Odpowiedz,,czy wszyscy pracownicy powinni mieć prawo do strajku?"odpowiedź uzasadnij minimum 2 strony;//
szczypior363
Prawo pracowników oraz ich związków zawodowych do strajku, jako zasadniczego środka w działaniach na rzecz zaspokojenia lub obrony ich interesów ekonomicznych i społecznych. Prawo do strajku Ważność prawa do strajku i uprawnienia do korzystania z tego prawa musi być uwidoczniona w prawie krajowym Przypadki, w których strajk podlega ograniczeniom lub jest zakazany muszą ograniczać się wyłącznie do niezbędnych, podstawowych sektorów Sytuacje, w których może być stawiany wymóg koniecznej służby minimalnej dla zagwarantowania bezpieczeństwa ludzi i sprzętu, nie mogą być wykorzystywane dla uniemożliwienia przeprowadzenia strajku Sytuacje i warunki, w których może być wymagane zapewnienie minimalnej zdolności operacyjnej muszą być ograniczone wyłącznie do niezbędnych czynności Nakaz powrotu do pracy, najmowanie pracowników podczas strajku, nakazy warunkujące, nie powinny być krokami do stosowania przeciwko strajkowi Ściśle zakazane są interwencje władz podczas trwania strajku Interwencja sił policyjnych podczas strajku jest niedopuszczalna Obniżka wynagrodzenia związana ze strajkiem podlega negocjacjom Pozytywna dyskryminacja niestrajkujących jest niedozwolona
28 votes Thanks 0
karacieszyn
Wydawać by się mogło, że w Polsce strajk jako sposób na walkę o godne warunki pracy – w tym godne płace – powinien mieć szczególne poważanie. A każdy zamach na prawo do strajku, nieważne pod jak zdroworozsądkowymi hasłami, powinien być traktowany bardzo podejrzliwie. Jednak nieubłagana logika neoliberalizmu, gotowa poświęcić wszystko w imię zysku, porywa się i na to, by prawo do strajku ograniczać. Nie dziwi więc, że eksperci Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” zaproponowali zmiany utrudniające związkom zawodowym strajki: chcą, by za zorganizowanie nielegalnego protestu okupacyjnego organizatorom groziły sankcje finansowe – firma miałaby wystawiać rachunek za poniesione straty związkowi lub związkom. Takie rozwiązanie ma zniechęcić do organizowania nielegalnych strajków i grożenia odejściem od pracy podczas negocjacji w trakcie sporu zbiorowego. „Lewiatan” proponuje też, by prawo do negocjacji z pracodawcą miały jedynie największe związki, zrzeszające minimum 33 procent pracowników. To rozwiązanie z kolei ma skończyć z sytuacjami, gdy w zakładzie jest kilkadziesiąt związków, a tylko jeden, niewielki nie zgadza się na podwyżki wynegocjowane przez pozostałe organizacje. Można się było spodziewać, że związki – w końcu reprezentujące interesy pracowników - zaprotestują. A tu niespodzianka: te propozycje poparły dwa największe związki - „Solidarność” i OPZZ. Pomysły „Lewiatana” są niebezpieczne z kilku powodów. Po pierwsze wprowadzą oligopol dwóch związków zawodowych, które zwykle prezentują postawę określoną przez prof. Juliusza Gardawskiego w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” jako „odpowiedzialną”. Tylko czyich właściwie interesów bronią? Centrale „Solidarności” i OPZZ-u, biurokratyczne, ale z dużym wsparciem politycznym, niechętnie rozpoczynają protesty. Zakładowe komisje czasami układają się z pracodawcami, ich władze zajmują wysokie stanowiska w zakładach i nie widzą powodu, by stanowczo reprezentować pracowników. Przykładem była sytuacja w „Budryku”, gdzie ani „S”, ani Związek Zawodowy Górników (OPZZ) nie poparli strajku. Szefowie „S” z Jastrzębskiej Spółki Węglowej („Budryk” miał być do niej włączony) byli prezesami klubów sportowych, którym JSW płaciła ciężkie pieniądze za powierzchnię reklamową. W Tesco „S” i filia OPZZ działały od lat, ale nie przeprowadziły żadnych stanowczych akcji. Oczywiście w interesie „Solidarności” i OPZZ jest zamknięcie ust innym związkom: wtedy to dużym przybędzie członków, a co za tym - składek. Ale czy aby na pewno leży to w interesie pracowników? Po drugie, proponowane rozwiązania uderzą w najgorzej zarabiających pracowników, tych na dole hierarchii, czyli najczęściej wyzyskiwanych. Zazwyczaj słabo znają oni swoje prawa i w obawie przed utratą pracy nie wstępują do związków. To im przede wszystkim należy się ochrona. (Być może zamiast ograniczać prawo do strajku należałoby wprowadzić obowiązek corocznego prowadzenia szkoleń z prawa pracy przez pracodawców?). Po trzecie, ograniczenia te zagrażają przede wszystkim pracownikom prywatnych firm. Zwykle boją się oni zakładać związki, a jeśli się im to uda, to często są zwalniani dlatego, że „likwidowane jest stanowisko”. Stopień uzwiązkowienia w spółkach z udziałem skarbu państwa i kapitału prywatnego wynosi w Polsce – według badań CBOS z lutego 2008 roku – około 15 proc. a w firmach prywatnych poniżej 3 proc.! Związki nie mają tam szans na reprezentowanie 33 proc. załogi. Uzasadnianie projektu powołujące się na „związkokrację” w spółkach, których właścicielem jest skarb państwa (jedynie tam stopień uzwiązkowienia jest wyższy od proponowanego w projekcie – wynosi 35 proc.) jest hipokryzją. „Lewiatan” reprezentuje interesy pracodawców prywatnych! Po czwarte, proponowane zmiany nie zniechęcą do organizowania nielegalnych strajków, ale do strajkowania w ogóle. Nikt, nie mając wcześniej pewności, że strajk zostanie uznany za legalny, pod protestem się nie podpisze. Ale po co właściwie strajkować? Można przecież bez końca słać petycje, rozmawiać przy kawie lub przy winie albo liczyć, że pracodawca sprzeciwi się nieubłaganej kapitalistycznej logice zysku i z dobroci serca sprezentuje podwyżki. Można też więcej pracować, w końcu wiadomo, że im więcej się pracuje, tym więcej się zarabia. Pracodawca byłby wniebowzięty. I czy wszyscy nie byliby wtedy szczęśliwi? Tylko trzeba by zlikwidować ograniczenia czasu pracy – w końcu wszystkim nam zależy na elastycznym i nie ograniczonym gąszczem przepisów nieprzyjaznych biznesowi prawie. Ale po kolei, prawo do strajku idzie na pierwszy ogień. Obarczanie związków kosztami strajku podważa samą zasadności tej formy walki o prawa pracownicze: bez groźby strat w przychodach pracownicy tracą jakikolwiek argument. Ograniczenie liczby związków, które mogą negocjować oznacza, że dwa największe związki zostają uznane za licencjonowanych przez pracodawców przedstawicieli pracowników. Pozostałe - zostają wyjęte spod prawa. Takie rozwiązanie to po prostu kryminalizacja walki o podwyżki. Prawo do strajku musi być gwarantowane i chronione przez konstytucję każdego państwa, które chce się uważać za demokratyczne. Strajk jest właśnie tą formą sporu pracowników z pracodawcą, w której pracodawca traci swoją uprzywilejowaną pozycję, pozycję władzy. Przypomnijmy, że w tym kraju walka z autorytarnym reżimem odbywała się przy pomocy tego narzędzia.
Proszę ;)
4 votes Thanks 0
Tyczunia
Moim zdaniem nie powinni mieć prawa do strajku lekarze, policjanci i strażacy, ponieważ to oni dbają o nasze życie i podczas strajku brakowałoby opieki medycznej dla wielu ludzi, a nawet mogłoby przyczynić się do zgonu człowieka. Policjanci zamiast dbać o nasze bezpieczeństwo strajkowaliby, a strażacy zamiast gasić pożary także by sprzeciwiali się co jest.
Prawo do strajku
Ważność prawa do strajku i uprawnienia do korzystania z tego prawa musi być uwidoczniona w prawie krajowym
Przypadki, w których strajk podlega ograniczeniom lub jest zakazany muszą ograniczać się wyłącznie do niezbędnych, podstawowych sektorów
Sytuacje, w których może być stawiany wymóg koniecznej służby minimalnej dla zagwarantowania bezpieczeństwa ludzi i sprzętu, nie mogą być wykorzystywane dla uniemożliwienia przeprowadzenia strajku
Sytuacje i warunki, w których może być wymagane zapewnienie minimalnej zdolności operacyjnej muszą być ograniczone wyłącznie do niezbędnych czynności
Nakaz powrotu do pracy, najmowanie pracowników podczas strajku, nakazy warunkujące, nie powinny być krokami do stosowania przeciwko strajkowi
Ściśle zakazane są interwencje władz podczas trwania strajku
Interwencja sił policyjnych podczas strajku jest niedopuszczalna
Obniżka wynagrodzenia związana ze strajkiem podlega negocjacjom
Pozytywna dyskryminacja niestrajkujących jest niedozwolona
Można się było spodziewać, że związki – w końcu reprezentujące interesy pracowników - zaprotestują. A tu niespodzianka: te propozycje poparły dwa największe związki - „Solidarność” i OPZZ.
Pomysły „Lewiatana” są niebezpieczne z kilku powodów. Po pierwsze wprowadzą oligopol dwóch związków zawodowych, które zwykle prezentują postawę określoną przez prof. Juliusza Gardawskiego w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” jako „odpowiedzialną”. Tylko czyich właściwie interesów bronią? Centrale „Solidarności” i OPZZ-u, biurokratyczne, ale z dużym wsparciem politycznym, niechętnie rozpoczynają protesty. Zakładowe komisje czasami układają się z pracodawcami, ich władze zajmują wysokie stanowiska w zakładach i nie widzą powodu, by stanowczo reprezentować pracowników. Przykładem była sytuacja w „Budryku”, gdzie ani „S”, ani Związek Zawodowy Górników (OPZZ) nie poparli strajku. Szefowie „S” z Jastrzębskiej Spółki Węglowej („Budryk” miał być do niej włączony) byli prezesami klubów sportowych, którym JSW płaciła ciężkie pieniądze za powierzchnię reklamową. W Tesco „S” i filia OPZZ działały od lat, ale nie przeprowadziły żadnych stanowczych akcji.
Oczywiście w interesie „Solidarności” i OPZZ jest zamknięcie ust innym związkom: wtedy to dużym przybędzie członków, a co za tym - składek. Ale czy aby na pewno leży to w interesie pracowników?
Po drugie, proponowane rozwiązania uderzą w najgorzej zarabiających pracowników, tych na dole hierarchii, czyli najczęściej wyzyskiwanych. Zazwyczaj słabo znają oni swoje prawa i w obawie przed utratą pracy nie wstępują do związków. To im przede wszystkim należy się ochrona. (Być może zamiast ograniczać prawo do strajku należałoby wprowadzić obowiązek corocznego prowadzenia szkoleń z prawa pracy przez pracodawców?).
Po trzecie, ograniczenia te zagrażają przede wszystkim pracownikom prywatnych firm. Zwykle boją się oni zakładać związki, a jeśli się im to uda, to często są zwalniani dlatego, że „likwidowane jest stanowisko”. Stopień uzwiązkowienia w spółkach z udziałem skarbu państwa i kapitału prywatnego wynosi w Polsce – według badań CBOS z lutego 2008 roku – około 15 proc. a w firmach prywatnych poniżej 3 proc.! Związki nie mają tam szans na reprezentowanie 33 proc. załogi. Uzasadnianie projektu powołujące się na „związkokrację” w spółkach, których właścicielem jest skarb państwa (jedynie tam stopień uzwiązkowienia jest wyższy od proponowanego w projekcie – wynosi 35 proc.) jest hipokryzją. „Lewiatan” reprezentuje interesy pracodawców prywatnych!
Po czwarte, proponowane zmiany nie zniechęcą do organizowania nielegalnych strajków, ale do strajkowania w ogóle. Nikt, nie mając wcześniej pewności, że strajk zostanie uznany za legalny, pod protestem się nie podpisze.
Ale po co właściwie strajkować? Można przecież bez końca słać petycje, rozmawiać przy kawie lub przy winie albo liczyć, że pracodawca sprzeciwi się nieubłaganej kapitalistycznej logice zysku i z dobroci serca sprezentuje podwyżki. Można też więcej pracować, w końcu wiadomo, że im więcej się pracuje, tym więcej się zarabia. Pracodawca byłby wniebowzięty. I czy wszyscy nie byliby wtedy szczęśliwi? Tylko trzeba by zlikwidować ograniczenia czasu pracy – w końcu wszystkim nam zależy na elastycznym i nie ograniczonym gąszczem przepisów nieprzyjaznych biznesowi prawie. Ale po kolei, prawo do strajku idzie na pierwszy ogień.
Obarczanie związków kosztami strajku podważa samą zasadności tej formy walki o prawa pracownicze: bez groźby strat w przychodach pracownicy tracą jakikolwiek argument. Ograniczenie liczby związków, które mogą negocjować oznacza, że dwa największe związki zostają uznane za licencjonowanych przez pracodawców przedstawicieli pracowników. Pozostałe - zostają wyjęte spod prawa. Takie rozwiązanie to po prostu kryminalizacja walki o podwyżki.
Prawo do strajku musi być gwarantowane i chronione przez konstytucję każdego państwa, które chce się uważać za demokratyczne. Strajk jest właśnie tą formą sporu pracowników z pracodawcą, w której pracodawca traci swoją uprzywilejowaną pozycję, pozycję władzy. Przypomnijmy, że w tym kraju walka z autorytarnym reżimem odbywała się przy pomocy tego narzędzia.
Proszę ;)