Pewnej nocy, w rogu mojego pokoju pojawił się dziwny kształt. przez niego widziałam wszystkie swoje zabawki, był jak mgła... Moja nigdy nie przezwyciężona ciekawość nakazała mi podejść bliżej.
była to bielutka zjawa,mała dziewczynka, wtedy przypominała moją rówieśniczkę. ubrana była w piękną, tak samo jak ona śnieżnobiałą sukieneczkę, lekko unosiła się w powietrzu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wyglądała na tak samo przestraszoną, jak ja. Widać to było bardzo wyraźnie: jej wielkie oczy pełne były strachu, ustka się rozdziawiły. Przeraziłam się i znienawidziłam swoje ciekastwo, jednak postanowiłam "grać do końca", jak to dziś nazywam.
- Kim jesteś?- spytała zjawa, co mnie ledwo nie przyprawiło o zawał serca.
- Kim TY jesteś ?!- Zapytałam, ba, prawie krzyknęłam.
- Ja jestem dziewczynką, która równe 50 lat temu umarła w tym pokoiku.
Najpierw myślałam, że Zjawa po prostu żartuje ze mnie, ale potem przypomniałam sobie, że rzeczywiście, dom w którym mieszkam z rodzicami jest bardzo stary. przekonalam sie, że chyba nie umrę, spytałam się:
- A jak masz na imię?
-Maria
- Bardzo ładne imię. Ja mam na imię Basia.
I tak dalej rozmawiałyśmy, aż nie stałam się senna. nigdy nie zapomnę tej historii, będzie we mnie żyła zawsze.
Późne popołudnie. Marianna wracała do domu po dodatkowych zajęciach. Zaczynało się ściemniać, a on bardzo bała się ciemności. I to wszystko przez jej niemożliwego brata. Gdy miała pięć lat przestraszył ją na „śmierć”, wyskakując z łazienki wymazany keczupem i krzycząc: „Mózg, chcę twojego mózgu!”. Od tego zdarzenia minęło jedenaście lat, a ona nadal się boi.
Teraz musiała skręcić do parku. Nie świeciła tu żadna latarnia. Mariannie serce biło jak oszalałe, jakby chciało uciec zanim umrze. Dziewczyna niepewnym krokiem ruszyła przed siebie. Minęła jakąś parę na ławeczce i przyśpieszyła kroku.
Wokół nie było widać żywego dycha, tylko gdzieś wysoko w koronach drzew pohukiwały sowy. Jaj serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Tak szybko, że aż bolało. Stanęła na chwilę żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. I to był błąd…
Niespodziewanie usłyszała jakiś dziwny hałas. Odwróciła się w tą stronę, ale nic nie zobaczyła. Chciała jak najszybciej się stąd wydostać. Wróciła na ścieżkę i spostrzegła jak brama powoli się zamyka. Zaczęła wrzeszczeć i biec do niej, ale ona zamknęła się zanim dobiegła. Szarpnęła za nią, ale to na nic.
Stanęła plecami do bramy i rozejrzała się wokół. „Przecież musi być stąd jakieś wyjście, musi!” pomyślała gorączkowo. Ale nic. Z każdą sekundą zatapiała się w coraz większej ciemności. Stąd nie ma wyjścia, nie ma.
Ruszyła przed siebie. Miała zamiar wrócić do tej pary i prosić o pomoc. Lecz nie zastała ich na ławeczce. Załamana usiadła na niej. Poczuła coś mokrego. Dotknęła tego i zauważyła, ze to jest lepkie. Podniosła dłoń na wysokość oczu. Spróbowała coś dostrzec, ale na próżno.
- Żeby choć trochę światła. – Szepnęła. –Może być nawet księżyc.
I jak na zawołanie wyłonił się zza chmur księżyc. Marianna doznała szoku. Jej dłoń była cała pokryta krwią. Tak samo ławka i kawałek chodnika. Zarwała się na równe nogi. Zdała sobie sprawę, że ktoś ich zamordował. Teraz przestraszyła się nie na żarty. Zaczęła wołać:
- Wyjdź gdziekolwiek jesteś! Nie boję się ciebie! No, dalej.
Wiedziała, że to kłamstwa, ale miała nadzieję, że ten ktoś tego nie wyczuł w jej głosie. Stała tak jeszcze chwilę, gdy nagle zmaterializowała się przed nią śnieżno biała postać. Miała piękne długie włosy, ale trudno określić, jakiego koloru. Jej oczy jarzyły się czerwienią. Tak samo usta.
- Kim jesteś? – Zapytała łamiącym się głosem dziewczyna.
- Ja? Moje imię ci nic nie powie. Lepiej mów jak ty masz na imię – powiedziała zjawa zimnym jak lód głosem.
- Marianna. Kim jesteś?
- A nie widać? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Poderwała się do lotu i zatoczyła koło nad dziewczyną. – Jestem duchem. Czymś, co podobno nie istnieję, a jednak jestem i chcę cię zabić – zaśmiał się.
- Masz jakieś imię?
- Mam – powiedział znużonym głosem. – Erin. Ładne, prawda?
Marianna pokiwała posłusznie głową i nadal wpatrywała się siew ducha. Erin podleciał do ławki, ukląkł przy niej i zaczął zlizywać z niej krew. Dziewczynie zrobiło się niedobrze, ale nie śmiała odwrócić wzroku. Za bardzo się bała, że i ją zabiję.
- Wiesz, co? Chyba cię nie zabiję – odezwał się niespodziewanie.
- Dlaczego?
- A chcesz żebym cię zabił? – Odwrócił się i spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Oczywiście, że nie chcę! Zdziwiło mnie twoje podejście. Wcześniej mówiłeś, co innego, a teraz tak nagle zmieniasz zdanie.
- Po prostu polubiłem cię. Nie jesteś taka jak ci wszyscy śmiertelnicy. Masz w sobie coś, co nie daje mi… no nie wiem jak to ująć – wstał i usiał po turecku w powietrzu.
- To znaczy…?
- To znaczy, że zabiję cię, kiedy indziej, a teraz uciekaj pókim dobry!
Marianna zerwała się ze swojego miejsca i pobiegła prosto do bramy. Na szczęście była tym razem otwarta. Wybiegła z parku i nie zatrzymywała się aż dobiegła do domu. I przysięgła sobie już nigdy więcej nie chodzić po parkach.
Pewnej nocy, w rogu mojego pokoju pojawił się dziwny kształt. przez niego widziałam wszystkie swoje zabawki, był jak mgła... Moja nigdy nie przezwyciężona ciekawość nakazała mi podejść bliżej.
była to bielutka zjawa,mała dziewczynka, wtedy przypominała moją rówieśniczkę. ubrana była w piękną, tak samo jak ona śnieżnobiałą sukieneczkę, lekko unosiła się w powietrzu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wyglądała na tak samo przestraszoną, jak ja. Widać to było bardzo wyraźnie: jej wielkie oczy pełne były strachu, ustka się rozdziawiły. Przeraziłam się i znienawidziłam swoje ciekastwo, jednak postanowiłam "grać do końca", jak to dziś nazywam.
- Kim jesteś?- spytała zjawa, co mnie ledwo nie przyprawiło o zawał serca.
- Kim TY jesteś ?!- Zapytałam, ba, prawie krzyknęłam.
- Ja jestem dziewczynką, która równe 50 lat temu umarła w tym pokoiku.
Najpierw myślałam, że Zjawa po prostu żartuje ze mnie, ale potem przypomniałam sobie, że rzeczywiście, dom w którym mieszkam z rodzicami jest bardzo stary. przekonalam sie, że chyba nie umrę, spytałam się:
- A jak masz na imię?
-Maria
- Bardzo ładne imię. Ja mam na imię Basia.
I tak dalej rozmawiałyśmy, aż nie stałam się senna. nigdy nie zapomnę tej historii, będzie we mnie żyła zawsze.
Późne popołudnie. Marianna wracała do domu po dodatkowych zajęciach. Zaczynało się ściemniać, a on bardzo bała się ciemności. I to wszystko przez jej niemożliwego brata. Gdy miała pięć lat przestraszył ją na „śmierć”, wyskakując z łazienki wymazany keczupem i krzycząc: „Mózg, chcę twojego mózgu!”. Od tego zdarzenia minęło jedenaście lat, a ona nadal się boi.
Teraz musiała skręcić do parku. Nie świeciła tu żadna latarnia. Mariannie serce biło jak oszalałe, jakby chciało uciec zanim umrze. Dziewczyna niepewnym krokiem ruszyła przed siebie. Minęła jakąś parę na ławeczce i przyśpieszyła kroku.
Wokół nie było widać żywego dycha, tylko gdzieś wysoko w koronach drzew pohukiwały sowy. Jaj serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Tak szybko, że aż bolało. Stanęła na chwilę żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. I to był błąd…
Niespodziewanie usłyszała jakiś dziwny hałas. Odwróciła się w tą stronę, ale nic nie zobaczyła. Chciała jak najszybciej się stąd wydostać. Wróciła na ścieżkę i spostrzegła jak brama powoli się zamyka. Zaczęła wrzeszczeć i biec do niej, ale ona zamknęła się zanim dobiegła. Szarpnęła za nią, ale to na nic.
Stanęła plecami do bramy i rozejrzała się wokół. „Przecież musi być stąd jakieś wyjście, musi!” pomyślała gorączkowo. Ale nic. Z każdą sekundą zatapiała się w coraz większej ciemności. Stąd nie ma wyjścia, nie ma.
Ruszyła przed siebie. Miała zamiar wrócić do tej pary i prosić o pomoc. Lecz nie zastała ich na ławeczce. Załamana usiadła na niej. Poczuła coś mokrego. Dotknęła tego i zauważyła, ze to jest lepkie. Podniosła dłoń na wysokość oczu. Spróbowała coś dostrzec, ale na próżno.
- Żeby choć trochę światła. – Szepnęła. –Może być nawet księżyc.
I jak na zawołanie wyłonił się zza chmur księżyc. Marianna doznała szoku. Jej dłoń była cała pokryta krwią. Tak samo ławka i kawałek chodnika. Zarwała się na równe nogi. Zdała sobie sprawę, że ktoś ich zamordował. Teraz przestraszyła się nie na żarty. Zaczęła wołać:
- Wyjdź gdziekolwiek jesteś! Nie boję się ciebie! No, dalej.
Wiedziała, że to kłamstwa, ale miała nadzieję, że ten ktoś tego nie wyczuł w jej głosie. Stała tak jeszcze chwilę, gdy nagle zmaterializowała się przed nią śnieżno biała postać. Miała piękne długie włosy, ale trudno określić, jakiego koloru. Jej oczy jarzyły się czerwienią. Tak samo usta.
- Kim jesteś? – Zapytała łamiącym się głosem dziewczyna.
- Ja? Moje imię ci nic nie powie. Lepiej mów jak ty masz na imię – powiedziała zjawa zimnym jak lód głosem.
- Marianna. Kim jesteś?
- A nie widać? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Poderwała się do lotu i zatoczyła koło nad dziewczyną. – Jestem duchem. Czymś, co podobno nie istnieję, a jednak jestem i chcę cię zabić – zaśmiał się.
- Masz jakieś imię?
- Mam – powiedział znużonym głosem. – Erin. Ładne, prawda?
Marianna pokiwała posłusznie głową i nadal wpatrywała się siew ducha. Erin podleciał do ławki, ukląkł przy niej i zaczął zlizywać z niej krew. Dziewczynie zrobiło się niedobrze, ale nie śmiała odwrócić wzroku. Za bardzo się bała, że i ją zabiję.
- Wiesz, co? Chyba cię nie zabiję – odezwał się niespodziewanie.
- Dlaczego?
- A chcesz żebym cię zabił? – Odwrócił się i spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Oczywiście, że nie chcę! Zdziwiło mnie twoje podejście. Wcześniej mówiłeś, co innego, a teraz tak nagle zmieniasz zdanie.
- Po prostu polubiłem cię. Nie jesteś taka jak ci wszyscy śmiertelnicy. Masz w sobie coś, co nie daje mi… no nie wiem jak to ująć – wstał i usiał po turecku w powietrzu.
- To znaczy…?
- To znaczy, że zabiję cię, kiedy indziej, a teraz uciekaj pókim dobry!
Marianna zerwała się ze swojego miejsca i pobiegła prosto do bramy. Na szczęście była tym razem otwarta. Wybiegła z parku i nie zatrzymywała się aż dobiegła do domu. I przysięgła sobie już nigdy więcej nie chodzić po parkach.
mam nadzieję, zewystarczy :)