Jest to fragment książki Marii Szamot "Chcę widzieć Jezusa" :. , który publikujemy dzięku uprzejmości i zgodzie Wydawnictwa WAM :.
Gdy przyszedł w pobliże Betfage i Betanii, do góry zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród uczniów, mówiąc: „Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do niej, znajdziecie oślę uwiązane, którego nikt jeszcze nie dosiadł. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj!” A gdyby was kto pytał: „Dlaczego odwiązujecie?”, tak powiecie: „Pan go potrzebuje”. Wysłani poszli i znaleźli wszystko tak, jak im powiedział. (...) I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze, wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał słali swe płaszcze na drodze. Zbliżał się już do zboczy góry Oliwnej, gdy całe mnóstwo uczniów poczęło wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda, które widzieli (Łk 19, 20-37).
wielki tłum, który przybył na święto, usłyszawszy, że Jezus przybywa do Jerozolimy, wziął gałązki palmowe i wybiegł Mu naprzeciw. Wołali: „Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie”, oraz „Król izraelski!”. A gdy Jezus znalazł osiołka dosiadł go, jak jest napisane: „Nie bój się Córo Syjońska! Oto Król twój przychodzi, siedząc na oślęciu”. Z początku Jego uczniowie tego nie zrozumieli. Ale gdy został uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że to o Nim było napisane i że tak Mu uczynili (J 12, 12-16).
Uroczysty, a nawet tryumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy relacjonują wszyscy czterej ewangeliści. Wszystkim wrył się w pamięć. Widocznie na wszystkich zrobił wrażenie. Mamy więc cztery relacje tego samego wydarzenia, ale już pobieżny rzut oka ujawnia tak zaskakujące wzajemne podobieństwo trzech z nich, że właściwiej byłoby mówić, iż jesteśmy w posiadaniu jedynie dwóch sprawozdań. Cóż, synoptycy dlatego są synoptykami, że ich ewangelie są do siebie podobne. Z drugiej jednak strony człowiek odpowiada za to, co pisze i jakoś się przez to, co pisze, odsłania. Nie chodzi więc o to, kto od kogo ściągał, ale o to, co zdradza ta niezwykła zbieżność (i odpowiednio rozbieżność z tekstem Janowym). A zdradza, jak sądzę, podobny etap ich duchowego rozwoju i jednocześnie wyraźną odrębność osobowości Jana na tle pozostałych uczniów. Na początek ewangelie synoptyczne. Jezus zmierza ku Jerozolimie na swe ostatnie święto Paschy. Dociera do wioski Betfage, bardzo już nieodległej od stolicy, i tam poleca uczniom przyprowadzić sobie osiołka, gdyż zamierza na jego grzbiecie przebyć niewielki odcinek drogi, jaki Mu został do pokonania. Z praktycznego punktu widzenia Jego postępowanie jest niezrozumiałe. Ogromny szmat drogi pokonał pieszo, a na ten ostatni odcinek, „żabi skok” w istocie, potrzebuje środka lokomocji? Nie rozchorował się przecież – odpowiednio długi odpoczynek wystarczyłby więc, by przywrócić Mu siły potrzebne dla dokończenia wędrówki. Żaden jednak z uczniów nie próbuje dociekać przyczyny takiego właśnie postępowania Nauczyciela. Przywykli do rzeczy nadzwyczajnych. Oswoili się z nimi do tego stopnia, że nie zadają żadnych pytań. Chłoną tylko w siebie jak gąbki sceny, obrazy, zdarzenia. Dla nich czas refleksji i olśnienia nadejdzie później. Póki co niczego tak naprawdę nie rozumieją z tego, czego są świadkami. Ich uwaga ogniskuje się na dwóch sprawach: osobliwym zaborze osiołka i entuzjazmie tłu-mu witającego ich Mistrza. Wszyscy trzej zaskakująco starannie opisują sposób, w jaki Jezus wszedł czasowo w posiadanie osiołka. W klimacie tych opisów jest coś z uciechy harcerzy bawiących się w podchody. Jezus rysuje „strzałki”, a oni po tych strzałkach bezbłędnie trafiają do celu. Wszystko przebiega tak, jak On to zaplanował. Takie sytuacje ogromnie uroczą i właśnie nieprzeparty urok tej sytuacji jest narzędziem, które Jezus wykorzystuje, by ich formować. To po prostu kolejna odsłona na temat Bożej Opatrzności. Ciekawe, że tej lekcji nie potrzebował Jan. Pisze on: a gdy Jezus znalazł osiołka, dosiadł go. Wygląda na to, że w ogóle nie zauważył tego, iż to Jezus sam wysłał swoich uczniów po źrebię, zaopatrzywszy ich w szczegółowe wskazówki. Dla niego był to jakiś przypadkowy osiołek, który akurat wtedy nawinął się Jezusowi pod rękę. Cała relacja Jana zdradza jego indywidualizm. Osiołek go nie fascynuje, może więc skupić wzrok na tym, co istotne. Na początku odnotowuje poruszenie i spontaniczną radość pielgrzymów przybyłych na święto do Jerozolimy. Po trzech latach działalności Jezusa nie ma już chyba nikogo w Izraelu, kto nie słyszałby o Nim, kogo by On nie intrygował. Naturalne więc, iż na wieść o tym, że się zbliża, wybiegają Mu naprzeciw, niektórzy z gałązkami w rękach, z okrzykiem Hosanna na ustach. To są ci, którzy przybyli na święto, a więc najżywsza pod względem religijnym, najpobożniejsza część narodu. Nie były to czasy rozkwitu wiary. Podziały i antagonizmy, a przy tym spory doktrynalne wewnątrz stanu kapłańskiego, wpływy duchowo obcej i z jednej strony siłą narzucanej, a z drugiej strony z ciekawością podglądanej i cichcem implantowanej kultury, niesamodzielność polityczna, a w efekcie zatrata charakteru państwa teokratycznego i niejednoznaczność posłannictwa narodu jako wybrańca Jahwe – to wszystko musiało znajdować swe odbicie w ludzkich postawach i sprawiać, że topniała liczba tych, którzy trzymali się wiernie tradycji i brali sobie do serca nakazy Prawa. I właśnie święto Paschy było jednym z tych momentów, gdy gromadzili się oni w Jerozolimie. Prócz tych, którzy mieszkali niedaleko stolicy i ze zwykłego przyzwyczajenia lub ciekawości przybywali na świąteczne obchody, było też bardzo wielu takich, którzy tylko dla wierności Prawu decydowali się na długą drogę i wyczerpujący wysiłek. I byli też tacy, którzy widzieli niedawne wskrzeszenie Łazarza. Ci nie mieli wątpliwości, że Jezus jest prorokiem, że ma moc wybawicielską. Pewnie to oni pierwsi zaczęli wołać Hosanna! – wybaw! To był okrzyk zastrzeżony dla Jahwe. Jak historia długa Jahwe był jedynym wybawicielem swego ludu. Stąd zgroza i oburzenie kapłanów, gdy posłyszeli, co wykrzykuje uliczny tłum. Zabroń im – zażądali od Jezusa. Tymczasem Jezus robi coś diametralnie przeciwnego. Wsiada na osiołka i zwolna, na ile to łagodne zwierzę pozwala, zbliża się do Jerozolimy. Niby nie dzieje się nic nadzwyczajnego. To przecież najcodzienniejszy obrazek – ubogi pątnik z dalekiej Galilei jadący na ośle. Trudno o coś bardziej oczywistego. Niezwykła jest tylko ta wiwatująca na Jego cześć rzesza. I ona zwraca uwagę uczniów. Pewnie radują się w tej chwili ich serca, że ich Nauczyciel nareszcie doznaje należnych Mu względów. Pewnie kiełkuje w nich nadzieja, że oto nadchodzą dla Niego lepsze dni – koniec tułaczki, czas uznania... I tylko Jan wyznaje, jak bardzo się mylili. Jak niewiele rozumieli z tego, czego byli świadkami. Jezus wie, jacy ludzie wyjdą Mu naprzeciw w Jerozolimie. Wie, że dla wielu z nich Pismo jest ciągle księgą żywej wiary. Że nadal przechowują w sercach obietnicę Mesjasza, lecz dotąd Go nie rozpoznali. Jakoś tak mechanicznie, wzorem poprzednich pokoleń, godzą się na to, że jeszcze nie przyszedł, że jeszcze trzeba czekać. W tę ich zgodliwą postawę postanawia uderzyć. Zawsze przecież zwraca się do człowieka przez to, co w nim naprawdę jest. Uruchamia to, co w nim najlepsze. Uderza w to, co go najbardziej wobec Boga blokuje (stąd tyle uzdrowień). Każe więc sobie przyprowadzić osiołka i na jego grzbiecie przekracza bramę miasta, stając się żywą ilustracją nie tylko zapowiedzi proroka Zachariasza: Powiedzcie Córze Syjońskiej: oto Król twój przychodzi do ciebie łagodny, siedzący na osiołku, źrebięciu oślicy, ale jeszcze starszego proroctwa Jakuba wypowiedzianego nad jego synem, Judą. Oni musieli te słowa znać! Izraelita mógł niewiele wiedzieć z blisko dwutysiącletniej historii swego kraju, ale o trzech protoplastach narodu, Mojżeszu i królu Dawidzie wiedział na pewno. Pewnie nawet znał na pamięć proroctwo Jakuba, przynajmniej w części odnoszącej się do jego własnego rodu.
Jest to fragment książki Marii Szamot "Chcę widzieć Jezusa" :. , który publikujemy dzięku uprzejmości i zgodzie Wydawnictwa WAM :.
Gdy przyszedł w pobliże Betfage i Betanii, do góry zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród uczniów, mówiąc: „Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do niej, znajdziecie oślę uwiązane, którego nikt jeszcze nie dosiadł. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj!” A gdyby was kto pytał: „Dlaczego odwiązujecie?”, tak powiecie: „Pan go potrzebuje”. Wysłani poszli i znaleźli wszystko tak, jak im powiedział. (...) I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze, wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał słali swe płaszcze na drodze. Zbliżał się już do zboczy góry Oliwnej, gdy całe mnóstwo uczniów poczęło wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda, które widzieli (Łk 19, 20-37).
wielki tłum, który przybył na święto, usłyszawszy, że Jezus przybywa do Jerozolimy, wziął gałązki palmowe i wybiegł Mu naprzeciw. Wołali: „Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie”, oraz „Król izraelski!”.
A gdy Jezus znalazł osiołka dosiadł go, jak jest napisane: „Nie bój się Córo Syjońska! Oto Król twój przychodzi, siedząc na oślęciu”.
Z początku Jego uczniowie tego nie zrozumieli. Ale gdy został uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że to o Nim było napisane i że tak Mu uczynili (J 12, 12-16).
Uroczysty, a nawet tryumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy relacjonują wszyscy czterej ewangeliści. Wszystkim wrył się w pamięć. Widocznie na wszystkich zrobił wrażenie. Mamy więc cztery relacje tego samego wydarzenia, ale już pobieżny rzut oka ujawnia tak zaskakujące wzajemne podobieństwo trzech z nich, że właściwiej byłoby mówić, iż jesteśmy w posiadaniu jedynie dwóch sprawozdań. Cóż, synoptycy dlatego są synoptykami, że ich ewangelie są do siebie podobne. Z drugiej jednak strony człowiek odpowiada za to, co pisze i jakoś się przez to, co pisze, odsłania. Nie chodzi więc o to, kto od kogo ściągał, ale o to, co zdradza ta niezwykła zbieżność (i odpowiednio rozbieżność z tekstem Janowym). A zdradza, jak sądzę, podobny etap ich duchowego rozwoju i jednocześnie wyraźną odrębność osobowości Jana na tle pozostałych uczniów.
Na początek ewangelie synoptyczne. Jezus zmierza ku Jerozolimie na swe ostatnie święto Paschy. Dociera do wioski Betfage, bardzo już nieodległej od stolicy, i tam poleca uczniom przyprowadzić sobie osiołka, gdyż zamierza na jego grzbiecie przebyć niewielki odcinek drogi, jaki Mu został do pokonania. Z praktycznego punktu widzenia Jego postępowanie jest niezrozumiałe. Ogromny szmat drogi pokonał pieszo, a na ten ostatni odcinek, „żabi skok” w istocie, potrzebuje środka lokomocji? Nie rozchorował się przecież – odpowiednio długi odpoczynek wystarczyłby więc, by przywrócić Mu siły potrzebne dla dokończenia wędrówki. Żaden jednak z uczniów nie próbuje dociekać przyczyny takiego właśnie postępowania Nauczyciela. Przywykli do rzeczy nadzwyczajnych. Oswoili się z nimi do tego stopnia, że nie zadają żadnych pytań. Chłoną tylko w siebie jak gąbki sceny, obrazy, zdarzenia. Dla nich czas refleksji i olśnienia nadejdzie później. Póki co niczego tak naprawdę nie rozumieją z tego, czego są świadkami. Ich uwaga ogniskuje się na dwóch sprawach: osobliwym zaborze osiołka i entuzjazmie tłu-mu witającego ich Mistrza.
Wszyscy trzej zaskakująco starannie opisują sposób, w jaki Jezus wszedł czasowo w posiadanie osiołka. W klimacie tych opisów jest coś z uciechy harcerzy bawiących się w podchody. Jezus rysuje „strzałki”, a oni po tych strzałkach bezbłędnie trafiają do celu. Wszystko przebiega tak, jak On to zaplanował. Takie sytuacje ogromnie uroczą i właśnie nieprzeparty urok tej sytuacji jest narzędziem, które Jezus wykorzystuje, by ich formować. To po prostu kolejna odsłona na temat Bożej Opatrzności.
Ciekawe, że tej lekcji nie potrzebował Jan. Pisze on: a gdy Jezus znalazł osiołka, dosiadł go. Wygląda na to, że w ogóle nie zauważył tego, iż to Jezus sam wysłał swoich uczniów po źrebię, zaopatrzywszy ich w szczegółowe wskazówki. Dla niego był to jakiś przypadkowy osiołek, który akurat wtedy nawinął się Jezusowi pod rękę.
Cała relacja Jana zdradza jego indywidualizm. Osiołek go nie fascynuje, może więc skupić wzrok na tym, co istotne. Na początku odnotowuje poruszenie i spontaniczną radość pielgrzymów przybyłych na święto do Jerozolimy. Po trzech latach działalności Jezusa nie ma już chyba nikogo w Izraelu, kto nie słyszałby o Nim, kogo by On nie intrygował. Naturalne więc, iż na wieść o tym, że się zbliża, wybiegają Mu naprzeciw, niektórzy z gałązkami w rękach, z okrzykiem Hosanna na ustach.
To są ci, którzy przybyli na święto, a więc najżywsza pod względem religijnym, najpobożniejsza część narodu. Nie były to czasy rozkwitu wiary. Podziały i antagonizmy, a przy tym spory doktrynalne wewnątrz stanu kapłańskiego, wpływy duchowo obcej i z jednej strony siłą narzucanej, a z drugiej strony z ciekawością podglądanej i cichcem implantowanej kultury, niesamodzielność polityczna, a w efekcie zatrata charakteru państwa teokratycznego i niejednoznaczność posłannictwa narodu jako wybrańca Jahwe – to wszystko musiało znajdować swe odbicie w ludzkich postawach i sprawiać, że topniała liczba tych, którzy trzymali się wiernie tradycji i brali sobie do serca nakazy Prawa. I właśnie święto Paschy było jednym z tych momentów, gdy gromadzili się oni w Jerozolimie. Prócz tych, którzy mieszkali niedaleko stolicy i ze zwykłego przyzwyczajenia lub ciekawości przybywali na świąteczne obchody, było też bardzo wielu takich, którzy tylko dla wierności Prawu decydowali się na długą drogę i wyczerpujący wysiłek. I byli też tacy, którzy widzieli niedawne wskrzeszenie Łazarza. Ci nie mieli wątpliwości, że Jezus jest prorokiem, że ma moc wybawicielską. Pewnie to oni pierwsi zaczęli wołać Hosanna! – wybaw! To był okrzyk zastrzeżony dla Jahwe. Jak historia długa Jahwe był jedynym wybawicielem swego ludu. Stąd zgroza i oburzenie kapłanów, gdy posłyszeli, co wykrzykuje uliczny tłum. Zabroń im – zażądali od Jezusa.
Tymczasem Jezus robi coś diametralnie przeciwnego. Wsiada na osiołka i zwolna, na ile to łagodne zwierzę pozwala, zbliża się do Jerozolimy. Niby nie dzieje się nic nadzwyczajnego. To przecież najcodzienniejszy obrazek – ubogi pątnik z dalekiej Galilei jadący na ośle. Trudno o coś bardziej oczywistego. Niezwykła jest tylko ta wiwatująca na Jego cześć rzesza. I ona zwraca uwagę uczniów. Pewnie radują się w tej chwili ich serca, że ich Nauczyciel nareszcie doznaje należnych Mu względów. Pewnie kiełkuje w nich nadzieja, że oto nadchodzą dla Niego lepsze dni – koniec tułaczki, czas uznania... I tylko Jan wyznaje, jak bardzo się mylili. Jak niewiele rozumieli z tego, czego byli świadkami.
Jezus wie, jacy ludzie wyjdą Mu naprzeciw w Jerozolimie. Wie, że dla wielu z nich Pismo jest ciągle księgą żywej wiary. Że nadal przechowują w sercach obietnicę Mesjasza, lecz dotąd Go nie rozpoznali. Jakoś tak mechanicznie, wzorem poprzednich pokoleń, godzą się na to, że jeszcze nie przyszedł, że jeszcze trzeba czekać. W tę ich zgodliwą postawę postanawia uderzyć. Zawsze przecież zwraca się do człowieka przez to, co w nim naprawdę jest. Uruchamia to, co w nim najlepsze. Uderza w to, co go najbardziej wobec Boga blokuje (stąd tyle uzdrowień).
Każe więc sobie przyprowadzić osiołka i na jego grzbiecie przekracza bramę miasta, stając się żywą ilustracją nie tylko zapowiedzi proroka Zachariasza: Powiedzcie Córze Syjońskiej: oto Król twój przychodzi do ciebie łagodny, siedzący na osiołku, źrebięciu oślicy, ale jeszcze starszego proroctwa Jakuba wypowiedzianego nad jego synem, Judą. Oni musieli te słowa znać! Izraelita mógł niewiele wiedzieć z blisko dwutysiącletniej historii swego kraju, ale o trzech protoplastach narodu, Mojżeszu i królu Dawidzie wiedział na pewno. Pewnie nawet znał na pamięć proroctwo Jakuba, przynajmniej w części odnoszącej się do jego własnego rodu.