Witam bardzo proszę pomóżcie mi napisać opowiadanie na temat duchów w którym trzeba zastosować dialog z duchem używając mowy niezależnej i zależnej na A4
Zgłoś nadużycie!
(Sama napisałam to opowiadanie, więc wypraszam sobie dodawanie go, jako spam)
"Życie - cenny skarb"
Był pochmurny i deszczowy ranek. Gdy tylko wyrwałam się z marzenia sennego, otworzyłam stare, skrzypiące okno, które zawsze tak bardzo lubiłam, gdyż z niego mogłam obserwować całą panoramę mojej malowniczej i czarującej miejscowości. Nad lasem wznosił się budynek wieży kontrolnej, która w blasku słońca wyglądała niemalże zachwycająco. Wtedy, niestety nie miałam możliwości podziwiać tego ślicznego widoku. Kiedy rozwarłam monstrualny wynalazek, rozszalał się wicher. Można by powiedzieć, że przybrał "10 w skali Beauforta", jak głosi słynna polska piosenka. Już po chwili rozwiał mi włosy na różnorakie strony i w tym samym momencie z nieopisanym hukiem zatrzasnęły się drzwi mojego pomieszczenia. Na ogół pokój zostawiam otwarty z kluczem po zewnętrznej stronie drzwi, bo w przekonaniu mojej mamy "gdyby dywan przypadkowo się zapalił, nie miałabym drogi ucieczki". Ble, ble i takie tam... Osobiście uważam, że owa kobieta jest przewrażliwiona na moim punkcie, ponieważ jestem jedyną córką swoich rodziców. Gdy założyłam zielony szlafrok pachnący wonią bzu stwierdziłam, iż nic i nikt nie będzie w stanie zakłócić mi wewnętrznego spokoju. Ciocia Ada zaczęła właśnie odkurzać w pokoju gościnnym a mama w tym czasie gotowała po mistrzowsku malinowe konfitury, których zapach roznosił się po całym domu. Nacisnęłam mosiężną klamkę, lecz ta chyba się zacięła. Próbowałam otworzyć z naciskiem jeszcze raz, lecz z równie marnym skutkiem. Ani drgnęła! Spojrzałam przez dziurę pod klamką oczekując braku światła, co znaczyłoby, że klucz znajduje się na swoim miejscu, lecz go tam nie było! "No fajnie..." Pomyślałam. Wygląda na to, iż zostałam więźniem we własnym pokoju! Nie krzyczałam. Rozmyślałam, co może mieć wspólnego huragan, który rozszalał się tym razem na dobre, ze zniknięciem klucza. Wtem wszystkie moje prace naukowe lezące na regale, najzwyczajniej z niego runęły. Dłonie zaczęły mi się pocić, więc chwyciłam ręcznik, by je wytrzeć. Nigdy w życiu nie byłam taka przerażona! Nagle drzwi zatrzęsły się i w szkle wyłoniła się makabrycznie zdeformowana kamienna ludzka (!) twarz. Niespodziewanie mimika zjawy zaczęła się zmieniać na jeszcze potworniejszą niż uprzednio. - Wreszcie cię dopadłem! - straszliwie zarechotała postać - nie wyplączesz już się z tego bagna nierządnico! Zgnijesz tu tak samo, jak twoi przodkowie, żmijo! Nie wiedziałam z kim mam do czynienia, ale wysławianie się tego "czegoś" nie brzmiało zachęcająco. - Kim jesteś i czego chcesz?! - wykrztusiłam nie swoim ochrypłym z przerażenia głosem. - Masz coś, co należy do mnie - moją duszę podły człowiecze!! Nie umkniesz mi już! Tyle lat czekałem, by wreszcie uwolnić się ze stanu nieważkości. Jesteś pod moją władzą istotko! Hahaha! - odparło widmo grzmiącym tonem. Spanikowałam. Jedyną drogą ucieczki było okno... Niestety nie dałam rady nawet wspiąć się na krzesło. Byłam totalnie skołatana. Nogi miałam jak z waty. Nie wiedziałam, co robię. Chwyciłam długopis i z całej siły wbiłam go w oko widma. Mój pokój wyglądał jak istny horror. Oko pokulało się pod łóżko, a ja skurczona, czekałam na dalszy bieg wydarzeń. Na szczęście po chwili potwór zwijał się z bólu wydając z siebie takie jęki, że nawet przez chwilę mu współczułam. Lecz to uczucie towarzyszyło mi dosłownie przez ułamek sekundy. Duch zniknął a ja zajrzałam pod łóżko, by zobaczyć, czy jego przekrwione oko nadal znajduje się pod łóżkiem. Ale zamiast niego, leżała kartka z jakimś napisem i mój klucz. Nie byłam w stanie otworzyć nim drzwi, bowiem nie doszłam jeszcze do siebie. Po chwili udało mi się dotknąć klamki, która poruszyła się bezszelestnie otwierając drzwi. Po usilnych próbach ułożenia sensownych słów z kartki odczytałam z satysfakcją nazwisko osoby pochowanej niedawno na tutejszym cmentarzu. Zrozumiałam, iż pomogłam duszy uwolnić się z więzów szatana. Kupiłam znicz i zapaliłam go w miejscu pochówku. Wtem zaszeleścił przyjemny, ciepły wietrzyk pieszcząc spierzchnięte usta i zmarznięte od mrozu policzki...
"Życie - cenny skarb"
Był pochmurny i deszczowy ranek. Gdy tylko wyrwałam się z marzenia sennego, otworzyłam stare, skrzypiące okno, które zawsze tak bardzo lubiłam, gdyż z niego mogłam obserwować całą panoramę mojej malowniczej i czarującej miejscowości. Nad lasem wznosił się budynek wieży kontrolnej, która w blasku słońca wyglądała niemalże zachwycająco. Wtedy, niestety nie miałam możliwości podziwiać tego ślicznego widoku.
Kiedy rozwarłam monstrualny wynalazek, rozszalał się wicher. Można by powiedzieć, że przybrał "10 w skali Beauforta", jak głosi słynna polska piosenka. Już po chwili rozwiał mi włosy na różnorakie strony i w tym samym momencie z nieopisanym hukiem zatrzasnęły się drzwi mojego pomieszczenia.
Na ogół pokój zostawiam otwarty z kluczem po zewnętrznej stronie drzwi, bo w przekonaniu mojej mamy "gdyby dywan przypadkowo się zapalił, nie miałabym drogi ucieczki". Ble, ble i takie tam... Osobiście uważam, że owa kobieta jest przewrażliwiona na moim punkcie, ponieważ jestem jedyną córką swoich rodziców.
Gdy założyłam zielony szlafrok pachnący wonią bzu stwierdziłam, iż nic i nikt nie będzie w stanie zakłócić mi wewnętrznego spokoju. Ciocia Ada zaczęła właśnie odkurzać w pokoju gościnnym a mama w tym czasie gotowała po mistrzowsku malinowe konfitury, których zapach roznosił się po całym domu. Nacisnęłam mosiężną klamkę, lecz ta chyba się zacięła. Próbowałam otworzyć z naciskiem jeszcze raz, lecz z równie marnym skutkiem. Ani drgnęła! Spojrzałam przez dziurę pod klamką oczekując braku światła, co znaczyłoby, że klucz znajduje się na swoim miejscu, lecz go tam nie było! "No fajnie..." Pomyślałam. Wygląda na to, iż zostałam więźniem we własnym pokoju! Nie krzyczałam. Rozmyślałam, co może mieć wspólnego huragan, który rozszalał się tym razem na dobre, ze zniknięciem klucza. Wtem wszystkie moje prace naukowe lezące na regale, najzwyczajniej z niego runęły. Dłonie zaczęły mi się pocić, więc chwyciłam ręcznik, by je wytrzeć. Nigdy w życiu nie byłam taka przerażona! Nagle drzwi zatrzęsły się i w szkle wyłoniła się makabrycznie zdeformowana kamienna ludzka (!) twarz. Niespodziewanie mimika zjawy zaczęła się zmieniać na jeszcze potworniejszą niż uprzednio.
- Wreszcie cię dopadłem! - straszliwie zarechotała postać - nie wyplączesz już się z tego bagna nierządnico! Zgnijesz tu tak samo, jak twoi przodkowie, żmijo!
Nie wiedziałam z kim mam do czynienia, ale wysławianie się tego "czegoś" nie brzmiało zachęcająco.
- Kim jesteś i czego chcesz?! - wykrztusiłam nie swoim ochrypłym z przerażenia głosem.
- Masz coś, co należy do mnie - moją duszę podły człowiecze!! Nie umkniesz mi już! Tyle lat czekałem, by wreszcie uwolnić się ze stanu nieważkości. Jesteś pod moją władzą istotko! Hahaha! - odparło widmo grzmiącym tonem.
Spanikowałam. Jedyną drogą ucieczki było okno... Niestety nie dałam rady nawet wspiąć się na krzesło. Byłam totalnie skołatana. Nogi miałam jak z waty. Nie wiedziałam, co robię. Chwyciłam długopis i z całej siły wbiłam go w oko widma. Mój pokój wyglądał jak istny horror. Oko pokulało się pod łóżko, a ja skurczona, czekałam na dalszy bieg wydarzeń. Na szczęście po chwili potwór zwijał się z bólu wydając z siebie takie jęki, że nawet przez chwilę mu współczułam. Lecz to uczucie towarzyszyło mi dosłownie przez ułamek sekundy. Duch zniknął a ja zajrzałam pod łóżko, by zobaczyć, czy jego przekrwione oko nadal znajduje się pod łóżkiem. Ale zamiast niego, leżała kartka z jakimś napisem i mój klucz. Nie byłam w stanie otworzyć nim drzwi, bowiem nie doszłam jeszcze do siebie. Po chwili udało mi się dotknąć klamki, która poruszyła się bezszelestnie otwierając drzwi.
Po usilnych próbach ułożenia sensownych słów z kartki odczytałam z satysfakcją nazwisko osoby pochowanej niedawno na tutejszym cmentarzu. Zrozumiałam, iż pomogłam duszy uwolnić się z więzów szatana.
Kupiłam znicz i zapaliłam go w miejscu pochówku. Wtem zaszeleścił przyjemny, ciepły wietrzyk pieszcząc spierzchnięte usta i zmarznięte od mrozu policzki...