zwolenników, jak i przeciwników antykoncepcji, miał nie lada orzech do zgryzienia. Ostatecznie jednak w lipcu 1968 roku opublikował encyklikę, zawierającą stanowisko grupy Wojtyły Ks. Andrzej Bardecki, wieloletni asystent kościelny „Tygodnika Powszechnego" twierdził nawet, że 60 procent tekstu „Humanae vitae" pochodzi bądź z opracowania krakowskiej komisji, bądź z prac samego Wojtyły, który po przeczytaniu publikacji, miał stwierdzić: „Pomogliśmy papieżowi". W 1976 roku Paweł VI zaprosił Karola Wojtyle do poprowadzenia wielkopostnych rekolekcji w Watykanie. Rekolekcje rozpoczęły się 2 marca 1976 roku w kaplicy św. Matyldy na II piętrze Pałacu Apostolskiego. Do przybyłych prefektów kongregacji, sekretarzy i zastępców, kardynałów oraz samego papieża Karol Wojtyła powiedział na początku: „W ciągu tych dni rekolekcyjnych w szczególny sposób otoczy nas modlitwa Kościoła w Polsce, od którego przynoszę tutaj wyrazy najgłębszej duchowej jedności, wspólnoty wiary nadziei i miłości, jakby wielki niewidzialny fundament, przez który stale się wiążemy z Piotrową Opoką". Rozważania krakowskiego kardynała, zakończone rano 13 marca, zebrano i opublikowano potem w tomie „Znak sprzeciwu". Nie ograniczały się one jedynie do teologii i odrzucenia koncepcji śmierci Boga, modnej wówczas w filozoficznych i intelektualnych dyskusjach na świecie. Był to również manifest samego Wojtyły, przedstawiający jego poglądy na przyszłość świata zagrożonego marksizmem z jednej, a wybujałym kapitalizmem z drugiej strony. Wrażenie, jakie zrobiły te rekolekcje i to nie tylko w Watykanie, sprawiło, że „New York Times" umieścił nazwisko Wojtyły na liście dziesiątki najbardziej praw dopodobnych kandydatów do papieskiego tronu. W Kościele zaś szczególnie zwrócono uwagę na jego głęboką wiarę i skromność. Rozgłos sprawił, że zauważono też cały dorobek naukowy polskiego kardynała, a część Jego prac filozoficznych weszła wręcz do kanonu lektur z etyki. Za wkład w rozwój tej dziedziny filozofii chrześcijańskiej profesor Wojtyła został wyróżniony w czerwcu 1977 roku doktoratem honoris causa uniwersytetu im. Jana Gutenberga w Moguncji. W Polsce jedną z pierwszych decyzji nowego kardynała było zarządzenie odbudowy katedry wawelskiej i odnowienia grobów pochowanych w niej królów i królowych. Upoważnił też naukowców do otwarcia trumny ze szczątkami żony Kazimierza Wielkiego, Elżbiety, i dokonania ekshumacji. W obecności kardynała otwarto też trumnę Kazimierza Wielkiego, w której obok doczesnych szczątków króla znaleziono berto, jabłko, żelazny miecz, nakrycie wyszywane srebrną nicią i złoty pierścień z turkusem. Krypty królewskie poddano szczegółowym badaniom mikrobiologicznym na specjalne życzenie Karola Wojtyły. Niecodziennym wydarzeniem było odwiedzenie przez kardynała 28 lutego 1969 roku synagogi w żydowskiej dzielnicy Krakowa - Kazimierzu. Wraz z proboszczem pobliskiej parafii weszli do synagogi przy ul. Szerokiej zgodnie z żydowskim zwyczajem z nakrytymi głowami. Był piątek i liczni wierni modlili się właśnie w świątyni. Kardynał rozmawiał z członkami gminnej starszyzny, a potem wszedł do środka i przysłuchiwał się w skupieniu nabożeństwu. Dotychczas nikt w Polsce nie słyszał, by jakiś kardynał odwiedzał synagogę. W swoim krakowskim minipapiestwie, składającym się z 329 parafii, pracował nieustannie. Jego kierowca z tamtych lat, Józef Mucha, wspomina: „Już o 5.30 rano był w kaplicy Około 7.00 szedł do kościoła Franciszkanów po drugiej stronie ulicy, gdzie ponownie się modlił. O 8.00 jadł śniadanie, po czym ponownie szedł do kaplicy Zamykał drzwi i modlił się, pracował i czytał do jedenastej". W kaplicy obok klęcznika ustawiono biureczko do pracy. Po godz. 11 kardynał przyjmował w swoim gabinecie. O 13.30 zjadał obiad, po którym ucinał sobie 10-minutową drzemkę w fotelu. Gdy zdarzyło mu się pospać nieco dłużej, zrywał się pełen wyrzutów: „O Boże, spałem pięć minut za długo". Po południu dawnym zwyczajem zwykle wizytował parafie, sierocińce, klasztory Dzięki temu nigdy nie utracił kontaktu z rzeczywistymi problemami lokalnych społeczności. Pracował nawet w samochodzie, w którym zamontowano mu półkę na książki i lampkę, by mógł czytać także po zmroku. Dużo uwagi poświęcał tworzeniu wydziału filozoficznego w powstałej z jego inicjatywy Papieskiej Akademii Teologicznej. Ksiądz Michał Heller, filozof, który współuczestniczył wraz z ks. Józefem Tischnerem i biskupem Tadeuszem Pieronkiem w tworzeniu akademii, wspomina, że kardynał podczas długich dyskusji „nigdy się nie spieszył. (...) Wyglądało na to, że zawsze ma czas". Wieczory spędzał na dyskusjach przy kieliszku wina w towarzystwie przyjaciół - intelektualistów ze „Znaku" czy „Tygodnika Powszechnego", artystów, uczonych, pisarzy W jego pałacu biskupim bywali: historyk literatury polskiej Stanisław Pigoń, wybitny hematolog Julian Aleksandrowicz, fizyk Henryk Niewodniczański, historyk prawa Adam Yetulani. Bywał też profesor Stefan Swieżawski, mediewista, przyjaciel Wojtyły z KUL-u. W 1974 roku z jego ust padły prorocze słowa „Będziesz papieżem". W roku 1977 kardynał Wojtyła święcił swój wielki tryumf: po wielu latach oporu komunistycznych władz i udręki z biurokracją, udało się wybudować kościół w Nowej-Hucie-Bieńczycach, sztandarowym, ogromnym osiedlu klasy robotniczej. Ale choć komunistyczne władze uznawały kardynała Wyszyńskiego za głównego przeciwnika w Kościele, to nie przestawały nękać na wszystkie sposoby także i Karola Wojtyłę. Odebrano mu paszport dyplomatyczny podsłuchiwano rozmowy, śledzono. Kiedy w 1977 roku ksiądz Bardecki z „Tygodnika Powszechnego", bliski współpracownik kardynała, został dotkliwie pobity przez „nieznanych sprawców", Wojtyła rzekł: „Dostał za mnie. W oczach władz teraz ja jestem wrogiem numer jeden Polski Ludowej". Kardynalskie przywileje nie zmieniły Go. Obszerne dwa pokoje metropolity urządzone byty niezwykle skromnie. W gabinecie stało biurko z obłażącym lakierem, łóżko w sypialni przykrywała wypłowiała kapa. Poza książkami jedynym dobytkiem krakowskiego księcia Kościoła były cztery czerwone i trzy czarne sutanny oraz trzy pary czarnych butów. A większość swoich dochodów rozdawał potrzebującym.
KARDYNAŁ KAROL WOJTYŁA – PAPIEŻEM
29 września 1978 roku tuż po godz. 5 rano siostra Wincenta znalazła papieża Jana Pawła I martwego w jego sypialni. Po 33 dniach urzędowania zmarł - wedle oficjalnego komunikatu - na zawał serca. Polski kardynał Karol Wojtyła poleciał do Rzymu w towarzystwie prymasa Stefana Wyszyńskiego na pogrzeb i drugie tego roku konklawe. Po pogrzebie, który odbyt się 4 października, nastąpił dziesięciodniowy, najkrótszy z możliwych, wymagany przepisami Konstytucji Apostolskiej okres, poprzedzający kolejne konklawe. Dla 111 kardynałów, mających wziąć udział w elekcji, był to czas przeglądu kandydatów, budowy sojuszy i poszukiwania większościowych koalicji. Przy okazji niezliczonych prywatnych obiadów w rezydencjach duchownych lub restauracjach, spacerach i spotkaniach, purpuraci na wszystkie sposoby rozważali każdą kandydaturę, tworząc podwaliny przyszłych wyborów. Wojtyła każdą wolną chwilę spędzał na wypadach w okolice Rzymu, nie zaniedbując również nieoficjalnych spotkań. Któregoś dnia kardynał Franz Knig z Wiednia, wieloletni przyjaciel i główny motor kampanii na rzecz jego wyboru, zaprosił Go do ekskluzywnej restauracji, prowadzonej przez zakonnice z Azji i Afryki. W taksówce miał powiedzieć kierowcy: „Jedź ostrożnie. Wieziesz przyszłego papieża". W piątek rano, 13 października, kardynałowie zebrali się, by losować cele obok Kaplicy Sykstyńskiej, w których mieli mieszkać podczas konklawe. Na ten czas zupełnego odosobnienia od świata zewnętrznego wolno im się kontaktować jedynie między sobą. Zabronione jest posiadanie radioodbiorników i radiotelefonów. Nawet okna w celach zabija się deskami i zaciemnia. W dniu rozpoczęcia konklawe uczestnicy uroczyście przysięgają, że nie zdradzą żadnych informacji o przebiegu głosowania, a jeśli słowa nie dotrzymają, przyjmą „ciężkie kary wedle uznania przyszłego papieża". Dotyczy to także służby, kucharzy i pracowników technicznych. Ale chyba (na szczęście dla nas) kary nie są tak straszne, bo od czasu do czasu ktoś dyskretnie uchyla rąbka tajemnicy. Karol Wojtyła wylosował celę nr 91. Żelazne łóżko, prosty stół i krzesło, miednica do mycia i dzbanek na wodę - to całe wyposażenie celi. Na dziesięciu książąt Kościoła, zwykle w podeszłym wieku, przypada jedna toaleta i łazienka, pod którą często trzeba czekać w kolejce. Ale i ona bywa wykorzystywana do agitacji przed głosowaniem. W drodze na konklawe Wojtyła wstąpił do polikliniki Gemelli, gdzie odwiedził sparaliżowanego biskupa Deskura. Prosto stamtąd udał się do Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie dziekan Kolegium Kardynałów, Carlo Confalonieri, otworzył konklawe. Jak zawsze po mszy i uroczystej procesji kardynałowie odśpiewali Veni Creator Spiritus („O Stworzycielu Duchu, przyjdź"), a następnie opuścili kaplicę, by zebrać się w niej ponownie następnego dnia. Po porannej mszy w niedzielę 111 kardynałów zasiadło w krzesłach ustawionych bokiem do ołtarza i rozpoczęto się głosowanie. Ceremoniarz papieski wygłosił tradycyjną formułę, oznajmiającą początek konklawe, a najmłodszy wiekiem kardynał diakon zamknął drzwi kaplicy. Na konklawe składają się codziennie dwie sesje (poranna i popołudniowa), podczas których kardynałowie wygłaszają mowy i głosują. Na każdą sesję przypadają dwa głosowania. Napisawszy na kartce nazwisko kandydata, każdy elektor -wygłaszając formułę: „Wzywam Chrystusa, który będzie moim sędzią, że wybrałem tego, co do którego wierzę, iż powinien zostać wybrany zgodnie z wolą Boga" - wrzuca ją do urny Tę funkcję pełni złoty kielich. Następnie trzech kardynałów odczytuje każde nazwisko, a trzech innych ich nadzoruje. Początkowo wśród kandydatów pojawiały się nazwiska wyłącznie włoskich faworytów, m. in. konserwatywnego kardynała Giuseppe Siriego z Genui (który trzykrotnie już przegrywał wybory - w 1958 r. z Janem XXIII, w 1963 z Pawłem VI oraz z Janem Pawłem I), Giovanniego Benelli z Florencji (uchodzącego za światłego liberała) oraz wpływowego przewodniczącego papieskiej Komisji do spraw Opieki Duszpasterskiej nad Emigrantami - Sebastiano Baggio. Pierwszego dnia, po dwóch rannych i dwóch popołudniowych głosowaniach, nikt nie osiągnął wymaganej liczby dwóch trzecich głosów plus jednego (czyli 75). Kardynał Wojtyła dostał 5 głosów. Z komina w narożnym oknie Kaplicy Sykstyńskiej unosił się czarny dym, uzyskiwany ze spalania mokrej słomy. W drodze na kolację arcybiskup Paryża, kardynał Franois Marty, miał stwierdzić, że „dzień został zmarnowany". Ale wieczorem arcybiskup Wiednia Franz Knig rozpoczyna kampanię na rzecz kandydata nie-Włocha. Żywo przekonuje za Wojtyłą. Podkreśla jego zalety: doświadczenie w pracy duszpasterskiej, w prowadzeniu parafii, diecezji i archidiecezji, kontynuatora linii Soboru Watykańskiego II, humanistyczny umysł, a także - co jest argumentem niebagatelnym - młody wiek i doskonałą kondycję fizyczną. Knig w rozmowie z amerykańskim biografem Papieża, Tadem Szulcem, wspomina: „Przed poprzednim konklawe otrzymywałem listy od wiernych z Włoch, którzy prosili: "Głosujcie na nie-Włocha, ponieważ w naszym kraju panuje taki bałagan, że papież nie-Włoch bardzo by nam się przydał". To był bardzo ciekawy argument". Po porannej sesji w poniedziałek już wiadomo, że Włosi blokują się nawzajem i nie mają szans. W szóstym głosowaniu rośnie liczba głosów na Wojtyłę. Podczas obiadu krakowski kardynał jest skupiony. Po południu odwiedza prymasa Wyszyńskiego w jego celi. Jest niespokojny i przybity. Wyszyński podczas niedzielnych rozmów z przyjaciółmi sugerował, że on sam byłby najlepszym kandydatem spoza Włoch, choć podkreślał, iż nie powinno się naruszać wielowiekowej tradycji. Teraz jednak, trzymając w ramionach rozdartego duchowo rodaka, naciska: „Jeśli cię wybiorą, musisz przyjąć. Dla Polski." Sesja popołudniowa wyłania czterech kandydatów: Wojtyłę, który wielu wydaje się zbyt młody, Kniga, który odmawia, rówieśnika Wojtyły - kardynała Eduardo Francisco Pironio z Argentyny i 69-letniego Johannesa Willebrandsa z Holandii. Po siódmym głosowaniu Wojtyła prowadzi, jednak brakuje mu wymaganej większości. Wtedy do ofensywy włącza się kardynał John Król z Filadelfii, któremu udaje się przekonać do Wojtyły Amerykanów, i niemiecki teolog Joseph Ratzinger, który namawia swoich - dotąd niechętnych - rodaków. Udaje się też pozyskać głosy purpuratów z Ameryki Łacińskiej i Afryki. Ale prawdziwym przełomem okazuje się oświadczenie kardynała Sebastiana Baggio, który opowiada się otwarcie za Wojtyłą. W ślad za nim idzie wielu Włochów. Przed godziną 17 sekretarz stanu i kamerling Jean Villot zarządza ósmą kolejkę. Napięcie wśród zgromadzonych pod freskiem Michała Anioła „Stworzenie świata" sięga szczytu. Kenig wspominał, że „kiedy liczba głosów oddanych na niego osiągnęła połowe wymaganych, Wojtyła odrzucił pióro i wyprostował się na krześle. Był czerwony na twarzy. A potem ujął głowę w dłonie... Wyglądało, że jest całkowicie oszołomiony. Potem padła ostateczna liczba głosów...". Kiedy kardynał Wojtyła słyszy, że głosowało na niego 94 kardynałów, zaczyna coś szybko pisać. Potem słucha lekko zmieszany łacińskiego zapytania kardynała Villota: „Czy zgadzasz się?" i po chwili odpowiada, już odprężony: „W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce Chrystusa i Kościoła - świadom wszelkich trudności - przyjmuję". To oświadczenie przygotował po rozmowie z Wyszyńskim. Następnie w hołdzie dla swych poprzedników przybiera imię Jan Paweł II i udaje się za odpowiedzialnym za organizację wyborów Cesare Tassim do białego pokoiku, gdzie przebiera się w papieskie szaty (przygotowane w trzech rozmiarach). Wysportowany mierzący blisko 180 cm wzrostu taternik przywdziewa największe. Po powrocie do kaplicy przyjmuje od kardynałów przysięgę wierności. Każdy podchodzi i pada na kolana. Gdy przychodzi kolej na Wyszyńskiego, Papież wstaje, obejmuje i przytula go do siebie. Kardynałowie intonują „Te Deum laudamus" („Ciebie Boga wysławiamy"). W tym czasie z pieca na tyłach Kaplicy Sykstyńskiej bucha biały dym, a na Placu Św. Piotra wśród czekających w napięciu wiernych podnosi się radosna wrzawa. O godzinie 18. 44 na plac wkracza Gwardia Szwajcarska, a na centralnym balkonie wychodzącym na plac, pojawia się kardynał Pericle Felici i woła: „Oznajmiam wam radosną nowinę. Habemus Papam! - mamy papieża!". A gdy 200-tysięczny tłum przycicha, dodaje: „Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła... Ioannem Paulum Secundum!" Na placu zapada cisza. Później w zdumionym tłumie pojawiają się szepty: „Czy to Murzyn?". Ktoś mówi: „To Polak!" W końcu nowy papież pojawia się w oknie, w czerwonym ornacie, z paliuszem na piersiach i uśmiechem na twarzy. Mówi po włosku z nienagannym akcentem: „...Najwybitniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Powołali go z dalekiego kraju, z dalekiego, ale jednocześnie jakże bliskiego poprzez komunię w chrześcijańskiej wierze i tradycji (...). Nie wiem, czy będę umiał dobrze wysłowić się w waszym... naszym języku włoskim. Gdybym się pomylił, poprawcie mnie". Następnie po raz pierwszy błogosławi Urbi et Orbi (miastu i światu). W tym samym czasie kapelan i sekretarz Karola Wojtyły, ksiądz Stanisław Dziwisz, dyskretnie udaje się do Kolegium Polskiego na Piazza Remuria, skąd zabiera jego walizeczkę i przenosi ją do Pałacu Apostolskiego, gdzie nowy papież spędzi swoją pierwszą noc
Prymasem Tysiąclecia
Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 roku w Wadowicach. Był drugim synem Karola Wojtyły seniora i Emilii z Kaczorowskich. Ochrzczony 20 czerwca 1920 roku, rodzicami chrzestnymi byli Józef Kuśmierczyk i Maria Wiadrowska. Rodzina zamieszkiwała w Wadowicach w kamienicy przy ul. Kościelnej 7. Rodzina Wojtyłów żyła skromnie, utrzymując się z pensji ojca, który był urzędnikiem wojskowym, pełniący służbę najpierw w cesarskiej królewskiej armii austriackiej, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 12 pułku piechoty Wojska Polskiego, stacjonującym w Wadowicach. W 1928 roku przeszedł na emeryturę. Matka pracowała dorywczo jako szwaczka i zaj- mowała się dziećmi. Brat Edmund, zwany w domu Mundkiem, starszy od Karola o 14 lat, pobierał nauki w wadowickim gimnazjum, a później studiował medycynę w Krakowie.
Gdy Karol ukończył 6 lat, rozpoczął naukę w czteroletniej szkole powszechnej. Był chłopcem wesołym, utalentowanym i jak większość rówieśników - każdą wolną chwilę lubił spędzać na powietrzu. Latem grał w piłkę nożną. Od małego kochał też Lolek sporty zimowe. Grywał w hokeja, lubił jeździć na sankach nieco później zaczął jeździć na nartach. Byty to właściwie wędrówki po okolicy na deskach, wzdłuż rzeki Skawy lub po pobliskich pagórkach.
Na beztroskę dzieciństwa rzucała cień choroba matki. Była kobietą niedomagającą i słabą. I choć opieka nad młodszym synem sprawiała jej wiele trudności, wiązała z nim ogromne nadzieje. "Mój Lolek zostanie wielkim człowiekiem" - mawiała. 13 kwietnia 1929 r. Emilię zabrano do szpitala. Lolek był wówczas w szkole, a gdy wrócił do domu, sąsiadka, a zarazem jego nauczycielka powiedziała: "Twoja matka umarła". Miała 45 lat. W świadectwie zgonu jako przyczynę śmierci podano "zapalenie serca i nerek". Po latach Karol napisze wzruszającą strofę: "Nad Twoją białą mogiłą, o matko, zgasłe Kochanie - za całą synowską miłość modlitwa: Daj wieczne odpoczywanie". Dzień po pogrzebie Lolek wraz z bratem i ojcem udali się na pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Zarówno wówczas, jak i później było to dla niego miejsce szczególne. We wszystkich ważnych i trudnych momentach życia swojego i Kościoła udawał się tam, by w ciszy i spokoju oddawać się medytacji. Po śmierci matki po raz pierwszy właśnie nauczycielka zauważyła, że Lolek zamknął się w sobie, szukając ucieczki w książkach i modlitwie. Koledzy wspominają, że pytany o matkę, mówił: "Została wezwana przez Boga".
Po śmierci matki bracia więcej czasu spędzali razem: grali w piłkę, chodzili w góry. Ale już trzy lata później wydarzyła się następna tragedia. W wieku zaledwie 26 lat Mundek zmarł nagle, gdyż jako lekarz szpitala w Bielsku zaraził się szkarlatyną od pacjentki. Byt to dla Lolka ogromny wstrząs.
Ojciec ze wszystkich sił pragnął wynagrodzić mu to podwójne sieroctwo. Nie tylko prowadził dom, robił zakupy, gotował czy prał. Był też, a może przede wszystkim, największym przyjacielem chłopca. Starsi ludzie w Wadowicach wciąż pamiętają ojca i syna idących do szkoły, na obiad do jadłodajni "U Banasia", na niedzielną mszę.
Emerytowany porucznik-legionista, nazywany w mieście "Porucznikiem", obdarzony dobrą kondycją fizyczną, zaraził Lolka miłością do gór i aktywnego życia. Codziennie po kolacji wędrowali razem na krótsze spacery po okolicy, w niedziele zapuszczali się w dalsze rejony Beskidu Małego - na szczyty Leskowca, Madohory. Zdarzały się też wycieczki dalsze - w Tatry.
To ojciec wprowadzał przyszłego Papieża w bogaty świat górskiej przyrody - uczył rozpoznawać gatunki drzew i kwiatów, nazywał ptaki i chrząszcze. Śpiewał mu przy ognisku wojskowe i harcerskie pieśni, akompaniując sobie na gitarze. Lubili razem grywać w futbol - Lolek bronił silne strzały ojca. Bywało, że grali szmacianą piłką nawet w mieszkaniu.
Z biegiem lat wolnego czasu było coraz mniej, bo większość dnia ambitny i pracowity uczeń poświęcał nauce.
Na jednej z prób teatralnych w 1942 roku Karol niespodziewanie oświadczył przyjaciołom, że zamierza studiować teologię. Był to dla wszystkich ogromny szok. W nocy Tadeusz Kudliński przeprowadził z nim wielogodzinną rozmowę, w której usiłował namówić Wojtyłę, by jednak pozostał w teatrze. Nadaremnie. Podobno udało mu się jedynie odwieść Karola od wstąpienia do zakonu o niezwykle surowej regule. Mieczysław Kotlarczyk długo nie mógł się pogodzić z decyzją swojego młodego przyjaciela. Przekonywał Karola o jego niezwykłym talencie aktorskim, snuł wizje wspaniałej kariery teatralnej. Karol - nie chcąc sprawić przykrości przyjaciołom, a zapewne też nie mogąc od razu porzucić swej wielkiej pasji - nie zrezygnował z udziału w przygotowanych już przedstawieniach. Ostatnim jego przedstawieniem był „Samuel Zborowski", grany w połowie 1943 roku.
Nie przerywając pracy fizycznej w Solvayu, Karol Wojtyła wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie i jednocześnie rozpoczął studia konspiracyjne na Wydziale Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa. Upadł i nieprzytomny leżał na ulicy. Z tramwaju zobaczyła go Józefina Florek, wysiadła, zatrzymała samochód, w którym jechał niemiecki oficer. Ten obmył Karolowi zakrwawioną głowę wodą z przydrożnego rowu i odwiózł do szpitala przy ulicy Kopernika. Stwierdzono wstrząs mózgu i zatrzymano Karola na oddziale do 12 marca. Po wyjściu ze szpitala napisał do swej wybawczyni list z podziękowaniem. Papież, zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku przyznał: „Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność".
Potem, gdy w „czarną niedzielę" 6 sierpnia tego samego roku Niemcy aresztowali w Krakowie siedem tysięcy mężczyzn, Wojtyle ledwo udało się wymknąć. Wówczas zaniepokojony tą sytuacją arcybiskup krakowski kardynał Adam Sapieha wydał polecenie, by Wojtyła wraz z kilkoma innymi alumnami zamieszkał w pałacu biskupim.
Karol przestał chodzić do pracy. W związku z tym musiał uciekać się do znajomości i szukać protekcji, by nie ścigano go za samowolne opuszczenie Solvaya. Dopiero koniec wojny pozwolił klerykom wyjść z ukrycia i, po odremontowaniu wspólnymi siłami budynku seminarium przy ul. Podwale, rozpocząć normalne, jawne studia.
Korzystając z opieki kardynała Sapiehy, młody kleryk Wojtyła studiował teologię w tajnym seminarium duchownym. Studenci mieszkali poza Krakowem i posiadali fałszywe zaświadczenia, że są „parafialnymi sekretarzami". Zajęcia odbywały się w zakonspirowanych prywatnych mieszkaniach na indywidualnych spotkaniach z wykładowcami. Taka ostrożność była konieczna, gdyż odkrycie przez Niemców groziło natychmiastowym wywozem do obozu lub rozstrzelaniem.
Jako kleryk i kandydat na kapłana, Wojtyła otrzymał pozwolenie na pełnienie niektórych posług duszpasterskich, jak np. udzielanie chrztu, namaszczanie chorych czy też prowadzenie niektórych nabożeństw. Nie mógł jednak - ze względu na konspirację - nosić sutanny. Wkrótce został zaproszony wraz z innym seminarzystą, Franciszkiem Koniecznym, do codziennego porannego asystowania do mszy celebrowanej przez Sapiehę w jego prywatnej kaplicy. Trwało to przez dwa lata. Po mszy obaj klerycy zawsze jedli z arcybiskupem śniadanie.
Późną jesienią 1944 roku Karol przyjmuje z rąk Sapiehy tonsurę, czyli poddaje się podstrzyżynom i od tej pory nosi niewielki wygolony krążek na ciemieniu. Była to część ceremonii przyjęcia do stanu duchownego, którą zniósł dopiero papież Paweł VI w 1973 roku.
Wojna się skończyła. Seminarium wychodzi z ukrycia i przenosi się do budynków, w których mieściło się przed wojną. Jest znów częścią Wydziału Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tam Karol Wojtyła kończy trzeci i czwarty rok studiów teologicznych. Zagłębiony w studiach nad św. Janem od Krzyża, sam uczy się hiszpańskiego, by móc czytać dzieła teologiczne i poezje swego mistrza w oryginale. W tym czasie debiutuje jako poeta na łamach miesięcznika karmelitów „Głos Karmelu" poematem „Pieśń o Bogu ukrytym". Jednak nie podpisuje go nawet pseudonimem, postanawia bowiem naprawdę sięgnąć po pióro dopiero, kiedy ukończy seminarium. Jak zawsze otrzymuje najlepsze noty. Na 26 zdanych egzaminów, z 19 otrzymał najwyższą ocenę „celujący", z sześciu „bardzo dobry", jedynie z psychologii - „dobry". Dowcipni koledzy, wyśmiewający jego pracowitość i zaangażowanie duchowe, przyczepiają mu któregoś razu na drzwiach pokoju karteczkę „Karol Wojtyła, przyszły święty".
Od kwietnia 1945 r. do sierpnia 1946 r. pracuje na uczelni jako asystent - prowadzi seminaria z historii dogmatu. Wojtyła nie angażuje się w zażarte dysputy polityczne, od których aż kipiało każde spotkanie akademików. Uważa, że - jak powiedział swojemu bliskiemu przyjacielowi z tamtych lat - należy przede wszystkim pamiętać, że się jest „Polakiem, chrześcijaninem, człowiekiem". Gdy dowiaduje się, że w Czernej karmelici ponownie otworzyli nowicjat, postanawia zwrócić się o przyjęcie do zakonu. Tu jednak pojawiają się kłopoty. Wprawdzie nowy opat zna Wojtyłę i jest mu przychylny, ale zgodę na wstąpienie do klasztoru musi wydać arcybiskup Sapieha, który stanowczo się temu sprzeciwia.
1 listopada 1946 roku Książę Metropolita kardynał Sapieha osobiście wyświęca Karola Wojtyłę na księdza. W Dzień Zaduszny świeżo upieczony ksiądz odprawił mszę prymicyjną w Krypcie św. Leonarda na Wawelu. W tym doniosłym wydarzeniu towarzyszył mu jako „manuductor" czyli „prowadzący za rękę" ksiądz Kazimierz Figlewicz, któremu jeszcze w Wadowicach ministrant Lolek służył do mszy. Zgodnie z przywilejem nadanym przez papieża Benedykta XV, kapłanowi wolno tego dnia odprawić trzykrotnie ofiarę. Pierwszą Wojtyła odprawił za dusze rodziców i brata, drugą za wszystkich zmarłych, trzecią - w intencji wyznaczonej przez Ojca Świętego.
4 listopada odprawił z kolei mszę inauguracyjną, na którą przybyli koledzy z Teatru Rapsodycznego oraz robotnicy z fabryki „Solvay", którzy podarowali mu z tej okazji nową sutannę. Na skromnym przyjęciu po mszy Wojtyła rozdał karty, na których wypisał słowa z Ewangelii św. Łukasza: „Fecit mihi magna" - „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmogący". Następnie udał się do Wadowic, by tam, w swoim kościele parafialnym, odprawić kolejną uroczystą mszę. Ponieważ jego dawne mieszkanie zajmował już ktoś inny, na uroczyste śniadanie po mszy ksiądz Karol zaprosił do zaprzyjaźnionej rodziny państwa Szkockich. 11 listopada udziela pierwszego chrztu. W księdze parafialnej kościoła św. Anny napisano, że córkę państwa Kwiatkowskich ochrzcił „Carolus Wojtyła Neopresbyter".
Cztery dni później 26-letni ksiądz Karol wraz z zaprzyjaźnionym klerykiem Stanisławem Starowieyskim jedzie pociągiem do Paryża, by stamtąd udać się wprost do Rzymu. Rozpoczyna się pierwsza zagraniczna podróż przyszłego Papieża: półtoraroczne studia w Rzymie. Młody ksiądz znajduje się w zupełnie innym świecie. „Żywo mam w pamięci moje pierwsze spotkanie z Wiecznym Miastem - mówił wkrótce po swoim wyborze na Tron Piotrowy. - Było to późną jesienią 1946 roku, gdy po święceniach kapłańskich przyjechałem tu, aby kontynuować studia. Przybywając, niosłem w sobie obraz Rzymu, ten z historii, z literatury i z całej tradycji chrześcijańskiej. Przez wiele dni przemierzałem to miasto, liczące wtedy około miliona mieszkańców, i nie mogłem w pełni znaleźć obrazu tego Rzymu, jaki przywiozłem ze sobą. Powoli, powoli odnalazłem go. Doszło do tego zwłaszcza po zwiedzeniu katakumb - Rzymu początków chrześcijaństwa, Rzymu Apostołów, Rzymu Męczenników, Rzymu, który leży u początków Kościoła, a równocześnie tej wielkiej kultury, jaką dziedziczymy"
Młody ksiądz każdą wolną od nauki chwilę poświęca na zwiedzanie miasta i okolic. Pod koniec pobytu zna każdą ważniejszą budowlę czy muzeum. Odwiedza też, wraz ze Starowieyskim, wszystkie włoskie sanktuaria, począwszy od Asyżu, poprzez Monte Cassino benedyktynów, Sienę św. Katarzyny Capri, Neapol, Wenecję.
Wiosną 1947 roku udają się obydwaj do San Giovanni Rotondo niedaleko Neapolu, gdzie uczestniczą w mszy odprawianej przez kapucyna Ojca Pio, słynnnego stygmatyka. Wojtyle udaje się dotrwać w kolejce do spowiedzi u Ojca Pio. Niektórzy świadkowie twierdzą, że ten, wysłuchawszy go, klęknął przed nim i przepowiedział, że zostanie powołany na Tron Piotrowy i przeżyje zamach na swoje życie. Karol Wojtyła nie omieszkał też odwiedzić jaskini w niedalekim od Rzymu Subiaco, gdzie piętnaście wieków wcześniej miał medytować przez trzy lata św. Benedykt z Nursji. Założyciel zakonu benedyktynów jest jedną z najbardziej czczonych przez Niego postaci z historii Kościoła.
Wychowany w duchu patriotycznym, z zapałem tropi też najdrobniejsze ślady obecności polskich duchownych. Odkrywa klasztor Montorella, założony na górze Guadagnolo przez polskich ojców zmartwychwstańców w 1857 roku. W Rzymie szczególnie przypada mu do serca barokowy kościół św. Andrzeja, w którym spoczywają szczątki św. Stanisława Kostki, polskiego jezuity, zmarłego w Rzymie na malarię w drugiej połowie XVI wieku. Ksiądz Karol wstępuje tu po drodze na zajęcia na codzienną modlitwę.
Większość polskich studentów kwateruje w Kolegium Polskim przy Piazza Remuria. Tam jednak miejsca zarezerwowane są dla studentów jezuickiego Gregorianum, zaś na życzenie Sapiehy Wojtyła ma studiować na dominikańskim, bardziej konserwatywnym, Angelicum. Założona w 1557 roku przez dominikanów uczelnia nosiła w czasach Wojtyły oficjalną nazwę Instituto Internazionale Angelicum. Obecnie przemianowano ją na Papieski Uniwersytet w Rzymie. Wszystkie budynki akademickie powstały w czasach Mussoliniego. Z okien sal wykładowych rozpościera się wspaniały widok na Forum Romanum oraz kościoły i pałace śródmieścia Rzymu. Dzięki zabiegom prymasa HLonda (poproszonego o to przez Sapiehę), goszczącego w owych dniach w Rzymie, Wojtyle udaje się zamieszkać w Kolegium Belgijskim przy Via del Quirinale 26. Ma przy tej okazji szansę spotkać się po raz pierwszy z prymasem i wspomina, że cechowała go „wielka bezpośredniość i serdeczność". Wprawdzie warunki w budynku nie są najlepsze (nie ma łazienek ani pryszniców), zimą studenci marzną, a latem panują koszmarne upały, to jednak położenie ma idealne - pół godziny drogi do Angelicum. Kolegium Belgijskie liczy wtedy zaledwie 22 seminarzystów, głównie z USA i Belgii. Dzięki ciągłemu obcowaniu w międzynarodowym towarzystwie Wojtyła szlifuje swój francuski i z zapałem rzuca się w wir nauki angielskiego. Pomagają mu dwaj amerykańscy koledzy, którzy dla żartu uczą go też niecenzuralnych słów. Jeden z nich wspomina, że Wojtyła „byt tak napalony" na naukę, że nawet podczas posiłków niemal podsłuchiwał rozmowy Amerykanów. Pamięta też, że polski ksiądz imponował kolegom sprawnością fizyczną, zwłaszcza świetną grą w siatkówkę.
Po zdaniu wszystkich egzaminów „z najwyższą pochwałą" i otrzymaniu tytułu uprawniającego do nauczania w seminarium, Wojtyła rozpoczyna zasłużone wakacje. Ich program został zaplanowany przez arcybiskupa Sapiehę i obejmował pracę duszpasterską wśród skupisk polonijnych robotników we Francji, Holandii i Belgii. Wyprawę finansuje Sapieha. Wraz ze Stanisławom Starowieyskim Karol wyjeżdża do Marsylii. W porcie spotyka się z francuskim dominikaninem, ojcem Jacquesem Lwem, jednym z założycieli ruchu księży-robotników o nazwie „Mission de France". Spotkanie robi na nim ogromne wrażenie. Wspomina potem w „Tygodniku Powszechnym" historię gospodarza Robotniczej Misji św. Piotra i Pawła": „O. Lw doszedł do wniosku, że biały habit niczego dzisiaj sam z siebie nie mówi. Postanowił więc upodobnić się do swoich owieczek. Żyjąc wśród robotników, postanowił stać się jednym z nich. Po niejakim czasie stał się także duszpasterzem swych kolegów i towarzyszy". Obserwując misję ojca Lwa, polski ksiądz przypomniał sobie swoich towarzyszy z czasów okupacji, którym wyjaśniał tajemnice Pisma Świętego w fabryce Solvay.
W Paryżu Wojtyła poznaje robotniczą parafię na peryferiach, prowadzoną przez księdza Michonneau, który spisał swoje doświadczenia w książce „Parafia wspólnoty misyjnej". W parafii belgijskiego ośrodka węglowego Charieroi Wojtyła zaprzyjaźnia się z polskimi górnikami, którzy na koniec kilkutygodniowego pobytu zgotowali mu ciepłe pożegnanie. Na koniec podróży odwiedza w Brukseli znajomego z Kolegium Belgijskiego ojca Marcela Uylenbroecka, który zapoznaje go z twórcą aktywnej w Belgii organizacji chrześcijańskiej Jeunesse Ouvriere Chrtienne.
W relacji z tej podróży w „Tygodniku Powszechnym" Wojtyła dochodzi do wniosku, że same intelektualne wartości katolicyzmu nie są wystarczające, by zmienić społeczeństwo. Twierdzi, że należy tak przystosować liturgię, by była ona zrozumiała także dla niewykształconych mieszkańców robotniczych przedmieść. Zetknięcie Wojtyły z ruchem księży-robotników miało w dużej mierze określić jego wrażliwość społeczną, owocującą później w homiliach i encyklikach.
Po wakacjach studenci powracają na Angelicum pełni nowych wrażeń. W pierwszym tygodniu listopada Wojtyła zapisuje się na drugi, ostatni rok nauki. Program jest bardzo trudny, przeładowany filozofią mistyczną i obejmuje takie zagadnienia, jak: „Mistyczne zjednoczenie z Bogiem", „Doktryna świętego Tomasza o szczęściu", „Psychologia religijna" czy metafizyka. Wigilię Bożego Narodzenia polscy studenci spędzają razem z kolegami z Kolegium Belgijskiego, śpiewając kolędy po angielsku, francusku, flamandzku i niemiecku. Wojtyła występuje też z recytacją fragmentu sztuki o bracie Albercie, autorstwa Adama Bunscha. Zachwyca słuchających swoją dykcją i głębokim barytonem. Jego profesorem i doradcą w pracy nad rozprawą doktorską „Zagadnienia wiary u świętego Jana od Krzyża", którą właśnie zaczyna pisać, jest wybitny znawca teologu mistycznej Reginald Garrigou-Lagrange. Do dziś Papież uważa go za swego najlepszego nauczyciela.
W swojej pięcioczęściowej pracy, zawartej na 280 stronach i napisanej w całości po łacinie, Wojtyła opisuje „ekstatyczną mękę" duszy, poszukującej wiary, i jej „mroczne noce" rozpaczy. Dochodzi do wniosku, że zdaniem św. Jana od Krzyża modlitwa i kontemplacja jako „doświadczenia mistyczne" prowadzą do wiary i „wewnętrznego zespolenia z Bogiem". Przyszły Papież dowodzi jednak, że musi to być wiara „karmiona miłością i oświecona darami Ducha Świętego, szczególnie mądrością i rozumem". Ta niezwykle trudna rozprawa otrzymuje najwyższe noty. Ksiądz Wojtyła nie otrzymuje jednak tytułu doktora Świętej Teologii, gdyż według obowiązujących na uczelni przepisów warunkiem jego przyznania jest opublikowanie doktoratu drukiem. A ubogi ksiądz z Polski nie ma na to pieniędzy. Dopiero w połowie 1948 roku, już po powrocie do kraju, uzyskuje polski doktorat na podstawie pracy o wierze św. Jana od Krzyża.
„Czas mój mknie z ogromną szybkością. Nie wiem doprawdy, jakim sposobem skończyło się już nieomal półtora roku. Studia, spostrzeżenia, przemyślenia - to wszystko działa jak ostrogi na konia" - pisze ksiądz Karol z Rzymu do zaprzyjaźnionej Heleny Szkockiej. 15 czerwca 1948 roku wraca do Krakowa i ponawia prośbę o przyjęcie do zakonu. Arcybiskup Sapieha także i tym razem nie wyraża zgody Mówi: „Sto razy dawałem pozwolenie kandydatom, którzy chcieli wstąpić do klasztoru. Tylko dwa razy się sprzeciwiłem. Raz nie dałem zezwolenia księdzu Kozłowskiemu, który jest również z Wadowic, a teraz po raz drugi mówię: nie". I wyznaje nalegającemu prowincjałowi, ojcu Leonardowi Kowalówce, że po wojnie brakuje księży i że „potrzebujemy Wojtyły w diecezji". Po namyśle zaś dodaje: „Kiedyś w przyszłości będzie go potrzebował cały Kościół".
Karol Wojtyła kardynałem
Kardynalski biret z rąk papieża Pawła VI otrzymał w wieku 47 lat. Byt jednym z najmłodszych żyjących purpuratów. Jego nominacja wzbudziła zdziwienie w polskim Episkopacie, w którym było wielu starszych arcybiskupów. Oznaczała niewątpliwie, że Paweł VI darzy Karola Wojtyłę specjalnymi względami.
Po nominacji Karol Wojtyła wygłosił słowa, które pokazują, jak wysoko stawiał sobie poprzeczkę: „Na drodze mego nowego powołania, w szczególny sposób sprawdzić się muszę i potwierdzić moją wartość: od tego zależy, czy wygram, czy przegram swoje życie".
Kardynalski ingres do archikatedry na Wawelu metropolita krakowski odbył 9 lipca 1967 roku. W Rzymie przydzielono mu tytularny kościółek Św. Cezarego Męczennika. Zaglądał do niego często z racji swoich licznych obowiązków w Rzymie. Był bowiem członkiem czterech ówczesnych kongregacji: ds. Duchowieństwa, Wychowania Katolickiego, Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów oraz Kościołów Wschodnich. Papież mianował go również konsultorem Watykańskiej Rady do spraw Świeckich.
W 1971 roku podczas Synodu Biskupów (ciała powołanego przez Pawła VI w 1969 roku do wprowadzania w życie postanowień Vaticanum II), kardynał Wojtyła bronił celibatu księży oraz wielokrotnie występował z tezą o obronie wolności sumienia i religii, jako nieodłącznym elemencie sprawiedliwości społecznej i politycznej.
Kardynał Wojtyła coraz bardziej zacieśniał swoje stosunki z Pawłem VI. Przełomowym momentem ich głębokiej znajomości była praca nad encykliką „Humanae vitae" (O życiu człowieka).
Polski kardynał uważał, że stosowanie środków antykoncepcyjnych podważa godność aktu małżeństwa i samej kobiety, która staje się wyłącznie narzędziem zaspokajania pożądania mężczyzny. Powołał w Krakowie specjalną grupę świeckich i duchownych konsultantów, która dyskutowała problemy seksu, antykoncepcji i kontroli urodzeń. Raport z prac tej komisji otrzymał papież osobiście. Karol Wojtyła opowiadał się w nim za utrzymaniem zakazu antykoncepcji.
Wielu jednak biskupów nie uznawało kontroli urodzeń, a tym samym i antykoncepcji, za coś złego. Paweł VI, poddawany niesłychanej wprost presji zarówno ze strony zwolenników, jak i przeciwników antykoncepcji, miał nie lada orzech do zgryzienia. Ostatecznie jednak w lipcu 1968 roku opublikował encyklikę, zawierającą stanowisko grupy Wojtyły Ks. Andrzej Bardecki, wieloletni asystent kościelny „Tygodnika Powszechnego" twierdził nawet, że 60 procent tekstu „Humanae vitae" pochodzi bądź z opracowania krakowskiej komisji, bądź z prac samego Wojtyły, który po przeczytaniu publikacji, miał stwierdzić: „Pomogliśmy papieżowi".
W 1976 roku Paweł VI zaprosił Karola Wojtyle do poprowadzenia wielkopostnych rekolekcji w Watykanie. Rekolekcje rozpoczęły się 2 marca 1976 roku w kaplicy św. Matyldy na II piętrze Pałacu Apostolskiego. Do przybyłych prefektów kongregacji, sekretarzy i zastępców, kardynałów oraz samego papieża Karol Wojtyła powiedział na początku: „W ciągu tych dni rekolekcyjnych w szczególny sposób otoczy nas modlitwa Kościoła w Polsce, od którego przynoszę tutaj wyrazy najgłębszej duchowej jedności, wspólnoty wiary nadziei i miłości, jakby wielki niewidzialny fundament, przez który stale się wiążemy z Piotrową Opoką".
Rozważania krakowskiego kardynała, zakończone rano 13 marca, zebrano i opublikowano potem w tomie „Znak sprzeciwu". Nie ograniczały się one jedynie do teologii i odrzucenia koncepcji śmierci Boga, modnej wówczas w filozoficznych i intelektualnych dyskusjach na świecie. Był to również manifest samego Wojtyły, przedstawiający jego poglądy na przyszłość świata zagrożonego marksizmem z jednej, a wybujałym kapitalizmem z drugiej strony.
Wrażenie, jakie zrobiły te rekolekcje i to nie tylko w Watykanie, sprawiło, że „New York Times" umieścił nazwisko Wojtyły na liście dziesiątki najbardziej praw dopodobnych kandydatów do papieskiego tronu. W Kościele zaś szczególnie zwrócono uwagę na jego głęboką wiarę i skromność.
Rozgłos sprawił, że zauważono też cały dorobek naukowy polskiego kardynała, a część Jego prac filozoficznych weszła wręcz do kanonu lektur z etyki. Za wkład w rozwój tej dziedziny filozofii chrześcijańskiej profesor Wojtyła został wyróżniony w czerwcu 1977 roku doktoratem honoris causa uniwersytetu im. Jana Gutenberga w Moguncji.
W Polsce jedną z pierwszych decyzji nowego kardynała było zarządzenie odbudowy katedry wawelskiej i odnowienia grobów pochowanych w niej królów i królowych. Upoważnił też naukowców do otwarcia trumny ze szczątkami żony Kazimierza Wielkiego, Elżbiety, i dokonania ekshumacji. W obecności kardynała otwarto też trumnę Kazimierza Wielkiego, w której obok doczesnych szczątków króla znaleziono berto, jabłko, żelazny miecz, nakrycie wyszywane srebrną nicią i złoty pierścień z turkusem. Krypty królewskie poddano szczegółowym badaniom mikrobiologicznym na specjalne życzenie Karola Wojtyły.
Niecodziennym wydarzeniem było odwiedzenie przez kardynała 28 lutego 1969 roku synagogi w żydowskiej dzielnicy Krakowa - Kazimierzu. Wraz z proboszczem pobliskiej parafii weszli do synagogi przy ul. Szerokiej zgodnie z żydowskim zwyczajem z nakrytymi głowami. Był piątek i liczni wierni modlili się właśnie w świątyni. Kardynał rozmawiał z członkami gminnej starszyzny, a potem wszedł do środka i przysłuchiwał się w skupieniu nabożeństwu. Dotychczas nikt w Polsce nie słyszał, by jakiś kardynał odwiedzał synagogę.
W swoim krakowskim minipapiestwie, składającym się z 329 parafii, pracował nieustannie. Jego kierowca z tamtych lat, Józef Mucha, wspomina: „Już o 5.30 rano był w kaplicy Około 7.00 szedł do kościoła Franciszkanów po drugiej stronie ulicy, gdzie ponownie się modlił. O 8.00 jadł śniadanie, po czym ponownie szedł do kaplicy Zamykał drzwi i modlił się, pracował i czytał do jedenastej". W kaplicy obok klęcznika ustawiono biureczko do pracy. Po godz. 11 kardynał przyjmował w swoim gabinecie. O 13.30 zjadał obiad, po którym ucinał sobie 10-minutową drzemkę w fotelu. Gdy zdarzyło mu się pospać nieco dłużej, zrywał się pełen wyrzutów: „O Boże, spałem pięć minut za długo".
Po południu dawnym zwyczajem zwykle wizytował parafie, sierocińce, klasztory Dzięki temu nigdy nie utracił kontaktu z rzeczywistymi problemami lokalnych społeczności. Pracował nawet w samochodzie, w którym zamontowano mu półkę na książki i lampkę, by mógł czytać także po zmroku.
Dużo uwagi poświęcał tworzeniu wydziału filozoficznego w powstałej z jego inicjatywy Papieskiej Akademii Teologicznej. Ksiądz Michał Heller, filozof, który współuczestniczył wraz z ks. Józefem Tischnerem i biskupem Tadeuszem Pieronkiem w tworzeniu akademii, wspomina, że kardynał podczas długich dyskusji „nigdy się nie spieszył. (...) Wyglądało na to, że zawsze ma czas".
Wieczory spędzał na dyskusjach przy kieliszku wina w towarzystwie przyjaciół - intelektualistów ze „Znaku" czy „Tygodnika Powszechnego", artystów, uczonych, pisarzy W jego pałacu biskupim bywali: historyk literatury polskiej Stanisław Pigoń, wybitny hematolog Julian Aleksandrowicz, fizyk Henryk Niewodniczański, historyk prawa Adam Yetulani.
Bywał też profesor Stefan Swieżawski, mediewista, przyjaciel Wojtyły z KUL-u. W 1974 roku z jego ust padły prorocze słowa „Będziesz papieżem".
W roku 1977 kardynał Wojtyła święcił swój wielki tryumf: po wielu latach oporu komunistycznych władz i udręki z biurokracją, udało się wybudować kościół w Nowej-Hucie-Bieńczycach, sztandarowym, ogromnym osiedlu klasy robotniczej.
Ale choć komunistyczne władze uznawały kardynała Wyszyńskiego za głównego przeciwnika w Kościele, to nie przestawały nękać na wszystkie sposoby także i Karola Wojtyłę. Odebrano mu paszport dyplomatyczny podsłuchiwano rozmowy, śledzono.
Kiedy w 1977 roku ksiądz Bardecki z „Tygodnika Powszechnego", bliski współpracownik kardynała, został dotkliwie pobity przez „nieznanych sprawców", Wojtyła rzekł: „Dostał za mnie. W oczach władz teraz ja jestem wrogiem numer jeden Polski Ludowej".
Kardynalskie przywileje nie zmieniły Go. Obszerne dwa pokoje metropolity urządzone byty niezwykle skromnie. W gabinecie stało biurko z obłażącym lakierem, łóżko w sypialni przykrywała wypłowiała kapa. Poza książkami jedynym dobytkiem krakowskiego księcia Kościoła były cztery czerwone i trzy czarne sutanny oraz trzy pary czarnych butów. A większość swoich dochodów rozdawał potrzebującym.
KARDYNAŁ KAROL WOJTYŁA – PAPIEŻEM
29 września 1978 roku tuż po godz. 5 rano siostra Wincenta znalazła papieża Jana Pawła I martwego w jego sypialni. Po 33 dniach urzędowania zmarł - wedle oficjalnego komunikatu - na zawał serca.
Polski kardynał Karol Wojtyła poleciał do Rzymu w towarzystwie prymasa Stefana Wyszyńskiego na pogrzeb i drugie tego roku konklawe.
Po pogrzebie, który odbyt się 4 października, nastąpił dziesięciodniowy, najkrótszy z możliwych, wymagany przepisami Konstytucji Apostolskiej okres, poprzedzający kolejne konklawe. Dla 111 kardynałów, mających wziąć udział w elekcji, był to czas przeglądu kandydatów, budowy sojuszy i poszukiwania większościowych koalicji. Przy okazji niezliczonych prywatnych obiadów w rezydencjach duchownych lub restauracjach, spacerach i spotkaniach, purpuraci na wszystkie sposoby rozważali każdą kandydaturę, tworząc podwaliny przyszłych wyborów.
Wojtyła każdą wolną chwilę spędzał na wypadach w okolice Rzymu, nie zaniedbując również nieoficjalnych spotkań. Któregoś dnia kardynał Franz Knig z Wiednia, wieloletni przyjaciel i główny motor kampanii na rzecz jego wyboru, zaprosił Go do ekskluzywnej restauracji, prowadzonej przez zakonnice z Azji i Afryki. W taksówce miał powiedzieć kierowcy: „Jedź ostrożnie. Wieziesz przyszłego papieża".
W piątek rano, 13 października, kardynałowie zebrali się, by losować cele obok Kaplicy Sykstyńskiej, w których mieli mieszkać podczas konklawe. Na ten czas zupełnego odosobnienia od świata zewnętrznego wolno im się kontaktować jedynie między sobą. Zabronione jest posiadanie radioodbiorników i radiotelefonów. Nawet okna w celach zabija się deskami i zaciemnia.
W dniu rozpoczęcia konklawe uczestnicy uroczyście przysięgają, że nie zdradzą żadnych informacji o przebiegu głosowania, a jeśli słowa nie dotrzymają, przyjmą „ciężkie kary wedle uznania przyszłego papieża". Dotyczy to także służby, kucharzy i pracowników technicznych. Ale chyba (na szczęście dla nas) kary nie są tak straszne, bo od czasu do czasu ktoś dyskretnie uchyla rąbka tajemnicy.
Karol Wojtyła wylosował celę nr 91. Żelazne łóżko, prosty stół i krzesło, miednica do mycia i dzbanek na wodę - to całe wyposażenie celi. Na dziesięciu książąt Kościoła, zwykle w podeszłym wieku, przypada jedna toaleta i łazienka, pod którą często trzeba czekać w kolejce. Ale i ona bywa wykorzystywana do agitacji przed głosowaniem.
W drodze na konklawe Wojtyła wstąpił do polikliniki Gemelli, gdzie odwiedził sparaliżowanego biskupa Deskura. Prosto stamtąd udał się do Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie dziekan Kolegium Kardynałów, Carlo Confalonieri, otworzył konklawe. Jak zawsze po mszy i uroczystej procesji kardynałowie odśpiewali Veni Creator Spiritus („O Stworzycielu Duchu, przyjdź"), a następnie opuścili kaplicę, by zebrać się w niej ponownie następnego dnia.
Po porannej mszy w niedzielę 111 kardynałów zasiadło w krzesłach ustawionych bokiem do ołtarza i rozpoczęto się głosowanie. Ceremoniarz papieski wygłosił tradycyjną formułę, oznajmiającą początek konklawe, a najmłodszy wiekiem kardynał diakon zamknął drzwi kaplicy. Na konklawe składają się codziennie dwie sesje (poranna i popołudniowa), podczas których kardynałowie wygłaszają mowy i głosują. Na każdą sesję przypadają dwa głosowania. Napisawszy na kartce nazwisko kandydata, każdy elektor -wygłaszając formułę: „Wzywam Chrystusa, który będzie moim sędzią, że wybrałem tego, co do którego wierzę, iż powinien zostać wybrany zgodnie z wolą Boga" - wrzuca ją do urny Tę funkcję pełni złoty kielich. Następnie trzech kardynałów odczytuje każde nazwisko, a trzech innych ich nadzoruje.
Początkowo wśród kandydatów pojawiały się nazwiska wyłącznie włoskich faworytów, m. in. konserwatywnego kardynała Giuseppe Siriego z Genui (który trzykrotnie już przegrywał wybory - w 1958 r. z Janem XXIII, w 1963 z Pawłem VI oraz z Janem Pawłem I), Giovanniego Benelli z Florencji (uchodzącego za światłego liberała) oraz wpływowego przewodniczącego papieskiej Komisji do spraw Opieki Duszpasterskiej nad Emigrantami - Sebastiano Baggio.
Pierwszego dnia, po dwóch rannych i dwóch popołudniowych głosowaniach, nikt nie osiągnął wymaganej liczby dwóch trzecich głosów plus jednego (czyli 75). Kardynał Wojtyła dostał 5 głosów. Z komina w narożnym oknie Kaplicy Sykstyńskiej unosił się czarny dym, uzyskiwany ze spalania mokrej słomy.
W drodze na kolację arcybiskup Paryża, kardynał Franois Marty, miał stwierdzić, że „dzień został zmarnowany". Ale wieczorem arcybiskup Wiednia Franz Knig rozpoczyna kampanię na rzecz kandydata nie-Włocha. Żywo przekonuje za Wojtyłą. Podkreśla jego zalety: doświadczenie w pracy duszpasterskiej, w prowadzeniu parafii, diecezji i archidiecezji, kontynuatora linii Soboru Watykańskiego II, humanistyczny umysł, a także - co jest argumentem niebagatelnym - młody wiek i doskonałą kondycję fizyczną.
Knig w rozmowie z amerykańskim biografem Papieża, Tadem Szulcem, wspomina: „Przed poprzednim konklawe otrzymywałem listy od wiernych z Włoch, którzy prosili: "Głosujcie na nie-Włocha, ponieważ w naszym kraju panuje taki bałagan, że papież nie-Włoch bardzo by nam się przydał". To był bardzo ciekawy argument".
Po porannej sesji w poniedziałek już wiadomo, że Włosi blokują się nawzajem i nie mają szans. W szóstym głosowaniu rośnie liczba głosów na Wojtyłę. Podczas obiadu krakowski kardynał jest skupiony. Po południu odwiedza prymasa Wyszyńskiego w jego celi. Jest niespokojny i przybity. Wyszyński podczas niedzielnych rozmów z przyjaciółmi sugerował, że on sam byłby najlepszym kandydatem spoza Włoch, choć podkreślał, iż nie powinno się naruszać wielowiekowej tradycji. Teraz jednak, trzymając w ramionach rozdartego duchowo rodaka, naciska: „Jeśli cię wybiorą, musisz przyjąć. Dla Polski."
Sesja popołudniowa wyłania czterech kandydatów: Wojtyłę, który wielu wydaje się zbyt młody, Kniga, który odmawia, rówieśnika Wojtyły - kardynała Eduardo Francisco Pironio z Argentyny i 69-letniego Johannesa Willebrandsa z Holandii.
Po siódmym głosowaniu Wojtyła prowadzi, jednak brakuje mu wymaganej większości. Wtedy do ofensywy włącza się kardynał John Król z Filadelfii, któremu udaje się przekonać do Wojtyły Amerykanów, i niemiecki teolog Joseph Ratzinger, który namawia swoich - dotąd niechętnych - rodaków.
Udaje się też pozyskać głosy purpuratów z Ameryki Łacińskiej i Afryki. Ale prawdziwym przełomem okazuje się oświadczenie kardynała Sebastiana Baggio, który opowiada się otwarcie za Wojtyłą. W ślad za nim idzie wielu Włochów.
Przed godziną 17 sekretarz stanu i kamerling Jean Villot zarządza ósmą kolejkę. Napięcie wśród zgromadzonych pod freskiem Michała Anioła „Stworzenie świata" sięga szczytu. Kenig wspominał, że „kiedy liczba głosów oddanych na niego osiągnęła połowe wymaganych, Wojtyła odrzucił pióro i wyprostował się na krześle. Był czerwony na twarzy. A potem ujął głowę w dłonie...
Wyglądało, że jest całkowicie oszołomiony. Potem padła ostateczna liczba głosów...". Kiedy kardynał Wojtyła słyszy, że głosowało na niego 94 kardynałów, zaczyna coś szybko pisać. Potem słucha lekko zmieszany łacińskiego zapytania kardynała Villota: „Czy zgadzasz się?" i po chwili odpowiada, już odprężony: „W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce Chrystusa i Kościoła - świadom wszelkich trudności - przyjmuję". To oświadczenie przygotował po rozmowie z Wyszyńskim.
Następnie w hołdzie dla swych poprzedników przybiera imię Jan Paweł II i udaje się za odpowiedzialnym za organizację wyborów Cesare Tassim do białego pokoiku, gdzie przebiera się w papieskie szaty (przygotowane w trzech rozmiarach). Wysportowany mierzący blisko 180 cm wzrostu taternik przywdziewa największe. Po powrocie do kaplicy przyjmuje od kardynałów przysięgę wierności. Każdy podchodzi i pada na kolana. Gdy przychodzi kolej na Wyszyńskiego, Papież wstaje, obejmuje i przytula go do siebie. Kardynałowie intonują „Te Deum laudamus" („Ciebie Boga wysławiamy").
W tym czasie z pieca na tyłach Kaplicy Sykstyńskiej bucha biały dym, a na Placu Św. Piotra wśród czekających w napięciu wiernych podnosi się radosna wrzawa. O godzinie 18. 44 na plac wkracza Gwardia Szwajcarska, a na centralnym balkonie wychodzącym na plac, pojawia się kardynał Pericle Felici i woła: „Oznajmiam wam radosną nowinę. Habemus Papam! - mamy papieża!". A gdy 200-tysięczny tłum przycicha, dodaje: „Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła... Ioannem Paulum Secundum!"
Na placu zapada cisza. Później w zdumionym tłumie pojawiają się szepty: „Czy to Murzyn?". Ktoś mówi: „To Polak!" W końcu nowy papież pojawia się w oknie, w czerwonym ornacie, z paliuszem na piersiach i uśmiechem na twarzy. Mówi po włosku z nienagannym akcentem: „...Najwybitniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Powołali go z dalekiego kraju, z dalekiego, ale jednocześnie jakże bliskiego poprzez komunię w chrześcijańskiej wierze i tradycji (...). Nie wiem, czy będę umiał dobrze wysłowić się w waszym... naszym języku włoskim. Gdybym się pomylił, poprawcie mnie".
Następnie po raz pierwszy błogosławi Urbi et Orbi (miastu i światu). W tym samym czasie kapelan i sekretarz Karola Wojtyły, ksiądz Stanisław Dziwisz, dyskretnie udaje się do Kolegium Polskiego na Piazza Remuria, skąd zabiera jego walizeczkę i przenosi ją do Pałacu Apostolskiego, gdzie nowy papież spędzi swoją pierwszą noc