Brown pissze w „Aniołach” o konklawe w ten sposób, jakby nic wcześniej o nim nie czytał, co najwyżej posłyszał, że coś takiego istnieje. Wie, że elektorami są kardynałowie, jednak szacuje liczbę uczestników konklawe na stu sześćdziesięciu pięciu, jakby zapomniał o grupie starszych wiekiem purpuratów, nie posiadających już czynnego prawa wyborczego. Znacznie grubsze błędy popełnia w odniesieniu do tego, kto może zostać papieżem. Wszystko wskazuje na to, ze amerykańskiemu tropicielowi spisków w kościele wydaje sie, ze grono „kandydatów” jest zasadniczo tożsame z gronem elektorów. W rzeczywistości może być wybrany każdy mężczyzna ochrzczony, choć w praktyce wybierano jedynie duchownych. Dalej twierdzi, że wybór przez aklamację ( notabene zniesiony przez Jana Pawła II) znosi te wymyślone rygory. Brownowi wydaje się, że wybór na papieża jest równoznaczny z objęciem urzędu. W rzeczywistości elekt nie-biskup nie jest papieżem do momentu konsekracji biskupiej. “Nominacja na Wielkiego Elektora była najokrutniejszym zaszczytem w Kościele. Wybraniec nie tylko nie może zostać papieżem, ale ponadto przez wiele dni poprzedzających konklawe musi przeglądać “Universi Dominici Gregis”, sprawdzając drobne szczegóły skomplikowanych rytuałów, aby dopilnować prawidłowego przeprowadzenia wyborów.” Oczywiście istnieją kardynałowie nieformalnie zwani Wielkimi Elektorami, ale po pierwsze jest ich więcej niż jeden, po drugie nie są pozbawieni biernego prawa wyborczego, po trzecie nie spoczywa na nich cały ciężar prowadzenia elekcji. Są to po prostu kardynałowie szczególnie szanowani, których opinia jest brana przez pozostałych pod uwagę. Dalej, rolę kamerlinga, zarządzającego Kościołem podczas sede vacante, Brown powierza zwykłemu księdzu, w tym przypadku papieskiemu sekretarzowi, a nie kardynałowi, jak jest w rzeczywistości Istnieją papabili, kardynałowie mające większe szanse niż inni, ale instytucja preferiti, jest jego kolejnym zmyśleniem. Zdaniem Browna muszą oni spełniać pewne warunki: “każdy z tych kardynałów musiał (...) Władać włoskim, hiszpańskim i angielskim. Nie posiadać żadnych wstydliwych tajemnic. Mieć nie mniej niż sześćdziesiąt pięć i nie więcej niż osiemdziesiąt lat.” Gdyby tak było, kardynał Wojtyła nie miałby szans na wybór. Miał bowiem wtedy tylko 58 lat. Funkcja adwokata diabła nie ma oczywiście, jakby chciał Brown związku z konklawe, ale z procesem kanonizacyjnym. Wszelkie pertraktacje i uzgodnienia przed wyborem, które u Browna są jego integralna częścią,są zakazane przez prawo kościelne, i zagrożone ekskomuniką. Wreszcie paliusze, nie są przez papieża wręczane kardynałom, lecz metropolitom, ale pewnie dla Browna to żadna różnica. Za dużo też chyba Brown się naczytał pseudonaukowej książki “Święty Graal, święta krew”, gdyż uwierzył jej autorom, ze Oko Opatrzności jest przede wszystkim symbolem masońskim, nie zaś chrześcijańskim. Biblii natomiast chyba nigdy nie czytał, skoro przyjął, że wybitny znawca symboliki religijnej może uznać, iż dwie synogralice nie mają znaczenia symbolicznego, a pojedyncza ma przede wszystkim konotacje pogańskie. Zresztą w obydwu książkach o Langdonie Brown przypisuje temu bohaterowi prymitywny pogląd o jednoznaczności symboli religijnych. Z takim przekonaniem nie można zostać nie tylko profesorem, ale nawet magistrem żadnej z nauk o kulturze. Błędy wynikające z żenująco małej wiedzy Browna o Kościele tylko świadczą o dyletanctwie Browna, samą zaś książkę pozbawiają wiarygodności w oczach czytelników wyrobionych intelektualnie. Prawdziwym zagrożeniem jest natomiast kłamstwo, że: “Od zarania dziejów istniał głęboki rozdźwięk pomiędzy nauką a religią. Uczeni, którzy otwarcie mówili o swoich odkryciach, byli mordowani przez Kościół za ujawnianie prawd naukowych. Religia zawsze prześladowała naukę.” Tu nie wystarczy uśmiechnąć sie z politowaniem. Oczywiście wszyscy doskonale wiedzą, ze ksiądz kanonik Mikołaj Kopernik nie został przez nikogo zamordowany, a już na pewno nieprzez Kościól, którego był duchownym i dostojnikiem, i z którego hierarchią żył w doskonałych stosunkach. Są jednak pseudonaukowcy, którzy śmią twierdzić, iż z ledwością uniknął stosu. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Swoje dzieło „O obrotach” zadedykował on Papieżowi Pawłowi III, otrzymał też na nie Imprimatur biskupie, a w roku publikacji został mianowany członkiem Akademii Papieskiej w Rzymie. Za bohatera szczególnych prześladowań kościelnych obrał Brown Galileusza. Jak wielu innych antykościelnych pisarzy czyni z niego męczennika inkwizycji, wykazując się zupełną ignorancją na temat sytuacji teorii kopernikańskiej w trakcie jego procesu. Otóż trzeba pamiętać, że wtedy teoria heliocentryczna była tylko hipotezą, nie mającą poparcia w wynikach obliczeń pozycji ciał niebieskich. Dopiero Kepler rozwiązał ten problem. Kompletna brednię pisze tez Brown, że Galileusz został de facto skazany za głoszenie eliptyczności orbit, co było nie do przyjęcia dla Kościoła przywiązanego do przekonania o doskonałości okręgu. Trudno o większą bzdurę. W rzeczywistości to nie kościół, a Galileusz głosił kolistość orbit. Gdyby przyjął odkrycia Keplera o eliptyczności tychże pewnie by sie na procesie wybronił. Kościół dopuszczał więc głoszenie teorii heliocentrycznej jako teorii, nie pozwalał natomiast na traktowanie jej w kategoriach pewników, dopóki nie została udowodniona. Istnieli bowiem ludzie, tacy jak Giordano Bruno, którzy próbowali wykorzystać heliocentryzm przeciw Kościołowi i jego nauce. Dziś może się to wydawać dziwne, ale czterysta lat temu głoszenie takich teorii było działaniem rewolucyjnym nie tylko w religijnym, ale i w politycznym sensie. Działania Bruna rzeczywiście zresztą owocowały wywrotowym fermentem politycznym o ogólnoeuropejskim zasięgu, za co zresztą został on stracony, a nie za heliocentryzm, jak się często błędnie głosi. W świecie urojeń Browna pogodzenie nauki i religii jest nie tylko niemożliwe, ale tez niechciane ani przez naukowców, ani przez duchownych. Wedle Browna naukowcy żywią przekonania, że “Łączenie nauki i Boga jest największym naukowym świętokradztwem.” Szczególne oburzenie miała wzbudzać stworzona przez owego księdza naukowca dyscyplina zwana teofizyką. Brown oczywiście przeoczył, że rudymenta takiej dyscypliny stworzyli juz pół wieku temu uczeni tej miary jako fizycy, jak Werner von Heisenberg, czy Carl Friedrich von Weizsaecker. Dowodzi to tylko, że z tą tematyką również nie raczył się gruntowniej zapoznać. A zasady sztuki pisarskiej wszak powiadają, ze pisać powinno sie o rzeczach sobie znanych. to o to chodziło???
Brown pissze w „Aniołach” o konklawe w ten sposób, jakby nic wcześniej o nim nie czytał, co najwyżej posłyszał, że coś takiego istnieje. Wie, że elektorami są kardynałowie, jednak szacuje liczbę uczestników konklawe na stu sześćdziesięciu pięciu, jakby zapomniał o grupie starszych wiekiem purpuratów, nie posiadających już czynnego prawa wyborczego. Znacznie grubsze błędy popełnia w odniesieniu do tego, kto może zostać papieżem. Wszystko wskazuje na to, ze amerykańskiemu tropicielowi spisków w kościele wydaje sie, ze grono „kandydatów” jest zasadniczo tożsame z gronem elektorów. W rzeczywistości może być wybrany każdy mężczyzna ochrzczony, choć w praktyce wybierano jedynie duchownych. Dalej twierdzi, że wybór przez aklamację ( notabene zniesiony przez Jana Pawła II) znosi te wymyślone rygory. Brownowi wydaje się, że wybór na papieża jest równoznaczny z objęciem urzędu. W rzeczywistości elekt nie-biskup nie jest papieżem do momentu konsekracji biskupiej.
“Nominacja na Wielkiego Elektora była najokrutniejszym zaszczytem w Kościele. Wybraniec nie tylko nie może zostać papieżem, ale ponadto przez wiele dni poprzedzających konklawe musi przeglądać “Universi Dominici Gregis”, sprawdzając drobne szczegóły skomplikowanych rytuałów, aby dopilnować prawidłowego przeprowadzenia wyborów.” Oczywiście istnieją kardynałowie nieformalnie zwani Wielkimi Elektorami, ale po pierwsze jest ich więcej niż jeden, po drugie nie są pozbawieni biernego prawa wyborczego, po trzecie nie spoczywa na nich cały ciężar prowadzenia elekcji. Są to po prostu kardynałowie szczególnie szanowani, których opinia jest brana przez pozostałych pod uwagę. Dalej, rolę kamerlinga, zarządzającego Kościołem podczas sede vacante, Brown powierza zwykłemu księdzu, w tym przypadku papieskiemu sekretarzowi, a nie kardynałowi, jak jest w rzeczywistości
Istnieją papabili, kardynałowie mające większe szanse niż inni, ale instytucja preferiti, jest jego kolejnym zmyśleniem. Zdaniem Browna muszą oni spełniać pewne warunki: “każdy z tych kardynałów musiał (...) Władać włoskim, hiszpańskim i angielskim. Nie posiadać żadnych wstydliwych tajemnic. Mieć nie mniej niż sześćdziesiąt pięć i nie więcej niż osiemdziesiąt lat.” Gdyby tak było, kardynał Wojtyła nie miałby szans na wybór. Miał bowiem wtedy tylko 58 lat. Funkcja adwokata diabła nie ma oczywiście, jakby chciał Brown związku z konklawe, ale z procesem kanonizacyjnym. Wszelkie pertraktacje i uzgodnienia przed wyborem, które u Browna są jego integralna częścią,są zakazane przez prawo kościelne, i zagrożone ekskomuniką. Wreszcie paliusze, nie są przez papieża wręczane kardynałom, lecz metropolitom, ale pewnie dla Browna to żadna różnica. Za dużo też chyba Brown się naczytał pseudonaukowej książki “Święty Graal, święta krew”, gdyż uwierzył jej autorom, ze Oko Opatrzności jest przede wszystkim symbolem masońskim, nie zaś chrześcijańskim. Biblii natomiast chyba nigdy nie czytał, skoro przyjął, że wybitny znawca symboliki religijnej może uznać, iż dwie synogralice nie mają znaczenia symbolicznego, a pojedyncza ma przede wszystkim konotacje pogańskie. Zresztą w obydwu książkach o Langdonie Brown przypisuje temu bohaterowi prymitywny pogląd o jednoznaczności symboli religijnych. Z takim przekonaniem nie można zostać nie tylko profesorem, ale nawet magistrem żadnej z nauk o kulturze. Błędy wynikające z żenująco małej wiedzy Browna o Kościele tylko świadczą o dyletanctwie Browna, samą zaś książkę pozbawiają wiarygodności w oczach czytelników wyrobionych intelektualnie. Prawdziwym zagrożeniem jest natomiast kłamstwo, że: “Od zarania dziejów istniał głęboki rozdźwięk pomiędzy nauką a religią. Uczeni, którzy otwarcie mówili o swoich odkryciach, byli mordowani przez Kościół za ujawnianie prawd naukowych. Religia zawsze prześladowała naukę.” Tu nie wystarczy uśmiechnąć sie z politowaniem. Oczywiście wszyscy doskonale wiedzą, ze ksiądz kanonik Mikołaj Kopernik nie został przez nikogo zamordowany, a już na pewno nieprzez Kościól, którego był duchownym i dostojnikiem, i z którego hierarchią żył w doskonałych stosunkach. Są jednak pseudonaukowcy, którzy śmią twierdzić, iż z ledwością uniknął stosu. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Swoje dzieło „O obrotach” zadedykował on Papieżowi Pawłowi III, otrzymał też na nie Imprimatur biskupie, a w roku publikacji został mianowany członkiem Akademii Papieskiej w Rzymie. Za bohatera szczególnych prześladowań kościelnych obrał Brown Galileusza. Jak wielu innych antykościelnych pisarzy czyni z niego męczennika inkwizycji, wykazując się zupełną ignorancją na temat sytuacji teorii kopernikańskiej w trakcie jego procesu. Otóż trzeba pamiętać, że wtedy teoria heliocentryczna była tylko hipotezą, nie mającą poparcia w wynikach obliczeń pozycji ciał niebieskich. Dopiero Kepler rozwiązał ten problem. Kompletna brednię pisze tez Brown, że Galileusz został de facto skazany za głoszenie eliptyczności orbit, co było nie do przyjęcia dla Kościoła przywiązanego do przekonania o doskonałości okręgu. Trudno o większą bzdurę. W rzeczywistości to nie kościół, a Galileusz głosił kolistość orbit. Gdyby przyjął odkrycia Keplera o eliptyczności tychże pewnie by sie na procesie wybronił. Kościół dopuszczał więc głoszenie teorii heliocentrycznej jako teorii, nie pozwalał natomiast na traktowanie jej w kategoriach pewników, dopóki nie została udowodniona. Istnieli bowiem ludzie, tacy jak Giordano Bruno, którzy próbowali wykorzystać heliocentryzm przeciw Kościołowi i jego nauce. Dziś może się to wydawać dziwne, ale czterysta lat temu głoszenie takich teorii było działaniem rewolucyjnym nie tylko w religijnym, ale i w politycznym sensie. Działania Bruna rzeczywiście zresztą owocowały wywrotowym fermentem politycznym o ogólnoeuropejskim zasięgu, za co zresztą został on stracony, a nie za heliocentryzm, jak się często błędnie głosi. W świecie urojeń Browna pogodzenie nauki i religii jest nie tylko niemożliwe, ale tez niechciane ani przez naukowców, ani przez duchownych. Wedle Browna naukowcy żywią przekonania, że “Łączenie nauki i Boga jest największym naukowym świętokradztwem.” Szczególne oburzenie miała wzbudzać stworzona przez owego księdza naukowca dyscyplina zwana teofizyką. Brown oczywiście przeoczył, że rudymenta takiej dyscypliny stworzyli juz pół wieku temu uczeni tej miary jako fizycy, jak Werner von Heisenberg, czy Carl Friedrich von Weizsaecker. Dowodzi to tylko, że z tą tematyką również nie raczył się gruntowniej zapoznać. A zasady sztuki pisarskiej wszak powiadają, ze pisać powinno sie o rzeczach sobie znanych. to o to chodziło???