Czy według nas pozycja kościoła jest za duża czy za mała...czy kościół ma realny wpływ na życie ludzi w Polsce??? Proszę o napisanie to w formie wypracowania xD Pilneee ;p
zdzichaa
Kościoł ma wplyw na zycie spoleczenstwa. Jednak według mnie w niektore sprawy nie powinien ingerowac, bo przez swoje podejscie na przyklad do malzenstwa odpycha od siebie wiele ludzi. Pozycja kosciola jest duza, lecz z biegiem czasu coraz mniejsza. Zazwyczaj do kosciola chodza ludzie starsi, młodzi nie zgadzaja się z wieloma rzeczami, które glosi nasza religia.
0 votes Thanks 0
kisssmy1994
Lynne Rolin: Gdybym chciała wszystko opowiedzieć byłaby to bardzo długa historia. Postaram się więc streścić i wspomnieć jedynie najważniejsze sprawy. Gdy po raz pierwszy poczułam się wezwana do pracy misyjnej, myślałam że moim powołaniem jest wstąpić do zakonu. Próbowałam z kilkoma zgromadzeniami, ale jakoś to jednak nie wyszło. Czułam się jednak wezwana do zaangażowania w dzieło misyjne i dlatego udałam się na trzy lata na zachód Kanady do pracy z młodzieżą w diecezji Winnipeg. Wydawało mi się jednak, że to nie jest to, do czego zostałam powołana. Szukałam wiec dalej. myślałam nawet, aby powrócić na farmę moich rodziców i tam pracować z trudnymi dziećmi i młodzieżą. W końcu razem z przyiaciółką zdecydowałyśmy się pojechać do Haiti, aby tam pomagać potrzebującym. Przed wyjazdem jednak na południe postanowiłyśmy wpierw udać się na rok na misje w Kanadzie. Było to szczególnie ważne dla niej. Ponieważ była ona dość młoda i nigdy nie orze bywała dłużej z dala od rodziców.
Skontaktowałam się więc z biskupem o. Robidoux OMI z diecezji Churchil Hudson Bay, czy nie potrzebowałby dwóch młodych misjonarek na okres iednego roku. Według zamiezreń miałyśmy się udać na południe do Haiti. Kiedy tutaj przybyłam wszelkie moje poszukiwania, pytania i plany się rozpłynęły. Zrozumiałam, że moim powołaniem jest praca misyjna na Północy Pozostałam tutaj przez trzy lata, zamiast roku, potem udałam się na rok studiów z misjologię i wróciłam z powrotem. Wydaje mi się, że Bóg prowadził mnie w ten sposób otwieraiac jedne drzwi i zamykając inne. Dzisiaj jestem przekonana, że to jest waśnie miejsce. gdzie chciał mnie posłać. Na początku chciałam po prostu pracować gdziekolwiek Bóg~ mnie wezwie, choćby to było zmywanie podłóg. Dzisiaj widzę, że On często planuje inaczej i czasem nie mam nawet czasu na zmycie naczyń.
Aktualnie jest to już 11 rok Pani pracy w Arviat. W ciągu tego okresu miała Pani okazję pracy z różnymi kapłanami - misjonarzami. Od pewnego czasu nie ma w Arviat księdza na stałe. Co było Pani głównym zajęciem wtedy i co jest Pani głównym zajęciem dzisiaj? Gdy byli tu księża, oni byli w pierwszym rzędzie odpowiedzialni za to co się działo na misji. Chociaż ostatecznie odpowiadam za moją prace przed biskupem, gdy był tu ksiądz on było moim bezpośrednim przełożonym. Gdy był tu ksiądz większość mojego czasu była poświecona macy z młodzieżą. Teraz, gdy nie mamy księdza, muszę zajmować się po trosze wszystkim, tzn. wyszukiwać księdza aby przyjechał od czasu do czasu, zwłaszcza na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Gdy przyjdzie - ugościć, ułatwić posługę, np. znaleźć tłumaczy, ale także inne sprawy jak np. przygotowanie do sakramentów, opracowanie nabożeństw, tzn. Liturgii Słowa, zwłaszcza w j. angielskim, a także Komunii gdy nie ma księdza. Teraz właściwie moja praca obejmuje wszystko.
Pochodzi Pani z południa Kanady, z okolic Ottawy. Jak Pani lubi życie w warunkach arktycznych, długą zimę, długie noce, Życie małej wioski z dala od ludzi, z dala od rzeczy, które wielu ludzi uważa za niezbędne dla ich życia? Sama wybrałam takie życie i nic mnie nie zmusza do Pozostania tutaj. Wybrałam je ponieważ je lubię. Jest to może sytuacja odmienna od ludzi, którzy nie mieli wyboru i np. przybyli tutaj bo nie mogli znaleźć pracy na południu. z tego jednak powodu jestem bardziej wolna i bardziej zdolna do doceniania tego co tu jest. Jest tu rzeczywiście długa zima, która czasem potrafi~ być bardzo mroźna, nie tylko w znaczeniu temperatury ale także samotności i pustki. Jestem jednak osoba, która ma zawsze dużo zajęć i tak na prawdę nie mam czasu się nudzić. Bardzo lubię lato i wiosnę. Jest to dla mnie czas odnowy, czas na łowienie ryb, na robienie wspaniałych zdjęć. Po prostu lubię życie na Północy i ta pustkę. Może ona nas miażdżyć, ale może też prowadzić bliżej do Boga. Można się nauczyć patrzeć na to pozytywne i widzieć w Północy to, co dobre. Zima też potrafi być piękna.
Aktualnie w diecezji Churchil Hudson Bay jest jeden polski misjonarz - Oblat, o. Wiesław (Tony) Krótki. Kilka lat temu był też inny i w przyszłości ma przybyć jeden lub dwóch nowych. Czy mogłaby Pani powiedzieć polskim czytelnikom, co Pani widzi jako główne cechy charakterystyczne kultury Inuit. Jej mocne i słabe strony? Jest to dość trudne pytanie. Zależnie od tego kim się jest widzi się różne rzeczy.
Myślę, że jedna z mocnych stron wspólnoty Inuit jest wielka liczba młodych ludzi. Jest w nich wiele energii i jest w nich olbrzymi potencjał. z drugiej jednak strony wielkim problemem jest to, że w tradycyjnej wspólnocie młodzi nie mają wiele do powiedzenia, nawet jeśli chodzi o ich własne życie. w tutejszej kulturze ludzi starszych należy słuchać i szanować. Automatycznie więc rodzi się problem, gdy olbrzymia większość społeczności stanowią młodzi, którzy nie mają głosu w ważnych sprawach. myślę, że jeśli komuś uda się dotrzeć do młodych bez odrzucania autorytetu starszych można wspaniale ich zaangażować i wykorzystać ich wielka energię. Wartości rodzinne. Włączając w to również poszerzoną rodzinę, są w tradycji Inuit bardzo mocno zakorzenione. Są to wspaniałe wartości, które jednak są dość często nadużywanie.
Kultura Inuit ma w sobie wiele wartości, które musi być na nowo "odkupione". Jeśli chodzi o problemy, to często podstawowym zadaniem jest troska o higienę, której brak prowadzi czasem do chorób. Nie jest to tylko sprawa jednostek. W roku mieliśmy epidemie i straciliśmy dwoje dzieci. Wpływa to wiec na całą wspólnotę. Rodzice często nie widza potrzeby higieny wobec dzieci. Cokolwiek byśmy mówili o pracy misyjnej nie możemy odseparowywać spraw duchowych od tych codziennych, praktycznych.
Co uważa Pani za główny wpływ Kościoła na życie i kulturę Inuit? W jakich dziedzinach życia działalność misyjna jest szczególnie ważna? Myślę, że najważniejszym jest aby żyć blisko ludzi. Możemy wtedy odkrywać wartość i piękno ich kultury. Przez długi okres czasu kultura Inuit była lekceważona lub stawiana w porównaniu do kultury białych ludzi. Dla wielu Inuit kultura białych idzie razem z Ewangelią i Kościołem. Musimy się wiec starać, aby im dopomóc złączyć Ewangelię i Kościół z ich własna kulturą. Musimy pomagać im w ponownym odkrywaniu piękna ich stylu życia, aby Ewangelia mogła stać się jego częścią, bez odrzucania jej pozytywnych wartości. Jest to dość trudnym zadaniem, ponieważ Inuit postrzegają białych ludzi jako silniejszych niż oni sami. Widza w białych tych, którzy posiadają rozwiązania wszystkich problemów i potrzebne ku temu pieniądze. Taka sytuacja stwarza dwie przeciwstawne reakcje. Jedni starają się całkowicie przeciwstawiać i walczyć z tym co niesie kultura białych. Nie chcą pracować z białymi i odrzucają wszystko co z nimi idzie. Inni natomiast zajmują przeciwną postawę, żyjąc zupełnie "na koszt białych". Niekiedy do chodzi do tego, że nie podejmują żadnej samodzielnej inicjatywy, "ponieważ biali i tak znają wszelkie odpowiedzi". Naszym zadaniem jest dopomóc im samym wypośrodkować pomiędzy tymi dwoma przeciwnościami, w jakiś sposób współpracując z nimi. Tak długo jak pozostajemy "obcymi", my "Kościół białych", nie możemy zmieniać oblicza Kościoła Inuit. To nie my będziemy decydować jakie ten Kościół będzie mi oblicze, ale to oni sami musza podjąć inicjatywę. Myślę, że naszym zadaniem jest dopomóc im zauważyć to, a kiedy już to zrozumienia, wspierać ich wysiłki, "pielgrzymować" razem z nimi, ale nie za nich.
Co było Pani największą niespodzianką, albo największą trudnością na początku pracy misyjnej wśród Inuit? Co - Pani zdaniem - jest najważniejsze dla tego, który myśli o pracy wśród Inuit na Północy Kanady? Muszę powiedzieć, że jeśli ktoś patrzy na Inuit z zewnątrz, jak żyją, jak reagują, widzi że są bardzo nieśmiali, bardzo spokojni. Często skłonni jesteśmy odczytywać taka postawę jako brak inicjatywy. Często jednak dowód takiego zachowania się jest zgoła inny. Zachowują się cicho i z respektem wobec innych. W pewnym odróżnieniu od nas, dla nich słowa nie są tak ważne jak sama obecność, bycie razem. Z tego powodu musimy uważać, aby ich nie przymuszać ich do mówienia kiedy nie chcą, albo po prostu kiedy nie jest na to czas. Bardzo roztropnie jest przeznaczyć wiele czasu dla ludzi i po prostu ich słuchać, być z nimi, uczyć się od nich, nawet bez konieczności mówienia. Po prostu cieszyć się z bycia razem i pozwolić im mówić. Gdy tak sięgam myślą przypomina mi się wiele ludzi, którzy z początku wydawali się być ludźmi udzielającymi się dla innych, pełnymi energii, ale po jakimś czasie gdzieś po prostu zniknęli. Natomiast ludzie, z którymi teraz pracuje, ludzie którzy faktycznie stali się podporami wspólnoty kościelnej to ludzie, którzy z początku byli bardziej nieśmiali, więcej obserwowali i nie wydawali się być dobrymi liderami. Są oni mocni swoja wiarą i są szanowani przez ludzi. Myślę, że sprawa lokalnych liderów jest jedną ze spraw co do których musimy być uważni. W kulturze Inuit idea przewodnika, lidera nie jest taka sama jak nasza. Dlatego też jeśli chcemy pracować z liderami lokalnej wspólnoty, musimy wpierw znaleźć właściwych liderów Może się zdarzyć, że wybierzemy osoby, które mogą dobrze funkcjonować w naszym społeczeństwie, ale nie będą respektowani tutaj i nie będą w stanie być dobrymi liderami tutaj. Jeśli chodzi o jakieś szczególne przygotowanie do pracy tutaj, nie sadzę, że można się do niej dobrze przygotować gdzie indziej. Możemy rozmawiać, możemy oglądać filmy. Społeczeństwo się zmienia. To co mamy dziś jest inne od tego, co było 10-11 lat temu gdy tu przybyłam m raz pierwszy. Jako przykład mogę po dać moich rodziców. Chociaż wiele rozmawiałam z nimi, choć widzieli różne filmy o Inuit, to jednak gdy tu przybyli było to dla nich coś o wiele więcej niż się spodziewali. Wiele rzeczy było po prostu innych. Jeśli chodzi p przygotowanie nie sadze, żeby można się w pełni przygotować dopóki się nie otworzymy i nie pozwolimy Bogu działać poprzez nas. W przeciwnym razie możemy zbytnio się przejąć przygotowaniami do niektórych spraw, które nam się nie na wiele przydadzą i będzie nam to po prostu utrudniało pracę. Wielu ludzi mówiło mi o Inuit jacy są, jak żyją i co robią. Ostatecznie okazało się, że większość tych spraw po prostu była nieprawdziwa. Mimo, że mówili mi to ludzie, którzy żyli tu wiele lat. Oczywiście nie bez znacznie jest tu fakt, że ja pracuje głównie z młodymi. Oni pracowali zasadniczo z innymi grupami i mówili mi o pracy, którą oni prowadzili. Tak samo w innej wiosce sytuacja może być nieco inna. Jeśli chodzi o przygotowanie to winniśmy przygotować nasze serca, tak aby były wystarczająco otwarte. Wielu ludzi przybywało tu z dobrymi intencjami, ale nie byli wystarczająco gotowi do tego, czego konkretnie od nich Bóg wymagał w tych okolicznościach.
Może następne pytanie. Jest Pani młodą kobietą. W kulturze Inuit autorytet należy raczej do starszych mężczyzn. Ponadto nie jest Pani tutaj urodzona. Czy jest to dla Pani trudnością czy ułatwieniem w pracy misyjnej? Osobiście uważam to raczej za ułatwienie, ale jest to dość trudne pytanie. Kiedy po raz pierwszy tutaj przybyłam uważałam się za misjonarkę w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, jako ktoś posłany tutaj przez Kościół, aby dopomóc ludziom. W pewnym sensie czułam, że wiem wiele rzeczy, że mam im, Inuit, wiele do przekazania. Byłam "obco" przybywając z pewną "wiedzą". W tym też celu starałam się kontaktować z ludźmi. To co im starałam się przekazać jako "obca" tak naprawdę do nich nie docierało, nie miało realnego wpływu na ich życie. Sadze, że ją sama podobnie reagowałabym w takiej sytuacji. Jako obcy można mówić co się chce, ale i tak to nic nie zmieni w czyimś życiu. Po prostu ktoś wysłucha, może nawet po dziękuję, do widzenia i odejdzie. Bardzo ważnym stało się dla mnie, żeby faktycznie żyć z ludźmi i być jedną z nich. Teraz jestem jedną z nich. Jeśli jako misjonarz Północy ktoś pozostanie obcym, nie będzie on miał żadnego realnego wpływu na życie Inuit. Nie można ich za to krytykować. Sama widziałam wielu ludzi, którzy przyjechali tutaj, a po jakimś czasie odjechali. Po co się nimi przejmować? Z drugiej jednak strony, nawet będąc jakby jedną z nich nie mogę pomóc we wszystkich sprawach. Chociaż teraz jestem częścią życia wspólnoty mieszkańców Arviat, to jednak nie urodziłam się tutaj i nie wzrastałam tutaj. Mam inne pochodzenie, nie było mnie tutaj gdy miało miejsce wiele różnych spraw. Przychodzę tutaj świeża, tak że różni ludzie mogą się przede mną otworzyć ze swym bólem. Przychodzą tylko jeśli chcą. Ja nie ich przeszłości, tak że nie są zażenowani tym, że wszystko o nich wiem. Mówią o tym, o czym sami chcą. W tym sensie przybycie "z zewnątrz" może być bardzo korzystnym. Inną korzyścią płynącą z bycia kimś "z zewnątrz" jest że nie mam nic do stracenia. Mogę przeciwstawiać się sytuacji, którą uważam za krzywdzącą i nie mam nic do stracenia jeśli orzekam. Jeśli dojdzie do ostateczności, wsiądę w samolot i wrócę na południe. Wiem, że tego nie zrobię, ale nie muszę przeżywać presji, jaką oni często przeżywają. Rodzinna presja jest często bardzo mocna. Ja nie mam tego problemu. Nie mam tu nikogo kto by mnie zmuszał do jakichś posunięć. Oczywiście jest zawsze ksiądz, czy biskup wobec których jestem odpowiedzialna za prace, którą wykonuję, ale nie mam stresów czy przymusów w gronie rodziny jak inni. To jest ten plus bycia kimś "z zewnątrz", choć jak już wspomniałam, aby być misjonarką muszę być częścią życia tutaj. Czasami trudno jest żyć w takiej sytuacji, ale staje się to równocześnie źródłem siły. Jeśli zaś chodzi o bycie kobieta, a trzeba tu też dodać biała kobieta w kulturze opartej na męskim autorytecie, to jeśli rozejrzymy się po wiosce zauważymy, że wiele pozycji liderów i dobrych zawodów jest w rękach kobiet. Wiele rzeczy się zmienia. Wiele kobiet zdobywa teraz dobre wykształcenie i dlatego zdobywają także dobrze płatne miejsca pracy, co z kolei stwarza kolejne problemy, bo w tej sytuacji niektórzy mężczyźni uważają się za bezużytecznych. Nie widzą miejsca dla siebie w tej nowej sytuacji. Zasadniczo w przeszłości mężczyźni byli liderami, chociaż w społeczności Inuit każdy kto jest dobrym liderem będzie zaakceptowany, jeśli rzeczywiście jest dobry jako przywódca. Może to być tak samo kobieta. Widzę to wyraźnie w moim życiu. Wielu ludzi uważa mnie za lidera, bez względu na to, że jestem młoda, biała i kobieta. Tak że wszystkie te rzeczy można pokonać, jeśli ktoś udowodni, że jest dobrym liderem. Oczywiście będą tacy, którzy nie zaakceptują kogoś tylko dlatego, że jest się młodą, białą, czy kobietą, ale tych jest coraz mniej. Jeśli kobieta potrafi być dobrym liderem większość ludzi właśnie ją wybierze nawet przed innym mężczyzną. Jeśli tego nie potrafi. Myślę, że jest to podobnie jak z byciem "obcym" . Ma to swoje dobre i złe strony, ale trzeba z tym jakoś żyć. Są pewni mężczyźni, którzy nie mogą zdzierżyć tego, że kobieta jest liderem, ale widziałam to samo również na południu. Nie jest to jakaś szczególna cecha kultury Inuit.
Czy Pani praca misyjna nauczyła Panią czegoś nowego w rozumieniu Kościoła? Powiedziałabym, że najważniejszych rzeczy o Kościele nauczyłam się właśnie tutaj. Kiedy przyjechałam na Północ wydawało mi się, że mam prowadzić tych ludzi do wspólnoty Kościoła, bo to jest droga do niego. Wiem, że niektórzy ludzie wciąż tak myślą, ale moja wizja się zmieniła. Poprzez moją pracę tutaj zrozumiał, to i jestem Kościołem. Nie w tym znaczeniu, ludzie mają przyjść do mnie po zbawienie, ale w znaczeniu, że ja reprezentuję Kościół. Ja jestem Kościołem obecnym wśród ludzi.
Kiedy pierwszy raz przybyłam tutaj, myślałam głównie o tym, jak by przyprowadzić ludzi do Kościoła. Daleka byłam od problemów i bólu konkretnych ludzi. Byłam zajęta mówieniem o Bożej wielkości. Ale jakoś to nie działało. W końcu zrozumiałam, że większość ludzi miała tyle problemów i cierpień, że samo przyjście do kościoła było tylko czymś zewnętrznym, czymś dalekim od ich realnego życia.
Nie wystarczy tylko mówić o Jezusie i jedynie przygotowywać do sakramentów, choć jest to bardzo ważne i bardzo to cenię jako część mojej wiary i mojej posługi. Widzę, że Bóg powołuje mnie do tego, aby być razem z ludźmi, aby ich karmić, aby przybliżać Kościół do nich zamiast prowadzić ich kościoła.
Kiedy mówimy o Jezusie oskarżanym, wyśmianym, którego zaufanie nadużyto, który cierpiał w Ogrójcu, mogę to lepiej zrozumieć. Do pewnego stopnia doświadczyłam tego i mogę to wiązać z moim życiem. Mogę też lepiej wiązać z moim życiem Jego Zmartwychwstanie. Moja wiara bardzo rozwinęła się przez to życie w realności życia tych ludzi. Myślałam, że przybyłam tu aby przynieść Prawdę, a tymczasem odkryłam, że wiele Prawdy już tu jest. Byłam tym bardzo zaskoczona i myślę, że tego właśnie ja nauczyłam się najwięcej.
Co powiedziałaby Pani ludziom zainteresowanym Północą? Myślę, że jest tu na Północy dużo ukrytego piękna, choć niektórzy nazywają te tereny "lądem zapomnianym przez Boga". Osobiście uważam, że Północ jest wspaniałym miejscem i żyją tu wspaniali ludzie, którzy mogą nas wiele nauczyć. Terytoria Północno-Zachodnie są częścią naszego kraju, Kanady, a jednak ludzie tak mało wiedzą o tej części kraju. Np. wielu ludzi wciąż sądzi, że Inuit ciągle żyją w igloo. Dziś igloo buduje się jedynie dla zabawy, albo aby uczyć ludzi jak przetrwać, gdy się przebywa poza wioską.
Może powinnam coś więcej powiedzieć na siły tych ludzi. Są oni bardzo uduchowieni. Być może otoczenie im w tym pomaga. Mamy tu tak mało rzeczy materialnych i jest tu jakoś łatwiej o kontakt ze światem duchowym. Myślę, że Północ może nas wiele nauczyć. Ponieważ jest tu tak mało rzeczy, dlatego wszystko co jest, jest bardzo ważne. Wszystko ma swoją rolę do spełnienia. Myślę, że pomaga to nam cofnąć się do prostoty bycia w ładzie z samym sobą, ze Stwórcą i z naturą. Jeśli tu zniszczymy rzecz, która jest ważna, nie ma innych aby ją zastąpić. Żyje tu niewielu ludzi, wszystkiego jest bardzo mało.
Skontaktowałam się więc z biskupem o. Robidoux OMI z diecezji Churchil Hudson Bay, czy nie potrzebowałby dwóch młodych misjonarek na okres iednego roku. Według zamiezreń miałyśmy się udać na południe do Haiti. Kiedy tutaj przybyłam wszelkie moje poszukiwania, pytania i plany się rozpłynęły. Zrozumiałam, że moim powołaniem jest praca misyjna na Północy Pozostałam tutaj przez trzy lata, zamiast roku, potem udałam się na rok studiów z misjologię i wróciłam z powrotem. Wydaje mi się, że Bóg prowadził mnie w ten sposób otwieraiac jedne drzwi i zamykając inne. Dzisiaj jestem przekonana, że to jest waśnie miejsce. gdzie chciał mnie posłać. Na początku chciałam po prostu pracować gdziekolwiek Bóg~ mnie wezwie, choćby to było zmywanie podłóg. Dzisiaj widzę, że On często planuje inaczej i czasem nie mam nawet czasu na zmycie naczyń.
Aktualnie jest to już 11 rok Pani pracy w Arviat. W ciągu tego okresu miała Pani okazję pracy z różnymi kapłanami - misjonarzami. Od pewnego czasu nie ma w Arviat księdza na stałe. Co było Pani głównym zajęciem wtedy i co jest Pani głównym zajęciem dzisiaj?
Gdy byli tu księża, oni byli w pierwszym rzędzie odpowiedzialni za to co się działo na misji. Chociaż ostatecznie odpowiadam za moją prace przed biskupem, gdy był tu ksiądz on było moim bezpośrednim przełożonym. Gdy był tu ksiądz większość mojego czasu była poświecona macy z młodzieżą. Teraz, gdy nie mamy księdza, muszę zajmować się po trosze wszystkim, tzn. wyszukiwać księdza aby przyjechał od czasu do czasu, zwłaszcza na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Gdy przyjdzie - ugościć, ułatwić posługę, np. znaleźć tłumaczy, ale także inne sprawy jak np. przygotowanie do sakramentów, opracowanie nabożeństw, tzn. Liturgii Słowa, zwłaszcza w j. angielskim, a także Komunii gdy nie ma księdza. Teraz właściwie moja praca obejmuje wszystko.
Pochodzi Pani z południa Kanady, z okolic Ottawy. Jak Pani lubi życie w warunkach arktycznych, długą zimę, długie noce, Życie małej wioski z dala od ludzi, z dala od rzeczy, które wielu ludzi uważa za niezbędne dla ich życia?
Sama wybrałam takie życie i nic mnie nie zmusza do Pozostania tutaj. Wybrałam je ponieważ je lubię. Jest to może sytuacja odmienna od ludzi, którzy nie mieli wyboru i np. przybyli tutaj bo nie mogli znaleźć pracy na południu. z tego jednak powodu jestem bardziej wolna i bardziej zdolna do doceniania tego co tu jest. Jest tu rzeczywiście długa zima, która czasem potrafi~ być bardzo mroźna, nie tylko w znaczeniu temperatury ale także samotności i pustki. Jestem jednak osoba, która ma zawsze dużo zajęć i tak na prawdę nie mam czasu się nudzić. Bardzo lubię lato i wiosnę. Jest to dla mnie czas odnowy, czas na łowienie ryb, na robienie wspaniałych zdjęć. Po prostu lubię życie na Północy i ta pustkę. Może ona nas miażdżyć, ale może też prowadzić bliżej do Boga. Można się nauczyć patrzeć na to pozytywne i widzieć w Północy to, co dobre. Zima też potrafi być piękna.
Aktualnie w diecezji Churchil Hudson Bay jest jeden polski misjonarz - Oblat, o. Wiesław (Tony) Krótki. Kilka lat temu był też inny i w przyszłości ma przybyć jeden lub dwóch nowych. Czy mogłaby Pani powiedzieć polskim czytelnikom, co Pani widzi jako główne cechy charakterystyczne kultury Inuit. Jej mocne i słabe strony?
Jest to dość trudne pytanie. Zależnie od tego kim się jest widzi się różne rzeczy.
Myślę, że jedna z mocnych stron wspólnoty Inuit jest wielka liczba młodych ludzi. Jest w nich wiele energii i jest w nich olbrzymi potencjał. z drugiej jednak strony wielkim problemem jest to, że w tradycyjnej wspólnocie młodzi nie mają wiele do powiedzenia, nawet jeśli chodzi o ich własne życie. w tutejszej kulturze ludzi starszych należy słuchać i szanować. Automatycznie więc rodzi się problem, gdy olbrzymia większość społeczności stanowią młodzi, którzy nie mają głosu w ważnych sprawach. myślę, że jeśli komuś uda się dotrzeć do młodych bez odrzucania autorytetu starszych można wspaniale ich zaangażować i wykorzystać ich wielka energię. Wartości rodzinne. Włączając w to również poszerzoną rodzinę, są w tradycji Inuit bardzo mocno zakorzenione. Są to wspaniałe wartości, które jednak są dość często nadużywanie.
Kultura Inuit ma w sobie wiele wartości, które musi być na nowo "odkupione". Jeśli chodzi o problemy, to często podstawowym zadaniem jest troska o higienę, której brak prowadzi czasem do chorób. Nie jest to tylko sprawa jednostek. W roku mieliśmy epidemie i straciliśmy dwoje dzieci. Wpływa to wiec na całą wspólnotę. Rodzice często nie widza potrzeby higieny wobec dzieci. Cokolwiek byśmy mówili o pracy misyjnej nie możemy odseparowywać spraw duchowych od tych codziennych, praktycznych.
Co uważa Pani za główny wpływ Kościoła na życie i kulturę Inuit? W jakich dziedzinach życia działalność misyjna jest szczególnie ważna?
Myślę, że najważniejszym jest aby żyć blisko ludzi. Możemy wtedy odkrywać wartość i piękno ich kultury. Przez długi okres czasu kultura Inuit była lekceważona lub stawiana w porównaniu do kultury białych ludzi. Dla wielu Inuit kultura białych idzie razem z Ewangelią i Kościołem. Musimy się wiec starać, aby im dopomóc złączyć Ewangelię i Kościół z ich własna kulturą. Musimy pomagać im w ponownym odkrywaniu piękna ich stylu życia, aby Ewangelia mogła stać się jego częścią, bez odrzucania jej pozytywnych wartości. Jest to dość trudnym zadaniem, ponieważ Inuit postrzegają białych ludzi jako silniejszych niż oni sami. Widza w białych tych, którzy posiadają rozwiązania wszystkich problemów i potrzebne ku temu pieniądze. Taka sytuacja stwarza dwie przeciwstawne reakcje. Jedni starają się całkowicie przeciwstawiać i walczyć z tym co niesie kultura białych. Nie chcą pracować z białymi i odrzucają wszystko co z nimi idzie. Inni natomiast zajmują przeciwną postawę, żyjąc zupełnie "na koszt białych". Niekiedy do chodzi do tego, że nie podejmują żadnej samodzielnej inicjatywy, "ponieważ biali i tak znają wszelkie odpowiedzi". Naszym zadaniem jest dopomóc im samym wypośrodkować pomiędzy tymi dwoma przeciwnościami, w jakiś sposób współpracując z nimi. Tak długo jak pozostajemy "obcymi", my "Kościół białych", nie możemy zmieniać oblicza Kościoła Inuit. To nie my będziemy decydować jakie ten Kościół będzie mi oblicze, ale to oni sami musza podjąć inicjatywę. Myślę, że naszym zadaniem jest dopomóc im zauważyć to, a kiedy już to zrozumienia, wspierać ich wysiłki, "pielgrzymować" razem z nimi, ale nie za nich.
Co było Pani największą niespodzianką, albo największą trudnością na początku pracy misyjnej wśród Inuit? Co - Pani zdaniem - jest najważniejsze dla tego, który myśli o pracy wśród Inuit na Północy Kanady?
Muszę powiedzieć, że jeśli ktoś patrzy na Inuit z zewnątrz, jak żyją, jak reagują, widzi że są bardzo nieśmiali, bardzo spokojni. Często skłonni jesteśmy odczytywać taka postawę jako brak inicjatywy. Często jednak dowód takiego zachowania się jest zgoła inny. Zachowują się cicho i z respektem wobec innych. W pewnym odróżnieniu od nas, dla nich słowa nie są tak ważne jak sama obecność, bycie razem. Z tego powodu musimy uważać, aby ich nie przymuszać ich do mówienia kiedy nie chcą, albo po prostu kiedy nie jest na to czas. Bardzo roztropnie jest przeznaczyć wiele czasu dla ludzi i po prostu ich słuchać, być z nimi, uczyć się od nich, nawet bez konieczności mówienia. Po prostu cieszyć się z bycia razem i pozwolić im mówić. Gdy tak sięgam myślą przypomina mi się wiele ludzi, którzy z początku wydawali się być ludźmi udzielającymi się dla innych, pełnymi energii, ale po jakimś czasie gdzieś po prostu zniknęli. Natomiast ludzie, z którymi teraz pracuje, ludzie którzy faktycznie stali się podporami wspólnoty kościelnej to ludzie, którzy z początku byli bardziej nieśmiali, więcej obserwowali i nie wydawali się być dobrymi liderami. Są oni mocni swoja wiarą i są szanowani przez ludzi. Myślę, że sprawa lokalnych liderów jest jedną ze spraw co do których musimy być uważni. W kulturze Inuit idea przewodnika, lidera nie jest taka sama jak nasza. Dlatego też jeśli chcemy pracować z liderami lokalnej wspólnoty, musimy wpierw znaleźć właściwych liderów Może się zdarzyć, że wybierzemy osoby, które mogą dobrze funkcjonować w naszym społeczeństwie, ale nie będą respektowani tutaj i nie będą w stanie być dobrymi liderami tutaj. Jeśli chodzi o jakieś szczególne przygotowanie do pracy tutaj, nie sadzę, że można się do niej dobrze przygotować gdzie indziej. Możemy rozmawiać, możemy oglądać filmy. Społeczeństwo się zmienia. To co mamy dziś jest inne od tego, co było 10-11 lat temu gdy tu przybyłam m raz pierwszy. Jako przykład mogę po dać moich rodziców. Chociaż wiele rozmawiałam z nimi, choć widzieli różne filmy o Inuit, to jednak gdy tu przybyli było to dla nich coś o wiele więcej niż się spodziewali. Wiele rzeczy było po prostu innych. Jeśli chodzi p przygotowanie nie sadze, żeby można się w pełni przygotować dopóki się nie otworzymy i nie pozwolimy Bogu działać poprzez nas. W przeciwnym razie możemy zbytnio się przejąć przygotowaniami do niektórych spraw, które nam się nie na wiele przydadzą i będzie nam to po prostu utrudniało pracę. Wielu ludzi mówiło mi o Inuit jacy są, jak żyją i co robią. Ostatecznie okazało się, że większość tych spraw po prostu była nieprawdziwa. Mimo, że mówili mi to ludzie, którzy żyli tu wiele lat. Oczywiście nie bez znacznie jest tu fakt, że ja pracuje głównie z młodymi. Oni pracowali zasadniczo z innymi grupami i mówili mi o pracy, którą oni prowadzili. Tak samo w innej wiosce sytuacja może być nieco inna. Jeśli chodzi o przygotowanie to winniśmy przygotować nasze serca, tak aby były wystarczająco otwarte. Wielu ludzi przybywało tu z dobrymi intencjami, ale nie byli wystarczająco gotowi do tego, czego konkretnie od nich Bóg wymagał w tych okolicznościach.
Może następne pytanie. Jest Pani młodą kobietą. W kulturze Inuit autorytet należy raczej do starszych mężczyzn. Ponadto nie jest Pani tutaj urodzona. Czy jest to dla Pani trudnością czy ułatwieniem w pracy misyjnej?
Osobiście uważam to raczej za ułatwienie, ale jest to dość trudne pytanie. Kiedy po raz pierwszy tutaj przybyłam uważałam się za misjonarkę w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, jako ktoś posłany tutaj przez Kościół, aby dopomóc ludziom. W pewnym sensie czułam, że wiem wiele rzeczy, że mam im, Inuit, wiele do przekazania. Byłam "obco" przybywając z pewną "wiedzą". W tym też celu starałam się kontaktować z ludźmi. To co im starałam się przekazać jako "obca" tak naprawdę do nich nie docierało, nie miało realnego wpływu na ich życie. Sadze, że ją sama podobnie reagowałabym w takiej sytuacji. Jako obcy można mówić co się chce, ale i tak to nic nie zmieni w czyimś życiu. Po prostu ktoś wysłucha, może nawet po dziękuję, do widzenia i odejdzie. Bardzo ważnym stało się dla mnie, żeby faktycznie żyć z ludźmi i być jedną z nich. Teraz jestem jedną z nich. Jeśli jako misjonarz Północy ktoś pozostanie obcym, nie będzie on miał żadnego realnego wpływu na życie Inuit. Nie można ich za to krytykować. Sama widziałam wielu ludzi, którzy przyjechali tutaj, a po jakimś czasie odjechali. Po co się nimi przejmować? Z drugiej jednak strony, nawet będąc jakby jedną z nich nie mogę pomóc we wszystkich sprawach. Chociaż teraz jestem częścią życia wspólnoty mieszkańców Arviat, to jednak nie urodziłam się tutaj i nie wzrastałam tutaj. Mam inne pochodzenie, nie było mnie tutaj gdy miało miejsce wiele różnych spraw. Przychodzę tutaj świeża, tak że różni ludzie mogą się przede mną otworzyć ze swym bólem. Przychodzą tylko jeśli chcą. Ja nie ich przeszłości, tak że nie są zażenowani tym, że wszystko o nich wiem. Mówią o tym, o czym sami chcą. W tym sensie przybycie "z zewnątrz" może być bardzo korzystnym. Inną korzyścią płynącą z bycia kimś "z zewnątrz" jest że nie mam nic do stracenia. Mogę przeciwstawiać się sytuacji, którą uważam za krzywdzącą i nie mam nic do stracenia jeśli orzekam. Jeśli dojdzie do ostateczności, wsiądę w samolot i wrócę na południe. Wiem, że tego nie zrobię, ale nie muszę przeżywać presji, jaką oni często przeżywają. Rodzinna presja jest często bardzo mocna. Ja nie mam tego problemu. Nie mam tu nikogo kto by mnie zmuszał do jakichś posunięć. Oczywiście jest zawsze ksiądz, czy biskup wobec których jestem odpowiedzialna za prace, którą wykonuję, ale nie mam stresów czy przymusów w gronie rodziny jak inni. To jest ten plus bycia kimś "z zewnątrz", choć jak już wspomniałam, aby być misjonarką muszę być częścią życia tutaj. Czasami trudno jest żyć w takiej sytuacji, ale staje się to równocześnie źródłem siły. Jeśli zaś chodzi o bycie kobieta, a trzeba tu też dodać biała kobieta w kulturze opartej na męskim autorytecie, to jeśli rozejrzymy się po wiosce zauważymy, że wiele pozycji liderów i dobrych zawodów jest w rękach kobiet. Wiele rzeczy się zmienia. Wiele kobiet zdobywa teraz dobre wykształcenie i dlatego zdobywają także dobrze płatne miejsca pracy, co z kolei stwarza kolejne problemy, bo w tej sytuacji niektórzy mężczyźni uważają się za bezużytecznych. Nie widzą miejsca dla siebie w tej nowej sytuacji. Zasadniczo w przeszłości mężczyźni byli liderami, chociaż w społeczności Inuit każdy kto jest dobrym liderem będzie zaakceptowany, jeśli rzeczywiście jest dobry jako przywódca. Może to być tak samo kobieta. Widzę to wyraźnie w moim życiu. Wielu ludzi uważa mnie za lidera, bez względu na to, że jestem młoda, biała i kobieta. Tak że wszystkie te rzeczy można pokonać, jeśli ktoś udowodni, że jest dobrym liderem. Oczywiście będą tacy, którzy nie zaakceptują kogoś tylko dlatego, że jest się młodą, białą, czy kobietą, ale tych jest coraz mniej. Jeśli kobieta potrafi być dobrym liderem większość ludzi właśnie ją wybierze nawet przed innym mężczyzną. Jeśli tego nie potrafi. Myślę, że jest to podobnie jak z byciem "obcym" . Ma to swoje dobre i złe strony, ale trzeba z tym jakoś żyć. Są pewni mężczyźni, którzy nie mogą zdzierżyć tego, że kobieta jest liderem, ale widziałam to samo również na południu. Nie jest to jakaś szczególna cecha kultury Inuit.
Czy Pani praca misyjna nauczyła Panią czegoś nowego w rozumieniu Kościoła?
Powiedziałabym, że najważniejszych rzeczy o Kościele nauczyłam się właśnie tutaj. Kiedy przyjechałam na Północ wydawało mi się, że mam prowadzić tych ludzi do wspólnoty Kościoła, bo to jest droga do niego. Wiem, że niektórzy ludzie wciąż tak myślą, ale moja wizja się zmieniła. Poprzez moją pracę tutaj zrozumiał, to i jestem Kościołem. Nie w tym znaczeniu, ludzie mają przyjść do mnie po zbawienie, ale w znaczeniu, że ja reprezentuję Kościół. Ja jestem Kościołem obecnym wśród ludzi.
Kiedy pierwszy raz przybyłam tutaj, myślałam głównie o tym, jak by przyprowadzić ludzi do Kościoła. Daleka byłam od problemów i bólu konkretnych ludzi. Byłam zajęta mówieniem o Bożej wielkości. Ale jakoś to nie działało. W końcu zrozumiałam, że większość ludzi miała tyle problemów i cierpień, że samo przyjście do kościoła było tylko czymś zewnętrznym, czymś dalekim od ich realnego życia.
Nie wystarczy tylko mówić o Jezusie i jedynie przygotowywać do sakramentów, choć jest to bardzo ważne i bardzo to cenię jako część mojej wiary i mojej posługi. Widzę, że Bóg powołuje mnie do tego, aby być razem z ludźmi, aby ich karmić, aby przybliżać Kościół do nich zamiast prowadzić ich kościoła.
Kiedy mówimy o Jezusie oskarżanym, wyśmianym, którego zaufanie nadużyto, który cierpiał w Ogrójcu, mogę to lepiej zrozumieć. Do pewnego stopnia doświadczyłam tego i mogę to wiązać z moim życiem. Mogę też lepiej wiązać z moim życiem Jego Zmartwychwstanie. Moja wiara bardzo rozwinęła się przez to życie w realności życia tych ludzi. Myślałam, że przybyłam tu aby przynieść Prawdę, a tymczasem odkryłam, że wiele Prawdy już tu jest. Byłam tym bardzo zaskoczona i myślę, że tego właśnie ja nauczyłam się najwięcej.
Co powiedziałaby Pani ludziom zainteresowanym Północą?
Myślę, że jest tu na Północy dużo ukrytego piękna, choć niektórzy nazywają te tereny "lądem zapomnianym przez Boga". Osobiście uważam, że Północ jest wspaniałym miejscem i żyją tu wspaniali ludzie, którzy mogą nas wiele nauczyć. Terytoria Północno-Zachodnie są częścią naszego kraju, Kanady, a jednak ludzie tak mało wiedzą o tej części kraju. Np. wielu ludzi wciąż sądzi, że Inuit ciągle żyją w igloo. Dziś igloo buduje się jedynie dla zabawy, albo aby uczyć ludzi jak przetrwać, gdy się przebywa poza wioską.
Może powinnam coś więcej powiedzieć na siły tych ludzi. Są oni bardzo uduchowieni. Być może otoczenie im w tym pomaga. Mamy tu tak mało rzeczy materialnych i jest tu jakoś łatwiej o kontakt ze światem duchowym. Myślę, że Północ może nas wiele nauczyć. Ponieważ jest tu tak mało rzeczy, dlatego wszystko co jest, jest bardzo ważne. Wszystko ma swoją rolę do spełnienia. Myślę, że pomaga to nam cofnąć się do prostoty bycia w ładzie z samym sobą, ze Stwórcą i z naturą. Jeśli tu zniszczymy rzecz, która jest ważna, nie ma innych aby ją zastąpić. Żyje tu niewielu ludzi, wszystkiego jest bardzo mało.