Krzyż towarzyszy przez cały czas naszemu życiu chrześcijańskiemu. To w chwili chrztu św., kapłan w imię krzyża włącza nas we wspólnotę wierzących. Wszystkie sakramenty Kościoła i modlitwy zaczynamy i kończymy w imię krzyża, a gdy dobiegną kresu nasze dni to właśnie ten znak prowadzi nas w ostatnią ziemską drogę, a potem zatknięty na mogile całemu światu głosi, że tu spoczywa wyznawca krzyża. Znamy ten znak od dziecka. To dwie prostopadłe linie. Pierwsza pionowa to linia Boga, bo Bóg pierwszy nawiązuje z nami kontakt, to On objawia się człowiekowi i powołuje go do wspólnoty życia z sobą. To on pierwszy obdarzył nas miłością i uczynił swymi dziećmi i dziedzicami nieba. Człowiek chce odpowiedzieć Bogu na tę miłość i wyciąga ręce, ale nie można bezpośrednio odpowiedzieć Bogu, bo gdy rozłożymy ręce to obok napotkamy drugiego człowieka i dopiero poprzez niego idzie nasza odpowiedź miłości ku Bogu. Linia więc pozioma to linia człowieka. Skrzyżowanie linii Boga – pionowej i linii człowieka – poziomej tworzy znak krzyża. I ten znak kreślimy na naszym ciele wyznając, że w Jezusie Chrystusie, który przez mękę krzyżową świat odkupić raczył styka się to co boskie z tym co ludzkie i również w nas obecne są te dwa wymiary. Człowiek, który przez chrzest, jak powiedział Paweł Apostoł, zostaje wszczepiony w Chrystusa kryje w sobie człowieczeństwo i transcendencję. W tym znaku zawarte jest najprostsze wyznanie wiary w Trójcę Przenajświętszą, ale i nasze wezwanie. Kreśląc linię pionową zaczynamy od głowy i mówimy w imię Ojca wskazując głowę jako symbol mądrości. Wyznajemy przez to, że Bóg Ojciec jest tą odwieczną mądrością stwarzającą i porządkującą wszechświat i Bogu jako odwiecznej mądrości oddajemy cześć i to jest nasze wyznanie, ale równocześnie kryje ono w sobie nasze wezwanie, że naszą ludzką mądrość chcemy czerpać z Boga, i nią chcemy w życiu się kierować. Dalej ręka nasza wędruje na serce symbol miłości i wyznajemy, że Syn – Jezus Chrystus – jest odwieczną miłością, która z nieba udziela się człowiekowi. To z miłości do człowieka przyjął ubóstwo nocy betlejemskiej i poniżenie męki krzyżowej, aby nas ubogacić i wywyższyć udziałem w życiu samego Boga. To jest nasze wyznanie, ale równocześnie wezwanie, że w naszym życiu chcemy swoją miłość zakorzenić w Chrystusie i nią się kierować. Wreszcie kreślimy linię poziomą, łączącą lewe ramię z prawym mówiąc i Ducha Świętego. Wyznajemy, że to właśnie w Duchu Świętym dokonuje się nasze zjednoczenie z Bogiem i drugim człowiekiem, że to On przeprowadza nas od zła do dobra, od grzechu do łaski, do świętości i zbawienia. W symbolice bowiem biblijnej lewa strona jest synonimem zła, grzechu, a prawa dobra, łaski i zbawienia. W tym geście jest również nasze wezwanie i zadanie chrześcijańskie, by jedność, dobroć oprzeć nie tyle na ludzkich inicjatywach, ale na Duchu Świętym, który jest dokonawcą naszego zbawienia. Znak krzyża wykonujemy prawicą, która w symbolice biblijnej jest znakiem czynu. Mówiąc amen „niech się tak stanie” potwierdzamy nasze wyznanie i przyjmujemy wezwanie, które teraz wprowadzimy w czyn. Krzyż męką Chrystusa uświęcony jest najpierw znakiem męki i cierpienia, jednak konsekwencją krzyża chrystusowego było zmartwychwstanie, wywyższenie i wieczna chwała, dlatego krzyż jest również znakiem zwycięstwa, zmartwychwstania i chwały. Cenne odznaczenia państwowe, nawiązując do tej symboliki, często są w kształcie krzyża. Kiedy więc zatykamy krzyż na mogile wyznawców Chrystusa to wszystko głosimy całemu światu. W sobotę 30 listopada 2003 roku pożegnaliśmy wybitnego artystę grafika i malarza śp. Zygmunta Czyża, szczególnego wyznawcę krzyża. Przeżył 63 lata. Pochodził z kielecczyzny, ale swoje dojrzałe życie związał z Rzeszowem. Po ukończeniu Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu studiował w Krakowie na Akademii Sztuk Pięknych, gdzie w 1964 r. otrzymał dyplom Wydziału Malarstwa w klasie prof. Wacława Taranczewskiego. Był członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków, członkiem Societe Internationale des Graveurs sur Bois XYLON w Zurychu, członkiem Ławy Doradczej Międzynarodowej Sekcji Amerykańskiego Instytutu Biograficznego ABI w USA. Brał udział w dziesiątkach wystaw międzynarodowych i ogólnopolskich, uzyskał wiele prestiżowych nagród i wyróżnień. Jednak w jego życiu, zarówno prywatnym jak i artystycznym, szczególne miejsce zajmował krzyż. I on ten krzyż umiłował, ale i jego umiłował krzyż. Z dumą nosił go nie tylko na piersiach, ale i w sercu. Ten krzyż jest obecny niemal we wszystkich jego pracach, nie tylko o tematyce religijnej. Zresztą cała jego twórczość kryje w sobie pierwiastek transcendencji od grafik poprzez malarstwo sztalugowe, malarstwo architektoniczne i witraże. Jest autorem licznych obrazów o tematyce religijnej, przed którymi ludzie się modlą. Jego autorstwa są piękne witraże w Katedrze Rzeszowskiej, Wyższym Seminarium Duchownym w Rzeszowie i wielu innych kościołach. Był współprojektantem wystroju wnętrza Katedry Rzeszowskiej i kaplicy seminaryjnej. W jego życiu szczególnie znalazło odbicie spotkanie tego co boskie z tym co ludzkie. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego dzieła mają pomóc ludziom nawiązać kontakt z Bogiem, dlatego z wiarą i pokorą przystępował do ich tworzenia. Należał do parafii św. Krzyża w Rzeszowie i tam można było go spotkać w kościele nie tylko w niedzielę, gdy klęczał przed ogromnym krzyżem umieszczonym w ołtarzu głównym. Myślę, że właśnie tam powstawały jego znakomite projekty, nasycone tajemnicą Boga i człowieka. Kreślił znak krzyża na sobie i w imię Ojca szukał mądrości płynącej z Boga. Często, gdy wracał ze swojej pracowni przechodził obok wikarówki i wstępował do mnie na papieroska czy herbatkę. Przyjaźniliśmy się od wielu lat, więc było to czymś zwyczajnym, ale nasze rozmowy były niezwyczajne. Opowiadał o nowych pracach, często szukał głębszego pomysłu, sięgaliśmy wówczas do Biblii, do tradycji Kościoła i bogatej ikonografii. Swoją mądrość i wrażliwość artystyczną budował na poznaniu Boga i głębokiej wierze. Pożyczał czasami książki o tematyce teologicznej, do których później wracaliśmy w naszych dyskusjach. Nie tylko czcił mądrość Boga, ale również w niej szukał artystycznych inspiracji. Często wspominał o miłości Boga, której w swoim życiu wiele doświadczył. W grafice Madonna Rzeszowska umieścił wota w kształcie serc tuż przy boku Maryi i Jezusa. Tłumaczył mi, że to on i jego rodzina, i jego miłość, którą zawierza miłości Bożej. Miłość jego do Boga wyrażała się również w jego miłości bliźniego. Był niezwykle życzliwy i uczynny. Zawsze uśmiechnięty, ale jego uśmiech był nie tylko na jego ustach, on śmiał się całym sobą, nawet w chorobie, która w znacznym stopniu ograniczyła jego ruchliwość, z daleka na ulicy widziałem w jego gestach i zachowaniu radość. Dar jedności w Duchu Świętym szczególnie wyraził w stanie wojennym i swojej solidarności ze światem pracy. Znakomite grafiki z tego okresu, słynne „Trzy Krzyże”, serie znaczków poczty podziemnej i obrazy pokazują go jako szczerego patriotę. Trudne problemy tamtego czasu ukazał bez nienawiści i wskazywał na Boga, którego próbowano wyrzucić z naszego życia społecznego i politycznego. To krzyż postawił w centrum jako prawdziwe źródło jedności i solidarności społecznej. To był znak krzyża, który nakreślił swą prawicą – swoim czynem i życiem. Nie ominął go krzyż jako cierpienie. W 1992 namalował, w moim odczuciu, najpiękniejszy obraz „Ecce Homo”. W purpurowym płaszczu, ubiczowany Chrystus z cierniową koroną i związanymi rękami. Chciałem nabyć ten obraz, ale powiedział mi, że to nie na sprzedaż, bo to on, to autoportret. Był wtedy całkowicie sprawny, powiedziałem mu wówczas, „oby to nie była zapowiedź Twojego cierpienia”, a on wówczas odparł, „że życie bez cierpienia byłoby niepełne”. Rzeczywiście niedługo przyszło cierpienie. Brutalnie napadnięty w czasie powrotu z pracowni do domu, na skutek uszkodzenia głowy został częściowo sparaliżowany. Stracił mowę i władze motoryczne. Po bardzo długiej rehabilitacji częściowo wróciła mu władza w nogach i lewej ręce, jednak nigdy już nie wrócił do pełnej sprawności. Chodził o kulach zawsze wsparty o czyjeś ramię. Mowy nie odzyskał. Porozumiewał się z nami poprzez słowa zapisane w zeszycie, które wskazywał. Czasami wydobywał z siebie niektóre słowa, ale znacznie zniekształcone. Najbliżsi jednak go rozumieli. W tym stanie zaczął znowu malować na wpół sprawną lewą ręką, bo prawa trwale była niewładna. Powstały wówczas niezwykłe akwarele, które ubogaciły pamiętną wystawę w 35 rocznicę rozpoczęcia jego twórczości artystycznej. Wystawa ta ukazała nam dojrzałego artystę z niezwykłą wolą życia i prawdy o człowieku, z jego krzyżem chwały i cierpienia. Swoją niesprawność znosił świadomie i niezwykle godnie. Szczególnym oparciem dla niego była zawsze rodzina. Miał 4 synów, których wykształcił i bardzo kochał. Trzech z nich poszło w artystyczne ślady ojca. Każdego dnia można było zauważyć heroiczność żony Ludki, która z wielkim poświęceniem opiekowała się Zygmuntem. Mieszkali niedaleko kościoła, ale wyprawą, do umiłowanego kościoła św. Krzyża przeradzała się w bardzo poważą i długą wyprawę. Krok za krokiem, wsparty o kulę i ramię żony, powoli przemierzał ulice Rzeszowa. Podziwiałem jego wiarę i siłę życia, ale równocześnie postawę żony. Pogodna, mimo takiego cierpienia, oddana mężowi cierpliwie dźwigała krzyż z Zygmuntem. Opiekowała się nim, była zawsze przy nim. Razem z nim codziennie odmawiała koronkę do Miłosierdzia Bożego i dziesiątek różańca. Czasami trudno było zrozumieć co Zygmunt mówił, ale Bóg go rozumiał – Zygmunt z Bogiem zawsze się dogadywał. Dziękuję, pani Ludko za to świadectwo wiary i miłości małżeńskiej. Dziękuję Ci Zygmuncie, za Twoje piękne życie, za Twoje świadectwo wiary i dokonania artystyczne. Dziękuję za przyjaźń, która wiele mnie nauczyła. Twój obraz „Ecce Homo”, który mi podarowałeś, wisi w moim pokoju i często patrząc w twarz człowieka – Twoją twarz – widzę Chrystusa. Przecież to chciałeś mi powiedzieć. Na Twoim grobie zatknięty jest krzyż i już na wieki głosi światu Twoje cierpienie i zwycięstwo, bo przez chrzest św. zostałeś wszczepiony w Chrystusa: w Jego mękę, Jego krzyż, ale i zmartwychwstanie i wieczną chwałę. Z tego krzyża czerpałeś mądrość, miłość i zbawienie – niech ten krzyż, przez ciebie umiłowany, teraz dla nas będzie wyznaniem i wezwaniem. W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka. Ks. Piotr Mierzwa mam nadzieję że pomogłam
44 votes Thanks 4
Martii774
Wierni świeccy to w Kościele katolickim wierni nieżyjący w stanie kapłańskim ani zakonnym. Jak podaje Katechizm: "Właściwością stanu ludzi świeckich jest życie wśród świata i spraw doczesnych". Stan świeckich, przez wieki traktowany jako drugorzędny w Kościele, doczekał się odpowiedniego uznania dopiero podczas Soboru Watykańskiego II. Obecnie mówi się o powołaniu świeckich. Jest nim „szukanie Królestwa Bożego, zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej... Szczególnym więc ich zadaniem jest tak rozświetlać wszystkie sprawy doczesne”. Wierni świeccy, jak wszyscy wierni Kościoła, mają na mocy chrztu obowiązek apostolstwa oraz dążenia do świętości[3]. Jan Paweł II pisał: „Zadać katechumenowi pytanie: «Czy chcesz przyjąć chrzest?» znaczy zapytać go zarazem: «Czy chcesz zostać świętym?»”..
31 votes Thanks 15
siblings
Papież zwrócił uwagę, że Sobór Watykański II odbiegł od wcześniejszych definicji wiernych świeckich, w większości opartych na stwierdzaniu, kim oni nie są, przyjął zdecydowanie pozytywny punkt widzenia i stwierdził, że są oni pełnoprawnymi członkami Kościoła, objętymi jego tajemnicą i obdarzonymi specyficznym powołaniem, którego celem w sposób szczególny jest szukanie królestwa Bożego przez zajmowanie się sprawami świeckimi i kierowanie nimi po myśli Bożej. Odwołując się do biblijnej przypowieści o robotnikach w winnicy, Ojciec Święty właśnie na wiernych świeckich wskazuje jako na tych, którzy zostali wezwani przez Boga i "wysłani do pracy" w winnicy, którą jest cały świat, wymagający nieustannego przemieniania zgodnie z Bożym planem. Opisując godność katolików świeckich w Kościele pojmowanym jako Misterium Jan Paweł II wskazał, że przez chrzest stają się oni "synami w Synu", stanowią "jedno ciało w Chrystusie", będąc "żywymi i świętymi przybytkami Ducha". Świeccy biorą udział w kapłańskim, prorockim i królewskim urzędzie Jezusa Chrystusa. Polem i narzędziem ich działania jest "świat", a ich cechą wyróżniającą jest "charakter świecki". Pierwszym i podstawowym powołaniem świeckich, którym obdarza ich Bóg, jest wezwanie do świętości. Osiągają ją, żyjąc w świecie, traktując codzienne zajęcia jako okazje do tego, by samemu zbliżać się do Boga, spełniać Jego wolę i służyć innym ludziom, prowadząc ich do Boga.
Krzyż towarzyszy przez cały czas naszemu życiu chrześcijańskiemu. To w chwili chrztu św., kapłan w imię krzyża włącza nas we wspólnotę wierzących. Wszystkie sakramenty Kościoła i modlitwy zaczynamy i kończymy w imię krzyża, a gdy dobiegną kresu nasze dni to właśnie ten znak prowadzi nas w ostatnią ziemską drogę, a potem zatknięty na mogile całemu światu głosi, że tu spoczywa wyznawca krzyża. Znamy ten znak od dziecka. To dwie prostopadłe linie. Pierwsza pionowa to linia Boga, bo Bóg pierwszy nawiązuje z nami kontakt, to On objawia się człowiekowi i powołuje go do wspólnoty życia z sobą. To on pierwszy obdarzył nas miłością i uczynił swymi dziećmi i dziedzicami nieba. Człowiek chce odpowiedzieć Bogu na tę miłość i wyciąga ręce, ale nie można bezpośrednio odpowiedzieć Bogu, bo gdy rozłożymy ręce to obok napotkamy drugiego człowieka i dopiero poprzez niego idzie nasza odpowiedź miłości ku Bogu. Linia więc pozioma to linia człowieka. Skrzyżowanie linii Boga – pionowej i linii człowieka – poziomej tworzy znak krzyża. I ten znak kreślimy na naszym ciele wyznając, że w Jezusie Chrystusie, który przez mękę krzyżową świat odkupić raczył styka się to co boskie z tym co ludzkie i również w nas obecne są te dwa wymiary. Człowiek, który przez chrzest, jak powiedział Paweł Apostoł, zostaje wszczepiony w Chrystusa kryje w sobie człowieczeństwo i transcendencję.
W tym znaku zawarte jest najprostsze wyznanie wiary w Trójcę Przenajświętszą, ale i nasze wezwanie. Kreśląc linię pionową zaczynamy od głowy i mówimy w imię Ojca wskazując głowę jako symbol mądrości. Wyznajemy przez to, że Bóg Ojciec jest tą odwieczną mądrością stwarzającą i porządkującą wszechświat i Bogu jako odwiecznej mądrości oddajemy cześć i to jest nasze wyznanie, ale równocześnie kryje ono w sobie nasze wezwanie, że naszą ludzką mądrość chcemy czerpać z Boga, i nią chcemy w życiu się kierować. Dalej ręka nasza wędruje na serce symbol miłości i wyznajemy, że Syn – Jezus Chrystus – jest odwieczną miłością, która z nieba udziela się człowiekowi. To z miłości do człowieka przyjął ubóstwo nocy betlejemskiej i poniżenie męki krzyżowej, aby nas ubogacić i wywyższyć udziałem w życiu samego Boga. To jest nasze wyznanie, ale równocześnie wezwanie, że w naszym życiu chcemy swoją miłość zakorzenić w Chrystusie i nią się kierować. Wreszcie kreślimy linię poziomą, łączącą lewe ramię z prawym mówiąc i Ducha Świętego. Wyznajemy, że to właśnie w Duchu Świętym dokonuje się nasze zjednoczenie z Bogiem i drugim człowiekiem, że to On przeprowadza nas od zła do dobra, od grzechu do łaski, do świętości i zbawienia. W symbolice bowiem biblijnej lewa strona jest synonimem zła, grzechu, a prawa dobra, łaski i zbawienia. W tym geście jest również nasze wezwanie i zadanie chrześcijańskie, by jedność, dobroć oprzeć nie tyle na ludzkich inicjatywach, ale na Duchu Świętym, który jest dokonawcą naszego zbawienia. Znak krzyża wykonujemy prawicą, która w symbolice biblijnej jest znakiem czynu. Mówiąc amen „niech się tak stanie” potwierdzamy nasze wyznanie i przyjmujemy wezwanie, które teraz wprowadzimy w czyn.
Krzyż męką Chrystusa uświęcony jest najpierw znakiem męki i cierpienia, jednak konsekwencją krzyża chrystusowego było zmartwychwstanie, wywyższenie i wieczna chwała, dlatego krzyż jest również znakiem zwycięstwa, zmartwychwstania i chwały. Cenne odznaczenia państwowe, nawiązując do tej symboliki, często są w kształcie krzyża. Kiedy więc zatykamy krzyż na mogile wyznawców Chrystusa to wszystko głosimy całemu światu.
W sobotę 30 listopada 2003 roku pożegnaliśmy wybitnego artystę grafika i malarza śp. Zygmunta Czyża, szczególnego wyznawcę krzyża. Przeżył 63 lata. Pochodził z kielecczyzny, ale swoje dojrzałe życie związał z Rzeszowem. Po ukończeniu Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu studiował w Krakowie na Akademii Sztuk Pięknych, gdzie w 1964 r. otrzymał dyplom Wydziału Malarstwa w klasie prof. Wacława Taranczewskiego. Był członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków, członkiem Societe Internationale des Graveurs sur Bois XYLON w Zurychu, członkiem Ławy Doradczej Międzynarodowej Sekcji Amerykańskiego Instytutu Biograficznego ABI w USA. Brał udział w dziesiątkach wystaw międzynarodowych i ogólnopolskich, uzyskał wiele prestiżowych nagród i wyróżnień. Jednak w jego życiu, zarówno prywatnym jak i artystycznym, szczególne miejsce zajmował krzyż. I on ten krzyż umiłował, ale i jego umiłował krzyż. Z dumą nosił go nie tylko na piersiach, ale i w sercu. Ten krzyż jest obecny niemal we wszystkich jego pracach, nie tylko o tematyce religijnej. Zresztą cała jego twórczość kryje w sobie pierwiastek transcendencji od grafik poprzez malarstwo sztalugowe, malarstwo architektoniczne i witraże. Jest autorem licznych obrazów o tematyce religijnej, przed którymi ludzie się modlą. Jego autorstwa są piękne witraże w Katedrze Rzeszowskiej, Wyższym Seminarium Duchownym w Rzeszowie i wielu innych kościołach. Był współprojektantem wystroju wnętrza Katedry Rzeszowskiej i kaplicy seminaryjnej. W jego życiu szczególnie znalazło odbicie spotkanie tego co boskie z tym co ludzkie. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego dzieła mają pomóc ludziom nawiązać kontakt z Bogiem, dlatego z wiarą i pokorą przystępował do ich tworzenia. Należał do parafii św. Krzyża w Rzeszowie i tam można było go spotkać w kościele nie tylko w niedzielę, gdy klęczał przed ogromnym krzyżem umieszczonym w ołtarzu głównym. Myślę, że właśnie tam powstawały jego znakomite projekty, nasycone tajemnicą Boga i człowieka.
Kreślił znak krzyża na sobie i w imię Ojca szukał mądrości płynącej z Boga. Często, gdy wracał ze swojej pracowni przechodził obok wikarówki i wstępował do mnie na papieroska czy herbatkę. Przyjaźniliśmy się od wielu lat, więc było to czymś zwyczajnym, ale nasze rozmowy były niezwyczajne. Opowiadał o nowych pracach, często szukał głębszego pomysłu, sięgaliśmy wówczas do Biblii, do tradycji Kościoła i bogatej ikonografii. Swoją mądrość i wrażliwość artystyczną budował na poznaniu Boga i głębokiej wierze. Pożyczał czasami książki o tematyce teologicznej, do których później wracaliśmy w naszych dyskusjach. Nie tylko czcił mądrość Boga, ale również w niej szukał artystycznych inspiracji.
Często wspominał o miłości Boga, której w swoim życiu wiele doświadczył. W grafice Madonna Rzeszowska umieścił wota w kształcie serc tuż przy boku Maryi i Jezusa. Tłumaczył mi, że to on i jego rodzina, i jego miłość, którą zawierza miłości Bożej. Miłość jego do Boga wyrażała się również w jego miłości bliźniego. Był niezwykle życzliwy i uczynny. Zawsze uśmiechnięty, ale jego uśmiech był nie tylko na jego ustach, on śmiał się całym sobą, nawet w chorobie, która w znacznym stopniu ograniczyła jego ruchliwość, z daleka na ulicy widziałem w jego gestach i zachowaniu radość.
Dar jedności w Duchu Świętym szczególnie wyraził w stanie wojennym i swojej solidarności ze światem pracy. Znakomite grafiki z tego okresu, słynne „Trzy Krzyże”, serie znaczków poczty podziemnej i obrazy pokazują go jako szczerego patriotę. Trudne problemy tamtego czasu ukazał bez nienawiści i wskazywał na Boga, którego próbowano wyrzucić z naszego życia społecznego i politycznego. To krzyż postawił w centrum jako prawdziwe źródło jedności i solidarności społecznej. To był znak krzyża, który nakreślił swą prawicą – swoim czynem i życiem. Nie ominął go krzyż jako cierpienie. W 1992 namalował, w moim odczuciu, najpiękniejszy obraz „Ecce Homo”. W purpurowym płaszczu, ubiczowany Chrystus z cierniową koroną i związanymi rękami. Chciałem nabyć ten obraz, ale powiedział mi, że to nie na sprzedaż, bo to on, to autoportret. Był wtedy całkowicie sprawny, powiedziałem mu wówczas, „oby to nie była zapowiedź Twojego cierpienia”, a on wówczas odparł, „że życie bez cierpienia byłoby niepełne”. Rzeczywiście niedługo przyszło cierpienie. Brutalnie napadnięty w czasie powrotu z pracowni do domu, na skutek uszkodzenia głowy został częściowo sparaliżowany. Stracił mowę i władze motoryczne. Po bardzo długiej rehabilitacji częściowo wróciła mu władza w nogach i lewej ręce, jednak nigdy już nie wrócił do pełnej sprawności. Chodził o kulach zawsze wsparty o czyjeś ramię. Mowy nie odzyskał. Porozumiewał się z nami poprzez słowa zapisane w zeszycie, które wskazywał. Czasami wydobywał z siebie niektóre słowa, ale znacznie zniekształcone. Najbliżsi jednak go rozumieli. W tym stanie zaczął znowu malować na wpół sprawną lewą ręką, bo prawa trwale była niewładna. Powstały wówczas niezwykłe akwarele, które ubogaciły pamiętną wystawę w 35 rocznicę rozpoczęcia jego twórczości artystycznej. Wystawa ta ukazała nam dojrzałego artystę z niezwykłą wolą życia i prawdy o człowieku, z jego krzyżem chwały i cierpienia. Swoją niesprawność znosił świadomie i niezwykle godnie.
Szczególnym oparciem dla niego była zawsze rodzina. Miał 4 synów, których wykształcił i bardzo kochał. Trzech z nich poszło w artystyczne ślady ojca. Każdego dnia można było zauważyć heroiczność żony Ludki, która z wielkim poświęceniem opiekowała się Zygmuntem. Mieszkali niedaleko kościoła, ale wyprawą, do umiłowanego kościoła św. Krzyża przeradzała się w bardzo poważą i długą wyprawę. Krok za krokiem, wsparty o kulę i ramię żony, powoli przemierzał ulice Rzeszowa. Podziwiałem jego wiarę i siłę życia, ale równocześnie postawę żony. Pogodna, mimo takiego cierpienia, oddana mężowi cierpliwie dźwigała krzyż z Zygmuntem. Opiekowała się nim, była zawsze przy nim. Razem z nim codziennie odmawiała koronkę do Miłosierdzia Bożego i dziesiątek różańca. Czasami trudno było zrozumieć co Zygmunt mówił, ale Bóg go rozumiał – Zygmunt z Bogiem zawsze się dogadywał. Dziękuję, pani Ludko za to świadectwo wiary i miłości małżeńskiej. Dziękuję Ci Zygmuncie, za Twoje piękne życie, za Twoje świadectwo wiary i dokonania artystyczne. Dziękuję za przyjaźń, która wiele mnie nauczyła. Twój obraz „Ecce Homo”, który mi podarowałeś, wisi w moim pokoju i często patrząc w twarz człowieka – Twoją twarz – widzę Chrystusa. Przecież to chciałeś mi powiedzieć.
Na Twoim grobie zatknięty jest krzyż i już na wieki głosi światu Twoje cierpienie i zwycięstwo, bo przez chrzest św. zostałeś wszczepiony w Chrystusa: w Jego mękę, Jego krzyż, ale i zmartwychwstanie i wieczną chwałę. Z tego krzyża czerpałeś mądrość, miłość i zbawienie – niech ten krzyż, przez ciebie umiłowany, teraz dla nas będzie wyznaniem i wezwaniem. W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka.
Ks. Piotr Mierzwa mam nadzieję że pomogłam
Jak podaje Katechizm: "Właściwością stanu ludzi świeckich jest życie wśród świata i spraw doczesnych".
Stan świeckich, przez wieki traktowany jako drugorzędny w Kościele, doczekał się odpowiedniego uznania dopiero podczas Soboru Watykańskiego II. Obecnie mówi się o powołaniu świeckich. Jest nim „szukanie Królestwa Bożego, zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej... Szczególnym więc ich zadaniem jest tak rozświetlać wszystkie sprawy doczesne”.
Wierni świeccy, jak wszyscy wierni Kościoła, mają na mocy chrztu obowiązek apostolstwa oraz dążenia do świętości[3]. Jan Paweł II pisał: „Zadać katechumenowi pytanie: «Czy chcesz przyjąć chrzest?» znaczy zapytać go zarazem: «Czy chcesz zostać świętym?»”..