Kiedy główna bohaterka filmu „Maria Magdalena” dochodzi w swojej opowieści do momentu śmierci Jezusa, mówi zdanie, które bardzo utkwiło mi w pamięci. Brzmi ono mniej więcej tak: „Wyobrażasz sobie, co wtedy czułam, jak to przeżywałam? Chodziłam za Jezusem 3 lata, złożyłam w Nim całą nadzieję, a teraz On nie żyje...”
Ciągle próbuję to sobie wyobrazić. Widzę Marię Magdalenę, najpierw dręczoną przez złe duchy i odepchniętą przez wszystkich, okrytą wstydem, który utrudniał jej normalne życie! Nagle na swojej drodze spotyka Jezusa i jej życie zmienia się o 180 stopni. Jezus jest być może pierwszą osobą, która spojrzała na Marię z wiarą, z szacunkiem, a nade wszystko z miłością. Mam nadzieję, że wiesz jakie to uczucie, kiedy patrzy na Ciebie ktoś, kto wierzy w Twoje możliwości, ceni Cię... Nagle wśród wrogiego dla Marii tłumu pojawia się Ktoś, kto jest po jej stronie. Jezus sprawia, że ta kobieta zaczyna nagle żyć inaczej, stopniowo odzyskując wiarę we własną wartość i w ludzi. Jezus daje jej miłość, a Maria wraz z innymi uczniami i uczennicami Jezusa zaczyna rozumieć, że jest ukochanym Dzieckiem Bożym. Co więcej, zaczyna podobnie patrzeć na innych ludzi. Jest świadkiem cudów, których dokonuje Jezus. Z każdym dniem, jest coraz bardziej pewna, że On jest Mesjaszem. Myślę, że Maria Magdalena zaczynała też rozumieć, że Mesjasz, jeśli jest nim Jezus, nie będzie taki jak sobie wyobrażał Naród Wybrany. Sądzę, że nie spodziewa się, że jej Mistrz zacznie nagle prowadzić walki polityczne. Jednak jestem też przekonana, że w najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewała się, że sprawy przybiorą taki obrót.
Nagle Ten, który wywrócił do góry nogami cały jej świat i wypełnił go całkowicie, który był Mistrzem i Przyjacielem, zostaje pojmany i skazany na śmierć krzyżową. Szok. Maria patrzyła na Jego cierpienie. Patrzyła i nie mogła nic zrobić. Być może masz podobne doświadczenie - choroba, krzywda kogoś bliskiego... Kochasz go, wiesz jakim jest dobrym człowiekiem i nie możesz mu pomóc... Maria Magdalena nie uciekła jednak z drogi krzyżowej ani spod krzyża. Być może to był efekt szoku, który przeżyła, może nie docierało do niej w tym momencie do końca to, co się dzieje, ale pewnie w głębi serca czuła też, że nie może zrobić nic poza tym jednym - być. A może podświadomie ciągle czekała aż coś się zdarzy, aż Jezus dokona jakiegoś cudu i skończy ten koszmar - przecież wiedziała, że mógł... Biczowanie, niesienie krzyża, przybicie do niego i śmierć - Jezus cały zakrwawiony, niepodobny do siebie. To się wydarzyło, naprawdę. Co dalej? Gdzie pójść? Co zrobić? To Jezus był Mistrzem, to On nadawał kierunek życiu swoich uczniów od ostatnich 3 lat! Nie było takiej trudnej sytuacji, w której on nie wskazałby właściwej drogi, jakiegoś światła... A teraz? Jego nie ma, nie żyje! Maria widziała, jak Józef z Arymatei złożył ciało Jezusa w grobie i zatoczył kamień. Wróciła „do siebie”, jeśli jakiekolwiek miejsce na ziemi mogła teraz tak nazwać. Nie spała prawie całą noc. Obudziła się nad ranem po krótkiej nerwowej drzemce, z piaskiem pod powiekami. Obudziła się i zaraz tego pożałowała - każdy senny koszmar był lepszy od rzeczywistości. Wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia dotarły docierały do niej ze zdwojoną siłą... A więc ten horror jest prawdą, nie ma Jezusa. Nie popatrzy już na nią z miłością, nie powie dobrego słowa, nie wskaże kierunku dalszej drogi, nie uzdrowi, nie będzie mówił o Bogu. Wątpię, czy ktoś z nas, żyjących po Chrystusie może sobie wyobrazić jaką rozpacz i beznadzieję przeżywali w tamtą Wielką Sobotę Maria i inni uczniowie. Wszystkie nadzieje, plany, wiara - runęły w tym dniu i zostały pogrzebane wraz z Jezusem.
Kolejna noc, równie bezsenna jak poprzednia. Maria obudziła się jeszcze przed świtem. Kolejny poranek podobny do poprzedniego. Zanim jeszcze otwarła spuchnięte od płaczu powieki, znów dopadła ją ta paląca świadomość, że Jezus nie żyje... Nie wiedziała co ze sobą zrobić, nie mogła już dłużej wytrzymać - chciała przynajmniej ciało zobaczyć i namaścić. Ubrała się pospiesznie, wzięła olejki i pobiegła do grobu.
Wiemy co było dalej. Za chwilę staniemy się świadkami sceny, która dla mnie osobiście jest najpiękniejsza w całej Ewangelii. Ale dopiero za chwilę.
Jak bardzo Maria Magdalena musiała już pogrzebać w sobie nadzieję, że nawet ujrzawszy pusty grób, nie pomyślała o Zmartwychwstaniu, o którym Jezus mówił przecież kilkakrotnie, ani o wskrzeszeniach, których była świadkiem, ale pomyślała o ludzkiej podłości. Pewnie dlatego, że po tym ogromie cierpienia, który przeżyła przez ostatnie dni, taka nagła odmiana nie mieściła się w jej głowie, tyle naoglądała się bestialstwa i ludzkiej złości, że nie spodziewała się już niczego dobrego.
Był chłodny wiosenny poranek. Maria Magdalena stała sama pośrodku kwitnącego ogrodu, przy pustym grobie i płakała. Przed chwilą byli tutaj Piotr z Janem, których sama przyprowadziła, przestraszona pustym grobem. Oni weszli do środka i uwierzyli. Ona zajrzała do środka i zobaczyła dwóch aniołów, nie rozpoznała ich jednak. Jej oczy były pełne łez, a serce chyba zbyt nabrzmiałe bólem, żeby coś poczuć. A może czekała na to jedno spotkanie, na to jedno słowo...
Najpierw pomyślała, że to ogrodnik... ale wystarczyło jedno jego słowo: „Mario!” „Rabbuni !”- Nauczyciel, tak, to naprawdę On, Jezus!!! Tylko On potrafił tak wypowiedzieć jej imię, żeby wyrwać ją z otchłani beznadziei, cierpienia, rozpaczy, bólu, zła... „Mario!” Czy potrafisz to sobie wyobrazić? Poczuć sercem tę radość? Jezus żyje! Powstał z martwych! To spotkanie przemieniło na zawsze nie tylko życie Marii Magdaleny, ono jest absolutnie niesamowite i trwa przez wieki - wszyscy ludzie, także Ty możesz zobaczyć siebie w osobie Marii. Jezus mówi do Ciebie, wypowiada nad Tobą Twoje imię, aby wyrwać Cię z Twojej otchłani cierpienia, bólu, niewiary, grzechu, beznadziei... Słyszysz?... Otwórz swoje uszy i serce i rzuć się w Jego ramiona z radosnym okrzykiem „Rabbuni!”, tak jak Maria. Ona była pierwszym świadkiem Zmartwychwstania. W Sekwencji Wielkanocnej śpiewamy:
Maryjo, ty powiedz, coś w drodze widziała?
Jam Zmartwychwstałego blask chwały ujrzała.
Żywego już Pana widziałam, grób pusty,
I świadków anielskich, i odzież, i chusty.
Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja,
A miejscem spotkania będzie Galilea.
Jej świadectwo trwa przez wieki i nadaje zupełnie nowy sens życiu tysięcy ludzi. Blask chwały Zmartwychwstałego trwa także i dzisiaj, tak jak i Jego miłość do każdego człowieka, również do Ciebie!
Zmartwychwstał już Chrystus Pan nasz i nadzieja, a miejscem spotkanie są nasze serca!
wziełam to z wiara.pl
Kiedy główna bohaterka filmu „Maria Magdalena” dochodzi w swojej opowieści do momentu śmierci Jezusa, mówi zdanie, które bardzo utkwiło mi w pamięci. Brzmi ono mniej więcej tak: „Wyobrażasz sobie, co wtedy czułam, jak to przeżywałam? Chodziłam za Jezusem 3 lata, złożyłam w Nim całą nadzieję, a teraz On nie żyje...”
Ciągle próbuję to sobie wyobrazić. Widzę Marię Magdalenę, najpierw dręczoną przez złe duchy i odepchniętą przez wszystkich, okrytą wstydem, który utrudniał jej normalne życie! Nagle na swojej drodze spotyka Jezusa i jej życie zmienia się o 180 stopni. Jezus jest być może pierwszą osobą, która spojrzała na Marię z wiarą, z szacunkiem, a nade wszystko z miłością. Mam nadzieję, że wiesz jakie to uczucie, kiedy patrzy na Ciebie ktoś, kto wierzy w Twoje możliwości, ceni Cię... Nagle wśród wrogiego dla Marii tłumu pojawia się Ktoś, kto jest po jej stronie. Jezus sprawia, że ta kobieta zaczyna nagle żyć inaczej, stopniowo odzyskując wiarę we własną wartość i w ludzi. Jezus daje jej miłość, a Maria wraz z innymi uczniami i uczennicami Jezusa zaczyna rozumieć, że jest ukochanym Dzieckiem Bożym. Co więcej, zaczyna podobnie patrzeć na innych ludzi. Jest świadkiem cudów, których dokonuje Jezus. Z każdym dniem, jest coraz bardziej pewna, że On jest Mesjaszem. Myślę, że Maria Magdalena zaczynała też rozumieć, że Mesjasz, jeśli jest nim Jezus, nie będzie taki jak sobie wyobrażał Naród Wybrany. Sądzę, że nie spodziewa się, że jej Mistrz zacznie nagle prowadzić walki polityczne. Jednak jestem też przekonana, że w najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewała się, że sprawy przybiorą taki obrót.
Nagle Ten, który wywrócił do góry nogami cały jej świat i wypełnił go całkowicie, który był Mistrzem i Przyjacielem, zostaje pojmany i skazany na śmierć krzyżową. Szok. Maria patrzyła na Jego cierpienie. Patrzyła i nie mogła nic zrobić. Być może masz podobne doświadczenie - choroba, krzywda kogoś bliskiego... Kochasz go, wiesz jakim jest dobrym człowiekiem i nie możesz mu pomóc... Maria Magdalena nie uciekła jednak z drogi krzyżowej ani spod krzyża. Być może to był efekt szoku, który przeżyła, może nie docierało do niej w tym momencie do końca to, co się dzieje, ale pewnie w głębi serca czuła też, że nie może zrobić nic poza tym jednym - być. A może podświadomie ciągle czekała aż coś się zdarzy, aż Jezus dokona jakiegoś cudu i skończy ten koszmar - przecież wiedziała, że mógł... Biczowanie, niesienie krzyża, przybicie do niego i śmierć - Jezus cały zakrwawiony, niepodobny do siebie. To się wydarzyło, naprawdę. Co dalej? Gdzie pójść? Co zrobić? To Jezus był Mistrzem, to On nadawał kierunek życiu swoich uczniów od ostatnich 3 lat! Nie było takiej trudnej sytuacji, w której on nie wskazałby właściwej drogi, jakiegoś światła... A teraz? Jego nie ma, nie żyje! Maria widziała, jak Józef z Arymatei złożył ciało Jezusa w grobie i zatoczył kamień. Wróciła „do siebie”, jeśli jakiekolwiek miejsce na ziemi mogła teraz tak nazwać. Nie spała prawie całą noc. Obudziła się nad ranem po krótkiej nerwowej drzemce, z piaskiem pod powiekami. Obudziła się i zaraz tego pożałowała - każdy senny koszmar był lepszy od rzeczywistości. Wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia dotarły docierały do niej ze zdwojoną siłą... A więc ten horror jest prawdą, nie ma Jezusa. Nie popatrzy już na nią z miłością, nie powie dobrego słowa, nie wskaże kierunku dalszej drogi, nie uzdrowi, nie będzie mówił o Bogu. Wątpię, czy ktoś z nas, żyjących po Chrystusie może sobie wyobrazić jaką rozpacz i beznadzieję przeżywali w tamtą Wielką Sobotę Maria i inni uczniowie. Wszystkie nadzieje, plany, wiara - runęły w tym dniu i zostały pogrzebane wraz z Jezusem.
Kolejna noc, równie bezsenna jak poprzednia. Maria obudziła się jeszcze przed świtem. Kolejny poranek podobny do poprzedniego. Zanim jeszcze otwarła spuchnięte od płaczu powieki, znów dopadła ją ta paląca świadomość, że Jezus nie żyje... Nie wiedziała co ze sobą zrobić, nie mogła już dłużej wytrzymać - chciała przynajmniej ciało zobaczyć i namaścić. Ubrała się pospiesznie, wzięła olejki i pobiegła do grobu.
Wiemy co było dalej. Za chwilę staniemy się świadkami sceny, która dla mnie osobiście jest najpiękniejsza w całej Ewangelii. Ale dopiero za chwilę.
Jak bardzo Maria Magdalena musiała już pogrzebać w sobie nadzieję, że nawet ujrzawszy pusty grób, nie pomyślała o Zmartwychwstaniu, o którym Jezus mówił przecież kilkakrotnie, ani o wskrzeszeniach, których była świadkiem, ale pomyślała o ludzkiej podłości. Pewnie dlatego, że po tym ogromie cierpienia, który przeżyła przez ostatnie dni, taka nagła odmiana nie mieściła się w jej głowie, tyle naoglądała się bestialstwa i ludzkiej złości, że nie spodziewała się już niczego dobrego.
Był chłodny wiosenny poranek. Maria Magdalena stała sama pośrodku kwitnącego ogrodu, przy pustym grobie i płakała. Przed chwilą byli tutaj Piotr z Janem, których sama przyprowadziła, przestraszona pustym grobem. Oni weszli do środka i uwierzyli. Ona zajrzała do środka i zobaczyła dwóch aniołów, nie rozpoznała ich jednak. Jej oczy były pełne łez, a serce chyba zbyt nabrzmiałe bólem, żeby coś poczuć. A może czekała na to jedno spotkanie, na to jedno słowo...
Najpierw pomyślała, że to ogrodnik... ale wystarczyło jedno jego słowo: „Mario!” „Rabbuni !”- Nauczyciel, tak, to naprawdę On, Jezus!!! Tylko On potrafił tak wypowiedzieć jej imię, żeby wyrwać ją z otchłani beznadziei, cierpienia, rozpaczy, bólu, zła... „Mario!” Czy potrafisz to sobie wyobrazić? Poczuć sercem tę radość? Jezus żyje! Powstał z martwych! To spotkanie przemieniło na zawsze nie tylko życie Marii Magdaleny, ono jest absolutnie niesamowite i trwa przez wieki - wszyscy ludzie, także Ty możesz zobaczyć siebie w osobie Marii. Jezus mówi do Ciebie, wypowiada nad Tobą Twoje imię, aby wyrwać Cię z Twojej otchłani cierpienia, bólu, niewiary, grzechu, beznadziei... Słyszysz?... Otwórz swoje uszy i serce i rzuć się w Jego ramiona z radosnym okrzykiem „Rabbuni!”, tak jak Maria. Ona była pierwszym świadkiem Zmartwychwstania. W Sekwencji Wielkanocnej śpiewamy:
Maryjo, ty powiedz, coś w drodze widziała?
Jam Zmartwychwstałego blask chwały ujrzała.
Żywego już Pana widziałam, grób pusty,
I świadków anielskich, i odzież, i chusty.
Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja,
A miejscem spotkania będzie Galilea.
Jej świadectwo trwa przez wieki i nadaje zupełnie nowy sens życiu tysięcy ludzi. Blask chwały Zmartwychwstałego trwa także i dzisiaj, tak jak i Jego miłość do każdego człowieka, również do Ciebie!
Zmartwychwstał już Chrystus Pan nasz i nadzieja, a miejscem spotkanie są nasze serca!