Recenzja filmu ,,wesele,, proszę aby była na dobrym poziomie liceum. na około 1-1,5kartke w zeszycie!
karolinakarka
9 stycznia 1973 roku odbyła się premiera „Wesela” Andrzeja Wajdy. Wielu okrzyknęło go wtedy mistrzem, a film arcydziełem. Po trzydziestu latach od premiery miałem możliwość obejrzeć tę słynną filmową adaptację dramatu Wyspiańskiego. Ekranizacje lub adaptacje jakichkolwiek dramatów są zawsze wielkimi wyzwaniami dla reżyserów. Nie inaczej było w tym przypadku. By „przetłumaczyć” sztukę teatralną złożoną z aktów i scen konieczne były pewne wyrzeczenia. Film, mimo że jest długi, pomija wiele szczegółów, kolejność wydarzeń nie odpowiada tym z dramatu. Reżyser skupił się na akcji. Andrzej Wajda nie stworzył wiernej ekranizacji, co można zauważyć już w pierwszych sekundach filmu. Akcja nie rozpoczyna się w domu Tetmajerów, lecz w Krakowie, na Rynku. Prawdopodobnie do tego posunięcia nakłoniła Wajdę „Plotka o Weselu” Tadeusza Żeleńskiego. Próżno szukać w oryginale wszechobecnego wojska na drodze do Bronowic. Dialogi bohaterów zostały z skrócone do minimum, można to zrozumieć, podstawą filmu jest obraz. Jednakże należy docenić to, że w filmie bohaterzy mówią wierszem. Zadbano tu o wszystkie szczegóły, począwszy od chłopskich ubrań, skończywszy na przewiezionych z Bronowic oryginalnych, starych meblach Rydlów. Przedstawiono okolicę, biegające kury, zniszczone sprzęty rolnicze, tamtejszą codzienność. Dominuje biel i czerwień (stroje krakowskie), zieleń i błękit (kolory sielankowej wsi). Kamera pokazuje zabawę tak, by widz mógł wziąć w niej udział, oglądając film. Osiągnięto to poprzez wiele zbliżeń oraz ujęcia z perspektywy tańczących. Rolę Pana Młodego zagrał Daniel Olbrychski, który wyśmienicie pokazał naiwnego inteligenta pochłoniętego nie mniej naiwną modą chłopomanii. W moim odczuciu niesamowicie została postarzona Panna Młoda, którą zagrała debiutująca wtedy Ewa Ziętek o urodzie i głosie (moim zdaniem) nie przypominającymi młodej, wiejskiej dziewczyny. Jasiek grany przez Marka Perepeczkę i Rachela (Maja Komorowska) są również w nieodpowiednim wieku. Według mnie oboje, by grać te role musieliby być młodsi o co najmniej dziesięć lat. Na uwagę zasługuje także Franciszek Pieczka, który wspaniale wcielił się w Czepca. Jego głos, wiek i uroda odpowiadają wiejskiemu „pieniaczowi”. Bardzo nie podobało mi się to, w jaki sposób zostały potraktowane widma w filmie. Ukazane zostały jako objaw pijaństwa lub chwilowych przemyśleń czy snów. Natomiast Wernyhora nie był ani bardzo wysoki, ani nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym – odmiennie jak w dramacie. Nie dojrzałem w nim nic więcej nad starego, łysiejącego dziadka (Artur Młodnicki), który wręcza gospodarzowi róg, podobno złoty. W dramacie nie odczytałem ewentualnych gróźb Czepca w stronę inteligencji tak, jak to zrobił Wajda. Okazało się, że chłopi zachęceni alkoholem, pragną stanąć do walki. By przekonać inteligencję do współpracy, zagrozili kosami niemal podrzynając jej gardła a raniąc Gospodarza. On wyraźnie udawał, że pamięta o wizycie Wernyhory, a inni, że słyszą np. tętent koni czy inne sygnały. Wyglądało to tak, jakby przesiąknięte alkoholem do granic możliwości chłopstwo widziało zjawy (w tym Archanioła i lud zbierający się przed kościołem) na wzór białych myszy. Dźwięk także odgrywa dużą rolę w każdym filmie. Obecna jest tu muzyka ludowa w wykonaniu zespołów Kamionka, Koronka i Opocznianka, która miała za zadanie wprowadzić widza do tamtejszego życia. Huczna muzyka w połączeniu z weselnym wrzaskiem po kilku minutach stawała się nieznośna, zagłuszała nieliczne dialogi, które przeradzały się w bełkot. Zabawa wyglądała tak, jakby w jednym miejscu zebrała się roztańczona i rozpita hołota. Być może taki efekt chciał osiągnąć Wajda. Czesław Niemen, który śpiewał chocholą pieśń, zbyt „artystycznie” potraktował swoje zadanie. Moim zdanie wystarczyłaby znana wszystkim melodia od „Stary niedźwiedź…” bez zbędnych „przeciągnięć” czy „przedłużeń” pewnych słów. Andrzej Wajda miał ambicje, żeby zrobić z „Wesela” wielki, światowy film. W tym celu skupił się na atrakcyjności dla oka, natomiast przemawiające do rozumu i serca dialogi, niestety, pominął, a przecież „(…) świętości nie szargać, bo trza, żeby święte były” jak mówił Stańczyk w dramacie. Do uatrakcyjnienia filmu Wajda potrzebował krwi, która zorganizował przypominając rabację czy tnąc kurę na podwórzu kosą. Osiągnął swój cel, otrzymał „Złote Grona” na festiwalu w Łagowie i „Srebrną Muszlę” w San Sebastian. Sądzę jednak, że po trzydziestu latach emocje związane z filmem opadły. Po obejrzeniu tej adaptacji nie nazwę ani Wajdy mistrzem, ani filmu arcydziełem. Gdyby nie patrzeć na datę premiery i produkcji, a więc oceniając film obiektywnie, postawiłbym „Wesele” w szeregu kolejnych średnio ciekawych filmów. Dramat Wyspiańskiego był według mnie bardziej interesujący i głębszy, mimo nawet tego, że został napisany wierszem, co mogło utrudnić jego odbiór.
Ekranizacje lub adaptacje jakichkolwiek dramatów są zawsze wielkimi wyzwaniami dla reżyserów. Nie inaczej było w tym przypadku. By „przetłumaczyć” sztukę teatralną złożoną z aktów i scen konieczne były pewne wyrzeczenia. Film, mimo że jest długi, pomija wiele szczegółów, kolejność wydarzeń nie odpowiada tym z dramatu. Reżyser skupił się na akcji. Andrzej Wajda nie stworzył wiernej ekranizacji, co można zauważyć już w pierwszych sekundach filmu. Akcja nie rozpoczyna się w domu Tetmajerów, lecz w Krakowie, na Rynku. Prawdopodobnie do tego posunięcia nakłoniła Wajdę „Plotka o Weselu” Tadeusza Żeleńskiego. Próżno szukać w oryginale wszechobecnego wojska na drodze do Bronowic.
Dialogi bohaterów zostały z skrócone do minimum, można to zrozumieć, podstawą filmu jest obraz. Jednakże należy docenić to, że w filmie bohaterzy mówią wierszem. Zadbano tu o wszystkie szczegóły, począwszy od chłopskich ubrań, skończywszy na przewiezionych z Bronowic oryginalnych, starych meblach Rydlów. Przedstawiono okolicę, biegające kury, zniszczone sprzęty rolnicze, tamtejszą codzienność.
Dominuje biel i czerwień (stroje krakowskie), zieleń i błękit (kolory sielankowej wsi). Kamera pokazuje zabawę tak, by widz mógł wziąć w niej udział, oglądając film. Osiągnięto to poprzez wiele zbliżeń oraz ujęcia z perspektywy tańczących.
Rolę Pana Młodego zagrał Daniel Olbrychski, który wyśmienicie pokazał naiwnego inteligenta pochłoniętego nie mniej naiwną modą chłopomanii. W moim odczuciu niesamowicie została postarzona Panna Młoda, którą zagrała debiutująca wtedy Ewa Ziętek o urodzie i głosie (moim zdaniem) nie przypominającymi młodej, wiejskiej dziewczyny. Jasiek grany przez Marka Perepeczkę i Rachela (Maja Komorowska) są również w nieodpowiednim wieku. Według mnie oboje, by grać te role musieliby być młodsi o co najmniej dziesięć lat. Na uwagę zasługuje także Franciszek Pieczka, który wspaniale wcielił się w Czepca. Jego głos, wiek i uroda odpowiadają wiejskiemu „pieniaczowi”.
Bardzo nie podobało mi się to, w jaki sposób zostały potraktowane widma w filmie. Ukazane zostały jako objaw pijaństwa lub chwilowych przemyśleń czy snów. Natomiast Wernyhora nie był ani bardzo wysoki, ani nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym – odmiennie jak w dramacie. Nie dojrzałem w nim nic więcej nad starego, łysiejącego dziadka (Artur Młodnicki), który wręcza gospodarzowi róg, podobno złoty.
W dramacie nie odczytałem ewentualnych gróźb Czepca w stronę inteligencji tak, jak to zrobił Wajda. Okazało się, że chłopi zachęceni alkoholem, pragną stanąć do walki. By przekonać inteligencję do współpracy, zagrozili kosami niemal podrzynając jej gardła a raniąc Gospodarza. On wyraźnie udawał, że pamięta o wizycie Wernyhory, a inni, że słyszą np. tętent koni czy inne sygnały. Wyglądało to tak, jakby przesiąknięte alkoholem do granic możliwości chłopstwo widziało zjawy (w tym Archanioła i lud zbierający się przed kościołem) na wzór białych myszy.
Dźwięk także odgrywa dużą rolę w każdym filmie. Obecna jest tu muzyka ludowa w wykonaniu zespołów Kamionka, Koronka i Opocznianka, która miała za zadanie wprowadzić widza do tamtejszego życia. Huczna muzyka w połączeniu z weselnym wrzaskiem po kilku minutach stawała się nieznośna, zagłuszała nieliczne dialogi, które przeradzały się w bełkot. Zabawa wyglądała tak, jakby w jednym miejscu zebrała się roztańczona i rozpita hołota. Być może taki efekt chciał osiągnąć Wajda.
Czesław Niemen, który śpiewał chocholą pieśń, zbyt „artystycznie” potraktował swoje zadanie. Moim zdanie wystarczyłaby znana wszystkim melodia od „Stary niedźwiedź…” bez zbędnych „przeciągnięć” czy „przedłużeń” pewnych słów.
Andrzej Wajda miał ambicje, żeby zrobić z „Wesela” wielki, światowy film. W tym celu skupił się na atrakcyjności dla oka, natomiast przemawiające do rozumu i serca dialogi, niestety, pominął, a przecież „(…) świętości nie szargać, bo trza, żeby święte były” jak mówił Stańczyk w dramacie. Do uatrakcyjnienia filmu Wajda potrzebował krwi, która zorganizował przypominając rabację czy tnąc kurę na podwórzu kosą. Osiągnął swój cel, otrzymał „Złote Grona” na festiwalu w Łagowie i „Srebrną Muszlę” w San Sebastian.
Sądzę jednak, że po trzydziestu latach emocje związane z filmem opadły. Po obejrzeniu tej adaptacji nie nazwę ani Wajdy mistrzem, ani filmu arcydziełem. Gdyby nie patrzeć na datę premiery i produkcji, a więc oceniając film obiektywnie, postawiłbym „Wesele” w szeregu kolejnych średnio ciekawych filmów. Dramat Wyspiańskiego był według mnie bardziej interesujący i głębszy, mimo nawet tego, że został napisany wierszem, co mogło utrudnić jego odbiór.