September 2018 1 67 Report
Daje Naj a za złe spam!!
Analizując fragmenty Przedwiośnia i Granicy, porównaj kreacje matek. Określ
wzajemne relacje między matką i dzieckiem, wykorzystując także znajomość utworów.
Stefan Żeromski - Przedwiośnie
Matka nie była w stanie utrzymać syna w domu, nakazać mu zmiany wyuzdanych obyczajów,
dopilnować go i wyśledzić miejsca jego kryjówek. Bez przerwy niemal czekała na jego powrót. Gdy
chwytał czapkę i pędem wylatywał z domu, coś podsuwało się do jej gardzieli i zapierało oddech.
Nie miała już siły prosić urwisa, żeby nie chodził. [...]
To obce miasto stało się dla niej jeszcze bardziej obce, cudze, niepojęte, groźne, złowieszcze.
Po wyjeździe męża wszystkiego się tutaj bała. Dopóki mąż był w domu, on był osobą – ona cichym
i pokornym cieniem osoby. Teraz ów cień musiał stać się figurą czynną. Cień musiał nabrać woli,
władzy, decyzji. Jakże ten mus był nieznośny, jak uciążliwy!
Musiała wiedzieć o wszystkim, przewidywać, zapobiegać, rozkazywać. Gubiła się w plątaninie
swych obowiązków. Nie wiedziała, od czego zacząć, gdzie jest droga i jak nią iść. Wstydziła się
i trwożyła. Przeżywała jedną z najsroższych tortur, torturę czynu narzuconą niedołężnej bierności.
Cierpiała nie mogąc dać sobie rady. Trwoga o syna, który się jak na złość zlisił, dobijała ją. Jedyną
ulgę znajdywała w ciągu nocy, kiedy chłopak twardo spał. Słyszała wtedy jego oddech, wiedziała,
że jest obok niej i że mu nic nie zagraża. Ale sama wtedy nie spała. Popadła w bezsenność. Wolała
jednak bezsenność białej nocy niż trwogę białego dnia. Och, jakże dobrze jej było przyczaić się na
legowisku, zasunąć się w kąt i patrzeć na śliczną głowę chłopca, owianą gęstwiną falistej czupryny i
– patrząc tak na niego – o nim marzyć!... Jakiż śliczny, jakiż ukochany ten łobuz, ten urwis, ten
włóczykij i zawalidroga!
Co mu się też śni – co tam przepływa pod czarującą płaszczyzną spadzistego czoła? Co też to
widać w tych oczach głucho zamkniętych, pod cienistymi powiekami? [...]
A patrząc tak na główkę jedynaka, głęboko rozważała: "Któż to jest, na Boga! ten chłopiec?
Oto tajemnica niezbadana poczęła go w niej. Oto był maleńki i niedołężny – kruszyna cielesna, byt
zależny jedynie od niej – cząstka jej całości, jak gdyby nowy organ jej ciała, ręka lub noga... Wykarmiła
go, wypielęgnowała, wyhodowała. Z roku na rok rósł w jej rękach, w jej oczach, w jej objęciu.
Każdy dzień jego zależał od niej, z niej się poczynał, na niej się kończył. Siły swe przelała, życie
swe przesączyła kropla po kropli w jego siły. Nastawiła i wyprostowała drogi jego krwi. Nadała mu
głos, krzyk, śpiew. A oto teraz obcy się staje i złowieszczy. Obraca się przeciwko niej. Z niego płynie
na nią jakieś złe. Bezgraniczna miłość ku niemu przekształca się i przeradza na krzywdę słabego
jej ciała i ducha omdlałego. Gdyby go tak bezgranicznie nie kochała, cóż by jej było, choćby się
psuł i, gdzie chce, hasał! Ale on bije w miłość, targa tą siłą, którą go obdarzył jej słaby ostatek
mocy".
Zofia Nałkowska - Granica
Elżbieta [opiekując się chorą panią Kolichowską] pomyślała o matce (…).
Ostatniej wiosny napatrzyła się jej do woli. Czuła jeszcze teraz zapach powietrza, gorzki od
nagrzanych południowych liści. Stała za matką na dużym balkonie nadwodnej willi. […] Matka
była zdenerwowana, naprzód spieszyła się, a teraz czekała niecierpliwie. Lepiej było milczeć. Elżbieta
z ciekawością przyglądała się jej sukni. Była z mszystej, mięciutkiej wełny białej i zapinała się
na piersiach ukośnie na trzy guziki, trzy okrągłe kawałki różowego koralu. Na szyi nie było pereł,
tylko sznurek takich samych, trochę drobniejszych różowych korali. Nadęte, rozgniewane usta były
pomalowane jasnym karminem. I jeszcze coś bladoczerwonego, jakaś kokarda z emalii uczepiona
była do każdego z białych, mszystych pantofelków. Była cała czysta, świeża, zbytkowna, gładka –
bez jednej zmazy. Była czymś najpiękniejszym, co się da pomyśleć. Była bezużyteczna, była tylko
do ozdoby. Jak można mieć taki profil i żeby to było żywe! Jej piękność, jej cała jakość była tylko
do ozdoby.
Nie była matką, była zwyczajnie drugą kobietą. Maskowała się tak niedbale. Obie ręce trzymała
na poręczy balkonu – i także te ręce były piękne i miały koralowe paznokcie. Bez słowa patrzyła
przed siebie, ściągając brwi. Ale nie na jezioro. Ani na góry tamtego brzegu – lekkie, jakby
wydmuchane z niebieskiego kurzu, ani białe żagle, nadciągające po wodzie świetlistej i zielonej jak
grynszpan – nie były dla niej warte widzenia. Patrzyła na kratę małej bramy w murze, bo tędy miał
znowu teraz przyjść któryś z jej mężczyzn.
Uśmiechnęła się, gdy wszedł. Uśmiechała się niezmiernie rzadko, była piękna pochmurnie i
gniewnie. Ale za to jej uśmiech znaczył o wiele więcej niż u innych. Był nie tylko łaskawy i dziecinnie
niezaradny, był jeszcze pełen dobroci. Dlaczego więc Elżbieta myślała o matce, że jest niedobra?
More Questions From This User See All

Life Enjoy

" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "

Get in touch

Social

© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.