Kościół jest instytucją duchowne, więc jest to podstawa naszej. Do Kościołą chodzę co tydzień w niedzielę, po to żeby spotkać tam Boga. Działanie kościoła znacznie wpłynęło na moje życie. Zaczełem sie lepiej uczyć, wzmocniłem swoją wiarę w siebie. Uświadomił mi że każdy człowiek ma talent i musi go w sobie odkryć. Miałem nałogi, słuchająć na mszy księdza uświadomiłem, że nie warto w nie popadać, bo życie jest tylko jedno i trzeba je dobrze wykorzystać. Moja mama zaczęła rozumieć moje problemy, nie tak jak kiedyś nic nie rozumiała. Tak samo jak na mame kościół wpłynął na także na moją rodzinę. W rodzinie były kłótnie i sprzeczki. Będąc w kościele i słuchając ewangelii o pewnej rodzinie uświadomiliśmy sobie, że warto kochać bliźniego.
1 votes Thanks 0
julka22246
Pod koniec pierwszej części debaty o Jezusie nie odpowiedziałem na Wasze pytania o źródła mojej fascynacji chrześcijaństwem, a zwłaszcza oryginalnym nauczaniem Jezusa. (Krzysztof: “zawsze się zdumiewam Twoją (ateisty) troską o porządną wiarę w Kościele”). Dzisiaj chciałbym Was – didaskalowiczów – serdecznie zaprosić do obserwowania i komentowania drugiej części debaty, na forum WSFT, 17 i 18 listopada. Przy okazji wypada mi jednak odpowiedzieć na Wasze pytanie. Najprostsza odpowiedź brzmi: żyję w świecie ludzi religijnych, głównie chrześcijan. Odmiennych niż ja. Wydaje mi się zupełnie naturalna chęć poznania większości. Byłoby brakiem rozsądku nie próbować zdobyć wiedzy o tych, których jest w moim otoczeniu najwięcej, a zatem najsilniej mogą wpłynąć na życie moje, mojej rodziny, mojego syna. (Jak to robicie, że wierzycie? Czy jesteście tacy, jaki ja byłem kiedyś? itp.) To kwestia instynktu samozachowawczego. Druga przyczyna wygląda równie prozaicznie. Jak większość ateistów jestem pod ogromnym wrażeniem współczesnych nauk i technologii, ale jednocześnie – będąc ateistą już wiele, wiele lat – muszę zgodzić się z pewnym stwierdzeniem, które znalazłem tu przed chwilą u Pawła Żarkowskiego. Nauki dają rezultaty o wysokim stopniu pewności m.in. dzięki odpowiedniemu ograniczaniu pola badania. Cieszy mnie, że różne fragmenty rzeczywistości nauka spenetrowała – muszę jednak jakoś żyć w całej rzeczywistości, a nie tylko w tych bezpiecznych, możliwych już do kontrolowania strefach… Tymczasem różni ludzie wokół mnie mają sposoby, aby spokojnie poruszać się po części ”w ciemno”. Religie (wiara) to sposób najpopularniejszy. Trudno mi się tym nie interesować, nie podpatrywać, nie pytać. Po trzecie: nie ukrywam, że widzę w historii Jezusa i wczesnej historii chrześcijaństwa wiele przyczyn i czynników całkowicie naturalnych, psychologicznych, społecznych. Widzę racjonalizację i mityzację – ogromny wysiłek ochrony pewnych wartości, ideałów, tradycji. Nie uważam ani Jezusa, ani Ojców Kościoła za posiadaczy nieskalanej wiedzy. To było setki, setki lat temu: dziś zwyczajnie wiemy bez porównania więcej w niemal każdym wyobrażalnym zakresie. To bardzo ludzka historia i uważam, że wielu chrześcijan widzi w niej “ślady Boga”, wyjątkowość, cuda – zbyt pospiesznie. Dlaczego o tym nie podyskutować? Po czwarte wreszcie: Jezusowe zapewnienie o “Królestwie za chwilę, natychmiast, już” wydaje mi się jedyną możliwą teodyceą Boga Osobowego, Boga-jak-człowiek. Okrucieństwo tego świata uważam za dość przerażające. Jeśli Bóg ma być Kimś zdolnym do współczucia, zrobienie z tym natychmiast porządku to dla mnie – podobnie jak kiedyś dla Jezusa – jedyne wyobrażalne rozwiązanie. Oczywiście, mogę się mylić i być może Jezus wcale nie był prorokiem bliskiego, apokaliptycznego Królestwa*. Mam jednak nadzieję, że był. Kościoł z takim Jezusem mógłby zapewne stać się mniej feudalny, misyjny, zdobywczy, pewny siebie. Być może lepszy dla świata, dla samych chrześcijan, a nawet dla ateistów? (Chrześcijaństwo jest już dzisiaj bardzo humanistyczną religią). Wychowałem się w katolickim domu. Wchodząc w wiek średni muszę podejrzewać, że podane powyżej motywy zainteresowania chrześcijaństwem to tylko moje racjonalizacje jakichś podświadomych rozrachunków z dzieciństwem, dzwony niedzielne i zapach kadzideł, które weszły mi w krew i ukradkiem ustawiają moj światopogląd. Tak może być, jeśli podstawa świadomości byłaby biologiczna. Podstawa ta może być także metafizyczna, a wtedy moje zainteresowanie Jezusem byłoby tym, co chrześcijanie lubią u ateisty najbardziej – Nienazwanym Poszukiwaniem. Kto wie? Mój ateizm to kwestia mojej oceny prawdopodobieństwa. Myślę, że Bóg nie istnieje – tak na 80-90 %. Trochę jednak za dużo, abym nazywał się “agnostykiem” i uważał to za uczciwe określenie. Pozdrawiam Was wszystkich i jeszcze raz zapraszam na WSFT. * Jeśli ktoś jeszcze nadal czeka na moją książkę o Jezusie historycznym, zapraszam w międzyczasie do lektury grudniowego “Znaku”, gdzie – utraciwszy cierpliwość - przedstawiam zarys najbardziej współczesnej wersji hipotezy apokaliptycznej (Dale Allisona). Jeśli kiedyś w końcu książkę wydam, będzie ona w znacznej mierze rozwinięciem tego 10-stronicowego szkicu.
Kościół jest instytucją duchowne, więc jest to podstawa naszej. Do Kościołą chodzę co tydzień w niedzielę, po to żeby spotkać tam Boga. Działanie kościoła znacznie wpłynęło na moje życie. Zaczełem sie lepiej uczyć, wzmocniłem swoją wiarę w siebie. Uświadomił mi że każdy człowiek ma talent i musi go w sobie odkryć. Miałem nałogi, słuchająć na mszy księdza uświadomiłem, że nie warto w nie popadać, bo życie jest tylko jedno i trzeba je dobrze wykorzystać. Moja mama zaczęła rozumieć moje problemy, nie tak jak kiedyś nic nie rozumiała. Tak samo jak na mame kościół wpłynął na także na moją rodzinę. W rodzinie były kłótnie i sprzeczki. Będąc w kościele i słuchając ewangelii o pewnej rodzinie uświadomiliśmy sobie, że warto kochać bliźniego.