Moje życie ulega diametralnej zmianie. W lipcu się rozchorowałem, jednak wyglądało na to, że to nic poważnego. Pewnego dnia dostałem silnego krwotoku z nosa i straciłem kontakt z otoczeniem. Gdy wybudziłem się nad moim łóżkiem stał doktor. Zalecił, kilka dni wypoczynku i obiecał szybki powrót do zdrowia i pełni sił. Spytał, o możliwość wyjazdu na wieś. Żona szybko odpowiedziała, iż to niemożliwe. No bo jak tu wyruszać na wakacje, kiedy ledwo starcza nam pieniędzy na, i tak ubogie, życie. Ja przez pewien czas miałem nie pracować, więc musieliśmy jakoś żyć z jednej, marnej pensji. Żona nie mogła wziąść urlopu, aby przejąć opiekę nade mną i pojechać na wieś. Czyste wiejskie powietrze zapewne wpłynęłoby pozytywnie na poprawę mojego stanu zdrowia, jednak nie byliśmy zamożnymi ludźmi, którzy w razie potrzeby mogliby się udać na wypoczynek do swojej wiejskiej posiadłości. Wcześniej pisałem, że pieniądze szczęścia nie dają. Nadal uważam, iż jest toprawidłowe stwierdzenie. Wcześniej jednak sądziłem że ludzie biedni są radośniejsi od bogatych, którzy ciągle muszą martwić się o swoje dobra materialne. Teraz doszedłem do wniosku, iż lepiej być człowiekiem bogatym niż biednym. Jeżeli byłbym zamożny mógłbym wyjechać na wieś i tam się wreszcie wyleczyć. Ale jestem biedny i tkwię w małym mieszkaniu w Warszawie wdychając powietrze nasycone dymem z kominów fabryk a stan mojego zdrowia zamiast się poprawiać ciągle się pogarsza. Każdego dnia odwiedza mnie doktor i mówi, że niedługo powrócę od zdrowia. Ja jednak przestałem ufać jego słowom. Czuję się coraz słabszy. Udaję jednak, że przybywa mi sił – chcę by moja żona się nie zamartwiała. Wiem, że bardzo cierpi z powodu mojej choroby. Wczoraj wróciła przygnębiona ze spotkania z doktorem. On powiedział jej prawdę o stanie mojego zdrowia. Spojrzałem jej prosto w oczy i zapytałem czy doktor oznajmił jej, iż nie przeżyję kilku miesięcy. Odrzekła, że doktor mówił, iż muszę tylko trochę wypocząć. Nie uwierzyłem jej. Wiedziałem, że coś przede mną ukrywa. Dzisiaj jednak zrozumiałem, iż nie ma sensu rozmawiać na temat prawdziwego stanu mego zdrowia. Lepiej udawać, że wszystko pomału wraca do normy. Czasem kłamstwo wydaje się być lepsze od prawdy. Dlaczego ? Bo prawda powiedziana prosto w oczy często boli. Czuję, że zbliża się mój koniec. Jednocześnie nie gaśnie we mnie płomień nadziei na cudowne ozdrowienie. Nie boję się śmierci, jednak nie powinienem teraz umierać. Nie jestem gotowy. Boże, proszę Cię, nie zabieraj mnie z tego świata ! Jeszcze nie teraz…
Piątek, 25.08.1882r.
Moje życie ulega diametralnej zmianie. W lipcu się rozchorowałem, jednak wyglądało na to, że to nic poważnego. Pewnego dnia dostałem silnego krwotoku z nosa i straciłem kontakt z otoczeniem. Gdy wybudziłem się nad moim łóżkiem stał doktor. Zalecił, kilka dni wypoczynku i obiecał szybki powrót do zdrowia i pełni sił. Spytał, o możliwość wyjazdu na wieś. Żona szybko odpowiedziała, iż to niemożliwe. No bo jak tu wyruszać na wakacje, kiedy ledwo starcza nam pieniędzy na, i tak ubogie, życie. Ja przez pewien czas miałem nie pracować, więc musieliśmy jakoś żyć z jednej, marnej pensji. Żona nie mogła wziąść urlopu, aby przejąć opiekę nade mną i pojechać na wieś. Czyste wiejskie powietrze zapewne wpłynęłoby pozytywnie na poprawę mojego stanu zdrowia, jednak nie byliśmy zamożnymi ludźmi, którzy w razie potrzeby mogliby się udać na wypoczynek do swojej wiejskiej posiadłości.
Wcześniej pisałem, że pieniądze szczęścia nie dają. Nadal uważam, iż jest toprawidłowe stwierdzenie. Wcześniej jednak sądziłem że ludzie biedni są radośniejsi od bogatych, którzy ciągle muszą martwić się o swoje dobra materialne. Teraz doszedłem do wniosku, iż lepiej być człowiekiem bogatym niż biednym. Jeżeli byłbym zamożny mógłbym wyjechać na wieś i tam się wreszcie wyleczyć. Ale jestem biedny i tkwię w małym mieszkaniu w Warszawie wdychając powietrze nasycone dymem z kominów fabryk a stan mojego zdrowia zamiast się poprawiać ciągle się pogarsza. Każdego dnia odwiedza mnie doktor i mówi, że niedługo powrócę od zdrowia. Ja jednak przestałem ufać jego słowom. Czuję się coraz słabszy. Udaję jednak, że przybywa mi sił – chcę by moja żona się nie zamartwiała. Wiem, że bardzo cierpi z powodu mojej choroby. Wczoraj wróciła przygnębiona ze spotkania z doktorem. On powiedział jej prawdę o stanie mojego zdrowia. Spojrzałem jej prosto w oczy i zapytałem czy doktor oznajmił jej, iż nie przeżyję kilku miesięcy. Odrzekła, że doktor mówił, iż muszę tylko trochę wypocząć. Nie uwierzyłem jej. Wiedziałem, że coś przede mną ukrywa. Dzisiaj jednak zrozumiałem, iż nie ma sensu rozmawiać na temat prawdziwego stanu mego zdrowia. Lepiej udawać, że wszystko pomału wraca do normy. Czasem kłamstwo wydaje się być lepsze od prawdy. Dlaczego ? Bo prawda powiedziana prosto w oczy często boli.
Czuję, że zbliża się mój koniec. Jednocześnie nie gaśnie we mnie płomień nadziei na cudowne ozdrowienie. Nie boję się śmierci, jednak nie powinienem teraz umierać. Nie jestem gotowy. Boże, proszę Cię, nie zabieraj mnie z tego świata ! Jeszcze nie teraz…