Proszę o napisanie rozprawki, krótko na temat, oby te 250 słów, daje dużo za napisanie tej pracy. Wrzucam tutaj ponieważ nie mam już czasu na to.
Temat: Czy artysta powinien czerpać inspirację z rzeczy „powszednich i pospolitych” czy też z „najwyższych wykwintów” i „najwspanialszych widoków”? Rozważ problem i uzasadnij swoje stanowisko, odwołując się do podanego fragmentu powieści Elizy Orzeszkowej Nad Niemnem oraz innych tekstów kultury.
Tekst źródłowy
Eliza Orzeszkowa
Nad Niemnem
Przed tą szafką, śliczną jak cacko, książkami do cacek podobnymi napełnioną, Zygmunt Korczyński stanął po krótkiej przechadzce wzdłuż i wszerz pracowni odbytej. […] Czuł gwałtowną potrzebę czegoś, co by go rozerwało, pocieszyło, silnym jakimś wrażeniem omdlewającą istotę jego wstrząsnęło. Chciał malować – malować chciał zawsze, bo w sztuce, o której rojenia pochłonęły mu całą młodość, widział jedyne swoje przeznaczenie i jedyny piedestał, który mógł go umieścić wysoko… Dziś przecież, tak jak od czterech lat zawsze i co dzień, nie mógł wydobyć z siebie nic: żadnego pomysłu, żadnego ciepła, żadnej energii. […] O niemotę swego geniuszu oskarżał świat zewnętrzny. Od zewnętrznego świata oczekiwał wszystkiego i na niego zwalał wszystkie winy. […] Nie przychodziło mu na myśl, że w każdej fali powietrza, światła, woni, w każdym kamyku przydrożnym i każdej trawie polnej, w liniach każdego ludzkiego oblicza i westchnieniu każdej piersi ludzkiej tkwi cząstka duszy świata, niewidzialnymi nićmi połączona z duszą artysty i w ruch ją wprawiać mogąca, jeżeli tylko naprawdę jest to dusza artysty. On był pewny, tak pewny, jak tego, iż żył i oddychał, że trzeba mu było gór, skał, mórz, puszcz, gorących szafirów niebieskich, nagich modeli, fantastycznych draperii, gwaru, gorączki, gonitwy, aby czuć, myśleć i tworzyć. Gdyby świat zewnętrzny oblał go jakim wielkim bogactwem i ugodził weń jakimi piorunami wrażeń… Tu, niestety, niestety! nic nie czyniło na nim wrażenia żadnego… […]
Pocałował rękę matki i naprzeciw niej siadając zaczął: […]
– Nieprawdaż, najlepsza mamo, […] że usuwałaś mię starannie od wszystkiego, co powszednie i pospolite, a przyzwyczajałaś w zamian do rzeczy pięknych, do uczuć delikatnych, do marzeń wzniosłych, nieprawdaż?
– Prawda – odpowiedziała.
– I to także jest prawdą, moja mamo, że przeznaczałaś mnie do zadań i losów zupełnie niepospolitych, wysokich… a tak wszystko skierowywałaś, abym nie mógł i nie chciał mieszać się z szarym tłumem? Czy to jest prawdą, moja mamo?
– Tak – odszepnęła. […]
– Nieprawdaż, mon adorée maman1, że potem sama wysłałaś mnie w świat szeroki, gdzie wiele lat spędziłem wśród najwyższych wykwintów miast, wśród najwspanialszych widoków natury, na łonie sztuki… że przez te lata zupełnie odwykłem od tutejszej szarości i pospolitości, do których zresztą i nigdy przyzwyczajony nie byłem, żyjąc w twoim idealnym świecie, tak jak zaklęta księżniczka żyła w swym kryształowym pałacu? Nieprawdaż, moja najlepsza, najrozumniejsza mamo?
– Prawda. Ale do czego zmierzasz? […]
Znowu też pieszczotliwie, z wdziękiem, z odcieniem rzewności i poetyczności, mówić zaczął. Mówił o tym, aby sprzedała Osowce, które były dziedziczną jej własnością, i aby z nim razem za granicę wyjechała. Mieszkać będą w Rzymie, Florencji albo w Monachium, każdego lata wyjeżdżać w góry lub nad morze. Kapitał osiągnięty ze sprzedaży Osowiec w połączeniu z tym, co Klotylda2 posiada i jeszcze w przyszłości od rodziców otrzyma, wystarczy im na życie, nie zbytkowne wprawdzie, ale dostatnie i bardzo przyjemne. Zresztą, on może jeszcze kiedyś i bardzo bogaty zostanie, gdy w otoczeniu stosownym artystyczne natchnienia i zdolność twórczą odzyska. Żyć i podróżować będą zawsze razem, przyjemności wysokich używać, wszystkie marzenia swoje spełniać, tylko trzeba, aby wydostali się stąd koniecznie, aby koniecznie i co najprędzej wynurzyli się z tego morza pospolitości, nudy i powszechnych złych humorów. […]
Milczała. Z głową podniesioną i spuszczonymi powiekami siedziała nieruchomo, nie odbierając mu swojej ręki, która tylko stawała się coraz zimniejszą i sztywniejszą. Na koniec cicho, ale stanowczo przemówiła:
– Nie uczynię tego nigdy.
Porwał się z krzesła.
– Dlaczego? Dlaczego?
Podnosząc na niego wzrok głęboki i surowy odpowiedziała:
– Dlatego właśnie, co powiedziałeś… Dla tej właśnie melancholii.
Eliza Orzeszkowa, Nad Niemnem (fragmenty), http://literat.ug.edu.pl
1 mon adorée maman (fr.) – moja uwielbiana mamo.
2 Klotylda – żona Zygmunta Korczyńskiego.
Patrząc z różnych stron, widzimy świat w różnych wymiarach i w różnych barwach. To właśnie w życiu jest dobre i piękne co pozwala nam widzieć wszystko takie, jaki naprawdę jest. Niestety nasz artysta- malarz nie umiał dostrzec w całości piękna tego świata ,gdyż nie był wychowany w realnym świecie. On umiałtylko bujać w obłokach, widzieć świat tylko przez różowe okulary i dostrzec tylko to co jest zawsze "naj": najładniejsze, najpiękniejsze, najwznioślejsze, najwyższe.Nie możemy jednak go całkowicie za to winić że takie, a nie inne miał spojrzenie na świat, bo przecież w takim kolorowym, pięknym i barwnym świecie był przez swoje dzieciństwo i młodość wychowany. Trzeba zatem jasno powiedzieć że wina tego stanu rzeczy, takiego spojrzenia i postrzegania tegoż świata leży zarówno po stronie matki, która mu tylko taki świat pokazała, jak i też w równym stopniu po stronie naszego "zauroczonego pięknem z najwyższej półki" artysty.Przecież w szarym codziennym życiu też świat może być barwny, piękny i kolorowy. Śmie nawet stwierdzić że taki jest, bo gdyby nie był taki, to nigdy nie widzielibyśmy uśmiechu na ustach zwykłych, prostych ludzi.Widzielibyśmy tylko ich smutek, rozpacz i łzy.A przecież świat został dla wszystkich jednakowo stworzony, i każdy ma w nim prawo do tego co dobre, piękne i urocze.Niestety życie jest tylko jedną wielką niewiadomą gdzie są chwile wzlotu i upadku, radości i smutku, pewności i obaw i niezależnie w jakim położeniu tego świata się znajdziemy, musimy, a przynajmniej powinniśmy go widzieć takim jaki on jest naprawdę.Nikt przecież nie obiecał nikomu że będzie mu zawsze ładnie i kolorowo, bo jak mówi stare przysłowie że w życiu jest się raz na wozie, a raz pod wozem, są chwile kiedy mamy rozkoszy i dóbr tego świata ponad miarę, ale to jest tylko chwilka, albo dłuższa, albo krótsza, póżniej, może być upadek, w którym każdy powinien umieć się odnaleść.Jak pokazuje nam jednak powieść Elizy Orzeszkowe pt." Nad Niemnem" łatwo jest się przyzwyczaić do tego co jest najlepsze, trudniej jednak zjeść w szarą rzeczywistość, bo tam nie każdy będzie umiał się odnaleść i pogodzić ze swoją dolą, tak jak nasz malarz, który po zejściu" z niebieskich obłoków" nie umiał odnaleść się w innym świecie, który dla wielu z nas był chlebem powszednim.Dlatego też był, niezadowolony, pokrzywdzony,można by nawet rzecże był nieszczęśliwy i za to wszysto obwiniał swoją starą matkę, którą chciał zabrać w "podróż dookoła świata" licząc że tam hen odnajdzie swoje szczęściei twórczość malarską,Zapomniał w tej swojej ślepocie i omanie w jakim tkwił że matka miała już swoje "latka" i jedyne co potrzeba jej było to spokojnej starości w domu w którym życie spędziła u boku swego kochanego syna.
dasz naj???