Przyzwyczajeni jesteśmy do myślenia o nas samych jako o podmiocie dziejów. Ludzka cywilizacja postrzegana jest przez nas samych jako – wszystko jedno, dobre czy złe – ale jednak niemałe osiągnięcie. Lubimy myśleć, że jest ona wytworem naszych pragnień, myśli i działań. Lubimy wskazywać na cele, które ponoć nam przyświecają, świadomość, że jesteśmy twórcami kultury jest dla nas w jakichś sposób kojąca, sprawia, że odczuwamy mimo wszystko pewnego rodzaju dumę. Sądzę, że stanowisko takie jest uprawnione niestety w nie wszystkich przypadkach. Zwierzęta w cyrku potrafią nas zadziwiać swoją zręcznością. Obserwując niedźwiedzie jeżdżące na rowerze, lwy przechadzające się po linie lub małpy żonglujące piłeczkami trudno jednak, byśmy patrzyli na nie jako na twórców, faktycznych artystów, kogoś, kto faktycznie ma zamiar doskonalić się w pewnej sztuce. Zadziwia nas ich precyzja, jednak nie intencje, które za nią stoją. One – jeżeli tylko zechcemy się nad nimi chwilę zastanowić – wzbudzać mogą nawet pożałowanie i litość. W świecie kultury popularnej, w społeczeństwie masowym, pytanie o to, na ile należy postrzegać nas jako faktycznych twórców swojej kultury należy postawić po raz kolejny. Przyjęło się myśleć, że jedną z cech biologicznych człowieka, cech wyróżniających nas jako gatunek, jest zdolność do tworzenia i przekazywania kultury. W jakim stopniu jesteśmy dziś twórcami kultury? W jakim stopniu przekazujemy ją dalej? Czy faktycznie działania te należy uznać jako w pełni kulturowe? Jeżeli natomiast nie jest tak, to czym jest owa para-kultura otaczająca nas w około? I jakimi rządzi się prawami? Popkultura nie liczy na wymianę poglądów, liczy natomiast na zwrócenie uwagi, liczy na nawiązanie kontaktu, na zainteresowanie – dokładnie jak ma to miejsce w nielingwistycznych rozmowach dorosłych z dziećmi. Rzeczywistość reklamy, bajeru, hasła, nagłówka, leadu, logo – czy nie przypomina ona wielkiego zbioru bodźców, które nie tyle mają za zadanie komunikować i zachęcać do rozmowy, ile zaskakiwać, bawić? Ich cel to podtrzymanie kontaktu, nie zaś zachęta do prowadzenia merytorycznej dyskusji. Tutaj jawi się kolejna podstawowa różnica pomiędzy kulturą a popkulturą: ta druga, w przeciwieństwie do pierwszej, nie jest dyskursywna, na co niegdyś wskazywał lingwista Michaił Bachtin. Kultura jest bowiem dialogiem, jest bezustannie wykuwana i przekuwana w umysłach swoich nosicieli, jest modyfikowana, nieustannie ewoluuje, jest negowana, poddawana w wątpliwość i ponownie potwierdzana, jest dyskutowalna, komunikowalna. Podobnie rzecz ma się w codziennej komunikacji językowej, gdzie nadawca z odbiorcą nieustannie zamieniają się rolami. W przypadku popkultury nie ma czegoś takiego jak zamiana ról. Tam nadawca i odbiorca ustaleni są raz na zawsze. Z popkulturą i w jej obrębie nie sposób prowadzić dyskusji, podobnie jak nie sposób dyskutować z produktami wyłożonymi na sklepowej półce. Nie po to są one stworzone. Można dyskutować z ich wytwórcami, jednak w tej chwili wykraczamy poza sklepową rzeczywistość, tak samo jak dyskutując z nadawcą funkcjonujemy poza obrębem popkultury. Skala występowania zjawisk pop i samo nastawienie na masowy odbiór spłaszcza i upraszcza przekaz, sprawia, że oferowany produkt nie wymaga od odbiorcy żadnego zaangażowania poza tym typowo „merkantylnym”. Produkt popkultury nastawiony jest nie na dyskurs kulturowy, a ekonomiczny. Jego zadaniem jest przebić się w walce na rynku, nie jest to jednak rynek idei. Uczestnik popkultury nie jest istotą kulturową. Jest publicznością, samotnym oglądaczem, gapiem zza szyby, klientem, jest jedynie osobą kultywującą anonimową relację łączącą go z producentem. Reprezentuje stronę popytową, tak samo bezosobową jaką jest ta znana z giełd określana lakonicznym zwrotem „byki”. Tym jednak różnią się w sposobach funkcjonowania od inwestorów, że rzadko stają się stroną podażową. Trochę to pesymistyczne, ale tak właśnie, cholera, uważam.
Tak, popkultura jest kultruą. Popkulture można odczytywac z wielu stron. Dla młodziezy popkutura wiąże sie np. z muzyką.
Przyzwyczajeni jesteśmy do myślenia o nas samych jako o podmiocie dziejów. Ludzka cywilizacja postrzegana jest przez nas samych jako – wszystko jedno, dobre czy złe – ale jednak niemałe osiągnięcie. Lubimy myśleć, że jest ona wytworem naszych pragnień, myśli i działań. Lubimy wskazywać na cele, które ponoć nam przyświecają, świadomość, że jesteśmy twórcami kultury jest dla nas w jakichś sposób kojąca, sprawia, że odczuwamy mimo wszystko pewnego rodzaju dumę. Sądzę, że stanowisko takie jest uprawnione niestety w nie wszystkich przypadkach. Zwierzęta w cyrku potrafią nas zadziwiać swoją zręcznością. Obserwując niedźwiedzie jeżdżące na rowerze, lwy przechadzające się po linie lub małpy żonglujące piłeczkami trudno jednak, byśmy patrzyli na nie jako na twórców, faktycznych artystów, kogoś, kto faktycznie ma zamiar doskonalić się w pewnej sztuce. Zadziwia nas ich precyzja, jednak nie intencje, które za nią stoją. One – jeżeli tylko zechcemy się nad nimi chwilę zastanowić – wzbudzać mogą nawet pożałowanie i litość. W świecie kultury popularnej, w społeczeństwie masowym, pytanie o to, na ile należy postrzegać nas jako faktycznych twórców swojej kultury należy postawić po raz kolejny. Przyjęło się myśleć, że jedną z cech biologicznych człowieka, cech wyróżniających nas jako gatunek, jest zdolność do tworzenia i przekazywania kultury. W jakim stopniu jesteśmy dziś twórcami kultury? W jakim stopniu przekazujemy ją dalej? Czy faktycznie działania te należy uznać jako w pełni kulturowe? Jeżeli natomiast nie jest tak, to czym jest owa para-kultura otaczająca nas w około? I jakimi rządzi się prawami?
Popkultura nie liczy na wymianę poglądów, liczy natomiast na zwrócenie uwagi, liczy na nawiązanie kontaktu, na zainteresowanie – dokładnie jak ma to miejsce w nielingwistycznych rozmowach dorosłych z dziećmi. Rzeczywistość reklamy, bajeru, hasła, nagłówka, leadu, logo – czy nie przypomina ona wielkiego zbioru bodźców, które nie tyle mają za zadanie komunikować i zachęcać do rozmowy, ile zaskakiwać, bawić? Ich cel to podtrzymanie kontaktu, nie zaś zachęta do prowadzenia merytorycznej dyskusji. Tutaj jawi się kolejna podstawowa różnica pomiędzy kulturą a popkulturą: ta druga, w przeciwieństwie do pierwszej, nie jest dyskursywna, na co niegdyś wskazywał lingwista Michaił Bachtin. Kultura jest bowiem dialogiem, jest bezustannie wykuwana i przekuwana w umysłach swoich nosicieli, jest modyfikowana, nieustannie ewoluuje, jest negowana, poddawana w wątpliwość i ponownie potwierdzana, jest dyskutowalna, komunikowalna. Podobnie rzecz ma się w codziennej komunikacji językowej, gdzie nadawca z odbiorcą nieustannie zamieniają się rolami. W przypadku popkultury nie ma czegoś takiego jak zamiana ról. Tam nadawca i odbiorca ustaleni są raz na zawsze. Z popkulturą i w jej obrębie nie sposób prowadzić dyskusji, podobnie jak nie sposób dyskutować z produktami wyłożonymi na sklepowej półce. Nie po to są one stworzone. Można dyskutować z ich wytwórcami, jednak w tej chwili wykraczamy poza sklepową rzeczywistość, tak samo jak dyskutując z nadawcą funkcjonujemy poza obrębem popkultury. Skala występowania zjawisk pop i samo nastawienie na masowy odbiór spłaszcza i upraszcza przekaz, sprawia, że oferowany produkt nie wymaga od odbiorcy żadnego zaangażowania poza tym typowo „merkantylnym”. Produkt popkultury nastawiony jest nie na dyskurs kulturowy, a ekonomiczny. Jego zadaniem jest przebić się w walce na rynku, nie jest to jednak rynek idei. Uczestnik popkultury nie jest istotą kulturową. Jest publicznością, samotnym oglądaczem, gapiem zza szyby, klientem, jest jedynie osobą kultywującą anonimową relację łączącą go z producentem. Reprezentuje stronę popytową, tak samo bezosobową jaką jest ta znana z giełd określana lakonicznym zwrotem „byki”. Tym jednak różnią się w sposobach funkcjonowania od inwestorów, że rzadko stają się stroną podażową.
Trochę to pesymistyczne, ale tak właśnie, cholera, uważam.
Troche długie , ale napewno pomocne :)