Napisz recenzję filmu "Frankenstein" z 1994 roku...
lola05
Od wieków człowieka fascynował świat z pogranicza życia i śmierci, a opowieści o wskrzeszaniu zmarłych są niejako naszym dziedzictwem kulturowym (zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa). Także i młodą Mary Shelley zafascynował ten temat i dzięki niej powstała jedna z najważniejszych książek w literaturze fantastycznej "Frankenstein". Na jej podstawie powstało wiele filmów, a kolejnych kilkadziesiąt wykorzystało główne postacie. Tak oto przez stulecia straszy gawiedź Frankenstein.
Frankensteina zawsze interesowała nauka. Wyrusza wiec do Genewy, by tam pobierać nauk od najlepszych. Gdy spotyka tam swego mentora, tak samo jak on ogarniętego chęcią tworzenia życia zaczyna rozwijać swe zdolności. Nagle jego mistrz ginie zabity przez jednego z pacjentów. Jest to przełomowa chwila, która łamie resztkę oporów moralnych jakie w sobie miał by zająć się zabawą w Boga.
We wcześniejszych ekranizacjach potwór Frankensteina to była ożywiona kupa mięcha o rozumie kilkulatka, wyrażającą swe przemyślenia istną kubusiową mruczanką "mmmmm". Archetypem takowego monstrum była postać z czarno białego serialu "Rodzina Adamsów". Chyba każdy widział bestię wykreowaną przez Borisa Karloffa z wielce szlachetnym, wysokim czołem tak charakterystycznym dziś wśród osób nie wierzących w ewolucję. Dopiero w tym filmie wreszcie widać i czuć pełnię ludzkich uczuć jakie targają tym ludzkim składakiem.
Profesor Frankenstein zawsze był uosobieniem szalonego naukowca, do któregoż to ideału dążyły całe pokolenia pseudo intelektualnych maniaków ogarniętych jakąś dużą rządzą na łamach kart powieści, opowiadań czy później także i filmów. Baron chciał wziąć w swe ludzkie ręce prawdziwie boską moc tworzenia, tworzenia tego co najważniejsze, najpiękniejsze i najtrudniejsze do pojęcia - czyli życia. Istny kreacjonista w człowieczej skórze dąży do uzyskania tej najwyższej władzy. Biorąc sobie do serca słowa, iż "Bóg jest wszędzie" - czyli także w nas. Konkludując - mamy także część tej boskiej mocy, choć w mniejszym rozmiarze. Profesor Frankenstein jak człowiek renesansu w prostej linii wywodzący się od Leonarda da Vinci sięga po energię i surowiec czyli prąd i ludzkie zwłoki by z tych elementów poskładać nową jakość.
Odnajdziemy tu wiele nawiązań do biblii - samo uderzenie pioruna mające dać odpowiednia ilość energii elektrycznej do wlania esencji życia w tkanki to "i stała się światłość". Powstanie ze zmarłych, tworzenie nowego życia - obrazoburcze nieprawdaż? Ale dzięki temu pytania o granice człowieczeństwa, o duszę, czy też o granice moralne w nauce są jeszcze celniejsze i zajadłe w swym dążeniu w poszukiwaniu prawdy.
De Niro tą rolą ucieka od utrwalonego przez wiele lat swego obrazu, jaki od razu pojawia się nam przed oczami, gdy widzimy go jako cynicznego gangstera. Wykreowana przez niego postać jest równie szalona co Doktor Cagliari, romantycznie nieszczęśliwa niczym Huan de Marco, silna jak Conan i pełna życia w swej czystej esencji jak Pippi Langstrumpf. Robercik znów pokazał, że jest wielki i sprosta każdej roli, a na pewno tchnie w nią życie.
Fatalizm tej postaci przytłacza i porusza. Chyba każdy odczuwa lek patrząc na istotę stworzoną z wielu innych osób, dosłownie podskórnie czujemy moralne opory przed takim stworem. Czy będący po wielokroć człowiekiem potwór ma nieśmiertelną duszę? Czy obdarzając martwe tkanki życiem i nieśmiertelnością wtłoczono w nie to abstrakcyjne "coś" czym chcemy się wyróżniać ponad inne zwierzęta? Czy zmontowane w jedną całość organy i kończyny złodziei i morderców mogą stworzyć razem coś dobrego?
Oczywiście, gdy następuję do kontaktu pomiędzy brzydkim potworem Frankensteina i skończenie pięknymi ludźmi dochodzi do zmagań daleko odchodzących od prostej konfrontacji pomiędzy uczniem a mistrzem, materii z twórcą. Obdarzony niesłychaną wręcz siłą nie posiada umysłowych przymiotów mogących go powstrzymać od najgorszego - siania śmierci. W każdym filmie o Frankensteinie mamy scenę, gdy monstrum zabija niewinną osobę, często była to młoda dziewczynka, mającą wzbudzić w nas jeszcze większy żal i strach. Ta śmierć, w gruncie rzeczy z przypadku, ukazuje cały dramat tej tragicznej postaci. W tym filmie w jego ręce wpada mały braciszek barona...
Baron Frankenstein owładnięty naukową obsesją oddala się coraz bardziej od swej rodziny, a w szczególności od kobiety swego życia. Ta nie potrafi pojąć, że szalony męski umysł potrafi wycofać w dalekie pokłady podświadomości nawet najdonośniejsze uczucia, jeśli tylko znajdzie sobie cel, ku któremu dążenie wydaje się czymś najważniejszym na świecie i wartym poświęcenia mu uwagi.
Niesamowita kreacja de Niro wydała na świat nową jakość. Stary, poczciwy Frankenstein w nowym wydaniu staje się jednym z ważniejszych obrazów z pogranicza horroru. Aż strach się bać co musiał ze sobą robić ten znamienity aktor by wczuć się w rolę. Znany ze swego zżywania się z postaciami na długo przed pierwszym klapsem, potrafi wiele poświecić by uzyskać zamierzony efekt. Ten film należy obejrzeć i wczuć się w role stwórcy i potwora, który nawet nie otrzymał imienia...
Frankensteina zawsze interesowała nauka. Wyrusza wiec do Genewy, by tam pobierać nauk od najlepszych. Gdy spotyka tam swego mentora, tak samo jak on ogarniętego chęcią tworzenia życia zaczyna rozwijać swe zdolności. Nagle jego mistrz ginie zabity przez jednego z pacjentów. Jest to przełomowa chwila, która łamie resztkę oporów moralnych jakie w sobie miał by zająć się zabawą w Boga.
We wcześniejszych ekranizacjach potwór Frankensteina to była ożywiona kupa mięcha o rozumie kilkulatka, wyrażającą swe przemyślenia istną kubusiową mruczanką "mmmmm". Archetypem takowego monstrum była postać z czarno białego serialu "Rodzina Adamsów". Chyba każdy widział bestię wykreowaną przez Borisa Karloffa z wielce szlachetnym, wysokim czołem tak charakterystycznym dziś wśród osób nie wierzących w ewolucję. Dopiero w tym filmie wreszcie widać i czuć pełnię ludzkich uczuć jakie targają tym ludzkim składakiem.
Profesor Frankenstein zawsze był uosobieniem szalonego naukowca, do któregoż to ideału dążyły całe pokolenia pseudo intelektualnych maniaków ogarniętych jakąś dużą rządzą na łamach kart powieści, opowiadań czy później także i filmów. Baron chciał wziąć w swe ludzkie ręce prawdziwie boską moc tworzenia, tworzenia tego co najważniejsze, najpiękniejsze i najtrudniejsze do pojęcia - czyli życia. Istny kreacjonista w człowieczej skórze dąży do uzyskania tej najwyższej władzy. Biorąc sobie do serca słowa, iż "Bóg jest wszędzie" - czyli także w nas. Konkludując - mamy także część tej boskiej mocy, choć w mniejszym rozmiarze. Profesor Frankenstein jak człowiek renesansu w prostej linii wywodzący się od Leonarda da Vinci sięga po energię i surowiec czyli prąd i ludzkie zwłoki by z tych elementów poskładać nową jakość.
Odnajdziemy tu wiele nawiązań do biblii - samo uderzenie pioruna mające dać odpowiednia ilość energii elektrycznej do wlania esencji życia w tkanki to "i stała się światłość". Powstanie ze zmarłych, tworzenie nowego życia - obrazoburcze nieprawdaż? Ale dzięki temu pytania o granice człowieczeństwa, o duszę, czy też o granice moralne w nauce są jeszcze celniejsze i zajadłe w swym dążeniu w poszukiwaniu prawdy.
De Niro tą rolą ucieka od utrwalonego przez wiele lat swego obrazu, jaki od razu pojawia się nam przed oczami, gdy widzimy go jako cynicznego gangstera. Wykreowana przez niego postać jest równie szalona co Doktor Cagliari, romantycznie nieszczęśliwa niczym Huan de Marco, silna jak Conan i pełna życia w swej czystej esencji jak Pippi Langstrumpf. Robercik znów pokazał, że jest wielki i sprosta każdej roli, a na pewno tchnie w nią życie.
Fatalizm tej postaci przytłacza i porusza. Chyba każdy odczuwa lek patrząc na istotę stworzoną z wielu innych osób, dosłownie podskórnie czujemy moralne opory przed takim stworem. Czy będący po wielokroć człowiekiem potwór ma nieśmiertelną duszę? Czy obdarzając martwe tkanki życiem i nieśmiertelnością wtłoczono w nie to abstrakcyjne "coś" czym chcemy się wyróżniać ponad inne zwierzęta? Czy zmontowane w jedną całość organy i kończyny złodziei i morderców mogą stworzyć razem coś dobrego?
Oczywiście, gdy następuję do kontaktu pomiędzy brzydkim potworem Frankensteina i skończenie pięknymi ludźmi dochodzi do zmagań daleko odchodzących od prostej konfrontacji pomiędzy uczniem a mistrzem, materii z twórcą. Obdarzony niesłychaną wręcz siłą nie posiada umysłowych przymiotów mogących go powstrzymać od najgorszego - siania śmierci. W każdym filmie o Frankensteinie mamy scenę, gdy monstrum zabija niewinną osobę, często była to młoda dziewczynka, mającą wzbudzić w nas jeszcze większy żal i strach. Ta śmierć, w gruncie rzeczy z przypadku, ukazuje cały dramat tej tragicznej postaci. W tym filmie w jego ręce wpada mały braciszek barona...
Baron Frankenstein owładnięty naukową obsesją oddala się coraz bardziej od swej rodziny, a w szczególności od kobiety swego życia. Ta nie potrafi pojąć, że szalony męski umysł potrafi wycofać w dalekie pokłady podświadomości nawet najdonośniejsze uczucia, jeśli tylko znajdzie sobie cel, ku któremu dążenie wydaje się czymś najważniejszym na świecie i wartym poświęcenia mu uwagi.
Niesamowita kreacja de Niro wydała na świat nową jakość. Stary, poczciwy Frankenstein w nowym wydaniu staje się jednym z ważniejszych obrazów z pogranicza horroru. Aż strach się bać co musiał ze sobą robić ten znamienity aktor by wczuć się w rolę. Znany ze swego zżywania się z postaciami na długo przed pierwszym klapsem, potrafi wiele poświecić by uzyskać zamierzony efekt. Ten film należy obejrzeć i wczuć się w role stwórcy i potwora, który nawet nie otrzymał imienia...
http://www.film.gildia.pl/filmy/mary_shelleys_frankenstein
http://horror.com.pl/ciekaw/ciekawostka.php?id=54
http://fdb.pl/film/4182-frankenstein
Możesz złożyć w jedno całość:P
liczę na naaaaj;p