Zgłoś nadużycie! Powróćmy zatem do teraźniejszości. Dużo zmian pojawiło się w europejskim spektrum politycznym tego roku – wybory do Parlamentu Europejskiego oraz zakończony proces ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Jednakże liberałom nie udało się objąć żadnego wpływowego stanowiska w UE. Jak to możliwe, że ani w Parlamencie, ani na nowo utworzonych stanowiskach w Radzie UE nie ma przedstawicieli liberałów?
To dobre pytanie. Istnieją jednak, jeżeli spojrzy się na sprawę bardziej szczegółowo, przesłanki wskazujące, iż sytuacja nie jest aż tak zła, jak ją pan przedstawia. Prawdą jest, że nadal jesteśmy trzecią siłą polityczną w Europie.
Jeżeli chodzi o Parlament, to przewodniczącym teraz jest Jerzy Buzek z Polski, a w drugiej części obecnej kadencji fotel ten obejmie przedstawiciel socjaldemokratów. W Radzie dwie nowe pozycje zostały rozdysponowane: jedno przypadło konserwatyście Van Rompuyowi, a drugie socjalistce. Jednakże patrząc na nominacje do Komisji Europejskiej, gdzie w zasadzie przygotowuje się prawodawstwo, na dzień dzisiejszy mamy ośmiu liberalnych komisarzy, podczas gdy socjalistów jest sześciu.
W związku z tym myślę, że głos liberalny będzie wyraźnie słyszalny w tej kadencji, z taką ilością liberałów w Komisji oraz nami [liberalnymi europarlamentarzystami – red.], będącymi na bardzo wpływowej pozycji, jeśli chodzi o budowanie większości w Parlamencie. Jeżeli zagłosujemy na lewo, większość będzie po lewej stronie, jeżeli zdecydujemy się głosować na prawo, większość będzie na prawicy. Bardzo często zatem wyniki głosowań będą zależeć od grupy liberalnej.
Nadal uważam, że jest wiele rządów w Europie o liberalnych poglądach – wszak komisarze są desygnowani na stanowiska w Kolegium przez państwa członkowskie.. Co za tym idzie, więcej będzie liberalnych komisarzy niż lewicowych. Jednakże w samej Radzie nie udało wam się już zawrzeć sojuszu z chadekami lub innymi, by Guy Verhofstadt został nowym Prezydentem Europy. Nie uważa pan, że istnieje jakiś problem: albo ze sposobem prowadzenia przez liberałów negocjacji z chadekami czy socjalistami, albo że jesteście po prostu ogrywani przez te dwie silniejsze grupy?
Unia Europejska jest unią narodów oraz państw. Co to oznacza w praktyce? W praktyce oznacza to, że istnieją dwie odmienne dynamiki jej pracy. Jedna to dynamika demokracji. Druga to dynamika dyplomacji.
Kiedy w Parlamencie mamy do czynienia z głosowaniem, tworzą się tymczasowe koalicje dotyczące konkretnych kwestii, nie są one trwałe. W Radzie natomiast tego nie ma, ponieważ Rada głosuje bardzo rzadko. Rodzina liberalna jest tam reprezentowana przez czterech premierów: z Irlandii, Finlandii, Estonii i Danii. Tam właściwie wszystko polega na budowaniu konsensusu, działaniach dyplomatycznych, by żaden z przedstawicieli „nie utracił twarzy”. Herman Van Rompuy ujął to całkiem ładnie: „negocjacje, które kończą się z jedną stroną jako przegraną, to złe negocjacje”. Taka jest logika dyplomacji. W Parlamencie wynik głosowania najprawdopodobniej wyłoni przegranych, stanowiących mniejszość. Ale w Parlamencie nikt nie „traci twarzy” w wyniku przynależności do mniejszości. To po prostu codzienność parlamentarnego życia – czasem się nie wygrywa głosowań. W Radzie działa to na innych zasadach.
Jaka jest opinia europejskich liberałów [ALDE] o nowo wybranych: prezydencie Europy i Wysokim Przedstawicielu Unii ds. Zagranicznych, – Hermanie Van Rompuyu i baronowej Ahston?
Po pierwsze, pan Van Rompuy nie jest prezydentem Europy. Jest Przewodniczącym Rady Europejskiej. To istotna różnica. Nie wierzę, by ktoś, kto nie odpowiada przed Parlamentem – czy to Europejskim, czy narodowymi – mógł zostać prezydentem Europy. Mam wielki szacunek do niego jako człowieka, ale on został jedynie wyznaczony na swoje stanowisko, w podobny sposób jak urzędnik mianowany. Premierzy państw członkowskich zebrali się i powiedzieli „mianujemy pana Van Rompuya, jednego z nas, aby zajął się przygotowaniem porządku obrad Rady Europejskiej”. Taki jest opis jego pracy. To bardzo ograniczona rola.
Powróćmy zatem do teraźniejszości. Dużo zmian pojawiło się w europejskim spektrum politycznym tego roku – wybory do Parlamentu Europejskiego oraz zakończony proces ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Jednakże liberałom nie udało się objąć żadnego wpływowego stanowiska w UE. Jak to możliwe, że ani w Parlamencie, ani na nowo utworzonych stanowiskach w Radzie UE nie ma przedstawicieli liberałów?
To dobre pytanie. Istnieją jednak, jeżeli spojrzy się na sprawę bardziej szczegółowo, przesłanki wskazujące, iż sytuacja nie jest aż tak zła, jak ją pan przedstawia. Prawdą jest, że nadal jesteśmy trzecią siłą polityczną w Europie.
Jeżeli chodzi o Parlament, to przewodniczącym teraz jest Jerzy Buzek z Polski, a w drugiej części obecnej kadencji fotel ten obejmie przedstawiciel socjaldemokratów. W Radzie dwie nowe pozycje zostały rozdysponowane: jedno przypadło konserwatyście Van Rompuyowi, a drugie socjalistce. Jednakże patrząc na nominacje do Komisji Europejskiej, gdzie w zasadzie przygotowuje się prawodawstwo, na dzień dzisiejszy mamy ośmiu liberalnych komisarzy, podczas gdy socjalistów jest sześciu.
W związku z tym myślę, że głos liberalny będzie wyraźnie słyszalny w tej kadencji, z taką ilością liberałów w Komisji oraz nami [liberalnymi europarlamentarzystami – red.], będącymi na bardzo wpływowej pozycji, jeśli chodzi o budowanie większości w Parlamencie. Jeżeli zagłosujemy na lewo, większość będzie po lewej stronie, jeżeli zdecydujemy się głosować na prawo, większość będzie na prawicy. Bardzo często zatem wyniki głosowań będą zależeć od grupy liberalnej.
Nadal uważam, że jest wiele rządów w Europie o liberalnych poglądach – wszak komisarze są desygnowani na stanowiska w Kolegium przez państwa członkowskie.. Co za tym idzie, więcej będzie liberalnych komisarzy niż lewicowych. Jednakże w samej Radzie nie udało wam się już zawrzeć sojuszu z chadekami lub innymi, by Guy Verhofstadt został nowym Prezydentem Europy. Nie uważa pan, że istnieje jakiś problem: albo ze sposobem prowadzenia przez liberałów negocjacji z chadekami czy socjalistami, albo że jesteście po prostu ogrywani przez te dwie silniejsze grupy?
Unia Europejska jest unią narodów oraz państw. Co to oznacza w praktyce? W praktyce oznacza to, że istnieją dwie odmienne dynamiki jej pracy. Jedna to dynamika demokracji. Druga to dynamika dyplomacji.
Kiedy w Parlamencie mamy do czynienia z głosowaniem, tworzą się tymczasowe koalicje dotyczące konkretnych kwestii, nie są one trwałe. W Radzie natomiast tego nie ma, ponieważ Rada głosuje bardzo rzadko. Rodzina liberalna jest tam reprezentowana przez czterech premierów: z Irlandii, Finlandii, Estonii i Danii. Tam właściwie wszystko polega na budowaniu konsensusu, działaniach dyplomatycznych, by żaden z przedstawicieli „nie utracił twarzy”. Herman Van Rompuy ujął to całkiem ładnie: „negocjacje, które kończą się z jedną stroną jako przegraną, to złe negocjacje”. Taka jest logika dyplomacji. W Parlamencie wynik głosowania najprawdopodobniej wyłoni przegranych, stanowiących mniejszość. Ale w Parlamencie nikt nie „traci twarzy” w wyniku przynależności do mniejszości. To po prostu codzienność parlamentarnego życia – czasem się nie wygrywa głosowań. W Radzie działa to na innych zasadach.
Jaka jest opinia europejskich liberałów [ALDE] o nowo wybranych: prezydencie Europy i Wysokim Przedstawicielu Unii ds. Zagranicznych, – Hermanie Van Rompuyu i baronowej Ahston?
Po pierwsze, pan Van Rompuy nie jest prezydentem Europy. Jest Przewodniczącym Rady Europejskiej. To istotna różnica. Nie wierzę, by ktoś, kto nie odpowiada przed Parlamentem – czy to Europejskim, czy narodowymi – mógł zostać prezydentem Europy. Mam wielki szacunek do niego jako człowieka, ale on został jedynie wyznaczony na swoje stanowisko, w podobny sposób jak urzędnik mianowany. Premierzy państw członkowskich zebrali się i powiedzieli „mianujemy pana Van Rompuya, jednego z nas, aby zajął się przygotowaniem porządku obrad Rady Europejskiej”. Taki jest opis jego pracy. To bardzo ograniczona rola.