February 2019 0 41 Report
Witajcie dlaczego chciałbym zostać katolikiem? pliss na pół strony
More Questions From This User See All

NAPISAĆ CIĄG DALSZY (ZAKOŃCZENIE) Dzień zjawił się dopiero w swoim czasie. Podszedł znienacka, a razem z nim podeszła szkoła. Jeszcze pół śpiąc, jeszcze przelewając się przez ręce matki, wiedział, że nie uda mu się w ogóle nie obudzić. Dawno już przekonał się, że jest to niemożliwe. Musi otworzyć oczy. Musi wstać. I pójść. Każdego ranka myślał, że tego dłużej nie wytrzyma. Ale wytrzymał. I znowu wychodził wszystkiemu naprzeciw, swojej szkole, swemu podwórku i temu, co się tam przydarzyć może. Ale najpierw czekało go śniadanie. Zjadał je sam, lecz jakby na ruchliwym gościńcu. Siedział przy stole, pod oknem, podczas gdy rodzice biegali po przekątnej, w tę i z powrotem, w tę i z powrotem, niekiedy się zderzając. Trzaskały drzwi łazienki, z której przeganiali się na przemian, a którą mama kazała wybudować na złość wszystkim. Szeleściły papiery, grało radio, przypominając o uciekającym czasie, a nad tym wszystkim unosił się poirytowany głos ojca, który nie mógł czegoś znaleźć, bo znowu nie leżało na swoim miejscu. Sławek mamlał apatycznie bułkę. Znał kolejność zajęć i kolejność słów. W dole, na podwórku widzianym z ukosa, na razie nic się nie działo. Było to niezwykle dziwne podwórko. Wieczorem nikt na świecie nie umiałby przejść przez nie bez strachu, no, może umiałby ojciec, bo on był stąd. Gdy było ciemno, oficyny zaczynały się ścieśniać, napierały na dom Sławka, zatykając widoczność czarnymi ścianami. Gdy było jasno, wycofywały się na swoje miejsce. Wtedy jednak spod przybudówek wynurzał się Rudy i jego paczka. Tak więc i dzień, i noc uknuły spisek przeciwko Sławkowi. Nikt nie umiałby temu zaradzić, nawet ojciec, gdyby nareszcie znalazł czas. Ale ojciec miał go zawsze za mało. Miejsce mężczyzny bowiem jest poza domem, tak mówił każdego dnia. Za domem też czekają na niego ważne sprawy, a najważniejszą w tej chwili jest przyszły samochód. Stawał się nim bardzo powoli, kawałek po kawałku, aż pewnego dnia ojciec nada mu kształt śmigłego wozu. Sławek mógłby wymienić po kolei każdą najmniejszą część, którą ojciec dokładał do fiata za bardzo ciężkie pieniądze. A kiedy nareszcie fiat będzie gotów, to podjedzie się nim pod same okna, aby wszyscy widzieli. Aby mieli ojcu za złe, jak przedtem mamie łazienkę, taki już, niestety, jest ten świat i mieszkający na nim ludzie, ojciec powtarzał to także każdego dnia. Sprzeczka w korytarzu nagle ucichła. Trzasnęły drzwi. To wyszedł ojciec. Sławek zbliżył się do okna i spojrzał w dół. Ojciec przecinał właśnie na skos kwadratowe podwórko. Nie obejrzał się, a przecież mógłby. Szary gołąb przeleciał nad dachami oficyn, po czym wrócił na parapet. Czyjaś ręka wysypała okruchy, wróble dopadły porzucone w piasku bułki, zwracając uwagę gołębi na ten dodatkowy kąsek. Sławek śledził z zainteresowaniem małe ruchliwe ptaki, sprzątające spod dziobów gołębi kawałki pożywienia. Przy tych szarych krzyżykach gołębie wyglądały jak ociężałe kulfony. Nagle jakiś cień spłoszył ptactwo. Poderwały się. Płynęły pięknym kołowym ruchem, już lekkie, już zręczne, już niedosiężne. Opłynęły podwórko i przysiadły na rynnach. Cień okazał się Rudym. Ale gołębie nawet nie drgnęły na jego widok. Pohukiwanie i rzuty kamieniem też nie zrobiły na nich wrażenia. Rudy, wreszcie zniechęcony, powlókł się dalej. Wtedy one uniosły się lekko i spłynęły w dół do porzuconej bułki. – Na co tak patrzysz? – spytała mama, przebiegając. – Tak sobie – odrzekł zamyślony. – Odrobiłeś, co zadane? – Odrobiłem – odrzekł, wciąż roztargniony. Zaintrygowało ją to. Podeszła do okna, ale w dole nie było już Rudego, a gołębie mamy nie interesowały. – Czasami nie wiem, kim tak naprawdę jesteś – wyznała. – I co chciałbyś robić. – Latać – odrzekł poważnie. – Słucham?! – Być ptakiem – wyjaśnił.
Answer
NAPISAĆ CIĄG DALSZY (ZAKOŃCZENIE) Dzień zjawił się dopiero w swoim czasie. Podszedł znienacka, a razem z nim podeszła szkoła. Jeszcze pół śpiąc, jeszcze przelewając się przez ręce matki, wiedział, że nie uda mu się w ogóle nie obudzić. Dawno już przekonał się, że jest to niemożliwe. Musi otworzyć oczy. Musi wstać. I pójść. Każdego ranka myślał, że tego dłużej nie wytrzyma. Ale wytrzymał. I znowu wychodził wszystkiemu naprzeciw, swojej szkole, swemu podwórku i temu, co się tam przydarzyć może. Ale najpierw czekało go śniadanie. Zjadał je sam, lecz jakby na ruchliwym gościńcu. Siedział przy stole, pod oknem, podczas gdy rodzice biegali po przekątnej, w tę i z powrotem, w tę i z powrotem, niekiedy się zderzając. Trzaskały drzwi łazienki, z której przeganiali się na przemian, a którą mama kazała wybudować na złość wszystkim. Szeleściły papiery, grało radio, przypominając o uciekającym czasie, a nad tym wszystkim unosił się poirytowany głos ojca, który nie mógł czegoś znaleźć, bo znowu nie leżało na swoim miejscu. Sławek mamlał apatycznie bułkę. Znał kolejność zajęć i kolejność słów. W dole, na podwórku widzianym z ukosa, na razie nic się nie działo. Było to niezwykle dziwne podwórko. Wieczorem nikt na świecie nie umiałby przejść przez nie bez strachu, no, może umiałby ojciec, bo on był stąd. Gdy było ciemno, oficyny zaczynały się ścieśniać, napierały na dom Sławka, zatykając widoczność czarnymi ścianami. Gdy było jasno, wycofywały się na swoje miejsce. Wtedy jednak spod przybudówek wynurzał się Rudy i jego paczka. Tak więc i dzień, i noc uknuły spisek przeciwko Sławkowi. Nikt nie umiałby temu zaradzić, nawet ojciec, gdyby nareszcie znalazł czas. Ale ojciec miał go zawsze za mało. Miejsce mężczyzny bowiem jest poza domem, tak mówił każdego dnia. Za domem też czekają na niego ważne sprawy, a najważniejszą w tej chwili jest przyszły samochód. Stawał się nim bardzo powoli, kawałek po kawałku, aż pewnego dnia ojciec nada mu kształt śmigłego wozu. Sławek mógłby wymienić po kolei każdą najmniejszą część, którą ojciec dokładał do fiata za bardzo ciężkie pieniądze. A kiedy nareszcie fiat będzie gotów, to podjedzie się nim pod same okna, aby wszyscy widzieli. Aby mieli ojcu za złe, jak przedtem mamie łazienkę, taki już, niestety, jest ten świat i mieszkający na nim ludzie, ojciec powtarzał to także każdego dnia. Sprzeczka w korytarzu nagle ucichła. Trzasnęły drzwi. To wyszedł ojciec. Sławek zbliżył się do okna i spojrzał w dół. Ojciec przecinał właśnie na skos kwadratowe podwórko. Nie obejrzał się, a przecież mógłby. Szary gołąb przeleciał nad dachami oficyn, po czym wrócił na parapet. Czyjaś ręka wysypała okruchy, wróble dopadły porzucone w piasku bułki, zwracając uwagę gołębi na ten dodatkowy kąsek. Sławek śledził z zainteresowaniem małe ruchliwe ptaki, sprzątające spod dziobów gołębi kawałki pożywienia. Przy tych szarych krzyżykach gołębie wyglądały jak ociężałe kulfony. Nagle jakiś cień spłoszył ptactwo. Poderwały się. Płynęły pięknym kołowym ruchem, już lekkie, już zręczne, już niedosiężne. Opłynęły podwórko i przysiadły na rynnach. Cień okazał się Rudym. Ale gołębie nawet nie drgnęły na jego widok. Pohukiwanie i rzuty kamieniem też nie zrobiły na nich wrażenia. Rudy, wreszcie zniechęcony, powlókł się dalej. Wtedy one uniosły się lekko i spłynęły w dół do porzuconej bułki. – Na co tak patrzysz? – spytała mama, przebiegając. – Tak sobie – odrzekł zamyślony. – Odrobiłeś, co zadane? – Odrobiłem – odrzekł, wciąż roztargniony. Zaintrygowało ją to. Podeszła do okna, ale w dole nie było już Rudego, a gołębie mamy nie interesowały. – Czasami nie wiem, kim tak naprawdę jesteś – wyznała. – I co chciałbyś robić. – Latać – odrzekł poważnie. – Słucham?! – Być ptakiem – wyjaśnił.
Answer

Recommend Questions



Life Enjoy

" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "

Get in touch

Social

© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.