Proszę o sprawdzenie interpunkcji w tym opowiadaniu, z motywem marynistycznym.
Najbardziej wyczekiwanym miesiącem, w roku 1986 był oczywiście lipiec. Dyrekcja naszego liceum już na początku maja wytypowała grupę uczniów, która miała wziąć udział w corocznej morskiej wyprawie, organizowanej przez naszą szkołę. Celem podróży była oczywiście wyspa, położona kilkadziesiąt kilometrów od plaży, która nosiła wdzięczną nazwę ‘kostka’. Udział mogły wziąć tylko osoby, które miały zadawalające wyniki w nauce i nie sprawiały problemów wychowawczych. Grono pedagogiczne twierdziło, że ma to być dla młodego pokolenia zachęta i nauczka. W tym roku mi i mojej przyjaciółce Mandy, udało się trafić na listę. Przez cały czerwiec planowałyśmy co weźmiemy. Teraz, gdy wpakowałam ostatnią rzecz do torby, nie mogę uwierzyć, że ten czas oczekiwania tak szybko minął. Otworzyłam oczy i spojrzałam na wielki zegarek stojący, przy łóżku. Czerwone cyfry wskazywały równo siódmą rano, miałam jeszcze godzinę do zbiórki. Wyszłam na korytarz i wykonałam telefon do Mandy, żeby wyrwać ją z objęć Morfeusza. Zeszłam na dół, moja mama krzątała się już po kuchni, gdy tylko mnie zauważyła uśmiechnęła się ciepło i podsunęła mi pod nos stos kanapek. Na początku gryzłam dokładnie każdy kęs, ale w końcu zegar zaczął wskazywać godzinę za dwadzieścia ósmą. Wlałam w siebie jednym haustem resztę soku pomarańczowego, przerzuciłam torbę podróżną przez ramię i wybiegłam z domu. Bałam się bardzo, że się spóźnię, więc pędziłam ile sił w nogach, aż do utraty tchu. Na miejscu zbiórki nauczyciele odliczyli nas wszystkich i zapakowali do żółtego autobusu. Jechaliśmy na plażę, która znajdowała się tylko dziesięć kilometrów dalej. Gdy byliśmy na miejscu, jako jedna z pierwszych, wydostałam się z tej blaszanej puszki i odetchnęłam lekko słonawym powietrzem. Gdy większość spraw organizacyjnych została załatwiona pani Crow, zwołała nas wszystkich w jedno miejsce. Byłam tak podniecona całą tą wyprawą, że praktycznie z całego jej przemówienia pamiętam tylko to, że łódki są trzyosobowe i pod żadnym pozorem nie wolno zdejmować nam kapoków. Miałam nadzieję, że na łódkę trafię z dwoma moimi przyjaciółkami, jednak nauczyciel od historii wcisnął nam chłopaka ,dla którego nie było miejsca wśród jego kolegów. Założyłam okulary przeciwsłoneczne na nos i byłam gotowa wpychać łódź na wodę z resztą mojej załogi. Mieliśmy płynąć jedno za drugim, na początku łódka z przewodnikiem, w środku uczniowie na końcu natomiast nauczyciel patrolujący. Mark, czyli chłopak, który z nami płynął nie był zbyt rozmowy, ciągle bazgrał coś w swoim czarnym notesie, z taką zawziętością, że aż grzywka opadała mu na oczy. Moja przyjaciółka na początku też była spokojna, ale gdy między łódkami zaczęły pojawiać się większe odstępy, coś w nią wstąpiło. Porzuciła wiosło i zaczęła tańczyć na środku naszego małego pokładu. Próbowałam ją jakoś uspokoić, ale naprawdę mnie to bawiło. Nasz towarzysz nadal nie zwracał, na nas uwagi. W końcu Mandy stwierdziła, że szybciej dopłynęłaby wpław, niżeli gdy ja jestem przy wiośle. Kazałam się jej zamknąć, ale ona zaproponowała, że mi pomoże. Wychyliła się za burtę, wcześniej zdejmując kapok, ponieważ stwierdziła, że jest jej w nim niewygodnie. Gdy była tak przechylona zaczęła używać swojej ręki jako wiosła. Mark niespodziewanie podniósł się i zmienił swoje miejsce, niestety łódka została przeważona na jedną stronę i Mandy raptownie wypadła. Doskonale wiedziałam, że ona nie umie pływać, więc automatycznie się podniosłam i chciałam złapać ją za wystającą rękę, ale chłopak wbił mi dość mocno palce w ramię, zmuszając tym samym, żebym usiadła. - Zostaw! – warknął na mnie i powrócił do swojego notesu. - A-ale... Mandy! – krzyknęłam i znów próbowałam się podnieść, ale z marnym skutkiem. - Ona i tak miała umrzeć. – odpowiedział spokojnie, jakby informował mnie o pogodzie. Na moim ciele nagle pojawiła się gęsia skórka. Próbowałam jeszcze kilka razy jej pomóc, ale zawsze Mark mnie przed tym powstrzymywał. W końcu nie wiem dlaczego, ale usnęłam. Ocknęłam się, gdy byliśmy już na wyspie i od razu popędziłam do nauczyciela dyżurującego. Rozejrzałam się najpierw dokładnie, czy nie ma nigdzie blondyna i dopiero wtedy opowiedziałam całe zdarzenie. Najbardziej zdziwiłam się, gdy pan Black powiedział, że Mandy w ogóle nie pojawiła się na zbiórce, ale widząc moją minę dodał szybko, że jej mama zadzwoniła i usprawiedliwiła moją przyjaciółkę tym, że rozchorowała się dzień wcześniej. Nie wiedziałam co o tym myśleć, w głowie kotłowało mi się tyle pytań, które chciałam zadać, gdy nagle zadzwonił budzik.
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2025 KUDO.TIPS - All rights reserved.
Najbardziej wyczekiwanym miesiącem (bez przecinka)w roku 1986 był oczywiście lipiec. Dyrekcja naszego liceum już na początku maja wytypowała grupę uczniów, która miała wziąć udział w corocznej morskiej wyprawie, organizowanej przez naszą szkołę. Celem podróży była oczywiście wyspa, położona kilkadziesiąt kilometrów od plaży, która nosiła wdzięczną nazwę ‘kostka’. Udział mogły wziąć tylko osoby, które miały zadawalające wyniki w nauce i nie sprawiały problemów wychowawczych. Grono pedagogiczne twierdziło, że ma to być dla młodego pokolenia zachętą i nauczka. W tym roku mi i mojej przyjaciółce Mandy, udało się trafić na listę. Przez cały czerwiec planowałyśmy co weźmiemy. Teraz, gdy wpakowałam ostatnią rzecz do torby, nie mogłam uwierzyć uwierzyć, że ten czas oczekiwania tak szybko minął. Otworzyłam oczy i spojrzałam na wielki zegarek stojący, przy łóżku. Czerwone cyfry wskazywały równo siódmą rano, miałam jeszcze godzinę do zbiórki. Wyszłam na korytarz i wykonałam telefon do Mandy, żeby wyrwać ją z objęć Morfeusza. Zeszłam na dół, moja mama krzątała się już po kuchni, gdy tylko mnie zauważyła, uśmiechnęła się ciepło i podsunęła mi pod nos stos kanapek. Na początku gryzłam dokładnie każdy kęs, ale w końcu zegar zaczął wskazywać godzinę za dwadzieścia ósmą. Wlałam w siebie jednym haustem resztę soku pomarańczowego, przerzuciłam torbę podróżną przez ramię i wybiegłam z domu. Bałam się bardzo, że się spóźnię, więc pędziłam ile sił w nogach, aż do utraty tchu. Na miejscu zbiórki nauczyciele odliczyli nas wszystkich i zapakowali do żółtego autobusu. Jechaliśmy na plażę, która znajdowała się tylko dziesięć kilometrów dalej. Gdy byliśmy na miejscu, jako jedna z pierwszych, wydostałam się z tej blaszanej puszki i odetchnęłam lekko słonawym powietrzem. Gdy większość spraw organizacyjnych została załatwiona, pani Crow, zwołała nas wszystkich w jedno miejsce. Byłam tak podniecona całą tą wyprawą, że praktycznie z całego jej przemówienia pamiętam tylko to, że łódki są trzyosobowe i pod żadnym pozorem nie wolno zdejmować nam kapoków. Miałam nadzieję, że na łódkę trafię z dwoma moimi przyjaciółkami, jednak nauczyciel od historii wcisnął nam chłopaka, dla którego nie było miejsca wśród jego kolegów. Założyłam okulary przeciwsłoneczne na nos i byłam gotowa wpychać łódź na wodę z resztą mojej załogi. Mieliśmy płynąć jedno za drugim, na początku łódka z przewodnikiem, w środku uczniowie na końcu natomiast nauczyciel patrolujący. Mark, czyli chłopak, który z nami płynął nie był zbyt rozmowy, ciągle bazgrał coś w swoim czarnym notesie, z taką zawziętością, że aż grzywka opadała mu na oczy. Moja przyjaciółka na początku też była spokojna, ale gdy między łódkami zaczęły pojawiać się większe odstępy, coś w nią wstąpiło. Porzuciła wiosło i zaczęła tańczyć na środku naszego małego pokładu. Próbowałam ją jakoś uspokoić, ale naprawdę mnie to bawiło. Nasz towarzysz nadal nie zwracał, na nas uwagi. W końcu Mandy stwierdziła, że szybciej dopłynęłaby wpław, niżeli gdy ja jestem przy wiośle. Kazałam się jej zamknąć, ale ona zaproponowała, że mi pomoże. Wychyliła się za burtę, wcześniej zdejmując kapok, ponieważ stwierdziła, że jest jej w nim niewygodnie. Gdy była tak przechylona zaczęła używać swojej ręki jako wiosła. Mark niespodziewanie podniósł się i zmienił swoje miejsce, niestety łódka została przeważona na jedną stronę i Mandy raptownie wypadła. Doskonale wiedziałam, że ona nie umie pływać, więc automatycznie się podniosłam i chciałam złapać ją za wystającą rękę, ale chłopak wbił mi dość mocno palce w ramię, zmuszając tym samym, żebym usiadła. - Zostaw! – warknął na mnie i powrócił do swojego notesu. - A-ale... Mandy! – krzyknęłam i znów próbowałam się podnieść, ale z marnym skutkiem. - Ona i tak miała umrzeć. – odpowiedział spokojnie, jakby informował mnie o pogodzie. Na moim ciele nagle pojawiła się gęsia skórka. Próbowałam jeszcze kilka razy jej pomóc, ale zawsze Mark mnie przed tym powstrzymywał. W końcu nie wiem dlaczego, ale usnęłam. Ocknęłam się, gdy byliśmy już na wyspie i od razu popędziłam do nauczyciela dyżurującego. Rozejrzałam się najpierw dokładnie, czy nie ma nigdzie blondyna i dopiero wtedy opowiedziałam całe zdarzenie. Najbardziej zdziwiłam się, gdy pan Black powiedział, że Mandy w ogóle nie pojawiła się na zbiórce, ale widząc moją minę dodał szybko, że jej mama zadzwoniła i usprawiedliwiła moją przyjaciółkę tym, że rozchorowała się dzień wcześniej. Nie wiedziałam co o tym myśleć, w głowie kotłowało mi się tyle pytań, które chciałam zadać, gdy nagle zadzwonił budzik.