Budowa: Motto {1,s.str.1} Dedykacja {2,s.str.1} Przedmowa {3,s.str.1} Wstęp {4,s.srt.2} Cz. I Obiór Cz. II (Hymn, Pieśń Halbana) Cz. III (Pieśń z wieży) Cz. IV Uczta (Pieśń Wajdeloty, Powieść Wajdeloty, ballada Alpuhara) Cz. V Wojna Cz. VI Pożegnanie
Motto {1} Motto, zaczerpnięte z traktatu Nicolo Macchiavellego Książę, mówi o potrzebie walczenia w dwojaki sposób – jak lis (przebiegle, sprytem i podstępem) oraz jak lew (odważnie, z otwartą przyłbicą).
Dedykacja {2} Autor zadedykował utwór przyjaciołom z czasów odeskich, Bonawenturze i Joannie Zaleskim, „na pamiątkę lata 1827”.
Przedmowa {3} Przedstawiony tu jest rys historyczny państwowości narodu litewskiego, nieznanego szerzej w Europie aż do XIII wieku, kiedy to uaktywnił on się pod wpływem toczonych w jego sąsiedztwie wojen prusko-krzyżackich. W tym czasie Litwa stała się potęgą i postrachem okolicznych krajów. Epoka jej największej świetności przypadała na okres panowania książąt Olgierda i Witołda, którzy poszerzyli granice państwa na obszar, rozciągający się od Bałtyku do Morza Czarnego. Jednakże tak szybki rozrost kraju i wchłonięcie ziem wraz z zamieszkującymi je różnorodnymi plemionami, wpłynęły na rozbicie jedności kulturowej Litwinów, którzy wkrótce stali się mniejszością narodową pośród Polaków i Rusinów. Możni litewscy przejęli wiarę, język i obyczaje ujarzmionych, ale stojących na wyższym poziomie cywilizacyjnym sąsiadów, rodzimą kulturę zostawiając pospólstwu, w wyniku czego naród litewski zmniejszył się w porównaniu z czasami, gdy kraj nie był tak rozległy. Końcowa część przedmowy zawiera wyjaśnienia, dotyczące motywacji, skłaniających autora do napisania dzieła. Wspomina on, że opiewane przez niego wydarzenia należą do odległej przeszłości i nic już nie pozostało z dawnych zatargów między Litwą a wrogim jej Zakonem Krzyżackim. Z tego powodu autor nie musi przejmować się aktualną sytuacją polityczną, ani modami literackimi, mogąc skoncentrować się na „samym tylko przedmiocie historycznym, zgłębianiu rzeczy i kunsztownym wydaniu”, zyskując większą swobodę i niezależność artystyczną. Powołuje się przy tym na zalecenia Schillera, przytaczając na zakończenie fragment z jego wiersza: „Co ma ożyć w pieśni, zaginąć powinno w rzeczywistości”.
Wstęp {4} We wstępie narrator konkretyzuje czas i miejsce opisywanych wydarzeń oraz ówczesną sytuację polityczną. Dowiadujemy się, że Krzyżacy okupują ziemie pruskie już przeszło sto lat, mordując pogańskie plemiona aż do granic Litwy. Litwini z niepokojem śledzą poczynania wrogów, od których oddziela ich jedynie Niemen, niegdyś będący przyjaznym łącznikiem między sąsiednimi krainami, obecnie stanowiący niebezpieczną i pilnie strzeżoną przeprawę, która rozdzieliła, żyjących u jej brzegów, bliskich sobie ludzi. Narrator zapowiada, że rzeka wkrótce stanie się świadkiem niszczycielskich walk, toczonych przez wrogie narody wbrew naturze i przeznaczeniu. Mimo to zapewnia, że zerwane więzi i „serca kochanków złączą się znowu w pieśniach wajdeloty” – gminnego śpiewaka, wieszcza i wróżbity.
Część I Obiór Do zamku w Malborku, będącego siedzibą zakonu krzyżackiego, spieszą zewsząd komturowie (zwierzchnicy domów zakonnych), aby dokonać uroczystego wyboru wielkiego mistrza. Spośród wielu świetnych kandydatów, wyróżnia się Wallenrod, cudzoziemiec nieznany dotąd w Prusach, który zyskał jednak dobrą sławę na zagranicznych dworach. Zasłynął między innymi walkami z Maurami (Arabami) i Turkami, dzielnie bijąc pogan oraz dając popis swego rycerskiego kunsztu. Ponadto odznaczał się ważnymi chrześcijańskimi przymiotami, jak „ubóstwo, skromność i pogarda świata”. Nigdy nie wykorzystywał swoich zdolności do zdobycia zaszczytów, czy próżnego poklasku, stronił od dworskiego blichtru, młody wiek poświęcając służbie klasztornej. Z usposobienia był raczej ponurym samotnikiem, pogrążonym we własnych myślach. Jedynie czasem, w rzadkich chwilach zapomnienia, uczestniczył w dworskich zabawach, żartował i prawił damom komplementy, lecz nie trwało to długo, gdyż na ogół jego nastrój nagle się odmieniał i z niezrozumiałych dla towarzyszy względów, popadał on w zwykłą sobie obojętną, chłodną rezerwę. Jedyną osobą, która miała dostęp do tajników jego duszy był stary mnich Halban, będący jego powiernikiem i zarazem oddanym przyjacielem. Wadą Konrada, o jakiej wspominają, obradujący nad wyborem zwierzchnika, bracia zakonni, była jego skłonność do szukania pociechy w alkoholu, wobec dręczących go zgryzot i złego nastroju. Wtedy też zamykał się sam w swojej komnacie i zmieniał nie do poznania: Wtenczas twarz jego, bladą i surową, Jakiś rumieniec chorowity krasił; I wielkie, niegdyś błękitne źrenice, Które czas nieco skaził i przygasił, Ciskały dawnych ogniów błyskawice; [w.81-85] Powracał wówczas pamięcią do czasów młodości i sobie tylko wiadomych wspomnień, śpiewając cudzoziemskie pieśni, przy rzewnym wtórze lutni. Smutnych melodii nigdy nie rozjaśniał jednak radosną nutą nadziei. Przeciwnie, gdy w takim melancholijnym nastroju zastawali go inni bracia, w jego stanie zachodziła niespodziewana zmiana – Konrad gniewał się, wygrażał i wydawał jakieś niezrozumiałe rozkazy wojskom, ku trwożnemu zdziwieniu towarzyszy. Uspokoić go wtedy potrafił jedynie surowy wzrok Halbana, którym przywoływał go do porządku i studził jego zapędy, niczym treser ujarzmiający dzikie zwierzę.
Część II (Hymn, Pieśń) Po zakończeniu obrad, komturowie, urzędnicy, bracia i rycerze udają się do kaplicy śpiewać hymny, w których proszą Boga o pomoc w dokonaniu dobrego wyboru i łaskę dla przyszłego wielkiego mistrza. Skończywszy modły, wychodzą na krótki odpoczynek dla zaczerpnięcia świeżego powietrza, przy czym Arcykomtur wykorzystuje tę sposobność dla zasięgnięcia rady Halbana i innych światłych braci w sprawie głosowania. Podczas długiego spaceru, kiedy już zaczyna świtać, obradujący słyszą głos, dochodzący z zamkowej wieży. Należy on do pustelnicy, która przed dziesięciu laty przybyła do klasztoru z prośbą o udzielenie jej schronienia i zamurowanie w celi. Jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym pozostaje dla niej zakratowane okienko, przez które ludność posyła jej pożywienie i z którego czasem o nocnej porze dobywają się dźwięki śpiewanych przez nią pobożnych pieśni. Kobieta stroni jednak od widoku ludzi i nigdy nie ukazuje się za żelazna kratą. Podobnie teraz przechodzący bracia słyszą jedynie jej głos, obwieszczający następujące słowa: Tyś Konrad, przebóg! Spełnione wyroki, Ty masz być mistrzem, abyś ich zabijał! Czyż nie poznają? – ukrywasz daremnie, Chociażbyś, jak wąż, inne przybrał ciało, Jeszcze by w twojej duszy pozostało Wiele dawnego, – wszak zostało we mnie! Chociażbyś wrócił, po twoim pogrzebie Jeszcze Krzyżacy poznaliby ciebie”. [w.103-110] Halban interpretuje jej tajemniczą i zagmatwaną przepowiednię jako znak od Boga, wskazujący na Wallenroda jako tego, który powinien być obrany wielkim mistrzem krzyżackim, co reszta braci przyjmuje z entuzjazmem. Kiedy odchodzą, mnich spogląda za nimi ze wzgardą, poczym patrząc na wieżę, nuci cicho piosenkę o pięknej Litwince, która pokochawszy cudzoziemca, odeszła z nim z rodzinnych stron i teraz samotnie płacze w pustelniczej wieży.
Część III (Pieśń z wieży) Po wyborze Wallenroda na wielkiego mistrza, Krzyżacy są pełni nadziei na nowe podboje pogan i wojenne zdobycze pod wodzą tak groźnego dowódcy. Jednakże mijają dni i miesiące, a Konrad zamiast walczyć, narzuca braciom ciężkie posty i pokuty, mówiąc, że Zakon zboczył ze świętej ścieżki wiary i powinien w cnocie i pokoju szukać drogi poprawy. Tymczasem nastroje są coraz bardziej niespokojne, Litwini coraz dalej zapuszczają się w zakonne dobra, łupiąc okoliczną ludność i właśnie teraz należałoby wykorzystać sposobność do wojny, zwłaszcza, że Litwa zagrożona jest od swych sąsiadów – Rusinów, Lachów i Tatarów, a jednocześnie osłabiona wewnętrznym sporem między Jagiełłą i Witołdem, który przybył szukać w Zakonie sojusznika. Wobec zaistniałych okoliczności bracia zwołują radę, na której nie ma Konrada, gdyż jak co noc przepadł on gdzieś w okolicach wieży pustelnicy, z którą często odbywa jakieś tajne rozmowy. Następnie przytoczona jest Pieśń z wieży, w której kobieta żali się na swój smutny los i wylane łzy, których nikt nie musi podsycać, wobec trawiącego ją bólu. Wspomina dawne lata w szczęśliwej krainie, spędzone u boku rodziny na zamku, gdzie niczego jej nie brakowało, aż do czasu, gdy na ich dworze pojawił się piękny młodzieniec, rozprawiający o Bogu, raju i aniołach, o których nikt wcześniej na Litwie nie słyszał, a w które ona uwierzyła, marząc o życiu wiecznym u jego boku. W krzyżu widziała zwiastun przyszłego szczęścia, lecz nagle wszystko się zmieniło i z dawnych czasów pozostała jej tylko nadzieja. Na te słowa, stojący u wieży Konrad budzi się z zamyślenia i odpowiada, że pamięta te dni, kiedy pustelnica żyła szczęśliwa na dworze swego ojca, a które on zatruł swoim przybyciem. Mówi, aby wylewała łzy na jego głowę, żeby cierpiąc, mógł zawczasu przygotować się na męki, które czekają go w piekle. Pustelnica przeprasza go za czynione wcześniej wyrzuty, tłumacząc, że to z tęsknoty, gdyż przyszedł później niż zwykle i że nie śmiałaby narzekać na tę krótką chwilę, którą dane im było spędzić razem, a której nie zamieniłaby na całe życie u boku kogoś innego. Mówi, że nigdy nie była stworzona do zwykłego, pustego życia, że zawsze tęskniła za czymś nieznanym, a co zyskała wraz z jego przybyciem. Dlatego nie prosi o nic więcej, gdyż dostąpiła najwyższego szczęścia, mogąc poznać Boga i kochać „wielkiego męża na ziemi”, jakim jest Konrad. Ten poddaje jednak w wątpliwość ową wielkość, dla której oboje tak się poświęcają, lecz wie, że nie można już zawrócić z raz obranej drogi i grozi nieprzyjaciołom, których czeka smutny los, okupiony ich obecnymi łzami. Wyrzuca ukochanej, że przyszła za nim z klasztoru, w którym ją zostawił, aby tu cierpieć w pustelniczej wieży, stanowiąc jednocześnie żywy wyrzut sumienia, przypominający mu o nieszczęściu, na jakie ich skazał. Ona odpowiada, że jeśli jej głos ma w nim wywoływać takie uczucia, niech przestanie przychodzić pod wieżę, a ona już nigdy się z niej nie odezwie, wobec jego braku litości. On prosi, aby to ona się nad nim zlitowała, gdyż jeśli ją straci, nie pozostanie mu nic innego, jak tylko zakończyć swoje życie. Pustelnica odpowiada, że jest ich tylko dwoje na świecie i razem przyjdzie im zginąć. Tłumaczy, że nie mogła zostać w klasztorze i przyjąć święceń, gdyż nie śmiałaby ofiarować całego serca Bogu, dopóki panował w nim „ziemski kochanek”. Nie chciała też zostać między zakonnicami, gdzie wszystko było jej obce. Pamiętając jego zapowiedź, że kiedy zdobędzie już sławę, powróci do Malborka, aby zemścić się na wrogach i ciemiężycielach swego narodu, postanowiła udać się w te strony i wiodąc pustelniczy żywot, nasłuchiwać o nim wieści, licząc, że go jeszcze choć raz przed śmiercią zobaczy. Wiedziała, że go rozpozna sercem, mimo zmienionego nazwiska, szat oraz godeł i marzyła, że kiedy będzie on spełniać swój ciężki obowiązek, wyklęty przez wszystkich, ona go wesprze błogosławieństwem. Zamieszkała więc w tej wieży, mając nadzieję, że może kiedyś zapuści się on w te ustronia w poszukiwaniu samotności i usłyszy jej głos, co się szczęśliwie spełniło, dzięki czemu mogą teraz razem zapłakać. On mówi, że dosyć już wylał łez, kiedy od niej odchodził i „dobrowolnie umarł dla szczęścia, aby spełnić krwawe przedsięwzięcia” i teraz, kiedy mógłby w końcu wypełnić swoją misję, myśl o niej zamkniętej w wieży, nie daje mu spokoju. Zakon doprasza się wojny i własnej zguby, podczas gdy on żyje tylko od jednego z nią spotkania do następnego. Także stary Halban czyni mu wyrzuty, przywołując krzywdy jego narodu i przypominając prawdziwy cel jego przybycia do Zakonu, on zaś wobec wszelkich przesłanek i nacisków, aby prowadził Krzyżaków na bój z Litwą, wynajduje tylko kolejne powody do zwłoki, żeby choć dzień dłużej zostać w pobliżu ukochanej i móc z nią rozmawiać. Wspomina, że w młodości mógł poświęcić miłość, własne szczęście oraz nadzieję zbawienia dla narodowej sprawy, a dziś całkiem zniedołężniał wobec widma ponownego rozstania. Po tym wyznaniu, pustelnica już nic nie odpowiada, tylko milczą wspólnie do świtu, kiedy to Konrad musi ją pożegnać i wracać do zamku.
Część IV Uczta (Pieśń Wajdeloty, Powieść Wajdeloty, ballada Alpuhara) Z okazji dnia św. Jerzego do Malborka przyjeżdżają bracia i rycerze na wydaną przez Konrada uroczystą biesiadę. Gości na niej również książę Witołd, dawny wróg Zakonu, obecnie związany z Krzyżakami sojuszem przeciw Litwie. Wielki mistrz z dezaprobatą patrzy na gwarny początek uczty i następujące po nim ściszone rozmowy. Napomina biesiadników, że w dawnych czasach inaczej świętowano i pyta, czy nie ma pośród nich żadnego pieśniarza, który by uświetnił ucztę swoim występem. Powstają różni trubadurzy, z których jeden opiewa przymioty Wallenroda, a drugi śpiewa miłosne romanse, nudząc tym Konrada, wobec czego odprawia on ich, żądając innego barda. Chce usłyszeć pieśń „morderczą”, która będzie „dzika i twarda”, „ponura” i „ognista”, jak na zakonników-rycerzy przystało. Na to wezwanie odpowiada siwy starzec, ze stroju wyglądający na Prusaka lub Litwina, zobowiązując się zaśpiewać taką piosenkę. Opowiada w niej, o narodach pruskim i litewskim, z których pierwszy poległ w obronie ojczyzny, a drugi nie chcąc żyć w niewoli, ginie lub kryje się po lasach albo tak, jak Witołd, przechodzi na stronę wroga. Przepowiada zdrajcom smutny koniec, gdy na tamtym świecie przyjdzie im prosić przodków o wsparcie i nie będą wiedzieli, w jakim języku mają się do nich zwracać. Wyrzuca Litwinom, że nikt nie stanął w jego obronie, gdy był brany w niemiecką niewolę, w której zestarzał się, zapominając gdzie jest jego dom, jedynie w sercu zachowując obraz utraconej ojczyzny. Teraz, jako ostatni litewski wajdelota, chce śpiewać wrogom „ostatnią litewską piosenkę”. Zebrani w ciszy oczekują decyzji wielkiego mistrza, który z szyderstwem patrzy na Witołda, zmieszanego wzmianką pieśniarza o zdrajcach. Książę najpierw wzburzony chce wychodzić, lecz zmierzywszy się ze starcem spojrzeniem, opada z gniewu i roniąc łzy wstydu, powraca na miejsce, zakrywając twarz płaszczem. Niemcy szepczą pośród siebie, że to niesłychane, żeby przy wieczerzy biesiadowały z nimi „żebrające dziady” i zaczynają drwić z wajdeloty, wobec czego głos zabiera Konrad, mówiąc, że tego dnia, wedle zwyczaju, Zakon przyjmuje dary od podległych krajów, więc piosenka żebraka będzie jego ofiarą, złożoną w hołdzie braciom krzyżowym. Ponadto, goszczą u nich możni litewscy, którzy z chęcią usłyszą opowieść o dawnych czasach w ojczystym języku, a i on czasem lubi niezrozumiałe dźwięki ich obcej mowy, przy wtórze posępnej melodii, dlatego godzi się, aby stary wieszcz zaśpiewał. Pieśń Wajdeloty rozpoczyna się przywołaniem niezwykłego zjawiska, jakim jest ukazanie „morowej dziewicy”, zapowiadającej nadejście zarazy. Jednak zagłada poszczególnych wiosek i grodów w wyniku jej przejścia, jest niczym w porównaniu z klęskami, jakie ziemi litewskiej zgotowali Krzyżacy. Następnie śpiewak zwraca się do „wieści gminnej”, a więc pieśni przechowywanej w ustnej tradycji ludowej, wychwalając jej ważną rolę, jaką jest stanie na straży „narodowego pamiątek kościoła” i podtrzymywanie ducha w narodzie. Wspomina jak nieraz, zasłyszana gdzieś od starego kmiecia, przywoływała w nim pamięć dawnych czasów, budząc nadzieję na powrót ich świetności, lecz że srogo się zawiódł, gdyż upragniona wolność wciąż nie nadeszła. Mimo starości i upadku sił, wciąż pozostał w nim jednak zapał, dlatego pragnąłby móc się nim dzielić i za pomocą „ojczystej piosnki” ożywiać „dawną wielkość duszy” w rodakach. Mówi, że nie musi w tym celu sięgać pamięcią odległych czasów, gdyż i teraz żyje wielki mąż, o którym zaśpiewa, dla wyciagnięcia nauki przez Litwinów. W tym miejscu rozpoczyna się Powieść Wajdeloty, w której opowiada on o jednej ze zwycięskich wypraw na Prusy, z jakich powracali Litwini, wioząc łupy i jeńców. Między nimi znajdowało się dwóch przybyszów, którzy w czasie walki dobrowolnie porzucili niemieckie oddziały i przeszli na stronę litewską. Książę Kiejstut wziął ich pod straż i wiodąc na zamek, pytał o ich pochodzenie oraz zamiary. Pierwszy odpowiedział młody, mówiąc, że nie wie, jakie jest jego nazwisko, gdyż jako małe dziecko został schwytany w niewolę przez Niemców. Pamięta tylko swój dom, stojący pośród drewnianego grodu, otoczonego litewską puszczą i noc, kiedy na miasto napadł wróg, mordując i paląc wszystko wokół. Jego ojciec ruszył do obrony i już nie wrócił, a jego samego porwał na koń jeździec, uwożąc z ojczystej ziemi, ku rozpaczy matki, której krzyk jeszcze dotąd brzmi mu w sercu, nie dając spać po nocach. Lata młodzieńcze spędził pośród Niemców, pod przybranym imieniem Waltera Alfa, chowany na dworze mistrza krzyżackiego Winrycha, który kochał go jak syna. On jednak, pamiętając o swoim pochodzeniu i krzywdach zaznanych od cudzoziemców, uciekał do starego wajdeloty litewskiego, który także został niegdyś pojmany i służył za tłumacza w wojsku. Wabił on chłopca opowieściami o rodzinnym kraju, sławiąc jego piękno i wzniecając w jego duszy nienawiść przeciw Niemcom. Często przeprawiali się wspólnie w tajajemnicy na ziemie litewskie, gdzie w chłopcu odżywały dawne wspomnienia, podsycane pragnieniem zemsty, starannie pielęgnowanym przez starego wajdelotę. Kiedy zrozpaczony chciał on mordować Krzyżaków lub uciekać w rodzinne strony, starzec wstrzymywał go, mówiąc, że jako niewolnikowi przysługuje mu jedna tylko metoda walki – podstęp. Radził mu uczyć się jak najwięcej od Niemców i zyskać ich ufność, a myślenie o zemście odłożyć na później. On posłusznie słuchał, lecz w pierwszej walce do jakiej poszedł, kiedy tylko zobaczył rodzime wojska, zaraz skoczył do swoich, zabierając ze sobą starca i tak znalazł się przed obliczem Kiejstuta. Ten przyjął z zainteresowaniem opowieść i zaoferował im gościnę na swoim dworze. Podczas długich wieczorów Walter rozprawiał o pięknych, murowanych miastach, pojedynkach rycerskich i wspaniałych dworskich zabawach, jakie widział za Niemnem, a także o wielkim Bogu, którego czczą Krzyżacy. Historiom tym z zapartym tchem przysłuchiwała się Aldona, piękna córka książęca, prosząc Waltera, aby nauczał ją o nowej wierze. Młodzi zakochali się w sobie, a książę Kiejstut, pomiarkowawszy się w ich uczuciach, zdecydował, że nie mógłby sobie wymarzyć lepszego zięcia niż ten przybysz uczony, biegły w sztukach wojennych, a przez to nieoceniony dla Litwy. Historia kochanków nie kończy się jednak szczęśliwie wraz z ich ślubem. Mimo ogromnej miłości, jaką Walter darzył Aldonę, nie mógł spokojnie patrzeć, jak wojska niemieckie plądrują ojczyznę. Chociaż dzielnie bił się z Kiejstutem we wszystkich walkach, zdawał sobie jednocześnie sprawę z potęgi Zakonu i zagrożenia, jakie stanowił on dla Litwy. Swymi obawami dzielił się z księciem, wzbudzając w nim także niepokój i poczucie bezradności. Zaszła w nim w tym czasie zmiana – spochmurniał, sposępniał, całymi dniami obserwował łuny pożarów i zrywał się niespokojny w nocy. Zrozpaczona Aldona, dla której stracił dawną czułość, pytała go o powód jego zmartwień, na co on mówił, że nie może spać, gdy wróg panoszy się po kraju i choć teraz są jeszcze bezpieczni, nie wiadomo, kiedy sytuacja ta może się odmienić na gorsze. Na propozycję żony, aby wyjechali w głąb Litwy, Walter uświadomił jej, że nie można w nieskończoność uciekać, gdyż tak postępowali Prusacy, aż Niemcy zajęli w końcu cały ich kraj. Oni także nigdzie nie będą bezpieczni, a poza tym, nie mogą myśleć tylko o sobie, gdyż nawet jeśli im uda się ocaleć, ich rodaków wróg będzie napadać, mordować i brać w niewolę, jak niegdyś jego. Zapytany, cóż mają począć, odpowiedział, że jest jeden sposób, aby skruszyć potęgę Zakonu, ale wyjawi go dopiero w ostateczności, gdy już nie będzie innej drogi walki i nie chciał zdradzić nic więcej. Obserwował tylko w milczeniu cierpienia ojczyzny, aż raz, wróciwszy z wyjątkowo ciężkiej bitwy, w której obie strony poniosły dotkliwe straty, lecz Zakon wzmocniony posiłkami zza morza, jeszcze większym stał się dla Litwy zagrożeniem, zdecydował się odbyć naradę z wajdelotą i Kiejstutem. Po jej zakończeniu zakomunikował Aldonie, że to ostatni wieczór, który spędzi z nią jeszcze jak za dawnych czasów, lecz nie śmiał dokończyć, co stanie się dnia następnego. Rankiem, Walter wraz z wajdelotą wyruszyli w tajemnicy przed wszystkimi, ale dostrzegłszy ich znikniecie Aldona, zabiegła im drogę w dolinie, gdzie mąż kazał jej wracać do domu, zapomnieć o nim i być szczęśliwą, gdyż jest wdową po wielkim człowieku, który dla dobra ojczyzny wyrzekł się nawet swojej ukochanej. Powiedział, że od teraz zmuszony jest błąkać się samotnie po świecie, „zdradzać, mordować, i potem ginąć śmiercią haniebną”, lecz po latach jego czyny wsławione zostaną na Litwie w pieśniach wajdelotów i żona rozpozna go wtedy w tajemniczym rycerzu, którego bohaterstwo będą opiewać. Aldona, nie rozumiejąc jego słów, czując jedynie, że ją opuszcza i że nigdy nie będzie potrafiła go zapomnieć, postanawia zamknąć się w klasztorze, do którego mąż ją odprowadza, wyjawiając po drodze swoje zamiary i nakazując milczeć o nich przed światem. Po smutnym rozstaniu kochanków, Walter odjeżdża z wajdelotą i nie znane są jego dalsze dzieje. Śpiewak ostrzega tylko w swojej pieśni, że biada mu, jeśli nie spełnił przysięgi, na próżno poświęcając swoje szczęście z Aldoną, gubiąc ją i siebie. Na koniec oznajmia jeszcze, że przyszłość pokaże ich losy, a on tymczasem skończył swoją opowieść. Wobec przerwania historii w tak nieoczekiwanym momencie, na sali powstał szmer wśród słuchaczy, domagających się jej dalszego ciągu. Jeden tylko mistrz krzyżacki milczy, mieniąc się wzburzony na twarzy. Wtem wstaje i żąda od starca dokończenia pieśni lub lutni, aby sam mógł ją dośpiewać. Zarzuca wajdelotom, że ich piosnki są trucizną, mamiącą od dziecka nadzieją sławy i miłością ojczyzny. Ich pamięć prześladuje później już zawsze słuchacza, burząc spokój i podżegając do walki: Zjawia się nieraz w pośrodku biesiady, Aby krew mieszać w puchary wesela. Słuchałem pieśni, zanadto, niestety!... Stało się, stało; znam się, zdrajco stary; Wygrałeś! Wojna tryumf dla poety! Dajcie mi wina, spełnią się zamiary. [w.624-629] Mówi, że zna koniec tej pieśni, lecz wykona inną, której nauczyli go Maurowie, gdy walczył w Kastylii. Rozkazuje starcowi grać „nutę dziecinną”, na którą zwykł zawsze nucić w dawnych, beztroskich czasach, poczym zaczyna śpiewać balladę Alpuhara. Opowiada w niej o walkach, jakie toczyły się między Maurami a Hiszpanami na półwyspie Iberyjskim i o bohaterskiej obronie Alpuhary przez wodza Arabów, Almanzora. Wobec znaczącej przewagi sił hiszpańskich i bezskutecznej próby stawiania oporu przez muzułmanów, ich dowódca uciekł, pozwalając najeźdźcy zdobyć twierdzę. Gdy Hiszpanie wydali na zamku zwycięską ucztę, zjawił się u jego bram obcy rycerz z prośbą o posłuchanie. Okazało się, że to Almanzor, wódz muzułmański, który sam postanowił się oddać w ręce wrogów i przyjąć ich wiarę. Doceniając jego męstwo i odwagę, Hiszpanie przyjęli go z otwartymi ramionami. Ten wszystkich serdecznie wyściskał, aż nagle zbladł i upadł, ukazując zebranym zsiniałe oblicze, wykrzywione okropnym grymasem. Wtedy oznajmił im, że przybył z Grenady, opanowanej przez zarazę i przyniósł im dżumę, aby zginęli tak, jak on teraz. Przestraszeni Hiszpanie uciekli z Alpuhary, lecz nim zdążyli zejść z gór, wszyscy zmarli. Wallenrod mówi, że taka była przed laty zemsta Maurów i pyta, czy chcą poznać zemstę Litwina. Oznajmia, że czasy się zmieniły i zapewne nie zatruje on wrogom pucharów, gdyż dziś możni litewscy sami przychodzą oddawać swoje kraje, ściągając zemstę na własny lud, chociaż nie wszyscy na Litwie są zdrajcami. Coraz bardziej rozdrażniony i pijany unosi się, odrzucając lutnię i mówiąc, że nie będzie dalej śpiewać. Każe zejść z oczu staremu wajdelocie, poczym opada bezwładnie na krzesło, przewraca stół z pucharami i zasypia w upojeniu. Skonsternowani rycerze, znający zapalczywość Konrada po alkoholu, ubolewają, że jego „smutny nałóg” ujawnił się publicznie, na uczcie, przy zaproszonych gościach i szukają starca, odpowiedzialnego za uniesienie mistrza. Ten jednak wymknął się niepostrzeżenie, choć szeptano, że to może Halban przebrał się i odśpiewał Konradowi litewską piosenkę, aby go podburzyć do walki z poganami. Zagadką dla zebranych pozostał jednak powód gniewu księcia Witołda i nagłych zmian nastroju wielkiego mistrza oraz sens jego niezrozumiałej ballady.
Część V Wojna Konrad nie może już dłużej wstrzymywać wojny z Litwą, wobec jej napaści i zdrady Witołda. Ten bowiem dowiedziawszy się na uczcie o planowanym zbrojnym wystąpieniu Krzyżaków, zmienił swój pierwotny zamiar sojuszu przeciw Jagielle i odjechał potajemnie z zamku, napadając podstępnie na leżące po drodze twierdze. Cały Zakon wystąpił więc przeciw Litwie, aby bić pogan. Z początku odnosił wyraźne zwycięstwa, zapuszczając się coraz dalej w głąb kraju, lecz kiedy wojska niemieckie wraz ze śladami wojennej pożogi znikły z zasięgu wzroku, mieszkańcy zaczęli się niepokoić o przebieg walk, gdyż nie było ani łupów ani żadnych wieści. Po kilku miesiącach, wśród śnieżnych zamieci, powrócił Konrad z garstką rycerzy, zdziesiątkowanych mrozami i głodem. Przyczynił się do klęski swoich wojsk, nie dostrzegając podstępnej taktyki Witołda, wpuszczającego go coraz dalej na litewskie stepy, po to, by po długim i bezowocnym oblężeniu Wilna, wziąć nieprzyjaciela głodem. Wallenrod zamiast, wobec widma klęski, powziąć decyzję, bądź o szturmie, bądź o powrocie, „ostygł w wojennym zapale” i nie dopuszczając do głosu podległych mu wodzów, jeździł na łowy lub rozprawiał z Halbanem. Tymczasem nastała sroga zima i Litwini zaczęli napadać na obóz najeźdźców, z którego wielki mistrz, ku hańbie całego Zakonu, uciekł w pierwszym szeregu. Zaszła w nim też pewna zmiana, bo chociaż wracał chmurny na czele rozbitych oddziałów, w jego oczach oprócz gniewu, dostrzec można było jakby przebłyski radości. Lud przerażony szemrał na taki obrót spraw, ale Konrad przekonał rycerzy, że klęska jest wynikiem Bożych wyroków. Nie wszyscy jednak uwierzyli w jego tłumaczenia. W zamkowych podziemiach zebrał się tajny trybunał, którego zadaniem było sądzić swoich władców za zbrodnie popełnione przeciw Zakonowi, a następnie wykonać uchwalony wyrok. Podczas obrad, jeden z zamaskowanych sędziów ogłosił, że są dowody, iż Konrad Wallenrod nie jest prawdziwym Wallenrodem, tylko oszustem, który przed dwunastu laty przybył na ziemie pruskie i wstąpił do orszaku hrabiego, udającego się na krucjaty, w charakterze giermka. Później hrabia zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a podejrzany o jego zabójstwo giermek uciekł z Palestyny i przybiwszy do hiszpańskich brzegów, wsławił się w potyczkach z Maurami. Wszędzie przedstawiał się imieniem Wallenroda, by na koniec przyjąć zakonne śluby i zostać wielkim mistrzem dla zguby Zakonu, zamiast bowiem walczyć z Litwinami, prowadził tajne narady z Witołdem. Dodaje, że już wcześniej były względem niego podejrzenia, gdyż śledzący go szpiedzy słyszeli kiedyś, jak rozmawiał z pustelnicą po litewsku. Wobec tak ciężkich zarzutów (zdrada, fałszerstwo, zabójstwo i herezja), sąd jednogłośnie wydał wyrok skazujący Konrada na śmierć.
Część VI Pożegnanie W zimowy ranek Wallenrod spieszy ku pustelniczej wieży, by oznajmić Aldonie radosną nowinę o pomyślnym wypełnieniu przyrzeczenia. Pustelnica rozpoznaje głos Waltera Alfa, niedowierzając, że powrócił cały z wojny i nie musi już więcej jej opuszczać. Konrad (Alf) opowiada jej, jak udało mu się spełnić krwawą zemstę na Zakonie, który wyniszczony wojną, przez długie dziesięciolecia nie odbuduje swojej potęgi. Mówi też, że teraz już dosyć zdrad i mordów, gdyż Niemcy też są ludźmi i dosyć wycierpieli. Opowiada, jak będąc na Litwie widział ruiny zamku Kiejstuta, lecz ich dolina pozostała niezmieniona i ten widok napełnił jego serce otuchą i nadzieją na wspólną, szczęśliwą przyszłość. Mówi, że wnet każe otworzyć wieżę i zawiezie ją w rodzinne strony lub dalej, gdzie nikt ich nie znajdzie i będą mogli żyć tylko dla siebie. Aldona jednak nie zgadza się na takie rozwiązanie, odpowiadając, że już jest na to za późno, gdyż decydując się na zamurowanie w wieży, przysięgała Bogu, że nie opuści jej aż do śmierci. Obawia się także, że po tylu latach i cierpieniach, jakich zaznali, Alf nie rozpoznałby w nędznej pustelnicy dawnej Aldony, a i ona, nie chciałaby weryfikować wspomnień, jakie o nim zachowała, z obecnym obrazem. Mówi, że lepiej dla nich będzie uniknąć rozczarowań, spotykając się w znajomym kształcie, ale już na innym świecie. Jej do szczęścia wystarcza świadomość, że ukochany żyje i że może z nim rozmawiać. Prosi tylko, aby zasadził gdzieś w pobliżu rodzime brzozy, które by powtarzały jej litewskie piosenki. On już jednak nie dosłuchał jej próśb, błądząc nad brzegiem jeziora w ciężkiej zgryzocie. Nad ranem zauważył jakiś cień, przemykający w jego pobliżu, który wnet zniknął, zostawiając po sobie jedynie brzmienie słów „Biada, biada, biada”, w których Konrad rozpoznał hasło wydanego na niego wyroku. Zrozumiawszy, że czeka go rychła śmierć, udał się znów pod wieżę, aby pożegnać się z Aldoną. Polecił jej, aby obserwowała jego okno, w którym wywiesi chustkę i co wieczór będzie palił lampę. Jeśli ukochana zauważy, że chustka znikła lub lampa zgasła, znaczyć to będzie, że już nie wróci. Po tych słowach odszedł, a Aldona długo jeszcze patrzyła w ślad za nim. Wieczorem w rozmowie z Halbanem oznajmił mu, że idzie pod wieżę, lecz, jeśliby nie wrócił do rana, niech ten uchodzi z zamku, zrzuciwszy uprzednio chustę, która będzie dla Aldony znakiem jego śmierci. Wtem do bramy ktoś się dobija, krzycząc: „Biada!”. Walter rozpoznaje spiskowców, którzy szturmują jego siedzibę, wobec czego wypija napój z uprzednio przygotowanego pucharu, drugi wręczając Halbanowi. Ten w pierwszym odruchu chce wytrącić mu kielich, lecz wstrzymuje się i nad czymś jeszcze myśli. Konrad ponagla go, mówiąc, że już po nich przyszli i lada moment wedrą się do komnat, lecz ten odmawia przyjęcia napoju, mówiąc, że on przeżyje, gdyż pragnie jeszcze zamknąć mu powieki, a potem ogłosić światu sławę jego czynu, który długo będzie żył w jego pieśniach. Walter pada na poręcz okna i patrzy po raz ostatni na wieżę, po czym żegna się z Halbanem. Tymczasem do pokojów wdzierają się już spiskowcy, chcąc pojmać zdrajcę i wykonać na nim wyrok. On ostatkiem sił zrzuca płaszcz krzyżacki i depcąc go, mówi, że jest gotowy na śmierć, a jeśli chcą wysłuchać jego spowiedzi, to przyznaje się do zgubienia wojsk Zakonu, które teraz giną na Litwie z głodu i zimna: Ja to sprawiłem; jakem wielki, dumny, Tyle głów hydry jednym ściąć zamachem! Jak Samson jednym wstrząśnieniem kolumny Zburzyć gmach cały, i runąć pod gmachem! [cz.VI,w.264-267] Następnie spojrzawszy ostatni raz na wieżę, padł bez czucia zrzucając lampę, która zgasła wraz z jego odejściem. W tej samej chwili rozległ się z wieży przeraźliwy głos, w którym dało się poznać przerwane życie. Narrator zamyka utwór stwierdzeniem, że tak kończy się pieśń o smutnych losach Aldony, które słuchacz sam sobie musi dopowiedzieć w duszy.
Dodano: Marzec 3, 2010
Konrad Wallenrod - Adam MickiewiczBudowa:
Motto {1,s.str.1}
Dedykacja {2,s.str.1}
Przedmowa {3,s.str.1}
Wstęp {4,s.srt.2}
Cz. I Obiór
Cz. II (Hymn, Pieśń Halbana)
Cz. III (Pieśń z wieży)
Cz. IV Uczta (Pieśń Wajdeloty, Powieść Wajdeloty, ballada Alpuhara)
Cz. V Wojna
Cz. VI Pożegnanie
Motto {1}
Motto, zaczerpnięte z traktatu Nicolo Macchiavellego Książę, mówi o potrzebie walczenia w dwojaki sposób – jak lis (przebiegle, sprytem i podstępem) oraz jak lew (odważnie, z otwartą przyłbicą).
Dedykacja {2}
Autor zadedykował utwór przyjaciołom z czasów odeskich, Bonawenturze i Joannie Zaleskim, „na pamiątkę lata 1827”.
Przedmowa {3}
Przedstawiony tu jest rys historyczny państwowości narodu litewskiego, nieznanego szerzej w Europie aż do XIII wieku, kiedy to uaktywnił on się pod wpływem toczonych w jego sąsiedztwie wojen prusko-krzyżackich. W tym czasie Litwa stała się potęgą i postrachem okolicznych krajów. Epoka jej największej świetności przypadała na okres panowania książąt Olgierda i Witołda, którzy poszerzyli granice państwa na obszar, rozciągający się od Bałtyku do Morza Czarnego. Jednakże tak szybki rozrost kraju i wchłonięcie ziem wraz z zamieszkującymi je różnorodnymi plemionami, wpłynęły na rozbicie jedności kulturowej Litwinów, którzy wkrótce stali się mniejszością narodową pośród Polaków i Rusinów. Możni litewscy przejęli wiarę, język i obyczaje ujarzmionych, ale stojących na wyższym poziomie cywilizacyjnym sąsiadów, rodzimą kulturę zostawiając pospólstwu, w wyniku czego naród litewski zmniejszył się w porównaniu z czasami, gdy kraj nie był tak rozległy.
Końcowa część przedmowy zawiera wyjaśnienia, dotyczące motywacji, skłaniających autora do napisania dzieła. Wspomina on, że opiewane przez niego wydarzenia należą do odległej przeszłości i nic już nie pozostało z dawnych zatargów między Litwą a wrogim jej Zakonem Krzyżackim. Z tego powodu autor nie musi przejmować się aktualną sytuacją polityczną, ani modami literackimi, mogąc skoncentrować się na „samym tylko przedmiocie historycznym, zgłębianiu rzeczy i kunsztownym wydaniu”, zyskując większą swobodę i niezależność artystyczną. Powołuje się przy tym na zalecenia Schillera, przytaczając na zakończenie fragment z jego wiersza: „Co ma ożyć w pieśni, zaginąć powinno w rzeczywistości”.
Wstęp {4}
We wstępie narrator konkretyzuje czas i miejsce opisywanych wydarzeń oraz ówczesną sytuację polityczną. Dowiadujemy się, że Krzyżacy okupują ziemie pruskie już przeszło sto lat, mordując pogańskie plemiona aż do granic Litwy. Litwini z niepokojem śledzą poczynania wrogów, od których oddziela ich jedynie Niemen, niegdyś będący przyjaznym łącznikiem między sąsiednimi krainami, obecnie stanowiący niebezpieczną i pilnie strzeżoną przeprawę, która rozdzieliła, żyjących u jej brzegów, bliskich sobie ludzi. Narrator zapowiada, że rzeka wkrótce stanie się świadkiem niszczycielskich walk, toczonych przez wrogie narody wbrew naturze i przeznaczeniu. Mimo to zapewnia, że zerwane więzi i „serca kochanków złączą się znowu w pieśniach wajdeloty” – gminnego śpiewaka, wieszcza i wróżbity.
Część I Obiór
Do zamku w Malborku, będącego siedzibą zakonu krzyżackiego, spieszą zewsząd komturowie (zwierzchnicy domów zakonnych), aby dokonać uroczystego wyboru wielkiego mistrza. Spośród wielu świetnych kandydatów, wyróżnia się Wallenrod, cudzoziemiec nieznany dotąd w Prusach, który zyskał jednak dobrą sławę na zagranicznych dworach. Zasłynął między innymi walkami z Maurami (Arabami) i Turkami, dzielnie bijąc pogan oraz dając popis swego rycerskiego kunsztu. Ponadto odznaczał się ważnymi chrześcijańskimi przymiotami, jak „ubóstwo, skromność i pogarda świata”. Nigdy nie wykorzystywał swoich zdolności do zdobycia zaszczytów, czy próżnego poklasku, stronił od dworskiego blichtru, młody wiek poświęcając służbie klasztornej. Z usposobienia był raczej ponurym samotnikiem, pogrążonym we własnych myślach. Jedynie czasem, w rzadkich chwilach zapomnienia, uczestniczył w dworskich zabawach, żartował i prawił damom komplementy, lecz nie trwało to długo, gdyż na ogół jego nastrój nagle się odmieniał i z niezrozumiałych dla towarzyszy względów, popadał on w zwykłą sobie obojętną, chłodną rezerwę. Jedyną osobą, która miała dostęp do tajników jego duszy był stary mnich Halban, będący jego powiernikiem i zarazem oddanym przyjacielem. Wadą Konrada, o jakiej wspominają, obradujący nad wyborem zwierzchnika, bracia zakonni, była jego skłonność do szukania pociechy w alkoholu, wobec dręczących go zgryzot i złego nastroju. Wtedy też zamykał się sam w swojej komnacie i zmieniał nie do poznania:
Wtenczas twarz jego, bladą i surową,
Jakiś rumieniec chorowity krasił;
I wielkie, niegdyś błękitne źrenice,
Które czas nieco skaził i przygasił,
Ciskały dawnych ogniów błyskawice; [w.81-85]
Powracał wówczas pamięcią do czasów młodości i sobie tylko wiadomych wspomnień, śpiewając cudzoziemskie pieśni, przy rzewnym wtórze lutni. Smutnych melodii nigdy nie rozjaśniał jednak radosną nutą nadziei. Przeciwnie, gdy w takim melancholijnym nastroju zastawali go inni bracia, w jego stanie zachodziła niespodziewana zmiana – Konrad gniewał się, wygrażał i wydawał jakieś niezrozumiałe rozkazy wojskom, ku trwożnemu zdziwieniu towarzyszy. Uspokoić go wtedy potrafił jedynie surowy wzrok Halbana, którym przywoływał go do porządku i studził jego zapędy, niczym treser ujarzmiający dzikie zwierzę.
Część II (Hymn, Pieśń)
Po zakończeniu obrad, komturowie, urzędnicy, bracia i rycerze udają się do kaplicy śpiewać hymny, w których proszą Boga o pomoc w dokonaniu dobrego wyboru i łaskę dla przyszłego wielkiego mistrza. Skończywszy modły, wychodzą na krótki odpoczynek dla zaczerpnięcia świeżego powietrza, przy czym Arcykomtur wykorzystuje tę sposobność dla zasięgnięcia rady Halbana i innych światłych braci w sprawie głosowania. Podczas długiego spaceru, kiedy już zaczyna świtać, obradujący słyszą głos, dochodzący z zamkowej wieży. Należy on do pustelnicy, która przed dziesięciu laty przybyła do klasztoru z prośbą o udzielenie jej schronienia i zamurowanie w celi. Jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym pozostaje dla niej zakratowane okienko, przez które ludność posyła jej pożywienie i z którego czasem o nocnej porze dobywają się dźwięki śpiewanych przez nią pobożnych pieśni. Kobieta stroni jednak od widoku ludzi i nigdy nie ukazuje się za żelazna kratą. Podobnie teraz przechodzący bracia słyszą jedynie jej głos, obwieszczający następujące słowa:
Tyś Konrad, przebóg! Spełnione wyroki,
Ty masz być mistrzem, abyś ich zabijał!
Czyż nie poznają? – ukrywasz daremnie,
Chociażbyś, jak wąż, inne przybrał ciało,
Jeszcze by w twojej duszy pozostało
Wiele dawnego, – wszak zostało we mnie!
Chociażbyś wrócił, po twoim pogrzebie
Jeszcze Krzyżacy poznaliby ciebie”. [w.103-110]
Halban interpretuje jej tajemniczą i zagmatwaną przepowiednię jako znak od Boga, wskazujący na Wallenroda jako tego, który powinien być obrany wielkim mistrzem krzyżackim, co reszta braci przyjmuje z entuzjazmem. Kiedy odchodzą, mnich spogląda za nimi ze wzgardą, poczym patrząc na wieżę, nuci cicho piosenkę o pięknej Litwince, która pokochawszy cudzoziemca, odeszła z nim z rodzinnych stron i teraz samotnie płacze w pustelniczej wieży.
Część III (Pieśń z wieży)
Po wyborze Wallenroda na wielkiego mistrza, Krzyżacy są pełni nadziei na nowe podboje pogan i wojenne zdobycze pod wodzą tak groźnego dowódcy. Jednakże mijają dni i miesiące, a Konrad zamiast walczyć, narzuca braciom ciężkie posty i pokuty, mówiąc, że Zakon zboczył ze świętej ścieżki wiary i powinien w cnocie i pokoju szukać drogi poprawy. Tymczasem nastroje są coraz bardziej niespokojne, Litwini coraz dalej zapuszczają się w zakonne dobra, łupiąc okoliczną ludność i właśnie teraz należałoby wykorzystać sposobność do wojny, zwłaszcza, że Litwa zagrożona jest od swych sąsiadów – Rusinów, Lachów i Tatarów, a jednocześnie osłabiona wewnętrznym sporem między Jagiełłą i Witołdem, który przybył szukać w Zakonie sojusznika. Wobec zaistniałych okoliczności bracia zwołują radę, na której nie ma Konrada, gdyż jak co noc przepadł on gdzieś w okolicach wieży pustelnicy, z którą często odbywa jakieś tajne rozmowy. Następnie przytoczona jest Pieśń z wieży, w której kobieta żali się na swój smutny los i wylane łzy, których nikt nie musi podsycać, wobec trawiącego ją bólu. Wspomina dawne lata w szczęśliwej krainie, spędzone u boku rodziny na zamku, gdzie niczego jej nie brakowało, aż do czasu, gdy na ich dworze pojawił się piękny młodzieniec, rozprawiający o Bogu, raju i aniołach, o których nikt wcześniej na Litwie nie słyszał, a w które ona uwierzyła, marząc o życiu wiecznym u jego boku. W krzyżu widziała zwiastun przyszłego szczęścia, lecz nagle wszystko się zmieniło i z dawnych czasów pozostała jej tylko nadzieja. Na te słowa, stojący u wieży Konrad budzi się z zamyślenia i odpowiada, że pamięta te dni, kiedy pustelnica żyła szczęśliwa na dworze swego ojca, a które on zatruł swoim przybyciem. Mówi, aby wylewała łzy na jego głowę, żeby cierpiąc, mógł zawczasu przygotować się na męki, które czekają go w piekle. Pustelnica przeprasza go za czynione wcześniej wyrzuty, tłumacząc, że to z tęsknoty, gdyż przyszedł później niż zwykle i że nie śmiałaby narzekać na tę krótką chwilę, którą dane im było spędzić razem, a której nie zamieniłaby na całe życie u boku kogoś innego. Mówi, że nigdy nie była stworzona do zwykłego, pustego życia, że zawsze tęskniła za czymś nieznanym, a co zyskała wraz z jego przybyciem. Dlatego nie prosi o nic więcej, gdyż dostąpiła najwyższego szczęścia, mogąc poznać Boga i kochać „wielkiego męża na ziemi”, jakim jest Konrad. Ten poddaje jednak w wątpliwość ową wielkość, dla której oboje tak się poświęcają, lecz wie, że nie można już zawrócić z raz obranej drogi i grozi nieprzyjaciołom, których czeka smutny los, okupiony ich obecnymi łzami. Wyrzuca ukochanej, że przyszła za nim z klasztoru, w którym ją zostawił, aby tu cierpieć w pustelniczej wieży, stanowiąc jednocześnie żywy wyrzut sumienia, przypominający mu o nieszczęściu, na jakie ich skazał. Ona odpowiada, że jeśli jej głos ma w nim wywoływać takie uczucia, niech przestanie przychodzić pod wieżę, a ona już nigdy się z niej nie odezwie, wobec jego braku litości. On prosi, aby to ona się nad nim zlitowała, gdyż jeśli ją straci, nie pozostanie mu nic innego, jak tylko zakończyć swoje życie. Pustelnica odpowiada, że jest ich tylko dwoje na świecie i razem przyjdzie im zginąć. Tłumaczy, że nie mogła zostać w klasztorze i przyjąć święceń, gdyż nie śmiałaby ofiarować całego serca Bogu, dopóki panował w nim „ziemski kochanek”. Nie chciała też zostać między zakonnicami, gdzie wszystko było jej obce. Pamiętając jego zapowiedź, że kiedy zdobędzie już sławę, powróci do Malborka, aby zemścić się na wrogach i ciemiężycielach swego narodu, postanowiła udać się w te strony i wiodąc pustelniczy żywot, nasłuchiwać o nim wieści, licząc, że go jeszcze choć raz przed śmiercią zobaczy. Wiedziała, że go rozpozna sercem, mimo zmienionego nazwiska, szat oraz godeł i marzyła, że kiedy będzie on spełniać swój ciężki obowiązek, wyklęty przez wszystkich, ona go wesprze błogosławieństwem. Zamieszkała więc w tej wieży, mając nadzieję, że może kiedyś zapuści się on w te ustronia w poszukiwaniu samotności i usłyszy jej głos, co się szczęśliwie spełniło, dzięki czemu mogą teraz razem zapłakać. On mówi, że dosyć już wylał łez, kiedy od niej odchodził i „dobrowolnie umarł dla szczęścia, aby spełnić krwawe przedsięwzięcia” i teraz, kiedy mógłby w końcu wypełnić swoją misję, myśl o niej zamkniętej w wieży, nie daje mu spokoju. Zakon doprasza się wojny i własnej zguby, podczas gdy on żyje tylko od jednego z nią spotkania do następnego. Także stary Halban czyni mu wyrzuty, przywołując krzywdy jego narodu i przypominając prawdziwy cel jego przybycia do Zakonu, on zaś wobec wszelkich przesłanek i nacisków, aby prowadził Krzyżaków na bój z Litwą, wynajduje tylko kolejne powody do zwłoki, żeby choć dzień dłużej zostać w pobliżu ukochanej i móc z nią rozmawiać. Wspomina, że w młodości mógł poświęcić miłość, własne szczęście oraz nadzieję zbawienia dla narodowej sprawy, a dziś całkiem zniedołężniał wobec widma ponownego rozstania. Po tym wyznaniu, pustelnica już nic nie odpowiada, tylko milczą wspólnie do świtu, kiedy to Konrad musi ją pożegnać i wracać do zamku.
Część IV Uczta (Pieśń Wajdeloty, Powieść Wajdeloty, ballada Alpuhara)
Z okazji dnia św. Jerzego do Malborka przyjeżdżają bracia i rycerze na wydaną przez Konrada uroczystą biesiadę. Gości na niej również książę Witołd, dawny wróg Zakonu, obecnie związany z Krzyżakami sojuszem przeciw Litwie. Wielki mistrz z dezaprobatą patrzy na gwarny początek uczty i następujące po nim ściszone rozmowy. Napomina biesiadników, że w dawnych czasach inaczej świętowano i pyta, czy nie ma pośród nich żadnego pieśniarza, który by uświetnił ucztę swoim występem. Powstają różni trubadurzy, z których jeden opiewa przymioty Wallenroda, a drugi śpiewa miłosne romanse, nudząc tym Konrada, wobec czego odprawia on ich, żądając innego barda. Chce usłyszeć pieśń „morderczą”, która będzie „dzika i twarda”, „ponura” i „ognista”, jak na zakonników-rycerzy przystało. Na to wezwanie odpowiada siwy starzec, ze stroju wyglądający na Prusaka lub Litwina, zobowiązując się zaśpiewać taką piosenkę. Opowiada w niej, o narodach pruskim i litewskim, z których pierwszy poległ w obronie ojczyzny, a drugi nie chcąc żyć w niewoli, ginie lub kryje się po lasach albo tak, jak Witołd, przechodzi na stronę wroga. Przepowiada zdrajcom smutny koniec, gdy na tamtym świecie przyjdzie im prosić przodków o wsparcie i nie będą wiedzieli, w jakim języku mają się do nich zwracać. Wyrzuca Litwinom, że nikt nie stanął w jego obronie, gdy był brany w niemiecką niewolę, w której zestarzał się, zapominając gdzie jest jego dom, jedynie w sercu zachowując obraz utraconej ojczyzny. Teraz, jako ostatni litewski wajdelota, chce śpiewać wrogom „ostatnią litewską piosenkę”. Zebrani w ciszy oczekują decyzji wielkiego mistrza, który z szyderstwem patrzy na Witołda, zmieszanego wzmianką pieśniarza o zdrajcach. Książę najpierw wzburzony chce wychodzić, lecz zmierzywszy się ze starcem spojrzeniem, opada z gniewu i roniąc łzy wstydu, powraca na miejsce, zakrywając twarz płaszczem. Niemcy szepczą pośród siebie, że to niesłychane, żeby przy wieczerzy biesiadowały z nimi „żebrające dziady” i zaczynają drwić z wajdeloty, wobec czego głos zabiera Konrad, mówiąc, że tego dnia, wedle zwyczaju, Zakon przyjmuje dary od podległych krajów, więc piosenka żebraka będzie jego ofiarą, złożoną w hołdzie braciom krzyżowym. Ponadto, goszczą u nich możni litewscy, którzy z chęcią usłyszą opowieść o dawnych czasach w ojczystym języku, a i on czasem lubi niezrozumiałe dźwięki ich obcej mowy, przy wtórze posępnej melodii, dlatego godzi się, aby stary wieszcz zaśpiewał. Pieśń Wajdeloty rozpoczyna się przywołaniem niezwykłego zjawiska, jakim jest ukazanie „morowej dziewicy”, zapowiadającej nadejście zarazy. Jednak zagłada poszczególnych wiosek i grodów w wyniku jej przejścia, jest niczym w porównaniu z klęskami, jakie ziemi litewskiej zgotowali Krzyżacy. Następnie śpiewak zwraca się do „wieści gminnej”, a więc pieśni przechowywanej w ustnej tradycji ludowej, wychwalając jej ważną rolę, jaką jest stanie na straży „narodowego pamiątek kościoła” i podtrzymywanie ducha w narodzie. Wspomina jak nieraz, zasłyszana gdzieś od starego kmiecia, przywoływała w nim pamięć dawnych czasów, budząc nadzieję na powrót ich świetności, lecz że srogo się zawiódł, gdyż upragniona wolność wciąż nie nadeszła. Mimo starości i upadku sił, wciąż pozostał w nim jednak zapał, dlatego pragnąłby móc się nim dzielić i za pomocą „ojczystej piosnki” ożywiać „dawną wielkość duszy” w rodakach. Mówi, że nie musi w tym celu sięgać pamięcią odległych czasów, gdyż i teraz żyje wielki mąż, o którym zaśpiewa, dla wyciagnięcia nauki przez Litwinów. W tym miejscu rozpoczyna się Powieść Wajdeloty, w której opowiada on o jednej ze zwycięskich wypraw na Prusy, z jakich powracali Litwini, wioząc łupy i jeńców. Między nimi znajdowało się dwóch przybyszów, którzy w czasie walki dobrowolnie porzucili niemieckie oddziały i przeszli na stronę litewską. Książę Kiejstut wziął ich pod straż i wiodąc na zamek, pytał o ich pochodzenie oraz zamiary. Pierwszy odpowiedział młody, mówiąc, że nie wie, jakie jest jego nazwisko, gdyż jako małe dziecko został schwytany w niewolę przez Niemców. Pamięta tylko swój dom, stojący pośród drewnianego grodu, otoczonego litewską puszczą i noc, kiedy na miasto napadł wróg, mordując i paląc wszystko wokół. Jego ojciec ruszył do obrony i już nie wrócił, a jego samego porwał na koń jeździec, uwożąc z ojczystej ziemi, ku rozpaczy matki, której krzyk jeszcze dotąd brzmi mu w sercu, nie dając spać po nocach. Lata młodzieńcze spędził pośród Niemców, pod przybranym imieniem Waltera Alfa, chowany na dworze mistrza krzyżackiego Winrycha, który kochał go jak syna. On jednak, pamiętając o swoim pochodzeniu i krzywdach zaznanych od cudzoziemców, uciekał do starego wajdeloty litewskiego, który także został niegdyś pojmany i służył za tłumacza w wojsku. Wabił on chłopca opowieściami o rodzinnym kraju, sławiąc jego piękno i wzniecając w jego duszy nienawiść przeciw Niemcom. Często przeprawiali się wspólnie w tajajemnicy na ziemie litewskie, gdzie w chłopcu odżywały dawne wspomnienia, podsycane pragnieniem zemsty, starannie pielęgnowanym przez starego wajdelotę. Kiedy zrozpaczony chciał on mordować Krzyżaków lub uciekać w rodzinne strony, starzec wstrzymywał go, mówiąc, że jako niewolnikowi przysługuje mu jedna tylko metoda walki – podstęp. Radził mu uczyć się jak najwięcej od Niemców i zyskać ich ufność, a myślenie o zemście odłożyć na później. On posłusznie słuchał, lecz w pierwszej walce do jakiej poszedł, kiedy tylko zobaczył rodzime wojska, zaraz skoczył do swoich, zabierając ze sobą starca i tak znalazł się przed obliczem Kiejstuta. Ten przyjął z zainteresowaniem opowieść i zaoferował im gościnę na swoim dworze. Podczas długich wieczorów Walter rozprawiał o pięknych, murowanych miastach, pojedynkach rycerskich i wspaniałych dworskich zabawach, jakie widział za Niemnem, a także o wielkim Bogu, którego czczą Krzyżacy. Historiom tym z zapartym tchem przysłuchiwała się Aldona, piękna córka książęca, prosząc Waltera, aby nauczał ją o nowej wierze. Młodzi zakochali się w sobie, a książę Kiejstut, pomiarkowawszy się w ich uczuciach, zdecydował, że nie mógłby sobie wymarzyć lepszego zięcia niż ten przybysz uczony, biegły w sztukach wojennych, a przez to nieoceniony dla Litwy. Historia kochanków nie kończy się jednak szczęśliwie wraz z ich ślubem. Mimo ogromnej miłości, jaką Walter darzył Aldonę, nie mógł spokojnie patrzeć, jak wojska niemieckie plądrują ojczyznę. Chociaż dzielnie bił się z Kiejstutem we wszystkich walkach, zdawał sobie jednocześnie sprawę z potęgi Zakonu i zagrożenia, jakie stanowił on dla Litwy. Swymi obawami dzielił się z księciem, wzbudzając w nim także niepokój i poczucie bezradności. Zaszła w nim w tym czasie zmiana – spochmurniał, sposępniał, całymi dniami obserwował łuny pożarów i zrywał się niespokojny w nocy. Zrozpaczona Aldona, dla której stracił dawną czułość, pytała go o powód jego zmartwień, na co on mówił, że nie może spać, gdy wróg panoszy się po kraju i choć teraz są jeszcze bezpieczni, nie wiadomo, kiedy sytuacja ta może się odmienić na gorsze. Na propozycję żony, aby wyjechali w głąb Litwy, Walter uświadomił jej, że nie można w nieskończoność uciekać, gdyż tak postępowali Prusacy, aż Niemcy zajęli w końcu cały ich kraj. Oni także nigdzie nie będą bezpieczni, a poza tym, nie mogą myśleć tylko o sobie, gdyż nawet jeśli im uda się ocaleć, ich rodaków wróg będzie napadać, mordować i brać w niewolę, jak niegdyś jego. Zapytany, cóż mają począć, odpowiedział, że jest jeden sposób, aby skruszyć potęgę Zakonu, ale wyjawi go dopiero w ostateczności, gdy już nie będzie innej drogi walki i nie chciał zdradzić nic więcej. Obserwował tylko w milczeniu cierpienia ojczyzny, aż raz, wróciwszy z wyjątkowo ciężkiej bitwy, w której obie strony poniosły dotkliwe straty, lecz Zakon wzmocniony posiłkami zza morza, jeszcze większym stał się dla Litwy zagrożeniem, zdecydował się odbyć naradę z wajdelotą i Kiejstutem. Po jej zakończeniu zakomunikował Aldonie, że to ostatni wieczór, który spędzi z nią jeszcze jak za dawnych czasów, lecz nie śmiał dokończyć, co stanie się dnia następnego. Rankiem, Walter wraz z wajdelotą wyruszyli w tajemnicy przed wszystkimi, ale dostrzegłszy ich znikniecie Aldona, zabiegła im drogę w dolinie, gdzie mąż kazał jej wracać do domu, zapomnieć o nim i być szczęśliwą, gdyż jest wdową po wielkim człowieku, który dla dobra ojczyzny wyrzekł się nawet swojej ukochanej. Powiedział, że od teraz zmuszony jest błąkać się samotnie po świecie, „zdradzać, mordować, i potem ginąć śmiercią haniebną”, lecz po latach jego czyny wsławione zostaną na Litwie w pieśniach wajdelotów i żona rozpozna go wtedy w tajemniczym rycerzu, którego bohaterstwo będą opiewać. Aldona, nie rozumiejąc jego słów, czując jedynie, że ją opuszcza i że nigdy nie będzie potrafiła go zapomnieć, postanawia zamknąć się w klasztorze, do którego mąż ją odprowadza, wyjawiając po drodze swoje zamiary i nakazując milczeć o nich przed światem. Po smutnym rozstaniu kochanków, Walter odjeżdża z wajdelotą i nie znane są jego dalsze dzieje. Śpiewak ostrzega tylko w swojej pieśni, że biada mu, jeśli nie spełnił przysięgi, na próżno poświęcając swoje szczęście z Aldoną, gubiąc ją i siebie. Na koniec oznajmia jeszcze, że przyszłość pokaże ich losy, a on tymczasem skończył swoją opowieść.
Wobec przerwania historii w tak nieoczekiwanym momencie, na sali powstał szmer wśród słuchaczy, domagających się jej dalszego ciągu. Jeden tylko mistrz krzyżacki milczy, mieniąc się wzburzony na twarzy. Wtem wstaje i żąda od starca dokończenia pieśni lub lutni, aby sam mógł ją dośpiewać. Zarzuca wajdelotom, że ich piosnki są trucizną, mamiącą od dziecka nadzieją sławy i miłością ojczyzny. Ich pamięć prześladuje później już zawsze słuchacza, burząc spokój i podżegając do walki:
Zjawia się nieraz w pośrodku biesiady,
Aby krew mieszać w puchary wesela.
Słuchałem pieśni, zanadto, niestety!...
Stało się, stało; znam się, zdrajco stary;
Wygrałeś! Wojna tryumf dla poety!
Dajcie mi wina, spełnią się zamiary. [w.624-629]
Mówi, że zna koniec tej pieśni, lecz wykona inną, której nauczyli go Maurowie, gdy walczył w Kastylii. Rozkazuje starcowi grać „nutę dziecinną”, na którą zwykł zawsze nucić w dawnych, beztroskich czasach, poczym zaczyna śpiewać balladę Alpuhara. Opowiada w niej o walkach, jakie toczyły się między Maurami a Hiszpanami na półwyspie Iberyjskim i o bohaterskiej obronie Alpuhary przez wodza Arabów, Almanzora. Wobec znaczącej przewagi sił hiszpańskich i bezskutecznej próby stawiania oporu przez muzułmanów, ich dowódca uciekł, pozwalając najeźdźcy zdobyć twierdzę. Gdy Hiszpanie wydali na zamku zwycięską ucztę, zjawił się u jego bram obcy rycerz z prośbą o posłuchanie. Okazało się, że to Almanzor, wódz muzułmański, który sam postanowił się oddać w ręce wrogów i przyjąć ich wiarę. Doceniając jego męstwo i odwagę, Hiszpanie przyjęli go z otwartymi ramionami. Ten wszystkich serdecznie wyściskał, aż nagle zbladł i upadł, ukazując zebranym zsiniałe oblicze, wykrzywione okropnym grymasem. Wtedy oznajmił im, że przybył z Grenady, opanowanej przez zarazę i przyniósł im dżumę, aby zginęli tak, jak on teraz. Przestraszeni Hiszpanie uciekli z Alpuhary, lecz nim zdążyli zejść z gór, wszyscy zmarli.
Wallenrod mówi, że taka była przed laty zemsta Maurów i pyta, czy chcą poznać zemstę Litwina. Oznajmia, że czasy się zmieniły i zapewne nie zatruje on wrogom pucharów, gdyż dziś możni litewscy sami przychodzą oddawać swoje kraje, ściągając zemstę na własny lud, chociaż nie wszyscy na Litwie są zdrajcami. Coraz bardziej rozdrażniony i pijany unosi się, odrzucając lutnię i mówiąc, że nie będzie dalej śpiewać. Każe zejść z oczu staremu wajdelocie, poczym opada bezwładnie na krzesło, przewraca stół z pucharami i zasypia w upojeniu. Skonsternowani rycerze, znający zapalczywość Konrada po alkoholu, ubolewają, że jego „smutny nałóg” ujawnił się publicznie, na uczcie, przy zaproszonych gościach i szukają starca, odpowiedzialnego za uniesienie mistrza. Ten jednak wymknął się niepostrzeżenie, choć szeptano, że to może Halban przebrał się i odśpiewał Konradowi litewską piosenkę, aby go podburzyć do walki z poganami. Zagadką dla zebranych pozostał jednak powód gniewu księcia Witołda i nagłych zmian nastroju wielkiego mistrza oraz sens jego niezrozumiałej ballady.
Część V Wojna
Konrad nie może już dłużej wstrzymywać wojny z Litwą, wobec jej napaści i zdrady Witołda. Ten bowiem dowiedziawszy się na uczcie o planowanym zbrojnym wystąpieniu Krzyżaków, zmienił swój pierwotny zamiar sojuszu przeciw Jagielle i odjechał potajemnie z zamku, napadając podstępnie na leżące po drodze twierdze. Cały Zakon wystąpił więc przeciw Litwie, aby bić pogan. Z początku odnosił wyraźne zwycięstwa, zapuszczając się coraz dalej w głąb kraju, lecz kiedy wojska niemieckie wraz ze śladami wojennej pożogi znikły z zasięgu wzroku, mieszkańcy zaczęli się niepokoić o przebieg walk, gdyż nie było ani łupów ani żadnych wieści. Po kilku miesiącach, wśród śnieżnych zamieci, powrócił Konrad z garstką rycerzy, zdziesiątkowanych mrozami i głodem. Przyczynił się do klęski swoich wojsk, nie dostrzegając podstępnej taktyki Witołda, wpuszczającego go coraz dalej na litewskie stepy, po to, by po długim i bezowocnym oblężeniu Wilna, wziąć nieprzyjaciela głodem. Wallenrod zamiast, wobec widma klęski, powziąć decyzję, bądź o szturmie, bądź o powrocie, „ostygł w wojennym zapale” i nie dopuszczając do głosu podległych mu wodzów, jeździł na łowy lub rozprawiał z Halbanem. Tymczasem nastała sroga zima i Litwini zaczęli napadać na obóz najeźdźców, z którego wielki mistrz, ku hańbie całego Zakonu, uciekł w pierwszym szeregu. Zaszła w nim też pewna zmiana, bo chociaż wracał chmurny na czele rozbitych oddziałów, w jego oczach oprócz gniewu, dostrzec można było jakby przebłyski radości. Lud przerażony szemrał na taki obrót spraw, ale Konrad przekonał rycerzy, że klęska jest wynikiem Bożych wyroków. Nie wszyscy jednak uwierzyli w jego tłumaczenia. W zamkowych podziemiach zebrał się tajny trybunał, którego zadaniem było sądzić swoich władców za zbrodnie popełnione przeciw Zakonowi, a następnie wykonać uchwalony wyrok. Podczas obrad, jeden z zamaskowanych sędziów ogłosił, że są dowody, iż Konrad Wallenrod nie jest prawdziwym Wallenrodem, tylko oszustem, który przed dwunastu laty przybył na ziemie pruskie i wstąpił do orszaku hrabiego, udającego się na krucjaty, w charakterze giermka. Później hrabia zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a podejrzany o jego zabójstwo giermek uciekł z Palestyny i przybiwszy do hiszpańskich brzegów, wsławił się w potyczkach z Maurami. Wszędzie przedstawiał się imieniem Wallenroda, by na koniec przyjąć zakonne śluby i zostać wielkim mistrzem dla zguby Zakonu, zamiast bowiem walczyć z Litwinami, prowadził tajne narady z Witołdem. Dodaje, że już wcześniej były względem niego podejrzenia, gdyż śledzący go szpiedzy słyszeli kiedyś, jak rozmawiał z pustelnicą po litewsku. Wobec tak ciężkich zarzutów (zdrada, fałszerstwo, zabójstwo i herezja), sąd jednogłośnie wydał wyrok skazujący Konrada na śmierć.
Część VI Pożegnanie
W zimowy ranek Wallenrod spieszy ku pustelniczej wieży, by oznajmić Aldonie radosną nowinę o pomyślnym wypełnieniu przyrzeczenia. Pustelnica rozpoznaje głos Waltera Alfa, niedowierzając, że powrócił cały z wojny i nie musi już więcej jej opuszczać. Konrad (Alf) opowiada jej, jak udało mu się spełnić krwawą zemstę na Zakonie, który wyniszczony wojną, przez długie dziesięciolecia nie odbuduje swojej potęgi. Mówi też, że teraz już dosyć zdrad i mordów, gdyż Niemcy też są ludźmi i dosyć wycierpieli. Opowiada, jak będąc na Litwie widział ruiny zamku Kiejstuta, lecz ich dolina pozostała niezmieniona i ten widok napełnił jego serce otuchą i nadzieją na wspólną, szczęśliwą przyszłość. Mówi, że wnet każe otworzyć wieżę i zawiezie ją w rodzinne strony lub dalej, gdzie nikt ich nie znajdzie i będą mogli żyć tylko dla siebie. Aldona jednak nie zgadza się na takie rozwiązanie, odpowiadając, że już jest na to za późno, gdyż decydując się na zamurowanie w wieży, przysięgała Bogu, że nie opuści jej aż do śmierci. Obawia się także, że po tylu latach i cierpieniach, jakich zaznali, Alf nie rozpoznałby w nędznej pustelnicy dawnej Aldony, a i ona, nie chciałaby weryfikować wspomnień, jakie o nim zachowała, z obecnym obrazem. Mówi, że lepiej dla nich będzie uniknąć rozczarowań, spotykając się w znajomym kształcie, ale już na innym świecie. Jej do szczęścia wystarcza świadomość, że ukochany żyje i że może z nim rozmawiać. Prosi tylko, aby zasadził gdzieś w pobliżu rodzime brzozy, które by powtarzały jej litewskie piosenki. On już jednak nie dosłuchał jej próśb, błądząc nad brzegiem jeziora w ciężkiej zgryzocie. Nad ranem zauważył jakiś cień, przemykający w jego pobliżu, który wnet zniknął, zostawiając po sobie jedynie brzmienie słów „Biada, biada, biada”, w których Konrad rozpoznał hasło wydanego na niego wyroku. Zrozumiawszy, że czeka go rychła śmierć, udał się znów pod wieżę, aby pożegnać się z Aldoną. Polecił jej, aby obserwowała jego okno, w którym wywiesi chustkę i co wieczór będzie palił lampę. Jeśli ukochana zauważy, że chustka znikła lub lampa zgasła, znaczyć to będzie, że już nie wróci. Po tych słowach odszedł, a Aldona długo jeszcze patrzyła w ślad za nim. Wieczorem w rozmowie z Halbanem oznajmił mu, że idzie pod wieżę, lecz, jeśliby nie wrócił do rana, niech ten uchodzi z zamku, zrzuciwszy uprzednio chustę, która będzie dla Aldony znakiem jego śmierci. Wtem do bramy ktoś się dobija, krzycząc: „Biada!”. Walter rozpoznaje spiskowców, którzy szturmują jego siedzibę, wobec czego wypija napój z uprzednio przygotowanego pucharu, drugi wręczając Halbanowi. Ten w pierwszym odruchu chce wytrącić mu kielich, lecz wstrzymuje się i nad czymś jeszcze myśli. Konrad ponagla go, mówiąc, że już po nich przyszli i lada moment wedrą się do komnat, lecz ten odmawia przyjęcia napoju, mówiąc, że on przeżyje, gdyż pragnie jeszcze zamknąć mu powieki, a potem ogłosić światu sławę jego czynu, który długo będzie żył w jego pieśniach. Walter pada na poręcz okna i patrzy po raz ostatni na wieżę, po czym żegna się z Halbanem. Tymczasem do pokojów wdzierają się już spiskowcy, chcąc pojmać zdrajcę i wykonać na nim wyrok. On ostatkiem sił zrzuca płaszcz krzyżacki i depcąc go, mówi, że jest gotowy na śmierć, a jeśli chcą wysłuchać jego spowiedzi, to przyznaje się do zgubienia wojsk Zakonu, które teraz giną na Litwie z głodu i zimna:
Ja to sprawiłem; jakem wielki, dumny,
Tyle głów hydry jednym ściąć zamachem!
Jak Samson jednym wstrząśnieniem kolumny
Zburzyć gmach cały, i runąć pod gmachem! [cz.VI,w.264-267]
Następnie spojrzawszy ostatni raz na wieżę, padł bez czucia zrzucając lampę, która zgasła wraz z jego odejściem. W tej samej chwili rozległ się z wieży przeraźliwy głos, w którym dało się poznać przerwane życie. Narrator zamyka utwór stwierdzeniem, że tak kończy się pieśń o smutnych losach Aldony, które słuchacz sam sobie musi dopowiedzieć w duszy.