Do czego Bóg powołał proroka Eliasza i w jaki sposób przekonał on Izraelitów że Bóg jest jeden ?????
Linee
Każdy człowiek został powołany do życia w harmonii z Bogiem. Właśnie Bóg miał w raju być jego jedyną radością, jedynym pokarmem, jedynym zabezpieczeniem. Taki stan zapewniał ludziom szczęście, odczuwali oni pełnie Bożej miłości. Kiedy Adam i Ewa przez nieposłuszeństwo zerwali przymierze ze Stwórcą, ulegli szatanowi, który podsunął im swoją hierarchie wartości: będziecie jak bogowie. Zaczęli szukać bezpieczeństwa poza Bogiem. Odtąd zraniona pierwotnym upadkiem natura popycha nas ku własnym wyborom tego co dobre i złe. Tak właśnie zrywamy przymierze z Bogiem: nazywamy się wierzącymi, a nie żyjemy Ewangelią, mówimy że kochamy, a rozsiewamy nienawiść, zamęt i pomówienia. My, którzy przez chrzest otrzymaliśmy dar rozróżnienia tego, co dobre i złe, przekraczamy Boże prawo. Z łatwością przychodzi nam grzeszyć, gdyż ulegamy pokusie szatana. Jednak bez grzechu chrześcijaństwo nie ma sensu. Jeśli nie jesteśmy grzesznikami, jeśli nie odwróciliśmy się od Boga, oznacza to, że Bóg nie potrzebnie stał się człowiekiem i niepotrzebnie umarł. Chrystus przyszedł wyzwolić nas niewoli grzechu. To najbardziej podstawowa prawda wiary chrześcijańskiej. Wynika z niej że bez świadomości grzechu nie będziemy w stanie zrozumieć sensu chrześcijaństwa. I ze swoja grzesznością wchodzimy do wspólnoty. Na I etapie, grupa wydaje się atrakcyjna, ludzie nie tylko się modlą, są tego samego ducha, ale odwiedzają się, zaprzyjaźniają. Bóg często wykorzystuje nasze zapatrzenie, aby nas do siebie przyciągnąć. Wtedy zrywamy z grzechami, które są najbardziej dla nas rażące, w których sami się źle do tej pory czuliśmy. Często tutaj wydaje się nam, że jesteśmy wolni od grzechów, ale przychodzi drugi etap. Na II etapie, integracji, grupa jawi mi się jako grzeszna. Nawet mój animator grzeszy, nawet mój lider grzeszy i ksiądz. Przychodzi problem przekonań i czynów. Na tym etapie trudno jest zobaczyć swój grzech. Potrafimy się przyzwyczaić do różnych rzeczy w takim stopniu, że stają się one naszą drugą naturą. Są to grzechy, które trudno zauważyć czy przyznać się do nich. Jest w nich zbyt wygodnie i przyjemnie. Na III etapie, służby, mówię: „Nie czynie bowiem dobra, którego chcę, ale czynie to zło, którego nie chcę” (Rz 7,19). Widzę swoją słabość, ale nie zawsze umiem ją przyjąć. Często pojawia się nieumiejętność postępowania z grzechem i swoją nędzą. Przeczytajmy teraz tekst z Pisma Świętego opowiadający o pewnym wydarzeniu z życia proroka Eliasza (1 Krl 19,1-13a). W tym czasie, kiedy działał prorok Eliasz, Izrael miał króla o imieniu Achab. Wziął sobie za małżonkę córkę króla sydońskiego – Izebel. Czcił cudzych bogów: „Achab sporządził też aszerę. Wskutek tego Achab jeszcze więcej czynił złego niż wszyscy królowie, którzy przed nim byli, drażniąc Pana, Boga Izraela.”(1Krl 16, 33). Sytuacja była dość skomplikowana. To, co robił Achab i jego żona, która zabijała proroków Pana, to były grzechy wołające o pomste do nieba. Cała ziemia izraelska, kiedy przywódca zwiedzie ją na złą drogę, dostaje się jakby pod przekleństwo. Widać, że kraina nie prosperuje, a relacja z Panem i ogólne błogosławieństwo jest jakby wstrzymane. I co się dzieje? W tej sytuacji przychodzi Eliasz, który jest blisko Pana, jest prorokiem. Bóg go powołuje, aby powiedział królowi jedną ważną rzecz, że w kraju nie będzie padać. Prorok ma świadomość, że stoi w służbie Boga, że ma autorytet – czuwa nad wypełnieniem się Bożego Słowa. Wierzy, że słowa proroctwa się wypełnią. Po trzech latach suszy, Eliasz spotyka się ponownie z Achabem dając szaloną propozycję: „A teraz wydaj rozkaz, żeby cały Izrael zgromadził się wokół mnie na górze Karmel. Niech tam przyjdzie też owych czterystu pięćdziesięciu proroków baala i czterystu proroków, aszery, jedzących ze stołu Izebel” (1Krl 18, 19). Sytuacja przenosi się na górę Karmel: „Jak długo jeszcze będziecie się tak słaniać na dwie strony? Jeżeli Bogiem jest Jahwe, to idźcie w końcu za Nim, a jeżeli baal – to jego się trzymajcie. Cały lud nic na to nie odpowiedział” (1Krl 18, 21). Tam dokonuje cudu. Achab daje się przekonać, ale kiedy opowiada o tym, co dokonał Eliasz swojej żonie, ona nie daje za wygraną. Eliasz, osiągnął zwycięstwo nad pogańskimi kapłanami. Dokonał sądu nad bożkami, był świadkiem niezwykłej chwały Bożej. Lecz jednak strach ścisnął jego serce, zląkł się. Izebel zagroziła Eliaszowi. Śmierć zajrzała Eliaszowi prosto w oczy, tak jakby chciała powiedzieć: „Choć ty jesteś Eliasz, to ja jednak jestem śmierć”. Eliasz ratował się ucieczką. Człowiek, który widział znaki i cuda, któremu Bóg objawił się z taką mocą (można to rozszerzyć na nasze życie), który może widział uzdrowienia, może sam został dotknięty Bożą mocą, który może od lat służy Bogu we wspólnocie, mimo wszystko ucieka. Eliasz zląkł się umierania. Dla nas umieranie to: utrata dobrej opinii, odrzucenie, lękamy się porzucić stare nawyki, sposób myślenia i przekonania, niedowartościowanie, niepewną przyszłość, brak pieniędzy, samotność, choroby, niesprawiedliwość. Trzymamy życie w swoim ręku, dlatego każdy kto je nam zabiera, staje się naszym wrogiem. Grzech w naszym życiu jest skutkiem lęku przed śmiercią. Odpowiadamy agresją na agresje, obmową na obmowę, wszystko po to, aby się bronić. Bronimy swojego wizerunku przed innymi i przed sobą, bronimy naszego mienia, naszej pozycji, walczymy o swoje. Wszyscy zgrzeszyliśmy, i byliśmy pozbawieni chwały Bożej. Prawda o nas jest taka, że byliśmy grzesznikami, jesteśmy grzesznikami i tu na ziemi grzesznikami będziemy, na każdym etapie bycia we wspólnocie. Eliasz miał prawo wystraszyć się śmierci. Miał prawo uciec – to przecież bardzo ludzkie zachowanie. Jego problem nie leży więc w tym, że okazał się słaby. Jego problem jest znacznie poważniejszy! A jest nim jego stosunek do własnej słabości. Jak często nie umiemy sobie z nią poradzić. Eliasz na pustyni rozpacza nad swoją nędzą. Ale to nie jest żal za grzechy. Prorok płacze, że nie jest lepszy od swoich przodków. Nie chcę być mały przed Bogiem. On chciałby być nadal duchowym „supermanem”. Eliasz nie zezwala sobie na słabość. Jeśli uląkł się, musi umrzeć. Nie ma dla siebie litości. Jakże często okazujemy się właśnie takimi Eliaszami: „Jak ja, który jestem animatorem, liderem, księdzem mogłem popełnić taki błąd?”. Nie chodzi tu, aby nie walczyć z grzechem, ale ważne jest to jak reagujemy na swoje grzechy, które popełniamy pomimo zmagań. Eliasz chce sobie zasłużyć na miłość Boga.
Jednak bez grzechu chrześcijaństwo nie ma sensu. Jeśli nie jesteśmy grzesznikami, jeśli nie odwróciliśmy się od Boga, oznacza to, że Bóg nie potrzebnie stał się człowiekiem i niepotrzebnie umarł. Chrystus przyszedł wyzwolić nas niewoli grzechu. To najbardziej podstawowa prawda wiary chrześcijańskiej. Wynika z niej że bez świadomości grzechu nie będziemy w stanie zrozumieć sensu chrześcijaństwa.
I ze swoja grzesznością wchodzimy do wspólnoty.
Na I etapie, grupa wydaje się atrakcyjna, ludzie nie tylko się modlą, są tego samego ducha, ale odwiedzają się, zaprzyjaźniają. Bóg często wykorzystuje nasze zapatrzenie, aby nas do siebie przyciągnąć. Wtedy zrywamy z grzechami, które są najbardziej dla nas rażące, w których sami się źle do tej pory czuliśmy. Często tutaj wydaje się nam, że jesteśmy wolni od grzechów, ale przychodzi drugi etap.
Na II etapie, integracji, grupa jawi mi się jako grzeszna. Nawet mój animator grzeszy, nawet mój lider grzeszy i ksiądz. Przychodzi problem przekonań i czynów. Na tym etapie trudno jest zobaczyć swój grzech. Potrafimy się przyzwyczaić do różnych rzeczy w takim stopniu, że stają się one naszą drugą naturą. Są to grzechy, które trudno zauważyć czy przyznać się do nich. Jest w nich zbyt wygodnie i przyjemnie.
Na III etapie, służby, mówię: „Nie czynie bowiem dobra, którego chcę, ale czynie to zło, którego nie chcę” (Rz 7,19). Widzę swoją słabość, ale nie zawsze umiem ją przyjąć. Często pojawia się nieumiejętność postępowania z grzechem i swoją nędzą.
Przeczytajmy teraz tekst z Pisma Świętego opowiadający o pewnym wydarzeniu z życia proroka Eliasza (1 Krl 19,1-13a).
W tym czasie, kiedy działał prorok Eliasz, Izrael miał króla o imieniu Achab. Wziął sobie za małżonkę córkę króla sydońskiego – Izebel. Czcił cudzych bogów: „Achab sporządził też aszerę. Wskutek tego Achab jeszcze więcej czynił złego niż wszyscy królowie, którzy przed nim byli, drażniąc Pana, Boga Izraela.”(1Krl 16, 33).
Sytuacja była dość skomplikowana. To, co robił Achab i jego żona, która zabijała proroków Pana, to były grzechy wołające o pomste do nieba. Cała ziemia izraelska, kiedy przywódca zwiedzie ją na złą drogę, dostaje się jakby pod przekleństwo. Widać, że kraina nie prosperuje, a relacja z Panem i ogólne błogosławieństwo jest jakby wstrzymane.
I co się dzieje? W tej sytuacji przychodzi Eliasz, który jest blisko Pana, jest prorokiem. Bóg go powołuje, aby powiedział królowi jedną ważną rzecz, że w kraju nie będzie padać. Prorok ma świadomość, że stoi w służbie Boga, że ma autorytet – czuwa nad wypełnieniem się Bożego Słowa. Wierzy, że słowa proroctwa się wypełnią. Po trzech latach suszy, Eliasz spotyka się ponownie z Achabem dając szaloną propozycję: „A teraz wydaj rozkaz, żeby cały Izrael zgromadził się wokół mnie na górze Karmel. Niech tam przyjdzie też owych czterystu pięćdziesięciu proroków baala i czterystu proroków, aszery, jedzących ze stołu Izebel” (1Krl 18, 19).
Sytuacja przenosi się na górę Karmel: „Jak długo jeszcze będziecie się tak słaniać na dwie strony? Jeżeli Bogiem jest Jahwe, to idźcie w końcu za Nim, a jeżeli baal – to jego się trzymajcie. Cały lud nic na to nie odpowiedział” (1Krl 18, 21). Tam dokonuje cudu. Achab daje się przekonać, ale kiedy opowiada o tym, co dokonał Eliasz swojej żonie, ona nie daje za wygraną.
Eliasz, osiągnął zwycięstwo nad pogańskimi kapłanami. Dokonał sądu nad bożkami, był świadkiem niezwykłej chwały Bożej. Lecz jednak strach ścisnął jego serce, zląkł się. Izebel zagroziła Eliaszowi. Śmierć zajrzała Eliaszowi prosto w oczy, tak jakby chciała powiedzieć: „Choć ty jesteś Eliasz, to ja jednak jestem śmierć”. Eliasz ratował się ucieczką. Człowiek, który widział znaki i cuda, któremu Bóg objawił się z taką mocą (można to rozszerzyć na nasze życie), który może widział uzdrowienia, może sam został dotknięty Bożą mocą, który może od lat służy Bogu we wspólnocie, mimo wszystko ucieka. Eliasz zląkł się umierania. Dla nas umieranie to: utrata dobrej opinii, odrzucenie, lękamy się porzucić stare nawyki, sposób myślenia i przekonania, niedowartościowanie, niepewną przyszłość, brak pieniędzy, samotność, choroby, niesprawiedliwość. Trzymamy życie w swoim ręku, dlatego każdy kto je nam zabiera, staje się naszym wrogiem.
Grzech w naszym życiu jest skutkiem lęku przed śmiercią. Odpowiadamy agresją na agresje, obmową na obmowę, wszystko po to, aby się bronić. Bronimy swojego wizerunku przed innymi i przed sobą, bronimy naszego mienia, naszej pozycji, walczymy o swoje. Wszyscy zgrzeszyliśmy, i byliśmy pozbawieni chwały Bożej. Prawda o nas jest taka, że byliśmy grzesznikami, jesteśmy grzesznikami i tu na ziemi grzesznikami będziemy, na każdym etapie bycia we wspólnocie.
Eliasz miał prawo wystraszyć się śmierci. Miał prawo uciec – to przecież bardzo ludzkie zachowanie. Jego problem nie leży więc w tym, że okazał się słaby. Jego problem jest znacznie poważniejszy! A jest nim jego stosunek do własnej słabości. Jak często nie umiemy sobie z nią poradzić. Eliasz na pustyni rozpacza nad swoją nędzą. Ale to nie jest żal za grzechy. Prorok płacze, że nie jest lepszy od swoich przodków. Nie chcę być mały przed Bogiem. On chciałby być nadal duchowym „supermanem”. Eliasz nie zezwala sobie na słabość. Jeśli uląkł się, musi umrzeć. Nie ma dla siebie litości. Jakże często okazujemy się właśnie takimi Eliaszami: „Jak ja, który jestem animatorem, liderem, księdzem mogłem popełnić taki błąd?”. Nie chodzi tu, aby nie walczyć z grzechem, ale ważne jest to jak reagujemy na swoje grzechy, które popełniamy pomimo zmagań. Eliasz chce sobie zasłużyć na miłość Boga.