krzysiek2206
Boleśnie i głęboko potrafi nas dotykać rzeczywistość grzechu. Własnego i cudzego. Grzechu, który raniąc zamyka w sobie samym, wyobcowuje, izoluje, osacza, skazuje na duchowe wygnanie, napełnia wewnętrznym niepokojem, jakąś nienazwaną obawą i lękiem przed sobą samym, przed drugim człowiekiem, przed Bogiem wreszcie. I choć niemal zupełnie usunęliśmy termin „grzech” z naszego nowoczesnego, neutralnego religijnie czy wprost areligijnego, mass-medialnego słownika, nazywając go „błędem”, „pomyłką”, „słabością” czy „uchybieniem”, chociaż staramy się o grzechu jak najmniej mówić, pisać, a nawet myśleć - wszystko na nic. On jeszcze bardziej się pleni, jak niesiany chwast, rozrasta się i pomnaża. Skoro znajduje w naszym świecie tak bardzo podatny dla siebie grunt, wrasta w niego jeszcze głębiej. Mocniej zapuszcza korzenie. I zbiera swoje straszne, niszczące żniwo. Zbiera wszędzie: w nas samych i wokół nas. Słowo Boże natomiast - jakby wbrew najnowszym, popularnym trendom - wcale nie unika pojęcia grzechu. W Starym Testamencie znaleźć można co najmniej dziewięć różnych słów hebrajskich oznaczających grzech. Z kolei w grece Nowego Testamentu słów takich występuje nie mniej niż siedem. Również wszystkie dzisiejsze czytania liturgii słowa, a także psalm responsoryjny, zgodnie podejmują, jako swój główny temat, palący problem ludzkiego grzechu. Wskazują też na Boże rozwiązanie tego problemu, poprzez odpuszczenie grzechów oraz usprawiedliwienie grzesznika. Jednak ani jedno, ani drugie nie dokonuje się automatycznie, niezależnie od woli człowieka i jego współdziałania z ofiarowaną mu przez Boga łaską. Przezwyciężenie problemu grzechu zależy więc także od postawy przyjętej przez człowieka, ponieważ „Bóg stworzył nas bez nas, ale bez nas nie może nas zbawić” (św. Augustyn). Człowiek wobec (własnego) grzechu Każdy grzech, w jaki popadamy, zamiast Boga i reprezentowanych przez Niego wartości, wybierając świadomie i dobrowolnie coś innego, co (chwilowo) wydaje się atrakcyjniejsze i bardziej pociągające, jest dramatem. Jednak dramat ten, od początku dziejów ludzkości, od pierwszego aktu nieposłuszeństwa człowieka wyciągającego rękę po zakazany owoc, jest wkomponowany w Boży plan zbawienia. Człowiek jest wewnętrznie skażony, niedoskonały, grzeszny. Stwórca w swym miłosierdziu uwzględnia tę pożałowania godną kondycję człowieka i liczy się z jego słabością. Liczy się z tym, że prędzej czy później dojdzie ona do głosu i człowiek mniej lub bardziej, lżej lub ciężej, zgrzeszy. Nawet gdyby usilnie się starał o to, by grzechu uniknąć. Jeśli zatem każdy z nas mógłby z całą szczerością powtórzyć za Psalmistą: „Uznaję bowiem nieprawość moją, a grzech mój jest zawsze przede mną” (Ps 51,5), to równie wielka, jak odpowiedzialność za popełnienie takiego czy innego grzechu, staje się nasza odpowiedzialność za to, co z tym własnym grzechem zrobimy, gdy już został on popełniony. Odpowiedzialność za to, jak będziemy chcieli wykorzystać go dla przyszłego dobra - naszego i bliźnich. Jest to odpowiedzialność za naszą postawę wobec własnego grzechu. W skierowanym do nas dzisiaj słowie Bożym znajdujemy trzy różne przykłady tej postawy. Pierwszy z nich reprezentuje król Dawid. Przyjmuje on postawę zatajenia własnego grzechu. Dążenia do tego, by go zatuszować - tak, by nigdy nie ujrzał światła dziennego. Pokusa tego typu bywa szczególnie silna u ludzi władzy, dysponujących możliwością skutecznego oddziaływania na ludzi i wydarzenia, a nawet manipulowania nimi. Aby ukryć swój grzech cudzołóstwa i rozbicia małżeństwa, Dawid nie waha się posłać Uriasza, swego poddanego i żołnierza, na pewną śmierć. Dlatego prorok Natan oddaje trafnie postępek Dawida, gdy przemawiając w Bożym imieniu oświadcza królowi: „Zabiłeś mieczem Chetytę Uriasza, a jego żonę wziąłeś sobie za małżonkę. Zamordowałeś go mieczem Ammonitów” (2 Sm 12,9). Dopiero w obliczu tak dosadnego sformułowania przez posłańca Bożego oskarżenia przeciw sobie, Dawid uznaje swoją winę wyznając: „Zgrzeszyłem wobec Pana” (2 Sm 12,13). Ten akt skruchy króla, ta pozytywna zmiana jego postawy wobec prawdy o własnym grzechu, zostaje wynagrodzona zapewnieniem o jego odpuszczeniu. Choć wcześniej Dawid nieświadomie wydał na siebie surowy wyrok wykrzykując: „Na życie Pana, człowiek, który tego dokonał, jest winien śmierci” (2 Sm 12,5), słyszy teraz z ust Natana obietnicę: „Nie umrzesz”. Inną postawę wobec własnej grzeszności przyjmuje faryzeusz z dzisiejszej Ewangelii - Szymon, który zaprosił Jezusa do swojego domu na posiłek. Szymon posuwa się dalej niż Dawid, ponieważ nie tylko zataja swój grzech przed ludźmi, lecz w ogóle go neguje - i to nawet przed sobą samym. Uważa się za nieskazitelnego i bez zarzutu przed Bogiem. Dlatego uzurpuje sobie prawo do roli arbitra, powołanego, aby osądzać bliźnich z wyniosłego piedestału własnej, rzekomej doskonałości. I czyni to: najpierw w odniesieniu do kobiety namaszczającej nogi Jezusa, a potem w stosunku do Niego samego. Skoro ona jest zawodową grzesznicą z ulicy, a On pozwala się jej dotykać, to musi znaczyć, że nie jest On prorokiem, że nie może nim być. Ferując w ten sposób swoje wyroki na otaczających go ludzi, Szymon patrzy na wszystkich, łącznie z Jezusem, z góry, z pozycji swej domniemanej moralnej wyższości. Ponieważ we własnych oczach jest sprawiedliwy i doskonały, nie potrzebuje nic już w sobie zmieniać. Nie potrzebuje nawrócenia. A zatem nie potrzebuje także Jezusa. Do niczego. Wreszcie trzecia postawa wobec własnego grzechu: postawa kobiety. Jest ona jawnogrzesznicą, nie może więc - jak Dawid - chcieć zataić swego grzechu, i nawet nie próbuje tego czynić. W żaden sposób nie może też go zanegować, jak usiłuje zrobić to faryzeusz Szymon. Jej postawa jest postawą uznania własnego grzechu i żalu za niego. Dlatego Jezus jest jej koniecznie potrzebny. Dlatego skrucha i miłość każe jej dopełnić wobec Jezusa tego wszystkiego, co zaniedbuje Szymon jako gospodarz przyjęcia. Swymi łzami obmywa stopy Jezusowe, by następnie, ocierając je własnymi włosami i całując, namaścić je przyniesionym ze sobą olejkiem. „Dlatego [...] odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” (Łk 7,47). Bóg (Chrystus) wobec grzechu człowieka Jezus nie neguje grzechów bezimiennej kobiety, ani nie usiłuje ich pomniejszyć. Jednak patrzy przede wszystkim na jej serce. I widzi przepełniającą je miłość i żal. Obdarza ją przebaczeniem i odpuszczeniem jej licznych grzechów nie po to, by z lekkim sercem miała je znowu popełniać, lecz aby pobudzić ją do tym większej miłości. Bo „ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje” (Łk 7,47). Podobnie jak owa kobieta, również król Dawid, po uznaniu własnego grzechu, otrzymuje jego odpuszczenie i wybawienie od śmierci, którą chciał ukarać winowajcę nie wiedząc, że jest nim on sam. Także do niego odnoszą się w jakimś sensie słowa, które Jezus kieruje do kobiety: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!” (Łk 7,50). Jedynie Szymonowi niewiele ma do zaoferowania Bóg w Jezusie. Nie dlatego, że nie pragnie udzielić mu łaski przebaczenia grzechów, lecz dlatego, że Szymon nie chce jej przyjąć. Bo nie jest zdolny dostrzec własnego długu wobec Boga. Umie słusznie osądzić dwóch dłużników z przypowieści Jezusa, natomiast nie potrafi właściwie osądzić ani Jezusa, ani kobiety, ani samego siebie i własnej postawy wobec dotykającego go grzechu. Wejdź w Ewangelię Także każdemu z nas grozi to niebezpieczeństwo, przed którym nie uchronił się faryzeusz Szymon. Usłyszał od Jezusa pochwałę „słusznie osądziłeś”, gdy jego sąd dotyczył innych ludzi. Z pewnością nie usłyszałby takiej pochwały, gdyby chodziło o jego sąd nad sobą samym. Dlatego, jeśli nie chcemy dziś pozostać, jak Szymon, jedynie arbitrami w sprawach bliźnich, każdy z nas powinien zadać sobie bardzo istotne pytanie: w której z trzech, wyżej przedstawionych postaw odnajduję siebie? Jaka postawa wobec grzechu i - w konsekwencji - wobec Jezusa, jest moją postawą? Od odpowiedzi na to pytanie zależy bardzo wiele. Zależy, jak będziesz w stanie przeżywać własne nawrócenie i spowiedź, która ma cię prowadzić do nawrócenia. Jeśli jesteś Szymonem, nie będziesz w ogóle widział potrzeby osobistego nawrócenia i takiego Sakramentu Pokuty i Pojednania, który miałby do tego nawrócenia zmierzać. Dla „świętego” spokoju może wyspowiadasz się na Wielkanoc, raz do roku, żeby wypełnić tradycyjne przykazanie kościelne: „Przynajmniej raz w roku spowiadać się i w czasie wielkanocnym Komunię świętą przyjmować”. Lecz nawet wtedy, gdy to uczynisz, Chrystus tak naprawdę nie na wiele ci się przyda. On sam powiedział wyraźnie: „Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników” (Łk 5,32). A ty jesteś przecież sprawiedliwy... Jeżeli jesteś Dawidem, będziesz próbował nawracać się od czasu do czasu, uświadamiając sobie niekiedy jaśniej swój skrywany nie tylko przed bliźnimi, ale może również przed sobą samym, grzech. I ten Dawidowy przebłysk świadomości, wrażliwości sumienia: „zgrzeszyłem wobec Pana” (2 Sm 12,13) popchnie cię w kierunku konfesjonału „od wielkiego dzwonu” albo np. przed jakimś ważnym w twoim życiu wydarzeniem, do którego Bóg będzie wydawał ci się potrzebny. Jednak tylko wtedy, gdy przyjmiesz postawę trzecią, postawę skruszonej przed Jezusem kobiety z Ewangelii, będziesz mógł doświadczyć, przez Sakrament Pokuty i Pojednania, duchowego uzdrowienia i odrodzenia, wyzwolenia z sieci grzechu. I zechcesz wtedy wyznać za św. Pawłem: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. Nie mogę odrzucić łaski danej przez Boga” (Ga 2,20-21). I usłyszysz, przystąpiwszy do kratek konfesjonału, słowa, które przez usta kapłana wypowie do ciebie Chrystus: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!” (Łk 7,50).
Człowiek wobec (własnego) grzechu
Każdy grzech, w jaki popadamy, zamiast Boga i reprezentowanych przez Niego wartości, wybierając świadomie i dobrowolnie coś innego, co (chwilowo) wydaje się atrakcyjniejsze i bardziej pociągające, jest dramatem. Jednak dramat ten, od początku dziejów ludzkości, od pierwszego aktu nieposłuszeństwa człowieka wyciągającego rękę po zakazany owoc, jest wkomponowany w Boży plan zbawienia. Człowiek jest wewnętrznie skażony, niedoskonały, grzeszny. Stwórca w swym miłosierdziu uwzględnia tę pożałowania godną kondycję człowieka i liczy się z jego słabością. Liczy się z tym, że prędzej czy później dojdzie ona do głosu i człowiek mniej lub bardziej, lżej lub ciężej, zgrzeszy. Nawet gdyby usilnie się starał o to, by grzechu uniknąć. Jeśli zatem każdy z nas mógłby z całą szczerością powtórzyć za Psalmistą: „Uznaję bowiem nieprawość moją, a grzech mój jest zawsze przede mną” (Ps 51,5), to równie wielka, jak odpowiedzialność za popełnienie takiego czy innego grzechu, staje się nasza odpowiedzialność za to, co z tym własnym grzechem zrobimy, gdy już został on popełniony. Odpowiedzialność za to, jak będziemy chcieli wykorzystać go dla przyszłego dobra - naszego i bliźnich. Jest to odpowiedzialność za naszą postawę wobec własnego grzechu. W skierowanym do nas dzisiaj słowie Bożym znajdujemy trzy różne przykłady tej postawy. Pierwszy z nich reprezentuje król Dawid. Przyjmuje on postawę zatajenia własnego grzechu. Dążenia do tego, by go zatuszować - tak, by nigdy nie ujrzał światła dziennego. Pokusa tego typu bywa szczególnie silna u ludzi władzy, dysponujących możliwością skutecznego oddziaływania na ludzi i wydarzenia, a nawet manipulowania nimi. Aby ukryć swój grzech cudzołóstwa i rozbicia małżeństwa, Dawid nie waha się posłać Uriasza, swego poddanego i żołnierza, na pewną śmierć. Dlatego prorok Natan oddaje trafnie postępek Dawida, gdy przemawiając w Bożym imieniu oświadcza królowi: „Zabiłeś mieczem Chetytę Uriasza, a jego żonę wziąłeś sobie za małżonkę. Zamordowałeś go mieczem Ammonitów” (2 Sm 12,9). Dopiero w obliczu tak dosadnego sformułowania przez posłańca Bożego oskarżenia przeciw sobie, Dawid uznaje swoją winę wyznając: „Zgrzeszyłem wobec Pana” (2 Sm 12,13). Ten akt skruchy króla, ta pozytywna zmiana jego postawy wobec prawdy o własnym grzechu, zostaje wynagrodzona zapewnieniem o jego odpuszczeniu. Choć wcześniej Dawid nieświadomie wydał na siebie surowy wyrok wykrzykując: „Na życie Pana, człowiek, który tego dokonał, jest winien śmierci” (2 Sm 12,5), słyszy teraz z ust Natana obietnicę: „Nie umrzesz”. Inną postawę wobec własnej grzeszności przyjmuje faryzeusz z dzisiejszej Ewangelii - Szymon, który zaprosił Jezusa do swojego domu na posiłek. Szymon posuwa się dalej niż Dawid, ponieważ nie tylko zataja swój grzech przed ludźmi, lecz w ogóle go neguje - i to nawet przed sobą samym. Uważa się za nieskazitelnego i bez zarzutu przed Bogiem. Dlatego uzurpuje sobie prawo do roli arbitra, powołanego, aby osądzać bliźnich z wyniosłego piedestału własnej, rzekomej doskonałości. I czyni to: najpierw w odniesieniu do kobiety namaszczającej nogi Jezusa, a potem w stosunku do Niego samego. Skoro ona jest zawodową grzesznicą z ulicy, a On pozwala się jej dotykać, to musi znaczyć, że nie jest On prorokiem, że nie może nim być. Ferując w ten sposób swoje wyroki na otaczających go ludzi, Szymon patrzy na wszystkich, łącznie z Jezusem, z góry, z pozycji swej domniemanej moralnej wyższości. Ponieważ we własnych oczach jest sprawiedliwy i doskonały, nie potrzebuje nic już w sobie zmieniać. Nie potrzebuje nawrócenia. A zatem nie potrzebuje także Jezusa. Do niczego. Wreszcie trzecia postawa wobec własnego grzechu: postawa kobiety. Jest ona jawnogrzesznicą, nie może więc - jak Dawid - chcieć zataić swego grzechu, i nawet nie próbuje tego czynić. W żaden sposób nie może też go zanegować, jak usiłuje zrobić to faryzeusz Szymon. Jej postawa jest postawą uznania własnego grzechu i żalu za niego. Dlatego Jezus jest jej koniecznie potrzebny. Dlatego skrucha i miłość każe jej dopełnić wobec Jezusa tego wszystkiego, co zaniedbuje Szymon jako gospodarz przyjęcia. Swymi łzami obmywa stopy Jezusowe, by następnie, ocierając je własnymi włosami i całując, namaścić je przyniesionym ze sobą olejkiem. „Dlatego [...] odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” (Łk 7,47).
Bóg (Chrystus) wobec grzechu człowieka
Jezus nie neguje grzechów bezimiennej kobiety, ani nie usiłuje ich pomniejszyć. Jednak patrzy przede wszystkim na jej serce. I widzi przepełniającą je miłość i żal. Obdarza ją przebaczeniem i odpuszczeniem jej licznych grzechów nie po to, by z lekkim sercem miała je znowu popełniać, lecz aby pobudzić ją do tym większej miłości. Bo „ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje” (Łk 7,47). Podobnie jak owa kobieta, również król Dawid, po uznaniu własnego grzechu, otrzymuje jego odpuszczenie i wybawienie od śmierci, którą chciał ukarać winowajcę nie wiedząc, że jest nim on sam. Także do niego odnoszą się w jakimś sensie słowa, które Jezus kieruje do kobiety: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!” (Łk 7,50). Jedynie Szymonowi niewiele ma do zaoferowania Bóg w Jezusie. Nie dlatego, że nie pragnie udzielić mu łaski przebaczenia grzechów, lecz dlatego, że Szymon nie chce jej przyjąć. Bo nie jest zdolny dostrzec własnego długu wobec Boga. Umie słusznie osądzić dwóch dłużników z przypowieści Jezusa, natomiast nie potrafi właściwie osądzić ani Jezusa, ani kobiety, ani samego siebie i własnej postawy wobec dotykającego go grzechu.
Wejdź w Ewangelię
Także każdemu z nas grozi to niebezpieczeństwo, przed którym nie uchronił się faryzeusz Szymon. Usłyszał od Jezusa pochwałę „słusznie osądziłeś”, gdy jego sąd dotyczył innych ludzi. Z pewnością nie usłyszałby takiej pochwały, gdyby chodziło o jego sąd nad sobą samym. Dlatego, jeśli nie chcemy dziś pozostać, jak Szymon, jedynie arbitrami w sprawach bliźnich, każdy z nas powinien zadać sobie bardzo istotne pytanie: w której z trzech, wyżej przedstawionych postaw odnajduję siebie? Jaka postawa wobec grzechu i - w konsekwencji - wobec Jezusa, jest moją postawą? Od odpowiedzi na to pytanie zależy bardzo wiele. Zależy, jak będziesz w stanie przeżywać własne nawrócenie i spowiedź, która ma cię prowadzić do nawrócenia. Jeśli jesteś Szymonem, nie będziesz w ogóle widział potrzeby osobistego nawrócenia i takiego Sakramentu Pokuty i Pojednania, który miałby do tego nawrócenia zmierzać. Dla „świętego” spokoju może wyspowiadasz się na Wielkanoc, raz do roku, żeby wypełnić tradycyjne przykazanie kościelne: „Przynajmniej raz w roku spowiadać się i w czasie wielkanocnym Komunię świętą przyjmować”. Lecz nawet wtedy, gdy to uczynisz, Chrystus tak naprawdę nie na wiele ci się przyda. On sam powiedział wyraźnie: „Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników” (Łk 5,32). A ty jesteś przecież sprawiedliwy... Jeżeli jesteś Dawidem, będziesz próbował nawracać się od czasu do czasu, uświadamiając sobie niekiedy jaśniej swój skrywany nie tylko przed bliźnimi, ale może również przed sobą samym, grzech. I ten Dawidowy przebłysk świadomości, wrażliwości sumienia: „zgrzeszyłem wobec Pana” (2 Sm 12,13) popchnie cię w kierunku konfesjonału „od wielkiego dzwonu” albo np. przed jakimś ważnym w twoim życiu wydarzeniem, do którego Bóg będzie wydawał ci się potrzebny. Jednak tylko wtedy, gdy przyjmiesz postawę trzecią, postawę skruszonej przed Jezusem kobiety z Ewangelii, będziesz mógł doświadczyć, przez Sakrament Pokuty i Pojednania, duchowego uzdrowienia i odrodzenia, wyzwolenia z sieci grzechu. I zechcesz wtedy wyznać za św. Pawłem: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. Nie mogę odrzucić łaski danej przez Boga” (Ga 2,20-21). I usłyszysz, przystąpiwszy do kratek konfesjonału, słowa, które przez usta kapłana wypowie do ciebie Chrystus: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!” (Łk 7,50).