gl0su2
Ja : ? Jaki przebieg miały twoje lekcje pod okiem pana Wiechowskiego ?
Marcin Borowicz: Czytałem jakiś urywek, później opowiadałem treść tego, co przeczytałem,
w sposób tak śmieszny i tak zabawnie barbarzyńskimi wyrazami, że samego profesora rozweselała ta nauka.
Po czytaniu szły zaraz owe rozbiory, które, gdyby mogły być do czegokolwiek przyrównane, to chyba do upartego strugania mokrej osiczyny tępym kozikiem
0 votes Thanks 0
siepek
Ja : Jaki przebieg miały twoje lekcje pod okiem pana Wiechowskiego ? Marcin Borowicz: Czytałem jakiś urywek, później opowiadałem treść tego, co przeczytałem, w sposób tak śmieszny i tak zabawnie barbarzyńskimi wyrazami, że samego profesora rozweselała ta nauka. Po czytaniu szły zaraz owe rozbiory, które, gdyby mogły być do czegokolwiek przyrównane, to chyba do upartego strugania mokrej osiczyny tępym kozikiem. Ja : A jak były zadawane pytania egzaminacyjne, jaki przebieg miał sam egzamin ? Marcin Borowicz: Przesłuchiwanie trwało krótko: czytałem dwa, trzy zdania, później opowiadałem, wygłaszałem jakiś wiersz rosyjski, następnie rzucano mi pytanie z gramatyki i polecano wykonać rozbiór. Rozbiór i pytania, zadawane wszystkim znienacka, pospolite pytania konwersacyjne, ogłupiały większość. Ja : Czy bardzo cierpiałeś, kiedy dowiedziałeś się ,że twoja matka zmarła ? Jakie były twoje odczucia ? Marcin Borowicz: Początkowo nie odczułem tej straty. Na pogrzebie zmuszałem się do płaczu i przybierałem miny efektowne, wrzeszczałem i usiłowałem rzucić się za trumną do jamy mogilnej, wiedząc ze słuchu, że to pasuje, i przeczuwając, że to jeszcze bardziej w tym dniu mnie wyróżni. Ja : A co czułeś w trudnych chwilach, kiedy zabrakło już twojej matki, kiedy nieszczęścia i katastrofy zaczęły się pojawiać jedno, za drugim ? Marcin Borowicz: Był to koniec wakacje. Zaraz potem życie szkolne całkowicie mnie pochłonęło. Czasami, w chwilach nieszczęść i katastrof, budziło się we mnie owo zdumienie, jakiego doznał w pustym pokoju matczynym - i wtedy czułem w sercu wielką i nieopisaną sierocą boleść. Kiedy w trwogach i rozpaczach biegłem do matki, do jedynej swojej ucieczki, stawał mi w oczach tamten pokój głuchy i oniemiały... Ja : Jak w kilku słowach opisałabyś postać Wilczka, określił jego główne cechy charakteru i co mógłbyś powiedzieć na temat jego wybryków ? Marcin Borowicz: Był to drugoroczny pierwszak, syn bogatej lichwiarki, pani Wilczkowskiej, jedynak, pieszczoch i łobuz niesłychany. Umiał on wszelkie przeszpiegi, znał na pamięć usposobienie każdego z profesorów i na tej znajomości psychologicznej fundował swe nabieranie belfrów, ściągania wszelkiego rodzaju, podpowiadanie i sposoby wydaleń z klasy na wagary. Nigdy nie odrabiał żadnej lekcji, okpiwał korepetytorów, a mnóstwo czasu i sprytu tracił na wyprowadzanie w pole nauczycieli w szkole. Zawsze wychodził do tablicy z cudzym kajetem, owiniętym w arkusz papieru ze swoim nazwiskiem, umiał do tłumaczeń łacińskich kłaść jakieś karteczki w taki sposób, że ich nawet sam p. Leim znaleźć nie był w stanie, wszystkie lekcje ustne wydawał z podpowiadania, lub genialnie ściągał. Do stałych zwyczajów Wilczka należało uciekanie z kościoła w niedziele i dni galowe. Wymykał się prawie z rąk ks. prefektowi, jakby mu się przed nosem w ziemię zapadał, potem uciekał na dwór jakimiś dziurami pod chórem i gnał na parę godzin w pola. Jesienią wykradał rzepę z ogrodów podmiejskich, w zimie używał ślizgawki, albo spaceru. Ja: Czy pobożność i wiara dodawały ci sił w ciężkich chwilach sierocego losu ? Marcin Borowicz: Nie byłem wówczas sam, jak dawniej, nie czułem żadnego opuszczenia. Moja zmarła matka - żyła, wiedziała o wszystkich troskach, smutkach i radościach. Nieraz odzywałem się w głębi mojej duszy jej głos, jako dobre postanowienie, albo trzymałem mnie, niby ręka. Nie miałem wówczas dawniej odczuwanych niepokojów i żalów. W pośród trwóg, w które obfituje szkoła rosyjska, w głębi nocy sierocych, wiedziałem dobrze, że mi włos z głowy nie spadnie. Ja : Jak wyglądały zmiany w twoim gimnazjum kiedy wróciłeś po przerwie wakacyjnej ? Na czym w głównej mierze polegały ? Czy coś uległo zasadniczym zmianom ? Marcin Borowicz: Znikł z horyzontu miasta Klerykowa dyrektor gimnazjum, przeszedłszy do emerytury; przeniesiony został do innej szkoły inspektor, ustąpił zupełnie stary Leim, jeden z pomocników gospodarzy klas i dwaj nauczyciele historii. Na ich miejscu figurował nowy zarząd: dyrektor Kriestoobriadnikow, inspektor Zabielskij, nowy nauczyciel łaciny, Rosjanin Pietrow, pomocnik gospodarzy klasowych Mieszoczkin i nauczyciel Kostriulew. Nowy zarząd wprowadził nowe obrzędy szkolne. Podczas uroczystości inauguracyjnej w głównej sali dyrektor wygłosił niesłychanie patriotyczną mowę, wzruszył się sam do łez, ale dla słuchaczów pozostał niezrozumiałym, gdyż ci istotnie wzruszać się tym, co zapewne on czuł żywo i szczerze, nie byli w możności. Ja : Dziękuję za wywiad i życzę ci powodzenia we wszystkim. Marcin Borowicz : Dziękuję.
Marcin Borowicz: Czytałem jakiś urywek, później opowiadałem treść tego, co przeczytałem,
w sposób tak śmieszny i tak zabawnie barbarzyńskimi wyrazami, że samego profesora rozweselała ta nauka.
Po czytaniu szły zaraz owe rozbiory, które, gdyby mogły być do czegokolwiek przyrównane, to chyba do upartego strugania mokrej osiczyny tępym kozikiem
Marcin Borowicz: Czytałem jakiś urywek, później opowiadałem treść tego, co przeczytałem,
w sposób tak śmieszny i tak zabawnie barbarzyńskimi wyrazami, że samego profesora rozweselała ta nauka.
Po czytaniu szły zaraz owe rozbiory, które, gdyby mogły być do czegokolwiek przyrównane, to chyba do upartego strugania mokrej osiczyny tępym kozikiem.
Ja : A jak były zadawane pytania egzaminacyjne, jaki przebieg miał sam egzamin ?
Marcin Borowicz: Przesłuchiwanie trwało krótko: czytałem dwa, trzy zdania, później opowiadałem, wygłaszałem jakiś wiersz rosyjski, następnie rzucano mi pytanie z gramatyki i polecano wykonać rozbiór. Rozbiór i pytania, zadawane wszystkim znienacka, pospolite pytania konwersacyjne, ogłupiały większość.
Ja : Czy bardzo cierpiałeś, kiedy dowiedziałeś się ,że twoja matka zmarła ? Jakie były twoje odczucia ?
Marcin Borowicz: Początkowo nie odczułem tej straty. Na pogrzebie zmuszałem się do płaczu i przybierałem miny efektowne, wrzeszczałem i usiłowałem rzucić się za trumną do jamy mogilnej, wiedząc ze słuchu, że to pasuje, i przeczuwając, że to jeszcze bardziej w tym dniu mnie wyróżni.
Ja : A co czułeś w trudnych chwilach, kiedy zabrakło już twojej matki, kiedy nieszczęścia i katastrofy zaczęły się pojawiać jedno, za drugim ?
Marcin Borowicz: Był to koniec wakacje. Zaraz potem życie szkolne całkowicie mnie pochłonęło. Czasami, w chwilach nieszczęść i katastrof, budziło się we mnie owo zdumienie, jakiego doznał w pustym pokoju matczynym - i wtedy czułem w sercu wielką i nieopisaną sierocą boleść. Kiedy w trwogach i rozpaczach biegłem do matki, do jedynej swojej ucieczki, stawał mi w oczach tamten pokój głuchy i oniemiały...
Ja : Jak w kilku słowach opisałabyś postać Wilczka, określił jego główne cechy charakteru i co mógłbyś powiedzieć na temat jego wybryków ?
Marcin Borowicz: Był to drugoroczny pierwszak, syn bogatej lichwiarki, pani Wilczkowskiej, jedynak, pieszczoch i łobuz niesłychany. Umiał on wszelkie przeszpiegi, znał na pamięć usposobienie każdego z profesorów i na tej znajomości psychologicznej fundował swe nabieranie belfrów, ściągania wszelkiego rodzaju, podpowiadanie i sposoby wydaleń z klasy na wagary. Nigdy nie odrabiał żadnej lekcji, okpiwał korepetytorów, a mnóstwo czasu i sprytu tracił na wyprowadzanie w pole nauczycieli w szkole. Zawsze wychodził do tablicy z cudzym kajetem, owiniętym w arkusz papieru ze swoim nazwiskiem, umiał do tłumaczeń łacińskich kłaść jakieś karteczki w taki sposób, że ich nawet sam p. Leim znaleźć nie był w stanie, wszystkie lekcje ustne wydawał z podpowiadania, lub genialnie ściągał. Do stałych zwyczajów Wilczka należało uciekanie z kościoła w niedziele i dni galowe. Wymykał się prawie z rąk ks. prefektowi, jakby mu się przed nosem w ziemię zapadał, potem uciekał na dwór jakimiś dziurami pod chórem i gnał na parę godzin w pola. Jesienią wykradał rzepę z ogrodów podmiejskich, w zimie używał ślizgawki, albo spaceru.
Ja: Czy pobożność i wiara dodawały ci sił w ciężkich chwilach sierocego losu ?
Marcin Borowicz: Nie byłem wówczas sam, jak dawniej, nie czułem żadnego opuszczenia.
Moja zmarła matka - żyła, wiedziała o wszystkich troskach, smutkach i radościach. Nieraz odzywałem się w głębi mojej duszy jej głos, jako dobre postanowienie, albo trzymałem mnie, niby ręka. Nie miałem wówczas dawniej odczuwanych niepokojów i żalów. W pośród trwóg, w które obfituje szkoła rosyjska, w głębi nocy sierocych, wiedziałem dobrze, że mi włos z głowy nie spadnie.
Ja : Jak wyglądały zmiany w twoim gimnazjum kiedy wróciłeś po przerwie wakacyjnej ? Na czym w głównej mierze polegały ? Czy coś uległo zasadniczym zmianom ?
Marcin Borowicz: Znikł z horyzontu miasta Klerykowa dyrektor gimnazjum, przeszedłszy do emerytury; przeniesiony został do innej szkoły inspektor, ustąpił zupełnie stary Leim, jeden z pomocników gospodarzy klas i dwaj nauczyciele historii. Na ich miejscu figurował nowy zarząd: dyrektor Kriestoobriadnikow, inspektor Zabielskij, nowy nauczyciel łaciny, Rosjanin Pietrow, pomocnik gospodarzy klasowych Mieszoczkin i nauczyciel Kostriulew. Nowy zarząd wprowadził nowe obrzędy szkolne. Podczas uroczystości inauguracyjnej w głównej sali dyrektor wygłosił niesłychanie patriotyczną mowę, wzruszył się sam do łez, ale dla słuchaczów pozostał niezrozumiałym, gdyż ci istotnie wzruszać się tym, co zapewne on czuł żywo i szczerze, nie byli w możności.
Ja : Dziękuję za wywiad i życzę ci powodzenia we wszystkim.
Marcin Borowicz : Dziękuję.