Ledenda o smoku wawelskim. Odpowiedz na pytania na podstawie tekstu 2. Jak wyglądał smok? 3. Dlaczego mieszkańcy Krakowa bali się smoka? 4. Kto pokonał smoka? 5. W jaki sposób szewczyk pokonał smoka? Tu tekst: Legenda o smoku wawelskim. Dawno temu, gdy polskimi ziemiami rządził król Krak, w Krakowie pojawił się smok. Było to ogromne zwierzę, o zielonej skórze, długim ogonie i paszczy wypełnionej ostrymi zębami. Smok zadomowił się w jamie pod zamkiem i żądał, aby raz w tygodniu składano mu ofiarę w postaci krowy. Jeżeli nie spełniono jego zachcianki, porywał ludzi. Na mieszkańców Krakowa padł blady strach, jednak znalazło się kilku śmiałków, którzy twierdzili, że zdołają pokonać smoka. Niestety żaden z nich nie wracał z wyprawy do jamy potwora. Zarówno król, jak i poddani stracili już nadzieję na ratunek. Co tydzień stada bydła boleśnie się kurczyły, gdyż smok wymagał zawsze najdorodniejszych sztuk. Martwiono się, co będzie, gdy pożre już wszystkie krowy. Gdy wydawało się, że wszystko już stracone i lud Krakowa czeka zagłada, na dworze Kraka pojawił się ubogi szewczyk. - Panie mój, myślę, że jestem w stanie pokonać dręczącego Was smoka - zwrócił się do króla, nisko się kłaniając. W królewskiej sali rozbrzmiały śmiechy rycerzy. - Patrzcie go, śmiałek się znalazł. - Nie wiesz, że smoka nikt nie jest w stanie pokonać? - Zabił już wielu wybitnych wojaków! Jak możesz się z nimi równać? Jednak Krak był mądrym władcą i wiedział, że nie można marnować żadnej szansy na uwolnienie się od groźnej bestii. - Dobrze, szewczyku. Pokonaj smoka, a zostaniesz sowicie nagrodzony. Szewczyk ukłonił się i odszedł, obmyślając swój plan. Niebawem wszystko miał już przygotowane. Zabił najdorodniejszego barana, jakiego udało mu się znaleźć, a potem wypchał go siarką i dokładnie zaszył. Zarzucił sobie go na plecy i udał się w kierunku smoczej jamy.Najciszej jak tylko potrafił zakradł się do samego wejścia, rzucił wypchanego barana i uciekł. Wkrótce z groty wyszedł smok, zwabiony zapachem świeżego mięsa i dostrzegając barana, natychmiast go pożarł. Siarka ukryta w zwierzęciu od razu zaczęła działać, powodując u smoka ogromne pragnienie. Rzucił się w kierunku Wisły i pił, pił, pił, pił...Wydawało się, że jeszcze chwila i wypije całą Wisłę! I wtedy nagle rozległ się ogromny huk. Smok wypił tak dużo wody, że po prostu pękł. Pomysłowy chłopiec został bohaterem całego miasta, a król sowicie go wynagrodził. W Krakowie zaś do dziś, u stóp Wawelu, można zobaczyć Smoczą Jamę i ziejącą ogniem figurę wawelskiego smoka, upamiętniającą bohaterski czyn szewczyka.
Answer
Napiszę ramowy plan wydarzeń - 0d 8 do 11 pkt. - w oparciu o "Legendę o Bazyliszku" DAJE NAJ I DZK W PROFILU I W ODPOWIEDZI tu tekst: Dawno, dawno temu w lochach średniowiecznej Warszawy żył straszny potwór Bazyliszek. Był wielki, ogromny, miał skrzydła jak nietoperz, ogon jak krokodyl, łapy zakończone szponami i takie oczy, że na kogo tylko spojrzał, ten od razu zamieniał się w kamień. – Bazyliszkowy wzrok… – mówili ludzie. Szeptem, ze strachem, żeby potwór nie usłyszał. Żeby żadne słowo nie doszło do lochu, w którym spędzał całe dnie. Bo za dnia nigdy z podziemi nie wychodził. – Śpi… – mówili ludzie i z niepokojem patrzyli na ratuszowy zegar. – Ach, żeby spał jak najdłużej! Żeby choć raz przespał noc! Żeby i nam pozwolił spać spokojnie! Ale noce nie były spokojne. O północy, niemal jednocześnie z ostatnim uderzeniem zegara, ziemia zaczynała drżeć, kamienie przewalały się z łoskotem, a ludzie zaryglowani w domach szeptali jeden do drugiego: – Obudził się… Idzie… Wyszedł z lochu… Żeby tylko ominął nasz dom. I zatykali sobie uszy, żeby nie słyszeć łopotu skrzydeł i głosu Bazyliszka. Ale głos docierał wszędzie. Niski, złowrogi, przerywany chichotem i wyciem: – Kamień na kamieniu, na kamieniu kamień, wszystko co na drodze zmiażdżę, zgniotę, złamię. Moje skrzydła ciężkie i grube pazury, zerwę wszystkie dachy, porozbijam mury. To, co było żywe, niech się martwe stanie. Kamień na kamieniu, na kamieniu kamień. A potem był już tylko świst, gwizd, łomot, spadających dachówek, trzask przewracanych straganów, waliły się płoty, ściany domów trzeszczały, z kominów leciały cegły, płonące żagwie rozniecały pożary. Ludzki dobytek zmieniał się w ruinę, a ludzie byli bezradni. Próbowali różnych sposobów, żeby przebłagać Bazyliszka – składali mu okup, przed wejściem do lochu kładli jedzenie: tłuste kury, gęsi, barany. Nic nie pomagało. Niektórzy nawet mówili, że po tym jedzeniu Bazyliszek ma jeszcze większą siłę, jeszcze mocniej młóci powietrze wielkimi skrzydłami, jeszcze większe zniszczenie powoduje. Odczyniali czary, szeptali zaklęcia, próbowali święconej wody – wszystko na nic. Ani przebłagać się nie dał, ani walczyć z nim nie było można. Ba, znaleźli się śmiałkowie, którzy szli do lochów. Kilku z nich sam burmistrz wysłał, obiecując sowitą nagrodę. Uzbrojeni byli po zęby, ale żaden nie wrócił. A broń, z którą szli do lochów, znajdowano potem na progach ich domów – pogiętą, połamaną, do niczego niezdatną. Jakby Bazyliszek rzucił ją tam na znak, na przestrogę, na dowód swojej siły. Lęk chwytał ludzi za gardło. – Broń zniszczył, a ludzi zmienił w głazy… Do końca świata spod ziemi nie wyjdą. Stoją tam w kamienne posągi obróceni… – Na Bazyliszka nie ma sposobu – tłumaczyły matki synom, a siostry przestrzegały braci: – Nikomu sie nie uda! Ale chłopakom myśl o Bazyliszku nie dawała spokoju. I tak sie zdarzyło, że jeden z nich, bardzo jeszcze młody, bo zaledwie piętnastoletni Marek, powiedział któregoś dnia do swojej siostry Magdy: – Bazyliszek ma takie oczy, że na kogo spojrzy, ten obraca się w kamień. Więc ja, gdybym tam szedł, to to bym wziął nie tylko miecz, ale i tarczę. Tarczą bym się zasłonił, żeby mnie nie widział, i łubudu! na niego! – Nie pleć głupstw! Na razie nie dorosłeś jeszcze do miecza i tarczy, a jak dorośniesz, to mam nadzieję, że zmądrzejesz!- zgromiła go Magda. I poszła spać, ani przez chwilkę nie przypuszczając, że brat jeszcze tej samej nocy zakradnie się do komnaty ojca, że weźmie stamtąd miech i tarczę, że cichaczem wymknie się z domu… Spała tak mocno, że nie słyszała ani ratuszowego zegara wydzwaniającego północ, ani łopotu skrzydeł Bazyliszka. A rano obudził ją płacz matki: – Marka nie ma! Wybiegła przed dom. Na progu leżał połamany miecz, strzaskana tarcza. I kamień. Płaski, ciemny kamień przeorany pazurami Bazyliszka, zgnieciony jego łapą. Jakby na dowód, że taki właśnie los spotkał tych, którzy próbowali z nim walczyć. ” Więc Marka nie ma już wśród żywych…?” – Nie!- krzyknęła Magda – On żyje! Na pewno żyje! Rzuciła sie między ludzi. Z płaczem, z krzykiem, z błaganiem: – Mój brat poszedł do Bazyliszka! Róbcie coś! Pomóżcie! Ratujcie! Odwracali się od niej mówiąc: – Dla tych, co idą do lochu, nie ma ratunku. Nikt nie da rady. Zabiegała im drogę, chwytała za ręce, próbowała przekonać. – Ja wiem.. -mówiła- jeden człowiek nie da rady, ale jakby wszyscy poszli… Jakby całe miasto stanęło do walki… Nie chcieli słuchać. Szli do swoich codziennych zajęć, rozkładali kramy na rynku, otwierali stragany. Szewc nawoływał do kupna butów: – Buty, buty, buciczki miękkie jak rękawiczki! Garncarki zachwalały garnki: – Do garnków, do garnków, panowie, panie! Garnuszki piękne! Garnuszki tanie! Sprzedawca luster podsuwał lusterka: – Lustro nie kłamie, panie, panowie. Lustro doradzi! Lustro podpowie! I nagle – Magda aż wstrzymała oddech, bo w jednym z tych luster zobaczyła coś dziwnego. Jakby odbicie swoich myśli. I usłyszała szept: – Rycerze walczą mieczem, bo to jest ich męska rzecz, dla słabych rąk kobiecych za ciężki każdy miecz. Nic mieczem nie zwojujesz, więc weź lusterko w dłoń – lusterko dla kobiety to niezawodna broń! Magda nie zastanawiała sie ani przez chwilkę. – Bazyliszek ma złe oczy. Na kogo spojrzy, ten obraca się w kamień. Więc jeśli spojrzy na siebie… Chwyciła lustro. Wbiegła do lochu. W mroku. W ciemności. W kamienny korytarz. Między kamienne posągi, które stały wzdłuż ścian. I nagle z daleka, jakby z głębi studni, usłyszała ryk Bazyliszka: – Kto tu przyszedł, ten nie wróci, zaraz w kamień się obróci! Przywarła do kamieni. Wstrzymała oddech. Zasłoniła się lustrem. Nogi jej dygotały, ręce trzęsły się jak w febrze. „O Boże, żebym tylko nie upuściła lustra! Żeby tylko nie upadło!” Zamknęła oczy. Zbliżał się. Szedł. Słyszała jego kroki. Głos: – Gdzie masz tarczę? Gdzie masz miecz? Widzę jakąś dziwną rzecz. Jakiś potwór patrzy na mnie, zaraz mu nauczkę dam, zaraz go zaćmienie w kamień. Auuuuu! Kto to? – To ty sam! Zamieniałeś ludzi w kamień, teraz sam się w skałę zamień! – krzyknęła Magda i lustro wyleciało jej z rąk. Rozbiło się na kawałki, na sto słonecznych promieni. W lochu zrobiło się jasno, posągi przemieniły się w ludzi. Wszyscy wołali: – Jesteśmy ocaleni! Dziewczyna nas uratowała! Bazyliszek skamieniał, a myśmy ożyli! Marek tulił ja w ramionach, a ona płakała. Wielkimi łzami z wielkiej radości, że wszystko się tak dobrze skończyło, i malutkimi łezkami z małego smuteczku, że lustro się stłukło. Było takie ładne! Ale nie martwcie się. W pięć minut później Marek kupił jej jeszcze ładniejsze. I od tego czasu lustra stały sie ulubioną bronią warszawianek. Aha, i jeszcze coś. Jeśli ktoś powie wam, że to nie dziewczyna poszła z lustrem do lochu Bazyliszka, tylko chłopak – nie wierzcie! Lustro w rekach chłopaka??? Nie, nie, w takie bajki żadna dziewczyna nie uwierzy! HELP MAM TO NA TERAZ
Answer
napiszę ramowy plan wydarzeń - 0d 8 do 11 pkt. - w oparciu o "Legendę o Bazyliszku" DAJE NAJ I DZK W PROFILU I W ODPOWIEDZItu tekst:Dawno, dawno temu w lochach średniowiecznej Warszawy żył straszny potwór Bazyliszek. Był wielki, ogromny, miał skrzydła jak nietoperz, ogon jak krokodyl, łapy zakończone szponami i takie oczy, że na kogo tylko spojrzał, ten od razu zamieniał się w kamień. – Bazyliszkowy wzrok… – mówili ludzie. Szeptem, ze strachem, żeby potwór nie usłyszał. Żeby żadne słowo nie doszło do lochu, w którym spędzał całe dnie. Bo za dnia nigdy z podziemi nie wychodził. – Śpi… – mówili ludzie i z niepokojem patrzyli na ratuszowy zegar. – Ach, żeby spał jak najdłużej! Żeby choć raz przespał noc! Żeby i nam pozwolił spać spokojnie!Ale noce nie były spokojne. O północy, niemal jednocześnie z ostatnim uderzeniem zegara, ziemia zaczynała drżeć, kamienie przewalały się z łoskotem, a ludzie zaryglowani w domach szeptali jeden do drugiego: – Obudził się… Idzie… Wyszedł z lochu… Żeby tylko ominął nasz dom.I zatykali sobie uszy, żeby nie słyszeć łopotu skrzydeł i głosu Bazyliszka. Ale głos docierał wszędzie. Niski, złowrogi, przerywany chichotem i wyciem:– Kamień na kamieniu,na kamieniu kamień,wszystko co na drodzezmiażdżę, zgniotę, złamię.Moje skrzydła ciężkiei grube pazury,zerwę wszystkie dachy,porozbijam mury.To, co było żywe,niech się martwe stanie.Kamień na kamieniu,na kamieniu kamień. A potem był już tylko świst, gwizd, łomot, spadających dachówek, trzask przewracanych straganów, waliły się płoty, ściany domów trzeszczały, z kominów leciały cegły, płonące żagwie rozniecały pożary. Ludzki dobytek zmieniał się w ruinę, a ludzie byli bezradni. Próbowali różnych sposobów, żeby przebłagać Bazyliszka – składali mu okup, przed wejściem do lochu kładli jedzenie: tłuste kury, gęsi, barany. Nic nie pomagało. Niektórzy nawet mówili, że po tym jedzeniu Bazyliszek ma jeszcze większą siłę, jeszcze mocniej młóci powietrze wielkimi skrzydłami, jeszcze większe zniszczenie powoduje. Odczyniali czary, szeptali zaklęcia, próbowali święconej wody – wszystko na nic. Ani przebłagać się nie dał, ani walczyć z nim nie było można. Ba, znaleźli się śmiałkowie, którzy szli do lochów. Kilku z nich sam burmistrz wysłał, obiecując sowitą nagrodę. Uzbrojeni byli po zęby, ale żaden nie wrócił. A broń, z którą szli do lochów, znajdowano potem na progach ich domów – pogiętą, połamaną, do niczego niezdatną. Jakby Bazyliszek rzucił ją tam na znak, na przestrogę, na dowód swojej siły. Lęk chwytał ludzi za gardło. – Broń zniszczył, a ludzi zmienił w głazy… Do końca świata spod ziemi nie wyjdą. Stoją tam w kamienne posągi obróceni… – Na Bazyliszka nie ma sposobu – tłumaczyły matki synom, a siostry przestrzegały braci: – Nikomu sie nie uda! Ale chłopakom myśl o Bazyliszku nie dawała spokoju. I tak sie zdarzyło, że jeden z nich, bardzo jeszcze młody, bo zaledwie piętnastoletni Marek, powiedział któregoś dnia do swojej siostry Magdy: – Bazyliszek ma takie oczy, że na kogo spojrzy, ten obraca się w kamień. Więc ja, gdybym tam szedł, to to bym wziął nie tylko miecz, ale i tarczę. Tarczą bym się zasłonił, żeby mnie nie widział, i łubudu! na niego! – Nie pleć głupstw! Na razie nie dorosłeś jeszcze do miecza i tarczy, a jak dorośniesz, to mam nadzieję, że zmądrzejesz!- zgromiła go Magda. I poszła spać, ani przez chwilkę nie przypuszczając, że brat jeszcze tej samej nocy zakradnie się do komnaty ojca, że weźmie stamtąd miech i tarczę, że cichaczem wymknie się z domu… Spała tak mocno, że nie słyszała ani ratuszowego zegara wydzwaniającego północ, ani łopotu skrzydeł Bazyliszka. A rano obudził ją płacz matki: – Marka nie ma! Wybiegła przed dom. Na progu leżał połamany miecz, strzaskana tarcza. I kamień. Płaski, ciemny kamień przeorany pazurami Bazyliszka, zgnieciony jego łapą. Jakby na dowód, że taki właśnie los spotkał tych, którzy próbowali z nim walczyć. ” Więc Marka nie ma już wśród żywych…?” – Nie!- krzyknęła Magda – On żyje! Na pewno żyje! Rzuciła sie między ludzi. Z płaczem, z krzykiem, z błaganiem: – Mój brat poszedł do Bazyliszka! Róbcie coś! Pomóżcie! Ratujcie! Odwracali się od niej mówiąc: – Dla tych, co idą do lochu, nie ma ratunku. Nikt nie da rady. Zabiegała im drogę, chwytała za ręce, próbowała przekonać. – Ja wiem.. -mówiła- jeden człowiek nie da rady, ale jakby wszyscy poszli… Jakby całe miasto stanęło do walki… Nie chcieli słuchać. Szli do swoich codziennych zajęć, rozkładali kramy na rynku, otwierali stragany. Szewc nawoływał do kupna butów:– Buty, buty, buciczkimiękkie jak rękawiczki!Garncarki zachwalały garnki:– Do garnków, do garnków,panowie, panie!Garnuszki piękne!Garnuszki tanie!Sprzedawca luster podsuwał lusterka:– Lustro nie kłamie,panie, panowie.Lustro doradzi!Lustro podpowie! I nagle – Magda aż wstrzymała oddech, bo w jednym z tych luster zobaczyła coś dziwnego. Jakby odbicie swoich myśli. I usłyszała szept:– Rycerze walczą mieczem,bo to jest ich męska rzecz,dla słabych rąk kobiecychza ciężki każdy miecz.Nic mieczem nie zwojujesz,więc weź lusterko w dłoń– lusterko dla kobietyto niezawodna broń! Magda nie zastanawiała sie ani przez chwilkę. – Bazyliszek ma złe oczy. Na kogo spojrzy, ten obraca się w kamień. Więc jeśli spojrzy na siebie… Chwyciła lustro. Wbiegła do lochu. W mroku. W ciemności. W kamienny korytarz. Między kamienne posągi, które stały wzdłuż ścian. I nagle z daleka, jakby z głębi studni, usłyszała ryk Bazyliszka: – Kto tu przyszedł, ten nie wróci, zaraz w kamień się obróci! Przywarła do kamieni. Wstrzymała oddech. Zasłoniła się lustrem. Nogi jej dygotały, ręce trzęsły się jak w febrze. „O Boże, żebym tylko nie upuściła lustra! Żeby tylko nie upadło!” Zamknęła oczy. Zbliżał się. Szedł. Słyszała jego kroki. Głos:– Gdzie masz tarczę?Gdzie masz miecz?Widzę jakąś dziwną rzecz.Jakiś potwór patrzy na mnie,zaraz mu nauczkę dam,zaraz go zaćmienie w kamień.Auuuuu! Kto to?– To ty sam!Zamieniałeś ludzi w kamień,teraz sam się w skałę zamień!– krzyknęła Magda i lustro wyleciało jej z rąk. Rozbiło się na kawałki, na sto słonecznych promieni. W lochu zrobiło się jasno, posągi przemieniły się w ludzi. Wszyscy wołali: – Jesteśmy ocaleni! Dziewczyna nas uratowała! Bazyliszek skamieniał, a myśmy ożyli! Marek tulił ja w ramionach, a ona płakała. Wielkimi łzami z wielkiej radości, że wszystko się tak dobrze skończyło, i malutkimi łezkami z małego smuteczku, że lustro się stłukło. Było takie ładne! Ale nie martwcie się. W pięć minut później Marek kupił jej jeszcze ładniejsze. I od tego czasu lustra stały sie ulubioną bronią warszawianek. Aha, i jeszcze coś. Jeśli ktoś powie wam, że to nie dziewczyna poszła z lustrem do lochu Bazyliszka, tylko chłopak – nie wierzcie! Lustro w rekach chłopaka??? Nie, nie, w takie bajki żadna dziewczyna nie uwierzy!HELP MAM TO NA TERAZ
Answer

Life Enjoy

" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "

Get in touch

Social

© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.