W ramach wakacyjnych praktyk internistycznych MałaMi zafundowała sobie dodatkowo odwiedziny szpitala w godzinach popołudniowych. Wczoraj. I żeby nikt nie pomyślał, że z pasji - po prostu z czystej ciekawości.
Bo zastanawiało mnie do tej pory, jak to jest, gdy lekarz zostaje z całym oddziałem sam. W jaki sposób ogarnia, jak daje radę. Otóż ... nie daje rady.
Interna. 80 pacjentów, kilkanaście sal + łóżka na korytarzu.. Większość z nich widzi się pierwszy raz lub słyszało o nich jedynie na odprawie.. Telefony wzywające na konsultacje na inne oddziały. Nowe przyjęcia z SORu. Rodziny pacjentów biegające za lekarzem dyżurnym..
No tak. Szpital jak to szpital, tego się przecież tam każdy spodziewa. Nie w tym problem. MałąMi naszło na refleksje gdzie indziej.
Na każdej sali ludzie chorzy bardzo poważnie. Średnia wieku to chyba jakieś 70 lat.. MałaMi się rozgląda. Lekarz dyżurny właśnie tłumaczy córce pewnej kobiety, że zostaje czekać i będzie, co będzie, bo przecież mama i tak ma przerzuty. Obok leży pacjent, którego nie chcą zoperować, bo narazie nie ma wskazań. A są! Z medycznego punktu widzenia są! Czyli między wierszami powiedziane zostało: poczekamy aż będzie gorzej, bo teraz NFZ nie pozwala. Kilku pacjentów leży na kolejnych salach i są hospitalizowani właściwie tylko dlatego, że rodziny nie znalazły dla nich jeszcze miejsca w DPSie czy hospicjum.. Praktycznie dla wielu chorych nie ma już nadziei na wyleczenie. Chorzy rokują źle. I jak najbardziej nie jest to wina ani chorych, ani szpitala, ani lekarzy. Jakkolwiek ja nie chcę tak pracować. Ja chcę pomóc i widzieć efekt. Nie nadaję się tu. MałaMi może sobie tak chodzić, zlecać troponiny i elektrolity po raz kolejny, mierzyć ciśnienie, tylko że... nie widać efektów.
To dobrze, że inni nie myślą tak jak ja. Bo przecież ci lekarze są tam na internie tak bardzo potrzebni. Ci ludzie bardzo potrzebują pomocy. Ale ja się po prostu w tym nie widzę. Chcę leczyć. Efektywnie. Skutecznie.
Od pewnego lekarza-stażysty usłyszałam wczoraj, że tylko interna to prawdziwa medycyna, bo jak ktoś myśli "lekarz" to od razu widzi internistę. Ja, jezeli myślę "lekarz" to widzę osobę, która LECZY i daje NADZIEJĘ. A wczoraj tam mi tego zabrakło. Bezsilność boli.
W ramach wakacyjnych praktyk internistycznych MałaMi zafundowała sobie dodatkowo odwiedziny szpitala w godzinach popołudniowych. Wczoraj. I żeby nikt nie pomyślał, że z pasji - po prostu z czystej ciekawości.
Bo zastanawiało mnie do tej pory, jak to jest, gdy lekarz zostaje z całym oddziałem sam. W jaki sposób ogarnia, jak daje radę. Otóż ... nie daje rady.
Interna.
80 pacjentów, kilkanaście sal + łóżka na korytarzu..
Większość z nich widzi się pierwszy raz lub słyszało o nich jedynie na odprawie..
Telefony wzywające na konsultacje na inne oddziały.
Nowe przyjęcia z SORu.
Rodziny pacjentów biegające za lekarzem dyżurnym..
No tak. Szpital jak to szpital, tego się przecież tam każdy spodziewa. Nie w tym problem.
MałąMi naszło na refleksje gdzie indziej.
Na każdej sali ludzie chorzy bardzo poważnie. Średnia wieku to chyba jakieś 70 lat.. MałaMi się rozgląda. Lekarz dyżurny właśnie tłumaczy córce pewnej kobiety, że zostaje czekać i będzie, co będzie, bo przecież mama i tak ma przerzuty. Obok leży pacjent, którego nie chcą zoperować, bo narazie nie ma wskazań. A są! Z medycznego punktu widzenia są! Czyli między wierszami powiedziane zostało: poczekamy aż będzie gorzej, bo teraz NFZ nie pozwala. Kilku pacjentów leży na kolejnych salach i są hospitalizowani właściwie tylko dlatego, że rodziny nie znalazły dla nich jeszcze miejsca w DPSie czy hospicjum..
Praktycznie dla wielu chorych nie ma już nadziei na wyleczenie. Chorzy rokują źle. I jak najbardziej nie jest to wina ani chorych, ani szpitala, ani lekarzy. Jakkolwiek ja nie chcę tak pracować. Ja chcę pomóc i widzieć efekt. Nie nadaję się tu. MałaMi może sobie tak chodzić, zlecać troponiny i elektrolity po raz kolejny, mierzyć ciśnienie, tylko że... nie widać efektów.
To dobrze, że inni nie myślą tak jak ja. Bo przecież ci lekarze są tam na internie tak bardzo potrzebni. Ci ludzie bardzo potrzebują pomocy. Ale ja się po prostu w tym nie widzę. Chcę leczyć. Efektywnie. Skutecznie.
Od pewnego lekarza-stażysty usłyszałam wczoraj, że tylko interna to prawdziwa medycyna, bo jak ktoś myśli "lekarz" to od razu widzi internistę. Ja, jezeli myślę "lekarz" to widzę osobę, która LECZY i daje NADZIEJĘ. A wczoraj tam mi tego zabrakło. Bezsilność boli.
Możemy innym nieść nadzieje :
Dobrym słowem dzięki inni , patrzą na świat z lepszej perspektywy
Dobrymi uczynkami , które potrzymują ludzi na duchu
Wspieraniem i pomocom dzięki , której nadzieja jest w pełni