Miał Apollo jedną słabość. Nie znosił, gdy ktoś krytycznie wypowiadał się na temat jego umiejętności, szczególnie jeśli chodziło o grę na cytrze. Był bowiem, w swoim mniemaniu, doskonały. Przekonał się o tym Marsjasz, młody pasterz i jednocześnie mistrz gry na flecie. Któregoś dnia, siedząc w gronie przyjaciół i popijając dobre wino, rozgadał się Marsjasz o swoim talencie muzycznym. Niejako w żartach, rzucił uwagę "jestem w tym lepszy nawet od samego syna Latony". Towarzysze biesiady spojrzeli na siebie ze strachem. Wiedzieli, że lepiej nie wywoływać nieszczęścia, niepotrzebnie prowokując któregokolwiek z bogów. Nic się jednak nie stało i zakrapiana zabawa wkrótce dobiegła końca, a jej uczestnicy rozeszli się do domów. Następnego ranka Marsjasz wyszedł razem ze swoim stadem na obfite w soczystą trawę stoki góry Nyza. Rozkoszował się jasnym słońcem które mimo wczesnej pory mocno przygrzewało. Nagle zorientował się, że nie stoi na łące sam. Obok niego, niczym spod ziemi, wyrósł piękny młodzieniec, dzierżący w ręku cytrę. Tajemniczy przybysz chwilę wpatrywał się badawczo w Marsjasza, potem przemówił: -Tyś jest Marsjasz, który uważa się za najbieglejszego w sztuce gry na flecie? Marsjasz przytaknął w milczeniu, przypomniał sobie bowiem wczorajsze słowa, wypowiedziane pod wpływem alkoholu, i zorientował się, że ma do czynienia z samym synem bogini Latony. Zadrżał ze strachu, gdy bóg zaproponował mu zawody muzyczne, ale po chwili wróciła mu pewność siebie i przyjął wyzwanie. -Jest jeszcze jeden warunek, a właściwie dwa - rzekł Apollo. - Ja zagram na swej cytrze, ty na twoim flecie. Sędziami naszych zmagań będą pasterze i pasterki, których zaraz zawołamy. A teraz kwestia ostatnia. Ten, kto zostanie uznany za zwycięzcę, będzie mógł zrobić z pokonanym to, co uzna za stosowne. Zgadzasz się, czy strach cię obleciał? Marsjasz po raz drugi skinął głową, akceptując warunki rywalizacji. I stało się tak, jak chciał Apollo. Z pobliskich pastwisk i łąk zostali wezwani chłopcy i dziewczęta, strzegący swoich stad. Zasiedli pod wielkim drzewem i wsparli głowy na dłoniach. Zaczęli słuchać obu muzyków. Pierwszy zagrał Marsjasz. Wydobywał ze swojego instrumentu cudowne dźwięki, w których było łkanie porzuconych i śmiech szczęśliwych, szept miłosnej przysięgi i tryumfalny okrzyk myśliwego wracającego z upolowaną zwierzyną. Słuchający gry Marsjasz usłyszeli w muzyce fletu szmer strumyka, powiew wiatru, głosy leśnych bestii oraz śpiew ptaków. To było prawdziwe misterium. Gdy Marsjasz skończył, wszyscy siedzieli nieruchomo, rozpamiętując ostatnie brzmienie usłyszanej melodii. Wtedy przed sędziów i gapiów wystąpił Apollo ze swą cytrą. Zagrał i jednocześnie zaśpiewał. Jego muzyka i jego pieśń dotarły w głąb duszy każdego, kto siedział w pobliżu. Marsjasz wzruszył się i zadziwiał, Apollo wręcz rządził uczuciami słuchaczy. Pieśń, którą wykonał, była czystą doskonałością. Nie można w niej było zmienić ani jednej nutki, ani jednego dźwięku. Wszystko było idealne, wzorcowe, absolutne. Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości co do werdyktu jurorów. Przyznali on zwycięstwo synowi Latony. Zgodnie z umową, Apollo mógł teraz zrobić z Marsjaszem wszystko, co mu przyjdzie do głowy. Zebrani na łące byli przekonani, że hardego młodzieńca spotka jakaś symboliczna kara. Jakież było ich zdumienie, a potem wręcz przerażenie, gdy Apollo schwycił Marsjasza za ręce, związał je, a następnie sznur przerzucił przez gruby konar drzewa, pod którym odbywał się muzyczny pojedynek. Ciało Marsjasza zostało podciągnięte do góry, tak, że stopy znalazły się nieco nad ziemią. Zawieszonego w ten sposób flecistę, Apollo zaczął... żywcem obdzierać ze skóry Niewyobrażalne były cierpienia Marsjasza, straszliwy był jego krzyk, a właściwie wrzask oszalałego z bólu człowieka. Apollo był niewzruszony. Swą okrutną pracę doprowadził do końca, czyli do momentu, w którym zdarł ostatnie pasmo skóry z nogi wiszącego człowieka. Marsjasz umarł cierpiąc męki, jakich nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. W ten sposób Apollo ukarał rywala i konkurenta do miana najlepszego muzyka.
Miał Apollo jedną słabość. Nie znosił, gdy ktoś krytycznie wypowiadał się na temat jego umiejętności, szczególnie jeśli chodziło o grę na cytrze. Był bowiem, w swoim mniemaniu, doskonały. Przekonał się o tym Marsjasz, młody pasterz i jednocześnie mistrz gry na flecie. Któregoś dnia, siedząc w gronie przyjaciół i popijając dobre wino, rozgadał się Marsjasz o swoim talencie muzycznym. Niejako w żartach, rzucił uwagę "jestem w tym lepszy nawet od samego syna Latony". Towarzysze biesiady spojrzeli na siebie ze strachem. Wiedzieli, że lepiej nie wywoływać nieszczęścia, niepotrzebnie prowokując któregokolwiek z bogów. Nic się jednak nie stało i zakrapiana zabawa wkrótce dobiegła końca, a jej uczestnicy rozeszli się do domów.
Następnego ranka Marsjasz wyszedł razem ze swoim stadem na obfite w soczystą trawę stoki góry Nyza. Rozkoszował się jasnym słońcem które mimo wczesnej pory mocno przygrzewało. Nagle zorientował się, że nie stoi na łące sam. Obok niego, niczym spod ziemi, wyrósł piękny młodzieniec, dzierżący w ręku cytrę. Tajemniczy przybysz chwilę wpatrywał się badawczo w Marsjasza, potem przemówił:
-Tyś jest Marsjasz, który uważa się za najbieglejszego w sztuce gry na flecie?
Marsjasz przytaknął w milczeniu, przypomniał sobie bowiem wczorajsze słowa, wypowiedziane pod wpływem alkoholu, i zorientował się, że ma do czynienia z samym synem bogini Latony. Zadrżał ze strachu, gdy bóg zaproponował mu zawody muzyczne, ale po chwili wróciła mu pewność siebie i przyjął wyzwanie.
-Jest jeszcze jeden warunek, a właściwie dwa - rzekł Apollo. - Ja zagram na swej cytrze, ty na twoim flecie. Sędziami naszych zmagań będą pasterze i pasterki, których zaraz zawołamy. A teraz kwestia ostatnia. Ten, kto zostanie uznany za zwycięzcę, będzie mógł zrobić z pokonanym to, co uzna za stosowne. Zgadzasz się, czy strach cię obleciał?
Marsjasz po raz drugi skinął głową, akceptując warunki rywalizacji. I stało się tak, jak chciał Apollo. Z pobliskich pastwisk i łąk zostali wezwani chłopcy i dziewczęta, strzegący swoich stad. Zasiedli pod wielkim drzewem i wsparli głowy na dłoniach. Zaczęli słuchać obu muzyków. Pierwszy zagrał Marsjasz. Wydobywał ze swojego instrumentu cudowne dźwięki, w których było łkanie porzuconych i śmiech szczęśliwych, szept miłosnej przysięgi i tryumfalny okrzyk myśliwego wracającego z upolowaną zwierzyną. Słuchający gry Marsjasz usłyszeli w muzyce fletu szmer strumyka, powiew wiatru, głosy leśnych bestii oraz śpiew ptaków. To było prawdziwe misterium. Gdy Marsjasz skończył, wszyscy siedzieli nieruchomo, rozpamiętując ostatnie brzmienie usłyszanej melodii.
Wtedy przed sędziów i gapiów wystąpił Apollo ze swą cytrą. Zagrał i jednocześnie zaśpiewał. Jego muzyka i jego pieśń dotarły w głąb duszy każdego, kto siedział w pobliżu. Marsjasz wzruszył się i zadziwiał, Apollo wręcz rządził uczuciami słuchaczy. Pieśń, którą wykonał, była czystą doskonałością. Nie można w niej było zmienić ani jednej nutki, ani jednego dźwięku. Wszystko było idealne, wzorcowe, absolutne. Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości co do werdyktu jurorów. Przyznali on zwycięstwo synowi Latony. Zgodnie z umową, Apollo mógł teraz zrobić z Marsjaszem wszystko, co mu przyjdzie do głowy.
Zebrani na łące byli przekonani, że hardego młodzieńca spotka jakaś symboliczna kara. Jakież było ich zdumienie, a potem wręcz przerażenie, gdy Apollo schwycił Marsjasza za ręce, związał je, a następnie sznur przerzucił przez gruby konar drzewa, pod którym odbywał się muzyczny pojedynek. Ciało Marsjasza zostało podciągnięte do góry, tak, że stopy znalazły się nieco nad ziemią. Zawieszonego w ten sposób flecistę, Apollo zaczął... żywcem obdzierać ze skóry Niewyobrażalne były cierpienia Marsjasza, straszliwy był jego krzyk, a właściwie wrzask oszalałego z bólu człowieka. Apollo był niewzruszony. Swą okrutną pracę doprowadził do końca, czyli do momentu, w którym zdarł ostatnie pasmo skóry z nogi wiszącego człowieka. Marsjasz umarł cierpiąc męki, jakich nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. W ten sposób Apollo ukarał rywala i konkurenta do miana najlepszego muzyka.