Ten film na pewno podzieli publiczność. Niektórzy widzowie uznają go za godny uznania przypadek połączenia ważkiej problematyki z atrakcyjną formą, inni odrzucą jako thriller z przerostem ambicji, sensację z pretensjami.
"Życie za życie" można potraktować jak głos w dyskusji o karze śmierci (oczywiście przeciwny), ale wówczas zredukuje się go do raczej prymitywnej, jednostronnej agitki. Można zejść piętro niżej i dopatrzyć się w nim ogólniejszego pytania o granice samopoświęcenia w obronie swoich życiowych ideałów (i tu już będzie ciekawiej). Można wreszcie oglądać go jak film sensacyjny ze znalezionym w kuchni trupem, osadzonym w celi śmierci przypuszczalnym mordercą i o desperackiej walce (z czasem) ofiarnej dziennikarki o jego uniewinnienie. Parker funduje więc nam przynajmniej dwa filmy w cenie jednego biletu. Pozostaje pytanie, czy nie jest to transakcja tylko pozornie opłacalna.
Uzdolniona i pryncypialna (odsiedziała wyrok za niewydanie swojego informatora) reporterka nowojorskiego dziennika (Winslet) wyjeżdża w towarzystwie inteligentnego stażysty gazety do Teksasu, gdzie w miejscowym więzieniu ma przeprowadzić ekskluzywny wywiad ze skazanym na karę śmierci mordercą. Nie jest tu najważniejszy ani dramatycznie krótki czas na przeprowadzenie rozmowy (termin egzekucji upływa za cztery dni), ani horrendalnie wysoka suma, jakiej bezpośrednio zainteresowany żąda za jej wyłączność (pół miliona dolarów!), ale sama, zgoła nietypowa w tym miejscu, osoba skazańca. Jest nim bowiem były profesor filozofii uniwersytetu w Austen, zażarty przeciwnik kary śmierci (Spacey), obwiniony o dokonanie zabójstwa na swojej koleżance z uczelni (Linney), podobnie jak on sam energicznej bojowniczce na rzecz zniesienia KS-u ze stanowego kodeksu karnego.
W trakcie kilkudniowej sesji nowojorska dziennikarka rekonstruuje przeszłość czekającego na wykonanie wyroku akademika. Kilka lat wcześniej został wrobiony w rzekomy gwałt na studentce, stracił pracę, zrujnowane zostało jego życie rodzinne, popadł w alkoholizm. Nawet wtedy jednak nie zaprzestał aktywnej działalności w zwalczającym karę śmierci stowarzyszeniu. Pewnego dnia jego działaczka zostaje znaleziona martwa w swoim mieszkaniu, a wszelkie poszlaki wskazują na naszego profesora jako jej mordercę...
Prowadzona tu polemika z dopuszczalnością stosowania kary śmierci nie jest szczególnie rzetelna (jej orędownik ukazany jest jako gruboskórny kretyn, przeciwnicy - zapewne mimowolnie - jako banda oszołomów) ani przekonująca. Głównym argumentem - clue filmu - jest możliwość pomyłki, uśmiercenie w majestacie prawa niewinnego człowieka, co nie wnosi do długiej dysputy o karze śmierci niczego istotnie nowego, a nawet, wbrew intencjom, dostarcza amunicji drugiej stronie. "Życie za życie" jest też przydługie, robi za daleki rozbieg i wyreżyserowane jest przyciężką ręką, co trochę dziwi u autora "Midnight Express" i "The Commitments". Ale film ma niewątpliwy styl, opowiada historię niebanalną, a jej zakończenie jest autentycznie zaskakujące, szokujące wręcz (choć gdyby się mu się przyjrzeć z bliska, testu psychologicznej wiarygodności raczej by nie wytrzymało). Przy wszystkich swoich słabościach - poważne kino, rzadko goszczące na naszych ekranach, zwłaszcza w środku lata.
Ten film na pewno podzieli publiczność. Niektórzy widzowie uznają go za godny uznania przypadek połączenia ważkiej problematyki z atrakcyjną formą, inni odrzucą jako thriller z przerostem ambicji, sensację z pretensjami.
"Życie za życie" można potraktować jak głos w dyskusji o karze śmierci (oczywiście przeciwny), ale wówczas zredukuje się go do raczej prymitywnej, jednostronnej agitki. Można zejść piętro niżej i dopatrzyć się w nim ogólniejszego pytania o granice samopoświęcenia w obronie swoich życiowych ideałów (i tu już będzie ciekawiej). Można wreszcie oglądać go jak film sensacyjny ze znalezionym w kuchni trupem, osadzonym w celi śmierci przypuszczalnym mordercą i o desperackiej walce (z czasem) ofiarnej dziennikarki o jego uniewinnienie. Parker funduje więc nam przynajmniej dwa filmy w cenie jednego biletu. Pozostaje pytanie, czy nie jest to transakcja tylko pozornie opłacalna.
Uzdolniona i pryncypialna (odsiedziała wyrok za niewydanie swojego informatora) reporterka nowojorskiego dziennika (Winslet) wyjeżdża w towarzystwie inteligentnego stażysty gazety do Teksasu, gdzie w miejscowym więzieniu ma przeprowadzić ekskluzywny wywiad ze skazanym na karę śmierci mordercą. Nie jest tu najważniejszy ani dramatycznie krótki czas na przeprowadzenie rozmowy (termin egzekucji upływa za cztery dni), ani horrendalnie wysoka suma, jakiej bezpośrednio zainteresowany żąda za jej wyłączność (pół miliona dolarów!), ale sama, zgoła nietypowa w tym miejscu, osoba skazańca. Jest nim bowiem były profesor filozofii uniwersytetu w Austen, zażarty przeciwnik kary śmierci (Spacey), obwiniony o dokonanie zabójstwa na swojej koleżance z uczelni (Linney), podobnie jak on sam energicznej bojowniczce na rzecz zniesienia KS-u ze stanowego kodeksu karnego.
W trakcie kilkudniowej sesji nowojorska dziennikarka rekonstruuje przeszłość czekającego na wykonanie wyroku akademika. Kilka lat wcześniej został wrobiony w rzekomy gwałt na studentce, stracił pracę, zrujnowane zostało jego życie rodzinne, popadł w alkoholizm. Nawet wtedy jednak nie zaprzestał aktywnej działalności w zwalczającym karę śmierci stowarzyszeniu. Pewnego dnia jego działaczka zostaje znaleziona martwa w swoim mieszkaniu, a wszelkie poszlaki wskazują na naszego profesora jako jej mordercę...
Prowadzona tu polemika z dopuszczalnością stosowania kary śmierci nie jest szczególnie rzetelna (jej orędownik ukazany jest jako gruboskórny kretyn, przeciwnicy - zapewne mimowolnie - jako banda oszołomów) ani przekonująca. Głównym argumentem - clue filmu - jest możliwość pomyłki, uśmiercenie w majestacie prawa niewinnego człowieka, co nie wnosi do długiej dysputy o karze śmierci niczego istotnie nowego, a nawet, wbrew intencjom, dostarcza amunicji drugiej stronie. "Życie za życie" jest też przydługie, robi za daleki rozbieg i wyreżyserowane jest przyciężką ręką, co trochę dziwi u autora "Midnight Express" i "The Commitments". Ale film ma niewątpliwy styl, opowiada historię niebanalną, a jej zakończenie jest autentycznie zaskakujące, szokujące wręcz (choć gdyby się mu się przyjrzeć z bliska, testu psychologicznej wiarygodności raczej by nie wytrzymało). Przy wszystkich swoich słabościach - poważne kino, rzadko goszczące na naszych ekranach, zwłaszcza w środku lata.