ewelina204
"Eucharystia - uczta miłości" Nic większego, nic ważniejszego w Kościele zdarzyć się nie może ponad Eucharystię, która mieści w sobie to wszystko, na czym Kościół jest zbudowany: uobecnia mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Jest sakramentem Jego uwielbienia i miłosierdzia, znakiem jedności i wreszcie paschalną ucztą miłości, w której dusza napełnia się łaską, otrzymując zadatek przyszłej chwały" Słabo? Jeśli więc chcielibyśmy Jezusowi dać wyczerpującą odpowiedź na Jego "czy miłujesz mnie?" i miałaby to być odpowiedź jak najbardziej twierdząca, to najlepiej chyba zrobić to przez pełne uczestnictwo tej Uczcie Miłości. Eucharystia z jednej strony jest czymś wyjątkowym, co należy przeżywać w całkowitym skupieniu, z drugiej jednak strony prosi się o zwykły codzienny charakter. Skrywa w sobie świąteczność dobrego wina, którego nie pijemy ot tak na sniadanie i powszedniość chleba, który jest codziennym pokarmem zarówno biedaków, jak i bogaczy. Jednak ta zwykłość i powszechność chleba, stanowi o jego wyjatkowym charakterze i doskonale odzwierciedla tajemnicę Eucharystii. Obecność Chrystusa w okruszynie chleba pozwala Mu na codzienną gościnę w sercach milionów chrześcijan na całym świecie. Zarzut przeciwko tej możliwości postawił przed laty chrześcijańskiemu chłopcu muzułmanin w albańskim mieście Skutari. Pytał on: "Jak to możliwe, by jeden i ten sam Chrystus mógł być obecny jednocześnie w tylu swych wyznawcach?". Chłopiec odpowiedział mu obrazowo: "Patrz, jedno i to samo słońce wchodzi przez swoje promienie do tysięcy mieszkań w naszym mieście, a do milionów na całym świecie. Coś podobnego czyni Jezus ukryty w małych Hostiach". Przyzwyczailiśmy się myśleć o Eucharystii przy niedzieli. Tymczasem nie ma żadnych przeciwskazań, a jest nawet konieczność, by czerpać z tego źródła, tak często jak się da, oczywiście pod warunkiem, że zależy nam na duchowych owocach uczestnictwa w eucharystii i dążeniu do pełnego spotkania z Bogiem. Jezus obiecuje, że kto spożywa Jego Ciało i pije Jego Krew, ten mieszka w nim, i na odwrót. Gdybyśmy tak naprawdę uchwycili sens tych słów i przeżyli co do zgłoski, to powinniśmy oszaleć z radości i szczęścia. Opowiadam, nieraz w sposób bardziej dobitny, że jadłem dziś kawałek ludzkiego mięsa, mając na myśli uczestnictwo w Eucharystii, szybko dostrzegam przerażenie w oczach, kiedy tłumaczę, że w gruncie rzeczy zjedliśmy dzisiaj kawałek kogoś, kogo bardzo kochamy, przerażenie jest nie mniejsze. Zaznaczam, że opowiadam te historie ludziom, którzy co niedziela stają do stołu Pańskiego i nagle okazuje się, że niewiele z tego kumają. Odbiór jest taki, jakby opowiadać o obrzędach dzikich afrykańskich plemion. Jezus powtórnie umiera i zmartwychwstaje. I ty możesz być tego świadkiem! Św. Jan Bosko mawiał: "Być obecnym na Mszy znaczy to samo, co widzieć Boskiego Zbawiciela wychodzącego z Jerozolimy i niosącego krzyż na górę Kalwarii, żeby tam na nim umrzeć wśród najbardziej barbarzyńskich zniewag i przelać swoją krew aż do ostatniej kropli". Jeden z korespondujących z nim chłopców pisał, że jego zauroczenie Mszą świętą prysło, kiedy uświadomił sobie, że ten "cud" dokonuje się trzy razy dziennie. W odpowiedzi na list napisał: "A nie pomyślałeś o tym z drugiej strony, że właśnie to jest cudem, że Chrystus chce być obecny zawsze, w każdym miejscu na świecie, więcej - chce by ludzie zawsze (o każdej porze) mogli się z Nim spotkać przyjmując Go do swych serc? Tak, to jest właśnie cudem". Nie da się ukryć, że dość łatwo zapominamy, że w czasie Eucharystii dzieją się cuda. Cud przemienienia jednak nam spowszedniał, pozbawiony aury czegoś sensacyjnego umyka nam w czasie naszego uczestnictwa. Opowiadał pewien ksiądz jak to w okolicy drzewo zaczęło krwawić i od razu wieść ściągnęła tłumy. Oczywiście jak to zwykle w takich razach nie obyło się bez "cudownych nawróceń". Normalnie adoracja całodobowa drzewka i cały ten cyrk, co zwykle w takich wypadkach. No, więc, kolega tego księdza, co też był księdzem przyleciał do niego zaaferowany, że cud, że trzeba zobaczyć i w ogóle, na co ten spojrzał na niego pobłażliwie mówiąc: Ty stary, przecież codziennie masz cud u siebie na ołtarzu. Wtedy tamten ochłonął. Nie ma większego cudu niż ten, który dokonuje się na ołtarzu. Bardzo łatwo jednak, jak widać, popaść w rutynę i przejść obok sprawy. Niestety ta niedzielno -zwykła eucharystia często swoją dynamiką z trudem przypomina coś, co zwykliśmy nazywać źródłem i szczytem życia duchowego. Słowem emocje jak na rybach. Oczywiście, nie w tym rzecz by robić ze mszy przedstawienie, niemniej, jeśli na twarzach zgromadzonych odbija się znużenie, zmęczenie, nie zaś radość i skupienie to nie jest to dobry sygnał. Dotyczy to również wielu kapłanów, którzy mogliby mocniej porywać za Chrystusem. Nie chodzi nawet o homilie, lecz o ogólny styl sprawowania eucharystii, pozbawiony pewnej ikry, całkiem uzasadnionej z racji tego co ma miejsce na ołtarzu. Uczta miłości nie może przecież być pozbawiona radości. Każde uczestnictwo w Eucharystii, zwłaszcza to pełne, powinno nas zmieniać w nowego człowieka, bo taki właśnie jest jej wymiar. Dlaczego zatem obecność na niedzielnej Eucharystii jawi nam się jako obowiązek? Przymuszeni nakazem owszem wypełniamy go, ale przecież nie w tym rzecz. Pewien mój znajomy opowiadał, że czasem wychodzi jako jeden z pierwszych po mszy, by przyjrzeć się twarzom ludzi po właśnie zakończonej eucharystii. W przeważającej większości to twarze nie zdradzające, że oto wydarzyło się coś niezwykłego, uśmiechy zwyczajne, włączanie komórek, odpalnie papierosów i samochodów. Są na szczęście i takie twarze, które opowiadają historię dopiero, co przeżytej liturgii i one zapadają w pamięć. W dzienniczku błogosławiony Edmund Bojanowski pisał: "Pochmurno, wiatr od wschodu zamiata śnieg i zarzuca tory. Pomimo tego wybrałem się pieszo do kościoła, bo mi było przykro, żem wczoraj i przedwczoraj nie był, a przy tym chciałem spróbować, czy świeże powietrze nie wyleczy z kataru. Przeprawa była trudna, gdzieniegdzie trzeba było głęboko brnąć w śniegu baz najmniejszego toru, do tego wicher i zamieć utrudniały przejście. Zdyszany i spocony przebrnąłem wreszcie do kościoła. Byłem na Mszy świętej i u spowiedzi" (5 I 1854). Tak biegnie się na spotkanie z kimś ukochanym, dla którego warto pokonać przeszkody, bo spotkanie z nim wynagrodzi cały ten trud życia codziennego. W eucharystii najpełniej Chrystus kocha człowieka i wyraża to przez swoją obecność, człowiek, który doświadcza tej obecności, doświadcza tej miłości i odpowiada na nią to jakby przez moment już tu na ziemi był w niebie i żył życiem wiecznym. Właśnie w tradycji Wschodu liturgia to niebo na ziemi, niebo na ziemle. liturgia wtedy to nie tyle zstępowanie Boga, ile podniesienie człowieka do innego wymiaru istnienia, stąd anafora mszalna to "podniesienie", "pociągnięcie wzwyż". Intensywność przeżywania Eucharystii w dużej mierze zależy od tego, jak przeżywamy swoją wiarę poza miejscem liturgii. Trudno nam schylić się do żródła i zaczerpnąć łyka prawdziwego życia, jeśli w międzyczasie, gdzieś tam w tłumie całkiem ważnych spraw, choć raz nie zatęsknimy za wyrwaniem się z niego na zielone pastwiska, tam gdzie Pan wydaje ucztę, Trudno wskoczyć na szczyt, z którego roztacza się widok na okoliczną wieczność, jeśli nie możemy bo nie chcemy wyjść z naszego małego matriksa, by posmakować jak smakuje prawdziwy Chleb. Jest wiele pięknych świadectw przeżywania Eucharystii. Chciałbym na koniec przytoczyć świadectwo ks. prof. Wacława Hryniewicza: "Jest to dla mnie oswajanie się ze światem niewidzialnym, do którego zmierzamy - światem bez podziałów, łez i krzyku (por. Ap 21, 4). Oswajanie się z ekumenią Boskiej Przyszłości. Mówimy, że liturgia nie tylko sięga w przeszłość, nie tylko uobecnia misterium w naszej teraźniejszości, ale także wybiega w przyszłość. Bliskie mi jest patrzenie na nią szczególnie od strony przyszłości. Od strony nadziei. Człowiek oswaja się z tym, czego nie widzi bezpośrednio - co postrzega jedynie oczami wiary i nadziei. Wysyła swoją wiarę i nadzieję niczym posłańców do przodu, w milczenie Boskich przestrzeni. A one wracają i mówią: "Jest Bóg. Jest inny świat". Wierzę w to. Ten świat głęboko przenika nasze życie. Momenty liturgiczne są intensywnym czasem, kiedy człowiek staje w obliczu tego, co czci, czemu oddaje cześć, czemu kłania się swoją nadzieją, kiedy podejmuje zadumę nad kresem swojego życia. Wiarą i nadzieją "wie", że nie jesteśmy bezpańscy. Nadzieja "przenika poza zasłonę" (Hbr 6, 19). Wtedy człowiek "jakby widział Niewidzialnego" (Hbr 11, 27).
Nic większego, nic ważniejszego w Kościele zdarzyć się nie może ponad Eucharystię, która mieści w sobie to wszystko, na czym Kościół jest zbudowany: uobecnia mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Jest sakramentem Jego uwielbienia i miłosierdzia, znakiem jedności i wreszcie paschalną ucztą miłości, w której dusza napełnia się łaską, otrzymując zadatek przyszłej chwały" Słabo?
Jeśli więc chcielibyśmy Jezusowi dać wyczerpującą odpowiedź na Jego "czy miłujesz mnie?" i miałaby to być odpowiedź jak najbardziej twierdząca, to najlepiej chyba zrobić to przez pełne uczestnictwo tej Uczcie Miłości.
Eucharystia z jednej strony jest czymś wyjątkowym, co należy przeżywać w całkowitym skupieniu, z drugiej jednak strony prosi się o zwykły codzienny charakter. Skrywa w sobie świąteczność dobrego wina, którego nie pijemy ot tak na sniadanie i powszedniość chleba, który jest codziennym pokarmem zarówno biedaków, jak i bogaczy. Jednak ta zwykłość i powszechność chleba, stanowi o jego wyjatkowym charakterze i doskonale odzwierciedla tajemnicę Eucharystii. Obecność Chrystusa w okruszynie chleba pozwala Mu na codzienną gościnę w sercach milionów chrześcijan na całym świecie. Zarzut przeciwko tej możliwości postawił przed laty chrześcijańskiemu chłopcu muzułmanin w albańskim mieście Skutari. Pytał on: "Jak to możliwe, by jeden i ten sam Chrystus mógł być obecny jednocześnie w tylu swych wyznawcach?". Chłopiec odpowiedział mu obrazowo: "Patrz, jedno i to samo słońce wchodzi przez swoje promienie do tysięcy mieszkań w naszym mieście, a do milionów na całym świecie. Coś podobnego czyni Jezus ukryty w małych Hostiach".
Przyzwyczailiśmy się myśleć o Eucharystii przy niedzieli. Tymczasem nie ma żadnych przeciwskazań, a jest nawet konieczność, by czerpać z tego źródła, tak często jak się da, oczywiście pod warunkiem, że zależy nam na duchowych owocach uczestnictwa w eucharystii i dążeniu do pełnego spotkania z Bogiem. Jezus obiecuje, że kto spożywa Jego Ciało i pije Jego Krew, ten mieszka w nim, i na odwrót. Gdybyśmy tak naprawdę uchwycili sens tych słów i przeżyli co do zgłoski, to powinniśmy oszaleć z radości i szczęścia. Opowiadam, nieraz w sposób bardziej dobitny, że jadłem dziś kawałek ludzkiego mięsa, mając na myśli uczestnictwo w Eucharystii, szybko dostrzegam przerażenie w oczach, kiedy tłumaczę, że w gruncie rzeczy zjedliśmy dzisiaj kawałek kogoś, kogo bardzo kochamy, przerażenie jest nie mniejsze. Zaznaczam, że opowiadam te historie ludziom, którzy co niedziela stają do stołu Pańskiego i nagle okazuje się, że niewiele z tego kumają. Odbiór jest taki, jakby opowiadać o obrzędach dzikich afrykańskich plemion.
Jezus powtórnie umiera i zmartwychwstaje. I ty możesz być tego świadkiem! Św. Jan Bosko mawiał: "Być obecnym na Mszy znaczy to samo, co widzieć Boskiego Zbawiciela wychodzącego z Jerozolimy i niosącego krzyż na górę Kalwarii, żeby tam na nim umrzeć wśród najbardziej barbarzyńskich zniewag i przelać swoją krew aż do ostatniej kropli". Jeden z korespondujących z nim chłopców pisał, że jego zauroczenie Mszą świętą prysło, kiedy uświadomił sobie, że ten "cud" dokonuje się trzy razy dziennie. W odpowiedzi na list napisał: "A nie pomyślałeś o tym z drugiej strony, że właśnie to jest cudem, że Chrystus chce być obecny zawsze, w każdym miejscu na świecie, więcej - chce by ludzie zawsze (o każdej porze) mogli się z Nim spotkać przyjmując Go do swych serc? Tak, to jest właśnie cudem".
Nie da się ukryć, że dość łatwo zapominamy, że w czasie Eucharystii dzieją się cuda. Cud przemienienia jednak nam spowszedniał, pozbawiony aury czegoś sensacyjnego umyka nam w czasie naszego uczestnictwa. Opowiadał pewien ksiądz jak to w okolicy drzewo zaczęło krwawić i od razu wieść ściągnęła tłumy. Oczywiście jak to zwykle w takich razach nie obyło się bez "cudownych nawróceń". Normalnie adoracja całodobowa drzewka i cały ten cyrk, co zwykle w takich wypadkach. No, więc, kolega tego księdza, co też był księdzem przyleciał do niego zaaferowany, że cud, że trzeba zobaczyć i w ogóle, na co ten spojrzał na niego pobłażliwie mówiąc: Ty stary, przecież codziennie masz cud u siebie na ołtarzu. Wtedy tamten ochłonął. Nie ma większego cudu niż ten, który dokonuje się na ołtarzu. Bardzo łatwo jednak, jak widać, popaść w rutynę i przejść obok sprawy. Niestety ta niedzielno -zwykła eucharystia często swoją dynamiką z trudem przypomina coś, co zwykliśmy nazywać źródłem i szczytem życia duchowego. Słowem emocje jak na rybach. Oczywiście, nie w tym rzecz by robić ze mszy przedstawienie, niemniej, jeśli na twarzach zgromadzonych odbija się znużenie, zmęczenie, nie zaś radość i skupienie to nie jest to dobry sygnał. Dotyczy to również wielu kapłanów, którzy mogliby mocniej porywać za Chrystusem. Nie chodzi nawet o homilie, lecz o ogólny styl sprawowania eucharystii, pozbawiony pewnej ikry, całkiem uzasadnionej z racji tego co ma miejsce na ołtarzu.
Uczta miłości nie może przecież być pozbawiona radości. Każde uczestnictwo w Eucharystii, zwłaszcza to pełne, powinno nas zmieniać w nowego człowieka, bo taki właśnie jest jej wymiar.
Dlaczego zatem obecność na niedzielnej Eucharystii jawi nam się jako obowiązek? Przymuszeni nakazem owszem wypełniamy go, ale przecież nie w tym rzecz. Pewien mój znajomy opowiadał, że czasem wychodzi jako jeden z pierwszych po mszy, by przyjrzeć się twarzom ludzi po właśnie zakończonej eucharystii. W przeważającej większości to twarze nie zdradzające, że oto wydarzyło się coś niezwykłego, uśmiechy zwyczajne, włączanie komórek, odpalnie papierosów i samochodów. Są na szczęście i takie twarze, które opowiadają historię dopiero, co przeżytej liturgii i one zapadają w pamięć.
W dzienniczku błogosławiony Edmund Bojanowski pisał: "Pochmurno, wiatr od wschodu zamiata śnieg i zarzuca tory. Pomimo tego wybrałem się pieszo do kościoła, bo mi było przykro, żem wczoraj i przedwczoraj nie był, a przy tym chciałem spróbować, czy świeże powietrze nie wyleczy z kataru. Przeprawa była trudna, gdzieniegdzie trzeba było głęboko brnąć w śniegu baz najmniejszego toru, do tego wicher i zamieć utrudniały przejście. Zdyszany i spocony przebrnąłem wreszcie do kościoła. Byłem na Mszy świętej i u spowiedzi" (5 I 1854). Tak biegnie się na spotkanie z kimś ukochanym, dla którego warto pokonać przeszkody, bo spotkanie z nim wynagrodzi cały ten trud życia codziennego. W eucharystii najpełniej Chrystus kocha człowieka i wyraża to przez swoją obecność, człowiek, który doświadcza tej obecności, doświadcza tej miłości i odpowiada na nią to jakby przez moment już tu na ziemi był w niebie i żył życiem wiecznym. Właśnie w tradycji Wschodu liturgia to niebo na ziemi, niebo na ziemle. liturgia wtedy to nie tyle zstępowanie Boga, ile podniesienie człowieka do innego wymiaru istnienia, stąd anafora mszalna to "podniesienie", "pociągnięcie wzwyż". Intensywność przeżywania Eucharystii w dużej mierze zależy od tego, jak przeżywamy swoją wiarę poza miejscem liturgii. Trudno nam schylić się do żródła i zaczerpnąć łyka prawdziwego życia, jeśli w międzyczasie, gdzieś tam w tłumie całkiem ważnych spraw, choć raz nie zatęsknimy za wyrwaniem się z niego na zielone pastwiska, tam gdzie Pan wydaje ucztę, Trudno wskoczyć na szczyt, z którego roztacza się widok na okoliczną wieczność, jeśli nie możemy bo nie chcemy wyjść z naszego małego matriksa, by posmakować jak smakuje prawdziwy Chleb. Jest wiele pięknych świadectw przeżywania Eucharystii. Chciałbym na koniec przytoczyć świadectwo ks. prof. Wacława Hryniewicza: "Jest to dla mnie oswajanie się ze światem niewidzialnym, do którego zmierzamy - światem bez podziałów, łez i krzyku (por. Ap 21, 4). Oswajanie się z ekumenią Boskiej Przyszłości. Mówimy, że liturgia nie tylko sięga w przeszłość, nie tylko uobecnia misterium w naszej teraźniejszości, ale także wybiega w przyszłość. Bliskie mi jest patrzenie na nią szczególnie od strony przyszłości. Od strony nadziei. Człowiek oswaja się z tym, czego nie widzi bezpośrednio - co postrzega jedynie oczami wiary i nadziei. Wysyła swoją wiarę i nadzieję niczym posłańców do przodu, w milczenie Boskich przestrzeni. A one wracają i mówią: "Jest Bóg. Jest inny świat". Wierzę w to. Ten świat głęboko przenika nasze życie. Momenty liturgiczne są intensywnym czasem, kiedy człowiek staje w obliczu tego, co czci, czemu oddaje cześć, czemu kłania się swoją nadzieją, kiedy podejmuje zadumę nad kresem swojego życia. Wiarą i nadzieją "wie", że nie jesteśmy bezpańscy. Nadzieja "przenika poza zasłonę" (Hbr 6, 19). Wtedy człowiek "jakby widział Niewidzialnego" (Hbr 11, 27).