PO złożyła w sejmie projekt ustawy o fundacjach politycznych, która zakazuje partiom prowadzenia płatnych kampanii promocyjnych w radiu i telewizji.
Długoletni współpracownik Bronisława Komorowskiego Jerzy Smoliński najprawdopodobniej zostanie doradcą medialnym prezydenta
Brak podwyżek, planowane zwolnienia i zła polityka rządu – to zarzuty pracowników budżetówki, którzy zjeżdżają na demonstrację do Warszawy Protestować może kilka tysięcy osób: policjanci, strażacy, urzędnicy skarbowi i pracownicy urzędów centralnych
Bronisław Komorowski skomentował deklarację Jarosława Kaczyńskiego, że nie będzie uczestniczył w pracach Rady Bezpieczeństwa Narodowego, bo nie uważa go za partnera do rozmowy. Prezydent przyznał, że nie może sobie wytłumaczyć, dlaczego polityk nie chce rozmawiać o bezpieczeństwie. Kaczyński zarzucił także Komorowskiemu, że jego wypowiedzi na temat Lecha Kaczyńskiego były "w najwyższym stopniu niegrzeczne i wręcz skandaliczne".
0 votes Thanks 0
skrzat1211.Informacja.wiadomości dnia: 26 września 2010
Komorowskiemu i Tuskowi ręki nie podam – mówi prezes PiS Jarosław Kaczyński.
NEWSWEEK: Czy wybory prezydenckie są dla pana wygraną, czy przegraną?
Przegrałem, to zupełnie oczywiste. Nie ma innego kryterium niż arytmetyka. I dziś mam podstawy, aby kwestionować strategię wyborczą. Nigdy nie uchylałem się od odpowiedzialności za kampanie wyborcze czy jakiekolwiek polityczne działania partii. Ale tym razem się uchylam. Byłem w takim stanie, że – uczciwie mówiąc – to za mnie wymyślano tę kampanię.
Kto ją wymyślił?
Sztab. Dokładnie jego część. Ja byłem w potwornym szoku po śmierci brata – nic gorszego w życiu nie mogło mnie spotkać. Musiałem brać bardzo silne leki uspokajające, co też miało swoje skutki. Już 10 kwietnia, dosłownie w godzinę po katastrofie, dostałem w szpitalu takie środki. Ja nigdy w życiu przedtem podobnych leków nie brałem, w związku z tym zadziałały na mnie niezwykle silnie.
Dlaczego zatem zdecydował się pan kandydować w takim stanie?
Z mojego rozumowania i z badań wynikało, że to najlepsze wyjście dla partii. Inne kandydatury byłyby gorsze i mogłoby się skończyć tym, że tragedia smoleńska doprowadziłaby w konsekwencji do ciężkiego kryzysu w Prawie i Sprawiedliwości. A tego mój brat, który był – można to tak określić – fundatorem tej partii, na pewno by sobie nie życzył. Dla Polski kryzys jedynej realnej opozycji byłby bardzo szkodliwy.
Czemu nie udało się panu zwyciężyć?
Ja w tej chwili abstrahuję od tego, czy strategia wyborcza była dobra, czy nie – choć większość naszych badań pokazuje, że była zła i nic nie przyniosła. Wygląda na to, że zmiękczanie mojego wizerunku kompletnie nic nie dało, a tylko zdemobilizowało nasz twardy elektorat. Niczego nie chcę ostatecznie przesądzać, bo w takich sprawach jest to trudne. Ale na pewno w trakcie kampanii doszło do wielu poważnych błędów.
Zabrakło Smoleńska czy mówi pan o innych błędach?
Zdecydowana większość wskazań mówi, że rezygnacja ze Smoleńska to był błąd, że należało mówić o katastrofie. Ale popełniono, choć nie ze złej woli, dużo innych błędów, począwszy od dalece niepełnego wykorzystania wielkiej mobilizacji przy zbieraniu podpisów po fatalną koncepcję spotów, niską mobilizację partii, która, jak się zdaje, w dużej części nie zaakceptowała części sztabu i była biegiem wydarzeń mocno zdezorientowana. A po drugiej turze zapanowało wśród niektórych ogromne samozadowolenie. Chciano jedynie wmówić sobie, że było najlepiej, jak tylko można sobie wyobrazić.
Jednoznacznie obwinia pan swoich sztabowców, z których większość utożsamiana jest z liberalnym skrzydłem PiS.
Ja nie stawiam kwestii odpowiedzialności, tylko mówię, że te wybory można było wygrać lub też mieć znacznie lepszy wynik. Na pewno część elektoratu konserwatywnego głosowała na Komorowskiego, co – choćby biorąc pod uwagę, że był przedstawicielem skrajnie lewego skrzydła Platformy i przyjacielem Palikota, a już jako prezydent podejmował takie decyzje jak usunięcie krzyża, było nieporozumieniem. I właśnie to miałem na myśli, mówiąc publicznie o prezydencie wybranym przez nieporozumienie. Nie chodziło mi o nieuznawanie wyboru.
Dlaczego konserwatywni wyborcy głosowali na Komorowskiego?
Komorowski został przez Tuska wskazany właśnie z tego powodu: żeby odebrać nam część elektoratu. Jestem głęboko przekonany, że Tuskowi – z jego osobowością i rozmaitymi słabościami – dużo trudniej byłoby wygrać te wybory, niezależnie od katastrofy. Komorowski z tym nazwiskiem, z tymi wąsami, z pięciorgiem dzieci lepiej się wpisywał w ten wzór polityka, który może wejść po części w nasz ton kampanii. I on to zrobił. Myśmy nie pokazywali Komorowskiego w kampanii – i to też był błąd – jako przedstawiciela skrajnie lewego skrzydła PO, przyjaciela Palikota, w przeszłości największego przeciwnika koalicji z PiS i jedynego posła Platformy, który sprzeciwił się rozwiązaniu WSI. Jego wybór przez PO – według tego, co mi mówił brat – został dokonany już latem minionego roku. Wówczas Tusk powiedział Leszkowi: "Nie uwierzysz, ale ja nie będę kandydował". Zasugerował też, że wyznaczy Komorowskiego. Zresztą potem Komorowski zaczął wypytywać brata, jak to jest być prezydentem i czy się uda utrzymać jakieś życie osobiste.
Kampania jest uważana za sukces PiS. Dziś pan to kwestionuje, ale tak czy inaczej w drugiej turze poparło pana osiem milionów wyborców, a to najlepszy wynik od wyborów prezydenckich 2005 roku. Zastanawiamy się więc, dlaczego po wyborach zrobił pan taki nagły polityczny zwrot przeciwko ludziom, którzy są autorami kampanii.
Nie zrobiłem zwrotu przeciwko tym ludziom. Ja tylko chciałem, aby można było tę kampanię racjonalnie ocenić i nie popełnić po raz drugi tych samych błędów. Abstrahując od pytania, czy łagodzenie mojego wizerunku, unikanie Smoleńska, niemówienie o różnych grzechach Komorowskiego – a grzeszny to człowiek – czy to wszystko miało sens, popełniono, jak już wiecie, szereg poważnych błędów. I w związku z tym trzeba było otworzyć na ten temat dyskusję, bo nie możemy sobie pozwolić na taki sztab i takie błędy przy kolejnych wyborach parlamentarnych. My nie doszliśmy do maksimum naszych możliwości. Poparcie dla PiS może być jeszcze wyższe. Nie przekonaliśmy do siebie żadnej części wyborców Platformy, a w dodatku zwiększyliśmy stopień mobilizacji elektoratu PO. Mobilizacja wyborców Platformy była rekordowa, a my nie zmobilizowaliśmy całego naszego elektoratu. Wręcz przeciwnie – my go zdemobilizowaliśmy. Jak panowie słusznie zauważyli, w 2005 r. mój brat miał większe poparcie – 8,3 miliona głosów. A jeśli chodzi o mnie, to w wyborach parlamentarnych otrzymywałem w Warszawie ponad 273 tysiące głosów, a całe PiS – 317 tysięcy. Tymczasem w pierwszej turze prezydenckiej dostałem tylko 278 tysięcy głosów. Czy to znaczy, że ta kampania była dobra?
2.Inf.
Około 30 osób pikietowało przed Kancelarią Premiera, domagając się dymisji pełnomocniczki rządu ds. równego traktowania Elżbiety Radziszewskiej. W ocenie uczestników zgromadzenia Radziszewska "podsyca niechęć i nietolerancję".
Robert Biedroń z Kampanii przeciw Homofobii przekonywał, że "nadszedł czas, by oddać ten prezent, który Donald Tusk dał nam na Dzień Kobiet trzy lata temu (Radziszewska została powołana na stanowisko pełnomocnika 7 marca 2008 r. - PAP)".
- Zamiast minister, premier dał nam ministrantkę, która woli spotykać się z biskupami zamiast z organizacjami pozarządowymi - powiedział.
Pikietę zorganizowała Partia Kobiet. Uczestnicy protestu przynieśli transparent "Tusk do kąta wstydu" i hałasowali, uderzając łyżkami o metalowe garnki.
- Nie zgadzamy się na taką pełnomocniczkę ds. równego traktowania, która szerzy dyskryminację zamiast z nią walczyć - powiedziała przewodnicząca zarządu regionu mazowieckiego partii Izabela Stawicka.
Kontrowersje wywołała ubiegłotygodniowa wypowiedź minister w porannym programie TVN, w którym wystąpiła wraz z Krzysztofem Śmiszkiem z Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. Powiedziała wówczas m.in., że "tajemnicą poliszynela" jest jego homoseksualna orientacja i to, kim jest jego partner, za co później go przeprosiła. Śmiszek skierował w tej sprawie skargę do Rzecznika Praw Obywatelskich.
W liście otwartym do premiera Donalda Tuska, pod którym uczestnicy pikiety zbierali podpisy, napisano m.in., że ta wypowiedź Radziszewskiej "nie tylko dowodzi jej niezrozumienia dla zasad równego traktowania, równości i tolerancji, ale wskazuje na osobiste uprzedzenia, co dyskredytuje ją jako osobę odpowiedzialną w polskim rządzie za sprawy równego traktowania".
Dariusz Szwed z partii Zieloni 2004 ocenił ponadto, że Radziszewska "blokuje wdrażanie unijnych dyrektyw równościowych", co - jego zdaniem - naraża Polskę na płacenie kar z tego tytułu.
Przedłożony przez Radziszewską projekt ustawy, która ma wprowadzić do polskiego prawa przepisy wynikające z unijnych dyrektyw dotyczących równego traktowania, pod koniec sierpnia został przyjęty przez rząd. Teraz zajmie się nią Sejm.
O odwołanie Radziszewskiej w ubiegłym tygodniu zaapelowało do premiera kilkadziesiąt osób życia publicznego, m.in. artyści, naukowcy i przedstawiciele organizacji działających na rzecz przeciwdziałania homofobii.
Sygnatariusze listu podkreślili, że od momentu powołania minister Radziszewskiej organizacje pozarządowe oraz media zwracały uwagę na "jej brak kompetencji, woli współpracy oraz język dyskryminacji, jakiego używa".
Apel podpisali m.in.: prof. Maria Janion, prof. Magdalena Środa, prof. Zbigniew Izdebski, prof. Mikołaj Lew-Starowicz, prof. Wiktor Osiatyński, prof. Piotr Stępień, Henryka Bochniarz, Urszula Dudziak, Agnieszka Holland, Jolanta Kwaśniewska i Henryka Krzywonos-Strycharska.
Apel o odwołanie Radziszewskiej wystosowały do premiera także organizacje pozarządowe zajmujące się przeciwdziałaniem dyskryminacji w różnych obszarach, m.in. Fundacja Feminoteka, Stowarzyszenie Romów w Polsce, Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Fundacja Batorego, Kongres Kobiet, Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
Listy w obronie Radziszewskiej wystosowały natomiast m.in. organizacje zrzeszone w Forum na Rzecz Odpowiedzialnego Ojcostwa i prezes Związku Romów Polskich Roman Chojnacki. W internecie pojawiły się też listy otwarte popierające Radziszewską, np. na portalu Fronda.pl oraz mamaitata.org.pl. List w obronie Radziszewskiej wystosowała do premiera Europejska Unia Kobiet.
W sobotę premier zapowiedział, że w tym tygodniu będzie rozmawiał z Radziszewską na temat jej wypowiedzi, ale na razie nie przewiduje jej dymisji.
3.Inf.wiadomości dnia: 23 września 2010
Warto inwestować w politykę społeczną, choć na jej efekty trzeba poczekać - mówiła minister pracy Jolanta Fedak, przekonując posłów do poparcia rządowego projektu ustawy o formach opieki nad dziećmi do lat trzech.
Kluby sejmowe poparły zarówno rządowy, jak i poselski projekt i opowiedziały się za skierowaniem ich do dalszych prac w komisji.
Obecnie do żłobków chodzi jedynie 2 proc. dzieci. Jak zaznaczyła Fedak, rząd chce doprowadzić do sytuacji, by różnymi formami opieki było objętych ok. 30 proc. najmłodszych dzieci. Dzięki wprowadzeniu ustawy ma przybyć ok. 400 tys. miejsc m.in. w żłobkach, które przestaną być zoz-ami, w klubikach, u opiekunów samorządowych i w żłobkach przyzakładowych.
- Ustawa żłobkowa ma pomóc rodzicom w godzeniu ról rodzinnych i zawodowych. Obiecuję, że już od przyszłego roku za ustawą pójdzie program rządowy - państwo wesprze samorządy przy tworzeniu tych nowych form opieki; mamy przyrzeczenie ministra finansów, że pieniędzy na przyszły rok nam nie zabraknie - zapowiedziała Fedak.
Zwróciła także uwagę, że projekt zachęca pracodawców do tworzenia żłobków przyzakładowych oraz do legalnego zatrudniania niań - państwo opłaci za nie składki na ubezpieczenie.
Swój projekt ustawy o formach opieki nad dziećmi do lat pięciu przedstawiła także Joanna Kluzik-Rostkowska (PiS). Projekt zakłada sześć różnych form opieki, które mogą być tworzone w zależności od potrzeb społeczności i regionu. Są to: grupa żłobkowa, świetlica dziecięca, grupa zabawowa, dzienny rodzic, mikrogrupa przedszkolna, a także grupy sobotnio-niedzielne.
Wszystkie kluby sejmowe poparły zarówno rządowy, jak i poselski projekt i opowiedziały się za skierowaniem ich do dalszych prac w komisji.
Zdaniem Ewy Drozd (PO) rozwiązania zawarte w rządowym projekcie zrównają szanse zawodowe kobiet i mężczyzn, poprawią sytuację materialną rodzin i wyrównają szanse edukacyjne dzieci. W jej opinii warto także przedyskutować rozwiązania przedstawione w projekcie poselskim.
Kluzik-Rostkowska zaznaczyła, że najważniejsza w rządowym projekcie jest zmiana usytuowania żłobków - obecnie jako zoz-y podległe są Ministerstwu Zdrowia, a ustawa przewiduje, że przejdą pod kontrolę MPiPS. Posłanka wyraziła przekonanie, że ułatwi to zakładanie tego typu placówek.
- Ważne jest, by polska kobieta, jeśli chce, mogła realizować się w pracy, łącząc obowiązki rodzicielskie i zawodowe - podkreśliła Anna Bańkowska (Lewica). Jej zdaniem istotne jest "wyjęcie niań z szarej strefy" i powszechny dostęp dzieci do wczesnej edukacji. - Te formy, które proponujecie, akceptujemy w całej rozciągłości. Obawiamy się jednak, że zbyt duży ciężar finansowy będzie spoczywał na gminach i czy będą one w stanie realizować kierunek przewidziany w ustawie - mówiła Bańkowska.
Piotr Walkowski (PSL) wyraził nadzieję, że ustawa pozytywnie wpłynie na przyrost demograficzny; dzięki niej ludzie będą decydować się na posiadanie więcej niż jednego dziecka. Zwrócił uwagę, że w tej chwili wielu młodych rodziców nie stać na zatrudnianie niań czy posyłanie dzieci do prywatnych placówek, a jeśli nie mogą liczyć na pomoc rodziny, stoją przed wyborem: praca, czy dzieci.
Odnosząc się do wyrażanych przez wielu posłów obaw, czy samorządom wystarczy środków na realizację ustawy, Fedak podkreśliła, że organizowanie opieki nad małymi dziećmi już teraz należy do ich obowiązków i poprosiła, by zachęcać je do "inwestowania w człowieka".
- Ta ustawa pokazuje, że polityka społeczna to system naczyń połączonych. Zmiany demograficzne nie przychodzą od razu, to musi być polityka długofalowa. Ta ustawa jest spóźniona o 20 lat. Musimy zmienić sposób myślenia i zamiast tworzyć rezerwy, trzeba znaleźć pieniądze na te rozwiązania. Nie możemy uznawać, że tylko infrastruktura jest ważna, sukcesem gminy są też pełne żłobki i przedszkola, bo kiedyś ci ludzie będą pracować i płacić podatki. Nie tylko pieniędzmi da się to załatwić, chodzi o zmianę priorytetów w myśleniu. Inwestycja w człowieka opłaca się najbardziej, bo on to odda z nawiązką - przekonywała minister pracy.
4.Inf.
Ahmed Zakajew, który został aresztowany 17 września w Warszawie, na wniosek polskiej prokuratury, uważa, że jest ofiarą gry politycznej Rosji i Polski. Premier czeczeńskiego rządu na uchodźstwie udzielił wywiadu rosyjskiemu radiu "Swoboda" – poinformował serwis newsru.com.
Na pytanie dziennikarza, czy podejrzewał, że zostanie aresztowany w Warszawie, Zakajew przyznał, że "nie wziął ze sobą herbatników". – Jednak tam miał, kto o mnie zadbać – polska "Solidarność" – dodał Zakajew.
Podkreślił również, ze jego zdaniem polska prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie jego ekstradycji "żeby zadowolić Rosję".
Prokuratura odwoła się od decyzji ws. aresztu Zakajewa
Warszawska prokuratura okręgowa odwoła się od decyzji sądu, który w piątek oddalił jej wniosek o aresztowanie na 40 dni emigracyjnego szefa rządu Czeczenii Ahmeda Zakajewa.
Jak poinformowała rzeczniczka warszawskiej prokuratury okręgowej Monika Lewandowska, zażalenie jest w tej chwili przygotowywane i najpóźniej w piątek zostanie przesłane do sądu. Zgodnie z procedurą poprzez sąd okręgowy, który podjął nieprawomocną decyzję, trafi do sądu apelacyjnego.
- Wtedy też poinformujemy o jego treści - dodała Lewandowska.
Zakajew jest ścigany przez Rosję międzynarodowym listem gończym pod zarzutem terroryzmu. Został zatrzymany przez policję w ubiegły piątek w Warszawie. Po decyzji sąd okręgowego w poniedziałek wyjechał do Wielkiej Brytanii, bo - jak tłumaczył - kończyła mu się ważność polskiej wizy.
W środę wpłynął do polskiej prokuratury wniosek Rosjan o ekstradycję Zakajewa.
5.Inf.
PiS wytypowało kandydata na prezydenta stolicy. Został nim Czesław Bielecki. - Nie jestem zaskoczony, tylko nie wiedziałem, że zapadła w tej sprawie ostateczna decyzja. – komentował w TVN24 Bielecki. - Nie będę się podlizywał warszawiakom, nie będę grał na uczuciach patriotycznych – zapewniał.
Bielecki zaznaczył, że jest zbyt wcześnie, by mówić o sporze, który miał miejsce przed Pałacem Prezydenckim. - Nie to jest początkiem dyskusji o Warszawie – powiedział o pomniku poświęconym pamięci ofiar katastrofy Tu-154. - Uważam, że Warszawie jest potrzebna polityka samorządowa - dodał. Bielecki wyliczył najważniejsze dla niego kwestie. - Poprawa jakości życia, parkingi, opieka społeczna, szkoły, przedszkola – powiedział dodając, że "ludzie nie tylko mają się zakochać w Warszawie, ale Warszawa musi ich lubić".
Bielecki zaznaczył, czy się będzie kierował podczas ewentualnej prezydentury. - Nie będę unikał konfrontacji, nie będę się chował. Jestem po prostu człowiekiem - mówił kandydat na fotel prezydenta stolicy dodając, że "poważniejszym problemem jest brak jest komunikacji, zbiorowej, indywidualnej".
– Chcę się zachować jak przywódca społeczności lokalnej, który ma do rozwiązania wiele problemów, także ten - powiedział o sporze o krzyż i pomnik na Krakowskim Przedmieściu. Chciałbym, by takich konfliktów nie było – podkreślił. - Ostatnia rzecz, jaką zrobię, to ogłoszę swoje hasło wyborcze - zaznaczył na koniec kandydat na prezydenta Warszawy.
Czesław Bielecki jest architektem i publicystą. Był działaczem opozycji w PRL. Bielecki był także posłem na Sejm III kadencji z ramienia AWS. Głównymi konkurentami Bieleckiego będą Hanna Gronkiewicz-Waltz z PO i Wojciech Olejniczak (SLD).
Szef klubu PiS, Mariusz Błaszczak, ogłaszając decyzję ws. kandydatury Bieleckiego wymienił także nazwiska innych kandydatów, który będą się ubiegać o fotele prezydentów miast. W Krakowie o fotel prezydenta powalczy Andrzej Duda, w Łodzi swoich sił spróbuje Witold Waszczykowski. Krzysztof Zaręba stoczy walkę o stanowisko w Szczecinie, zaś w Gdańsku w wyborach samorządowych weźmie udział Andrzej Jaworski.
Palikot stanie przed partyjnym sądem
PO złożyła w sejmie projekt ustawy o fundacjach politycznych, która zakazuje partiom prowadzenia płatnych kampanii promocyjnych w radiu i telewizji.
Długoletni współpracownik Bronisława Komorowskiego Jerzy Smoliński najprawdopodobniej zostanie doradcą medialnym prezydenta
Brak podwyżek, planowane zwolnienia i zła polityka rządu – to zarzuty pracowników budżetówki, którzy zjeżdżają na demonstrację do Warszawy Protestować może kilka tysięcy osób: policjanci, strażacy, urzędnicy skarbowi i pracownicy urzędów centralnych
Bronisław Komorowski skomentował deklarację Jarosława Kaczyńskiego, że nie będzie uczestniczył w pracach Rady Bezpieczeństwa Narodowego, bo nie uważa go za partnera do rozmowy. Prezydent przyznał, że nie może sobie wytłumaczyć, dlaczego polityk nie chce rozmawiać o bezpieczeństwie. Kaczyński zarzucił także Komorowskiemu, że jego wypowiedzi na temat Lecha Kaczyńskiego były "w najwyższym stopniu niegrzeczne i wręcz skandaliczne".
Komorowskiemu i Tuskowi ręki nie podam – mówi prezes PiS Jarosław Kaczyński.
NEWSWEEK: Czy wybory prezydenckie są dla pana wygraną, czy przegraną?
Przegrałem, to zupełnie oczywiste. Nie ma innego kryterium niż arytmetyka. I dziś mam podstawy, aby kwestionować strategię wyborczą. Nigdy nie uchylałem się od odpowiedzialności za kampanie wyborcze czy jakiekolwiek polityczne działania partii. Ale tym razem się uchylam. Byłem w takim stanie, że – uczciwie mówiąc – to za mnie wymyślano tę kampanię.
Kto ją wymyślił?
Sztab. Dokładnie jego część. Ja byłem w potwornym szoku po śmierci brata – nic gorszego w życiu nie mogło mnie spotkać. Musiałem brać bardzo silne leki uspokajające, co też miało swoje skutki. Już 10 kwietnia, dosłownie w godzinę po katastrofie, dostałem w szpitalu takie środki. Ja nigdy w życiu przedtem podobnych leków nie brałem, w związku z tym zadziałały na mnie niezwykle silnie.
Dlaczego zatem zdecydował się pan kandydować w takim stanie?
Z mojego rozumowania i z badań wynikało, że to najlepsze wyjście dla partii. Inne kandydatury byłyby gorsze i mogłoby się skończyć tym, że tragedia smoleńska doprowadziłaby w konsekwencji do ciężkiego kryzysu w Prawie i Sprawiedliwości. A tego mój brat, który był – można to tak określić – fundatorem tej partii, na pewno by sobie nie życzył. Dla Polski kryzys jedynej realnej opozycji byłby bardzo szkodliwy.
Czemu nie udało się panu zwyciężyć?
Ja w tej chwili abstrahuję od tego, czy strategia wyborcza była dobra, czy nie – choć większość naszych badań pokazuje, że była zła i nic nie przyniosła. Wygląda na to, że zmiękczanie mojego wizerunku kompletnie nic nie dało, a tylko zdemobilizowało nasz twardy elektorat. Niczego nie chcę ostatecznie przesądzać, bo w takich sprawach jest to trudne. Ale na pewno w trakcie kampanii doszło do wielu poważnych błędów.
Zabrakło Smoleńska czy mówi pan o innych błędach?
Zdecydowana większość wskazań mówi, że rezygnacja ze Smoleńska to był błąd, że należało mówić o katastrofie. Ale popełniono, choć nie ze złej woli, dużo innych błędów, począwszy od dalece niepełnego wykorzystania wielkiej mobilizacji przy zbieraniu podpisów po fatalną koncepcję spotów, niską mobilizację partii, która, jak się zdaje, w dużej części nie zaakceptowała części sztabu i była biegiem wydarzeń mocno zdezorientowana. A po drugiej turze zapanowało wśród niektórych ogromne samozadowolenie. Chciano jedynie wmówić sobie, że było najlepiej, jak tylko można sobie wyobrazić.
Jednoznacznie obwinia pan swoich sztabowców, z których większość utożsamiana jest z liberalnym skrzydłem PiS.
Ja nie stawiam kwestii odpowiedzialności, tylko mówię, że te wybory można było wygrać lub też mieć znacznie lepszy wynik. Na pewno część elektoratu konserwatywnego głosowała na Komorowskiego, co – choćby biorąc pod uwagę, że był przedstawicielem skrajnie lewego skrzydła Platformy i przyjacielem Palikota, a już jako prezydent podejmował takie decyzje jak usunięcie krzyża, było nieporozumieniem. I właśnie to miałem na myśli, mówiąc publicznie o prezydencie wybranym przez nieporozumienie. Nie chodziło mi o nieuznawanie wyboru.
Dlaczego konserwatywni wyborcy głosowali na Komorowskiego?
Komorowski został przez Tuska wskazany właśnie z tego powodu: żeby odebrać nam część elektoratu. Jestem głęboko przekonany, że Tuskowi – z jego osobowością i rozmaitymi słabościami – dużo trudniej byłoby wygrać te wybory, niezależnie od katastrofy. Komorowski z tym nazwiskiem, z tymi wąsami, z pięciorgiem dzieci lepiej się wpisywał w ten wzór polityka, który może wejść po części w nasz ton kampanii. I on to zrobił. Myśmy nie pokazywali Komorowskiego w kampanii – i to też był błąd – jako przedstawiciela skrajnie lewego skrzydła PO, przyjaciela Palikota, w przeszłości największego przeciwnika koalicji z PiS i jedynego posła Platformy, który sprzeciwił się rozwiązaniu WSI. Jego wybór przez PO – według tego, co mi mówił brat – został dokonany już latem minionego roku. Wówczas Tusk powiedział Leszkowi: "Nie uwierzysz, ale ja nie będę kandydował". Zasugerował też, że wyznaczy Komorowskiego. Zresztą potem Komorowski zaczął wypytywać brata, jak to jest być prezydentem i czy się uda utrzymać jakieś życie osobiste.
Kampania jest uważana za sukces PiS. Dziś pan to kwestionuje, ale tak czy inaczej w drugiej turze poparło pana osiem milionów wyborców, a to najlepszy wynik od wyborów prezydenckich 2005 roku. Zastanawiamy się więc, dlaczego po wyborach zrobił pan taki nagły polityczny zwrot przeciwko ludziom, którzy są autorami kampanii.
Nie zrobiłem zwrotu przeciwko tym ludziom. Ja tylko chciałem, aby można było tę kampanię racjonalnie ocenić i nie popełnić po raz drugi tych samych błędów. Abstrahując od pytania, czy łagodzenie mojego wizerunku, unikanie Smoleńska, niemówienie o różnych grzechach Komorowskiego – a grzeszny to człowiek – czy to wszystko miało sens, popełniono, jak już wiecie, szereg poważnych błędów. I w związku z tym trzeba było otworzyć na ten temat dyskusję, bo nie możemy sobie pozwolić na taki sztab i takie błędy przy kolejnych wyborach parlamentarnych. My nie doszliśmy do maksimum naszych możliwości. Poparcie dla PiS może być jeszcze wyższe. Nie przekonaliśmy do siebie żadnej części wyborców Platformy, a w dodatku zwiększyliśmy stopień mobilizacji elektoratu PO. Mobilizacja wyborców Platformy była rekordowa, a my nie zmobilizowaliśmy całego naszego elektoratu. Wręcz przeciwnie – my go zdemobilizowaliśmy. Jak panowie słusznie zauważyli, w 2005 r. mój brat miał większe poparcie – 8,3 miliona głosów. A jeśli chodzi o mnie, to w wyborach parlamentarnych otrzymywałem w Warszawie ponad 273 tysiące głosów, a całe PiS – 317 tysięcy. Tymczasem w pierwszej turze prezydenckiej dostałem tylko 278 tysięcy głosów. Czy to znaczy, że ta kampania była dobra?
2.Inf.
Około 30 osób pikietowało przed Kancelarią Premiera, domagając się dymisji pełnomocniczki rządu ds. równego traktowania Elżbiety Radziszewskiej. W ocenie uczestników zgromadzenia Radziszewska "podsyca niechęć i nietolerancję".
Robert Biedroń z Kampanii przeciw Homofobii przekonywał, że "nadszedł czas, by oddać ten prezent, który Donald Tusk dał nam na Dzień Kobiet trzy lata temu (Radziszewska została powołana na stanowisko pełnomocnika 7 marca 2008 r. - PAP)".
- Zamiast minister, premier dał nam ministrantkę, która woli spotykać się z biskupami zamiast z organizacjami pozarządowymi - powiedział.
Pikietę zorganizowała Partia Kobiet. Uczestnicy protestu przynieśli transparent "Tusk do kąta wstydu" i hałasowali, uderzając łyżkami o metalowe garnki.
- Nie zgadzamy się na taką pełnomocniczkę ds. równego traktowania, która szerzy dyskryminację zamiast z nią walczyć - powiedziała przewodnicząca zarządu regionu mazowieckiego partii Izabela Stawicka.
Kontrowersje wywołała ubiegłotygodniowa wypowiedź minister w porannym programie TVN, w którym wystąpiła wraz z Krzysztofem Śmiszkiem z Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. Powiedziała wówczas m.in., że "tajemnicą poliszynela" jest jego homoseksualna orientacja i to, kim jest jego partner, za co później go przeprosiła. Śmiszek skierował w tej sprawie skargę do Rzecznika Praw Obywatelskich.
W liście otwartym do premiera Donalda Tuska, pod którym uczestnicy pikiety zbierali podpisy, napisano m.in., że ta wypowiedź Radziszewskiej "nie tylko dowodzi jej niezrozumienia dla zasad równego traktowania, równości i tolerancji, ale wskazuje na osobiste uprzedzenia, co dyskredytuje ją jako osobę odpowiedzialną w polskim rządzie za sprawy równego traktowania".
Dariusz Szwed z partii Zieloni 2004 ocenił ponadto, że Radziszewska "blokuje wdrażanie unijnych dyrektyw równościowych", co - jego zdaniem - naraża Polskę na płacenie kar z tego tytułu.
Przedłożony przez Radziszewską projekt ustawy, która ma wprowadzić do polskiego prawa przepisy wynikające z unijnych dyrektyw dotyczących równego traktowania, pod koniec sierpnia został przyjęty przez rząd. Teraz zajmie się nią Sejm.
O odwołanie Radziszewskiej w ubiegłym tygodniu zaapelowało do premiera kilkadziesiąt osób życia publicznego, m.in. artyści, naukowcy i przedstawiciele organizacji działających na rzecz przeciwdziałania homofobii.
Sygnatariusze listu podkreślili, że od momentu powołania minister Radziszewskiej organizacje pozarządowe oraz media zwracały uwagę na "jej brak kompetencji, woli współpracy oraz język dyskryminacji, jakiego używa".
Apel podpisali m.in.: prof. Maria Janion, prof. Magdalena Środa, prof. Zbigniew Izdebski, prof. Mikołaj Lew-Starowicz, prof. Wiktor Osiatyński, prof. Piotr Stępień, Henryka Bochniarz, Urszula Dudziak, Agnieszka Holland, Jolanta Kwaśniewska i Henryka Krzywonos-Strycharska.
Apel o odwołanie Radziszewskiej wystosowały do premiera także organizacje pozarządowe zajmujące się przeciwdziałaniem dyskryminacji w różnych obszarach, m.in. Fundacja Feminoteka, Stowarzyszenie Romów w Polsce, Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Fundacja Batorego, Kongres Kobiet, Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
Listy w obronie Radziszewskiej wystosowały natomiast m.in. organizacje zrzeszone w Forum na Rzecz Odpowiedzialnego Ojcostwa i prezes Związku Romów Polskich Roman Chojnacki. W internecie pojawiły się też listy otwarte popierające Radziszewską, np. na portalu Fronda.pl oraz mamaitata.org.pl. List w obronie Radziszewskiej wystosowała do premiera Europejska Unia Kobiet.
W sobotę premier zapowiedział, że w tym tygodniu będzie rozmawiał z Radziszewską na temat jej wypowiedzi, ale na razie nie przewiduje jej dymisji.
3.Inf.wiadomości dnia: 23 września 2010
Warto inwestować w politykę społeczną, choć na jej efekty trzeba poczekać - mówiła minister pracy Jolanta Fedak, przekonując posłów do poparcia rządowego projektu ustawy o formach opieki nad dziećmi do lat trzech.
Kluby sejmowe poparły zarówno rządowy, jak i poselski projekt i opowiedziały się za skierowaniem ich do dalszych prac w komisji.
Obecnie do żłobków chodzi jedynie 2 proc. dzieci. Jak zaznaczyła Fedak, rząd chce doprowadzić do sytuacji, by różnymi formami opieki było objętych ok. 30 proc. najmłodszych dzieci. Dzięki wprowadzeniu ustawy ma przybyć ok. 400 tys. miejsc m.in. w żłobkach, które przestaną być zoz-ami, w klubikach, u opiekunów samorządowych i w żłobkach przyzakładowych.
- Ustawa żłobkowa ma pomóc rodzicom w godzeniu ról rodzinnych i zawodowych. Obiecuję, że już od przyszłego roku za ustawą pójdzie program rządowy - państwo wesprze samorządy przy tworzeniu tych nowych form opieki; mamy przyrzeczenie ministra finansów, że pieniędzy na przyszły rok nam nie zabraknie - zapowiedziała Fedak.
Zwróciła także uwagę, że projekt zachęca pracodawców do tworzenia żłobków przyzakładowych oraz do legalnego zatrudniania niań - państwo opłaci za nie składki na ubezpieczenie.
Swój projekt ustawy o formach opieki nad dziećmi do lat pięciu przedstawiła także Joanna Kluzik-Rostkowska (PiS). Projekt zakłada sześć różnych form opieki, które mogą być tworzone w zależności od potrzeb społeczności i regionu. Są to: grupa żłobkowa, świetlica dziecięca, grupa zabawowa, dzienny rodzic, mikrogrupa przedszkolna, a także grupy sobotnio-niedzielne.
Wszystkie kluby sejmowe poparły zarówno rządowy, jak i poselski projekt i opowiedziały się za skierowaniem ich do dalszych prac w komisji.
Zdaniem Ewy Drozd (PO) rozwiązania zawarte w rządowym projekcie zrównają szanse zawodowe kobiet i mężczyzn, poprawią sytuację materialną rodzin i wyrównają szanse edukacyjne dzieci. W jej opinii warto także przedyskutować rozwiązania przedstawione w projekcie poselskim.
Kluzik-Rostkowska zaznaczyła, że najważniejsza w rządowym projekcie jest zmiana usytuowania żłobków - obecnie jako zoz-y podległe są Ministerstwu Zdrowia, a ustawa przewiduje, że przejdą pod kontrolę MPiPS. Posłanka wyraziła przekonanie, że ułatwi to zakładanie tego typu placówek.
- Ważne jest, by polska kobieta, jeśli chce, mogła realizować się w pracy, łącząc obowiązki rodzicielskie i zawodowe - podkreśliła Anna Bańkowska (Lewica). Jej zdaniem istotne jest "wyjęcie niań z szarej strefy" i powszechny dostęp dzieci do wczesnej edukacji. - Te formy, które proponujecie, akceptujemy w całej rozciągłości. Obawiamy się jednak, że zbyt duży ciężar finansowy będzie spoczywał na gminach i czy będą one w stanie realizować kierunek przewidziany w ustawie - mówiła Bańkowska.
Piotr Walkowski (PSL) wyraził nadzieję, że ustawa pozytywnie wpłynie na przyrost demograficzny; dzięki niej ludzie będą decydować się na posiadanie więcej niż jednego dziecka. Zwrócił uwagę, że w tej chwili wielu młodych rodziców nie stać na zatrudnianie niań czy posyłanie dzieci do prywatnych placówek, a jeśli nie mogą liczyć na pomoc rodziny, stoją przed wyborem: praca, czy dzieci.
Odnosząc się do wyrażanych przez wielu posłów obaw, czy samorządom wystarczy środków na realizację ustawy, Fedak podkreśliła, że organizowanie opieki nad małymi dziećmi już teraz należy do ich obowiązków i poprosiła, by zachęcać je do "inwestowania w człowieka".
- Ta ustawa pokazuje, że polityka społeczna to system naczyń połączonych. Zmiany demograficzne nie przychodzą od razu, to musi być polityka długofalowa. Ta ustawa jest spóźniona o 20 lat. Musimy zmienić sposób myślenia i zamiast tworzyć rezerwy, trzeba znaleźć pieniądze na te rozwiązania. Nie możemy uznawać, że tylko infrastruktura jest ważna, sukcesem gminy są też pełne żłobki i przedszkola, bo kiedyś ci ludzie będą pracować i płacić podatki. Nie tylko pieniędzmi da się to załatwić, chodzi o zmianę priorytetów w myśleniu. Inwestycja w człowieka opłaca się najbardziej, bo on to odda z nawiązką - przekonywała minister pracy.
4.Inf.
Ahmed Zakajew, który został aresztowany 17 września w Warszawie, na wniosek polskiej prokuratury, uważa, że jest ofiarą gry politycznej Rosji i Polski. Premier czeczeńskiego rządu na uchodźstwie udzielił wywiadu rosyjskiemu radiu "Swoboda" – poinformował serwis newsru.com.
Na pytanie dziennikarza, czy podejrzewał, że zostanie aresztowany w Warszawie, Zakajew przyznał, że "nie wziął ze sobą herbatników". – Jednak tam miał, kto o mnie zadbać – polska "Solidarność" – dodał Zakajew.
Podkreślił również, ze jego zdaniem polska prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie jego ekstradycji "żeby zadowolić Rosję".
Prokuratura odwoła się od decyzji ws. aresztu Zakajewa
Warszawska prokuratura okręgowa odwoła się od decyzji sądu, który w piątek oddalił jej wniosek o aresztowanie na 40 dni emigracyjnego szefa rządu Czeczenii Ahmeda Zakajewa.
Jak poinformowała rzeczniczka warszawskiej prokuratury okręgowej Monika Lewandowska, zażalenie jest w tej chwili przygotowywane i najpóźniej w piątek zostanie przesłane do sądu. Zgodnie z procedurą poprzez sąd okręgowy, który podjął nieprawomocną decyzję, trafi do sądu apelacyjnego.
- Wtedy też poinformujemy o jego treści - dodała Lewandowska.
Zakajew jest ścigany przez Rosję międzynarodowym listem gończym pod zarzutem terroryzmu. Został zatrzymany przez policję w ubiegły piątek w Warszawie. Po decyzji sąd okręgowego w poniedziałek wyjechał do Wielkiej Brytanii, bo - jak tłumaczył - kończyła mu się ważność polskiej wizy.
W środę wpłynął do polskiej prokuratury wniosek Rosjan o ekstradycję Zakajewa.
5.Inf.
PiS wytypowało kandydata na prezydenta stolicy. Został nim Czesław Bielecki. - Nie jestem zaskoczony, tylko nie wiedziałem, że zapadła w tej sprawie ostateczna decyzja. – komentował w TVN24 Bielecki. - Nie będę się podlizywał warszawiakom, nie będę grał na uczuciach patriotycznych – zapewniał.
Bielecki zaznaczył, że jest zbyt wcześnie, by mówić o sporze, który miał miejsce przed Pałacem Prezydenckim. - Nie to jest początkiem dyskusji o Warszawie – powiedział o pomniku poświęconym pamięci ofiar katastrofy Tu-154. - Uważam, że Warszawie jest potrzebna polityka samorządowa - dodał. Bielecki wyliczył najważniejsze dla niego kwestie. - Poprawa jakości życia, parkingi, opieka społeczna, szkoły, przedszkola – powiedział dodając, że "ludzie nie tylko mają się zakochać w Warszawie, ale Warszawa musi ich lubić".
Bielecki zaznaczył, czy się będzie kierował podczas ewentualnej prezydentury. - Nie będę unikał konfrontacji, nie będę się chował. Jestem po prostu człowiekiem - mówił kandydat na fotel prezydenta stolicy dodając, że "poważniejszym problemem jest brak jest komunikacji, zbiorowej, indywidualnej".
– Chcę się zachować jak przywódca społeczności lokalnej, który ma do rozwiązania wiele problemów, także ten - powiedział o sporze o krzyż i pomnik na Krakowskim Przedmieściu. Chciałbym, by takich konfliktów nie było – podkreślił. - Ostatnia rzecz, jaką zrobię, to ogłoszę swoje hasło wyborcze - zaznaczył na koniec kandydat na prezydenta Warszawy.
Czesław Bielecki jest architektem i publicystą. Był działaczem opozycji w PRL. Bielecki był także posłem na Sejm III kadencji z ramienia AWS. Głównymi konkurentami Bieleckiego będą Hanna Gronkiewicz-Waltz z PO i Wojciech Olejniczak (SLD).
Szef klubu PiS, Mariusz Błaszczak, ogłaszając decyzję ws. kandydatury Bieleckiego wymienił także nazwiska innych kandydatów, który będą się ubiegać o fotele prezydentów miast. W Krakowie o fotel prezydenta powalczy Andrzej Duda, w Łodzi swoich sił spróbuje Witold Waszczykowski. Krzysztof Zaręba stoczy walkę o stanowisko w Szczecinie, zaś w Gdańsku w wyborach samorządowych weźmie udział Andrzej Jaworski.