W jaki sposób współczesny człowiek może głosić Dobrą Nowine Ewangelie ?
remikr66
Może ją głosic poprzez media (internet, telewizja, radio itp.)
9 votes Thanks 2
2468101214
Wiara jest łaską. To, czy ktoś rozpozna w Jezusie swojego Pana i Zbawiciela, w pierwszym rzędzie zależy od Bożego Ducha, bo tylko w Nim może ktoś powiedzieć, że Panem Jest Jezus (por. 1 Kor 12,3). Nie zmienia to jednak faktu, że w procesie dochodzenia do wiary Pan Bóg posługuje się człowiekiem, który sam już wcześniej uwierzył w Jezusa. Ktoś mądrze zauważył, że tak jak do drugiego człowieka trafia się przez Pana Boga, tak do Boga trafia się przez człowieka. Często po latach dojrzewania w wierze sami już wiemy, co chcemy przekazać i zdajemy sobie zwykle sprawę z tego, komu, gdzie i kiedy chcemy to zrobić. Pozostaje jednak wtedy decydujące pytanie: jak to zrobić? Jest to – zwłaszcza w dzisiejszym społeczeństwie – zagadnienie kluczowe, jeśli chcemy, by nasze przepowiadanie było skuteczne. Kiedyś forma przekazu była drugorzędna, a wręcz czasem nieistotna, gdyż sama treść była najbardziej atrakcyjną częścią przekazu. Dziś w dobie kolorowych opakowań, presji krzykliwej i agresywnej reklamy, nośnikiem treści jest forma. Często zwykły gniot intelektualny, czy wręcz wierutne kłamstwo są sprzedawane na rynku poglądów za bardzo wysoką cenę, a najświętsza prawda i mądrość życiowa, jeśli nie są odpowiednio podane, niestety nie znajdują zbyt wielu nabywców. Jako chrześcijanie mamy najbardziej wartościową Nowinę do przekazania i często trudno nam zrozumieć i zaakceptować fakt, że tak niewielu chce nas słuchać. Można oczywiście ponarzekać, że dzisiejsze społeczeństwo sprymitywniało i że nie szuka czegoś więcej, bo ma już prawie wszystko i nie jest zainteresowane czymś innym niż korzyścią własną oraz ewentualnie nowym źródłem dostarczania przyjemności. Można nawet obrazić się na taką rzeczywistość i stwierdzić dosadnie, że przecież jest wyraźnie napisane, nie dawajcie psom tego, co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie (Mt 7,6). Ale czy jednak będzie to najlepsze rozwiązanie? Można także spróbować dostosować się do tego co modne i popularne. Choć i tutaj można pobłądzić i tak dalece zagalopować się w przekazie orędzia Ewangelii „dostosowanym” do formy współczesnej pop-, czy wręcz blokers- kultury, że wypłuczemy z niej istotny sens przesłania, jakie przyniósł nam Zbawiciel. Czy jednak w próbie przystosowania treści Ewangelii do sposobu jej przekazania zrozumiałego dla dzisiejszego człowieka jesteśmy z góry skazani na niebezpieczeństwo dewaluacji samego orędzia? Może istnieje jeszcze jakiś inny sposób poszukiwania skutecznej metody przepowiadania Jezusa? Wydaje mi się, że po pierwsze musimy zapytać się kto jest adresatem naszego przepowiadania. Potem należy zaakceptować fakt, że to nie on musi się dostosować do nas, ale, że to my – chrześcijanie chcemy przynieść mu szczęście w taki sposób, aby on był zdolny to zrozumieć i sam dokonać osobistej decyzji wiary. Na początku nie możemy stawiać mu żadnych warunków wstępnych, oprócz tego, aby zgodził się nas wysłuchać, o ile będziemy potrafili go zainteresować naszym skarbem. Owocem skutecznego przepowiadania będzie przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Dopiero ono rozpocznie w nim proces poznawania Boga i dopiero wtedy będzie w nim motywacja, aby sprostać wymaganiom, jakie niesie ze sobą Ewangelia. Dzisiejszy człowiek w naszym kręgu kulturowym żyje szybko. Raczej ogląda niż medytuje. Nie czyta zbyt wiele, albo jeśli faktycznie czyta za wiele, to wtedy przyjmuje ten natłok informacji bardzo powierzchownie. Współczesny człowiek często nie jest zdolny do syntezy, zapatrzony w codzienność stara się zaspokoić aktualne potrzeby. Wyobraźnia i myślenie transcendentalne nie są jego mocną stroną. On sam chce dokonywać swoich wyborów. Zazwyczaj, jeśli słyszy o jedynej możliwości, czuje się jak w pułapce. Jednocześnie żyjąc w sprzecznościach, staje się coraz bardziej zagubiony i bardzo często popada w różne toksyczne skrajności. Bardziej kieruje się zasadą carpe diem (dosł. chwytaj, skub dzień, tzn. żyj chwilą obecną, używaj życia póki trwa), niż liczy się z odpowiedzialnością za swoje czyny, w kontekście nieprzemijalnego trwania w wieczności. Takiemu człowiekowi, który sam chce kreować swoją teraźniejszość, a tylko czasem wybiega myślą we własną przyszłość, trzeba pomóc znaleźć cel i sens życia. Nie można mu go dać, tak po prostu, bo zazwyczaj tego nie oczekuje. Trzeba być dla niego najpierw hojnym i cierpliwym siewcą ziaren czasu, prawdy i dobra, a dopiero później stać się ogrodnikiem, który pielęgnuje rodzące się w nim nowe życie, prowadząc do dojrzałości, czyli samodzielności w wierze. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przekaz wiary musi dokonywać się przez relacje. Najpierw na płaszczyźnie natury, płaszczyźnie ludzkiej, dopiero później tej nadprzyrodzonej. W świecie, w którym ideologia tzw. radykalnej autonomii oraz najprzeróżniejszych myślowych i moralnych „izmów” (indywidualizm, liberalizm, nihilizm, relatywizm i permisywizm), pozbawiła ludzi wspólnych, fundamentalnych odniesień na płaszczyźnie prawdy, dobra i piękna – na straży życia i wartości zazwyczaj nie stoi już Pan Bóg, ale hedonistyczna i utylitarystyczna tyrania zaspokajania własnych, często skrajnie subiektywnych potrzeb. Dlatego na tle tak płasko przeżywanego życia szansą są relacje, w których można doświadczyć szczerego zainteresowania osobą jako taką, że po prostu jest, istnieje, a nie ze względu na to co posiada i na ile może być do czegoś przydatna. W tradycyjnym modelu przepowiadania Ewangelii jest tak, że – przekonani, iż stoimy po właściwej stronie życia (Bóg, wiara, moralność) – zapraszamy tych, co są według nas po drugiej stronie duchowej rzeki. Wołamy do nich: „słuchajcie, my mamy Prawdę – Jezusa; jeśli chcecie szczęścia, to osiągniecie je tylko na tej drodze, to jest jedyny most, przyjdźcie po nim tutaj, chodźcie do nas”. Mamy to oczywiście szczegółowo poparte biblijnymi cytatami i innymi dobrze wyuczonymi regułkami z Katechizmu Kościoła Katolickiego i przykładami wielu świętych i uczonych świadków wiary. Wszystko jest super… ale niestety najczęściej nie działa, bo współczesny człowiek, wychowany w epoce postmodernistycznej nie dowierza, że na płaszczyźnie wiary może być jakaś jedna jedyna Prawda, skoro wszystko wokół mu mówi, że w każdej dziedzinie życia jest wiele możliwości wyboru. Dodatkowo wątpliwość tę pogłębia fakt istnienia wielu religii, z których każda twierdzi, że to ona zna tego Jedynego, Prawdziwego Boga. Żeby było jeszcze trudniej, współczesny człowiek zasadniczo jest zrażony do Kościoła, postrzegając go często jedynie jako skompromitowaną instytucję. W dekadzie przygotowań do Jubileuszowego Roku 2000, byliśmy wezwani przez Sługę Bożego papieża Jana Pawła II do przepowiadania orędzia Ewangelii z nową mocą. Uświadamialiśmy sobie, że ta – Nowa Ewangelizacja – to nie tyle szukanie nowych treści, co niezmienne głoszenie Jezusa Chrystusa, tyle że na nowy sposób, adekwatnie dostosowany do aktualnej mentalności ludzi. Zawsze budujemy na tym samym, nienaruszonym fundamencie, tu nic się nie zmienia. Jesteśmy świadomi tego, że otrzymaliśmy dar wiary, że poznaliśmy Jezusa jako jedyną i prawdziwą drogę do życia w Bogu i że właśnie Jego chcemy zanieść zagubionym. Przez wieki, w katolickiej Polsce przyzwyczailiśmy się do tego, że misje, ewangelizacja, to gdzieś „tam”, daleko w Afryce, Azji, na krańcu świata. Tu „tylko” katechizowaliśmy, sprawowaliśmy sakramenty i to wystarczało. Dzisiaj coraz częściej uświadamiamy sobie, że to nie wystarcza, że dla większości z nas, te krańce świata są już „tutaj”, że jednym z większych obszarów winnicy Pana są ochrzczeni, których po prostu trzeba ewangelizować, bo są praktycznie niewierzący. Obszar ludzi żyjących z dala od Kościoła nieustannie się poszerza. To domaga się radykalnej zmiany naszego sposoby myślenia i przywiązania do metod, które kiedyś były skuteczne, ale dzisiaj wymagają wprowadzenia istotnych korekt. Gdy szukamy odpowiedzi na pytanie, jak dzisiaj skutecznie ewangelizować, coraz wyraźniej pojawia się w nas nowa świadomość. Dziś nie możemy ustawić się po drugiej stronie rzeki ludzkich tęsknot i pragnień i próbować innych przekonać o tym, że to właśnie my mamy rację. Okazuje się, że Jezus – Most, który proponujemy, dla wielu ludzi jest po prostu nieatrakcyjny, zwłaszcza jeśli po drugiej jego stronie stoi budynek kościelny. Dziś więc już nie wystarczy bić w dzwony, aby ludzie przyszli do Kościoła, dziś trzeba wyjść przed kościół (co nie znaczy, że trzeba wychodzić poza Kościół!) stanąć obok ludzi w ich codzienności i powoli pomóc im znaleźć drogę do prawdy, towarzysząc im w procesie oczyszczenia (detoksyzacja błędnych poglądów, odrzucanie fałszywych bożków oraz proces uzdrowienia z ran będących konsekwencją grzesznego życia) i oświecenia (powolne poznawanie i odkrywanie blasku prawdy w Jezusie). Co więc należy zmienić? Punktem odniesienia zawsze pozostanie metoda, którą stosował Pan Jezus. On wychodził od potrzeby, z którą ktoś do Niego przychodził, albo czasem sam prowokował czyjeś myślenie w kategorii potrzeb, aby w następnym etapie dialogu przejść na płaszczyznę wartości. Należy zatem dzisiaj inaczej położyć akcent w punkcie wyjścia. Zgodnie z zasadą, że ewangelizując w jednej ręce trzeba trzymać Biblię, a w drugiej chleb, najpierw musimy jednak wyciągnąć chleb, a dopiero później, nasyconego, karmić Słowem Życia. Więcej, my musimy iść z Ewangelią tam, gdzie jest codzienność zagubionego człowieka. Jak Pan Jezus przyszedł do Zacheusza, tak i my musimy głosić Dobrą Nowinę „w jego domu”, czyli niejako na terenie areopagu spraw dla niego ważnych. Chcąc pozyskać ludzi dla Jezusa musimy cierpliwie szukać tego, co mamy wspólne, co jest dla nas wartościowe, co jest przedmiotem zainteresowań, jakąś pasją, hobby i starać się temu nadać nowy, chrześcijański sens. To jest cała dziedzina preewangelizacji. Powinniśmy wyjść do poszukujących tam, gdzie się znajdują, w ich punkcie rozwoju i pomóc wykonać im kolejny krok, aby towarzysząc im na tej drodze, po wspólnych śladach powoli przeprowadzić ewangelizowanych do Jezusa i Jego Kościoła. Musimy nieść w sobie autentyczne doświadczenie Boga Żywego i jednocześnie wsłuchiwać się w pragnienia ewangelizowanego, aby proponując kolejne etapy, jak najprostszą drogą doprowadzić go do Jezusa. Podczas całego procesu doprowadzania człowieka do decyzji wiary musimy dawać mu twórczą alternatywę i możliwość wyboru. Nie musimy jednak starać się na siłę „zabezpieczyć” go przed ewentualnymi błędnymi decyzjami cząstkowymi, a jedynie cierpliwie ukazując skutki takiego wyboru, ponownie zaproponować kierunek kolejnego kroku. I co ważne, w całym tym procesie musimy zachować pokorną świadomość, że wiara jest łaską, a nasza „pomoc” to przywilej i oczywiste zadanie wynikające z naszego osobistego doświadczenia Paschy Chrystusa.
8 votes Thanks 3
sardynka22
Może mówić o Bogu innym ludziom, tyle że swoimi słowami
Często po latach dojrzewania w wierze sami już wiemy, co chcemy przekazać i zdajemy sobie zwykle sprawę z tego, komu, gdzie i kiedy chcemy to zrobić. Pozostaje jednak wtedy decydujące pytanie: jak to zrobić? Jest to – zwłaszcza w dzisiejszym społeczeństwie – zagadnienie kluczowe, jeśli chcemy, by nasze przepowiadanie było skuteczne.
Kiedyś forma przekazu była drugorzędna, a wręcz czasem nieistotna, gdyż sama treść była najbardziej atrakcyjną częścią przekazu. Dziś w dobie kolorowych opakowań, presji krzykliwej i agresywnej reklamy, nośnikiem treści jest forma. Często zwykły gniot intelektualny, czy wręcz wierutne kłamstwo są sprzedawane na rynku poglądów za bardzo wysoką cenę, a najświętsza prawda i mądrość życiowa, jeśli nie są odpowiednio podane, niestety nie znajdują zbyt wielu nabywców.
Jako chrześcijanie mamy najbardziej wartościową Nowinę do przekazania i często trudno nam zrozumieć i zaakceptować fakt, że tak niewielu chce nas słuchać. Można oczywiście ponarzekać, że dzisiejsze społeczeństwo sprymitywniało i że nie szuka czegoś więcej, bo ma już prawie wszystko i nie jest zainteresowane czymś innym niż korzyścią własną oraz ewentualnie nowym źródłem dostarczania przyjemności. Można nawet obrazić się na taką rzeczywistość i stwierdzić dosadnie, że przecież jest wyraźnie napisane, nie dawajcie psom tego, co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie (Mt 7,6). Ale czy jednak będzie to najlepsze rozwiązanie?
Można także spróbować dostosować się do tego co modne i popularne. Choć i tutaj można pobłądzić i tak dalece zagalopować się w przekazie orędzia Ewangelii „dostosowanym” do formy współczesnej pop-, czy wręcz blokers- kultury, że wypłuczemy z niej istotny sens przesłania, jakie przyniósł nam Zbawiciel. Czy jednak w próbie przystosowania treści Ewangelii do sposobu jej przekazania zrozumiałego dla dzisiejszego człowieka jesteśmy z góry skazani na niebezpieczeństwo dewaluacji samego orędzia? Może istnieje jeszcze jakiś inny sposób poszukiwania skutecznej metody przepowiadania Jezusa?
Wydaje mi się, że po pierwsze musimy zapytać się kto jest adresatem naszego przepowiadania. Potem należy zaakceptować fakt, że to nie on musi się dostosować do nas, ale, że to my – chrześcijanie chcemy przynieść mu szczęście w taki sposób, aby on był zdolny to zrozumieć i sam dokonać osobistej decyzji wiary. Na początku nie możemy stawiać mu żadnych warunków wstępnych, oprócz tego, aby zgodził się nas wysłuchać, o ile będziemy potrafili go zainteresować naszym skarbem.
Owocem skutecznego przepowiadania będzie przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Dopiero ono rozpocznie w nim proces poznawania Boga i dopiero wtedy będzie w nim motywacja, aby sprostać wymaganiom, jakie niesie ze sobą Ewangelia.
Dzisiejszy człowiek w naszym kręgu kulturowym żyje szybko. Raczej ogląda niż medytuje. Nie czyta zbyt wiele, albo jeśli faktycznie czyta za wiele, to wtedy przyjmuje ten natłok informacji bardzo powierzchownie. Współczesny człowiek często nie jest zdolny do syntezy, zapatrzony w codzienność stara się zaspokoić aktualne potrzeby. Wyobraźnia i myślenie transcendentalne nie są jego mocną stroną. On sam chce dokonywać swoich wyborów. Zazwyczaj, jeśli słyszy o jedynej możliwości, czuje się jak w pułapce. Jednocześnie żyjąc w sprzecznościach, staje się coraz bardziej zagubiony i bardzo często popada w różne toksyczne skrajności. Bardziej kieruje się zasadą carpe diem (dosł. chwytaj, skub dzień, tzn. żyj chwilą obecną, używaj życia póki trwa), niż liczy się z odpowiedzialnością za swoje czyny, w kontekście nieprzemijalnego trwania w wieczności.
Takiemu człowiekowi, który sam chce kreować swoją teraźniejszość, a tylko czasem wybiega myślą we własną przyszłość, trzeba pomóc znaleźć cel i sens życia. Nie można mu go dać, tak po prostu, bo zazwyczaj tego nie oczekuje. Trzeba być dla niego najpierw hojnym i cierpliwym siewcą ziaren czasu, prawdy i dobra, a dopiero później stać się ogrodnikiem, który pielęgnuje rodzące się w nim nowe życie, prowadząc do dojrzałości, czyli samodzielności w wierze.
Dziś, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przekaz wiary musi dokonywać się przez relacje. Najpierw na płaszczyźnie natury, płaszczyźnie ludzkiej, dopiero później tej nadprzyrodzonej. W świecie, w którym ideologia tzw. radykalnej autonomii oraz najprzeróżniejszych myślowych i moralnych „izmów” (indywidualizm, liberalizm, nihilizm, relatywizm i permisywizm), pozbawiła ludzi wspólnych, fundamentalnych odniesień na płaszczyźnie prawdy, dobra i piękna – na straży życia i wartości zazwyczaj nie stoi już Pan Bóg, ale hedonistyczna i utylitarystyczna tyrania zaspokajania własnych, często skrajnie subiektywnych potrzeb. Dlatego na tle tak płasko przeżywanego życia szansą są relacje, w których można doświadczyć szczerego zainteresowania osobą jako taką, że po prostu jest, istnieje, a nie ze względu na to co posiada i na ile może być do czegoś przydatna.
W tradycyjnym modelu przepowiadania Ewangelii jest tak, że – przekonani, iż stoimy po właściwej stronie życia (Bóg, wiara, moralność) – zapraszamy tych, co są według nas po drugiej stronie duchowej rzeki. Wołamy do nich: „słuchajcie, my mamy Prawdę – Jezusa; jeśli chcecie szczęścia, to osiągniecie je tylko na tej drodze, to jest jedyny most, przyjdźcie po nim tutaj, chodźcie do nas”. Mamy to oczywiście szczegółowo poparte biblijnymi cytatami i innymi dobrze wyuczonymi regułkami z Katechizmu Kościoła Katolickiego i przykładami wielu świętych i uczonych świadków wiary. Wszystko jest super… ale niestety najczęściej nie działa, bo współczesny człowiek, wychowany w epoce postmodernistycznej nie dowierza, że na płaszczyźnie wiary może być jakaś jedna jedyna Prawda, skoro wszystko wokół mu mówi, że w każdej dziedzinie życia jest wiele możliwości wyboru. Dodatkowo wątpliwość tę pogłębia fakt istnienia wielu religii, z których każda twierdzi, że to ona zna tego Jedynego, Prawdziwego Boga. Żeby było jeszcze trudniej, współczesny człowiek zasadniczo jest zrażony do Kościoła, postrzegając go często jedynie jako skompromitowaną instytucję.
W dekadzie przygotowań do Jubileuszowego Roku 2000, byliśmy wezwani przez Sługę Bożego papieża Jana Pawła II do przepowiadania orędzia Ewangelii z nową mocą. Uświadamialiśmy sobie, że ta – Nowa Ewangelizacja – to nie tyle szukanie nowych treści, co niezmienne głoszenie Jezusa Chrystusa, tyle że na nowy sposób, adekwatnie dostosowany do aktualnej mentalności ludzi. Zawsze budujemy na tym samym, nienaruszonym fundamencie, tu nic się nie zmienia. Jesteśmy świadomi tego, że otrzymaliśmy dar wiary, że poznaliśmy Jezusa jako jedyną i prawdziwą drogę do życia w Bogu i że właśnie Jego chcemy zanieść zagubionym. Przez wieki, w katolickiej Polsce przyzwyczailiśmy się do tego, że misje, ewangelizacja, to gdzieś „tam”, daleko w Afryce, Azji, na krańcu świata. Tu „tylko” katechizowaliśmy, sprawowaliśmy sakramenty i to wystarczało. Dzisiaj coraz częściej uświadamiamy sobie, że to nie wystarcza, że dla większości z nas, te krańce świata są już „tutaj”, że jednym z większych obszarów winnicy Pana są ochrzczeni, których po prostu trzeba ewangelizować, bo są praktycznie niewierzący. Obszar ludzi żyjących z dala od Kościoła nieustannie się poszerza. To domaga się radykalnej zmiany naszego sposoby myślenia i przywiązania do metod, które kiedyś były skuteczne, ale dzisiaj wymagają wprowadzenia istotnych korekt.
Gdy szukamy odpowiedzi na pytanie, jak dzisiaj skutecznie ewangelizować, coraz wyraźniej pojawia się w nas nowa świadomość. Dziś nie możemy ustawić się po drugiej stronie rzeki ludzkich tęsknot i pragnień i próbować innych przekonać o tym, że to właśnie my mamy rację. Okazuje się, że Jezus – Most, który proponujemy, dla wielu ludzi jest po prostu nieatrakcyjny, zwłaszcza jeśli po drugiej jego stronie stoi budynek kościelny. Dziś więc już nie wystarczy bić w dzwony, aby ludzie przyszli do Kościoła, dziś trzeba wyjść przed kościół (co nie znaczy, że trzeba wychodzić poza Kościół!) stanąć obok ludzi w ich codzienności i powoli pomóc im znaleźć drogę do prawdy, towarzysząc im w procesie oczyszczenia (detoksyzacja błędnych poglądów, odrzucanie fałszywych bożków oraz proces uzdrowienia z ran będących konsekwencją grzesznego życia) i oświecenia (powolne poznawanie i odkrywanie blasku prawdy w Jezusie).
Co więc należy zmienić? Punktem odniesienia zawsze pozostanie metoda, którą stosował Pan Jezus. On wychodził od potrzeby, z którą ktoś do Niego przychodził, albo czasem sam prowokował czyjeś myślenie w kategorii potrzeb, aby w następnym etapie dialogu przejść na płaszczyznę wartości. Należy zatem dzisiaj inaczej położyć akcent w punkcie wyjścia. Zgodnie z zasadą, że ewangelizując w jednej ręce trzeba trzymać Biblię, a w drugiej chleb, najpierw musimy jednak wyciągnąć chleb, a dopiero później, nasyconego, karmić Słowem Życia. Więcej, my musimy iść z Ewangelią tam, gdzie jest codzienność zagubionego człowieka. Jak Pan Jezus przyszedł do Zacheusza, tak i my musimy głosić Dobrą Nowinę „w jego domu”, czyli niejako na terenie areopagu spraw dla niego ważnych.
Chcąc pozyskać ludzi dla Jezusa musimy cierpliwie szukać tego, co mamy wspólne, co jest dla nas wartościowe, co jest przedmiotem zainteresowań, jakąś pasją, hobby i starać się temu nadać nowy, chrześcijański sens. To jest cała dziedzina preewangelizacji. Powinniśmy wyjść do poszukujących tam, gdzie się znajdują, w ich punkcie rozwoju i pomóc wykonać im kolejny krok, aby towarzysząc im na tej drodze, po wspólnych śladach powoli przeprowadzić ewangelizowanych do Jezusa i Jego Kościoła. Musimy nieść w sobie autentyczne doświadczenie Boga Żywego i jednocześnie wsłuchiwać się w pragnienia ewangelizowanego, aby proponując kolejne etapy, jak najprostszą drogą doprowadzić go do Jezusa. Podczas całego procesu doprowadzania człowieka do decyzji wiary musimy dawać mu twórczą alternatywę i możliwość wyboru. Nie musimy jednak starać się na siłę „zabezpieczyć” go przed ewentualnymi błędnymi decyzjami cząstkowymi, a jedynie cierpliwie ukazując skutki takiego wyboru, ponownie zaproponować kierunek kolejnego kroku. I co ważne, w całym tym procesie musimy zachować pokorną świadomość, że wiara jest łaską, a nasza „pomoc” to przywilej i oczywiste zadanie wynikające z naszego osobistego doświadczenia Paschy Chrystusa.