Robinson marzył o rejsach statkiem po morzach i oceanach. Jego rodzice chcieli by został kupcem , gdyż ich dwaj starsi synowie zginęli na morzu. Gdy pewnego dnia ojciec wysłał go do portu po odbiór towaru, spotkał tam swego dawnego przyjaciela Jakuba. Rozmawiali z nim długo i w końcu Jakub namówił Robinsona, aby popłynął z nim i z jego ojcem w rejs. Nazajutrz rano Robinson wstał, gdy było jeszcze ciemno. Ubrał się szybko i bojąc się, aby ojciec się nie obudził, wyskoczył cichutko przez parkan na ulicę. Dobiegł do portu, a jego przyjaciel już tam na niego czekał. Majtkowie odbili od brzegu. Robinsonem miał mieszane uczucia, których nawet on sam nie mógł opisać. Był zachwycony wszystkim, co znajdowało się na pokładzie. Około południa zerwał się silny, porywisty wiatr i zaczął gwałtownie kołysać statkiem. W tej właśnie chwili bohater miał wszystkie objawy choroby morskiej. Tymczasem wicher wiał coraz mocniej. Robinson w trakcie burzy zaczął płakać gorzkimi łzami. Zobaczył go tam Jakub i śmiejąc się z niego podał szklankę gorącego grogu, co jak mówił miało być najlepszym lekarstwem na chorobę morską i dodanie odwagi. Przez parę następnych dni ich okręt poruszał się bardzo powoli z powodu wiatrów. Po niedługim czasie na horyzoncie ukazała się czarna linia chmur. Kapitan oznajmił, że nadchodzi burza i to porządna. Kazał zwinąć żagiel i kierować statek ku lądowi. Dotarli do portu w Yarmouth, ale jednak kapitan rozkazał zarzucić kotwicę w przystani zasłoniętej wzgórzem. Po zarzuceniu jednej kotwicy załoga zarzuciła drugą w obawie, aby lina pierwszej nie pękła. Czarne chmury rozprzestrzeniły się po całym niebie tworząc nocną ciemność. Robinson zaczął panikować, że ta burza to jego wina i że to on sprowadził gniew pana Boga na tych biednych ludzi z pokładu. Siedząc z rękami trzymającymi żelazne łóżko usłyszałem wołanie z informacja, że jest dziura w okręcie. Wszyscy próbowali ratować sytuację wypompowując wodę. Biedny Robinson Kruzoe zemdlał, a ludzie odrzucili go na bok myśląc, że umarł. Już był wieczór, gdy odzyskał przytomność. Potem przemoczeni dostali się do brzegu w pobliżu latarni Winterton. Mieszkańcy Yarmouth przyjęli ich z wielką gościnnością. Zrobili nawet składkę pieniężną na pomoc dla najbardziej potrzebujących, aby mogli się dostać z powrotem do domu, ale Robinson popłynoł w dalszą podróż. Według mnie Bochater lektury zachował się nieodpowiedzialnie i nierozważnie.
Robinson marzył o rejsach statkiem po morzach i oceanach. Jego rodzice chcieli by został kupcem , gdyż ich dwaj starsi synowie zginęli na morzu.
Gdy pewnego dnia ojciec wysłał go do portu po odbiór towaru, spotkał tam swego dawnego przyjaciela Jakuba. Rozmawiali z nim długo i w końcu Jakub namówił Robinsona, aby popłynął z nim i z jego ojcem w rejs. Nazajutrz rano Robinson wstał, gdy było jeszcze ciemno. Ubrał się szybko i bojąc się, aby ojciec się nie obudził, wyskoczył cichutko przez parkan na ulicę. Dobiegł do portu, a jego przyjaciel już tam na niego czekał. Majtkowie odbili od brzegu. Robinsonem miał mieszane uczucia, których nawet on sam nie mógł opisać. Był zachwycony wszystkim, co znajdowało się na pokładzie. Około południa zerwał się silny, porywisty wiatr i zaczął gwałtownie kołysać statkiem. W tej właśnie chwili bohater miał wszystkie objawy choroby morskiej. Tymczasem wicher wiał coraz mocniej. Robinson w trakcie burzy zaczął płakać gorzkimi łzami. Zobaczył go tam Jakub i śmiejąc się z niego podał szklankę gorącego grogu, co jak mówił miało być najlepszym lekarstwem na chorobę morską i dodanie odwagi. Przez parę następnych dni ich okręt poruszał się bardzo powoli z powodu wiatrów. Po niedługim czasie na horyzoncie ukazała się czarna linia chmur. Kapitan oznajmił, że nadchodzi burza i to porządna. Kazał zwinąć żagiel i kierować statek ku lądowi. Dotarli do portu w Yarmouth, ale jednak kapitan rozkazał zarzucić kotwicę w przystani zasłoniętej wzgórzem. Po zarzuceniu jednej kotwicy załoga zarzuciła drugą w obawie, aby lina pierwszej nie pękła. Czarne chmury rozprzestrzeniły się po całym niebie tworząc nocną ciemność. Robinson zaczął panikować, że ta burza to jego wina i że to on sprowadził gniew pana Boga na tych biednych ludzi z pokładu. Siedząc z rękami trzymającymi żelazne łóżko usłyszałem wołanie z informacja, że jest dziura w okręcie. Wszyscy próbowali ratować sytuację wypompowując wodę. Biedny Robinson Kruzoe zemdlał, a ludzie odrzucili go na bok myśląc, że umarł. Już był wieczór, gdy odzyskał przytomność. Potem przemoczeni dostali się do brzegu w pobliżu latarni Winterton. Mieszkańcy Yarmouth przyjęli ich z wielką gościnnością. Zrobili nawet składkę pieniężną na pomoc dla najbardziej potrzebujących, aby mogli się dostać z powrotem do domu, ale Robinson popłynoł w dalszą podróż.
Według mnie Bochater lektury zachował się nieodpowiedzialnie i nierozważnie.