inezcrazy [...] Przeniesienie się do Lwowa Wrażenia Królewiaka na gruncie małopolskimOddawna marzyłem o tem, aby się dostać do jednego z uniwersytetów polskich, do Krakowa lub Lwowa. Gdy po śmierci (1890) prof. M. Nowickiego objął po nim katedrę zwyczajną zoologji w uniwersytecie krakowskim prof. A. Wierzejski, po którym zawakowała katedra nadzwyczajna anatomji porównawczej, zwrócono się do mnie z Krakowa o nadesłanie curriculum vitae oraz odbitek z prac naukowych. Uważano mnie przeto za jednego z kandydatów na tę katedrę, lecz była to w danym razie tylko formalność i niejako akt sprawiedliwości, miano już tam bowiem z góry upatrzonego kandydata.Ale oto w końcu r. 1890 otrzymałem od prof. Benedykta Dybowskiego list, w którym pisał, że w porozumieniu z prof. Br. Radziszewskim i niektórymi innymi kolegami z wydziału filozoficznego postanowili zwrócić się do mnie z propozycją, abym się habilitował we Lwowie, gdzie będą się starali o stworzenie w przyszłości katedry anatomji porównawczej, obiecując mi tymczasowo docenturę tego przedmiotu ze stałą remuneracją, która umożliwiłaby mi pobyt we Lwowie.Ten list znakomitego uczonego polskiego zadecydował o całej dalszej mojej przyszłości, bo dzięki niemu istotnie postanowiłem habilitować się na wszechnicy lwowskiej. Pierwsza myśl tej habilitacji pozostała we mnie jeszcze w lecie r. 1888, gdy podczas Zjazdu lekarzy i przyrodników polskich we Lwowie poznałem tu bliżej prof. Dybowskiego, Radziszewskiego i kilku innych. Miałem też wtedy sposobność poznania samego Lwowa, którego położenie niezwykle mi się podobało. Podczas spaceru członków Zjazdu na Kopiec Unji Lubelskiej szedłem w towarzystwie Dybowskiego i Radziszewskiego i opowiadałem im o trudnościach pracy naukowej w Warszawie; zapewne czcigodnym tym uczonym zaświtała wówczas po raz pierwszy myśl sprowadzenia mnie do Lwowa.Zdecydować się na stały wyjazd do Lwowa było mi nie łatwo. Miałem już wówczas dwoje małych dzieci. W Warszawie utrzymywałem się głównie z lekcyj w wyższych pensjach żeńskich oraz z dobrze płatnych lekcyj w domach prywatnych, we Lwowie zaś na razie nie miałem nic zapewnionego, dopiero bowiem po upływie semestru miałem otrzymać jakąś stałą remunerację, która wogóle mogła wynosić kilkaset koron na semestr. A jednak, pomimo tej niepewności o byt rodziny, postanowiłem przenieść się do Lwowa, w czem podtrzymywała mnie dzielnie wierna moja żona, która dobrze wiedziała, czem dla mnie jest możność oddania się pracy naukowej w uniwersytecie i z jakiemi trudnościami pod tym względem walczyłem w Warszawie. Oboje, bez długiego namysłu, postawiliśmy cele idealniejsze ponad materjalne, nie wiedząc zgoła, z czego żyć będziemy we Lwowie, w którem na domiar nie mieliśmy żadnych krewnych lub bliższych znajomych.Kilka miesięcy po odbyciu kollokwjum i wygłoszeniu wykładu habilitacyjnego zostałem mianowany przez Min. W. i O. (1891) docentem prywatnym zoologji i anatomji porównawczej w uniwersytecie lwowskim, a w najbliższym semestrze letnim roku akademickiego 1891/92 rozpocząłem tu wykłady. Semestr ten przebyłem we Lwowie sam, a dopiero na następny semestr zimowy przybyła także tutaj żona moja wraz z dwoma synkami Tadziem i Heniem.Pierwsze początki mojej pracy we Lwowie dość były trudne, bo nie miałem jeszcze odpowiedniego, że tak powiem, warstatu czyli stałej pracowni własnej, gdzie mógłbym samodzielnie kierować powierzoną mi młodzieżą akademicką. Przez pierwsze kilka miesięcy pracownia moja była w dosłownem znaczeniu tego wyrazu wędrowną. Wypożyczono mi stół oraz kilka krzeseł i początkowo pozwolono umieścić to „umeblowanie" w jednej z sal, która była przeznaczona na jakieś komisje egzaminacyjne. Do rozpoczęcia egzaminów miałem do dyspozycji klucz od owej sali, gdzie na stole umieściłem mikroskopy, narzędzia, szkła i odczynniki, które przywiozłem z Warszawy. Później musiałem się z moją pracownią wędrowną przenieść do innej znów sali, po niejakim czasie znów nowe mi dano pomieszczenie tymczasowe, a muszę dodać, że ówczesny rektor, prof. Balasits okazywał mi wiele życzliwości i robił, co mógł, ażeby tylko jakiś lokal w obrębie gmachu uniwersyteckiego, dla mnie znaleść. Wreszcie otrzymałem na stałe jeden pokój, później dwa z przedpokojem, zaopatrzone w wodę i gaz; przyznało mi też Ministerstwo pewną, wprawdzie dość małą, lecz stałą dotację roczną na tę skromną pracownię anatomji porównawczej. Młodzież akademicka chętnie i licznie garnęła się do niej, tak, że niemal łokciami trącaliśmy się wzajemnie przy pracy, a przed każdem oknem musiałem kazać ustawić po dwa rzędy stołów. I w tej małej, ciasnej pracowni zawrzało życie naukowe; corocznie kilka lub kilkanaście prac naukowych kierownika i jego uczniów szło w świat, gdzie instytut ten zyskiwał sobie coraz większe uznanie. Przez ten czas (1892 — 1906), przewinął się tutaj cały szereg zdolnych uczniów i uczenie, którzy pracami swemi przyczynili się do wyjaśnienia niejednej kwestji naukowej; oto ważniejsi z nich . S. Stecka, K. Reisowa, S. Sidoriak, T. Pryraak, L. Bykowski, J. Machowski, J. Rakowski, St. Czerski. W. Schreiber, J. Hirszler. J. Tokarski i inni. Zanim przejdę do dalszego opisu przeżyć moich we Lwowie, skreślę w kilku słowach niektóre ogólne wrażenia, jakich doznałem — jako Królewiak — na ziemi galicyjskiej.O Galicji mieliśmy w Królestwie — przynajmniej za moich czasów — pojęcie pod wielu względami dość ujemne. W Galicji znów przekonałem się z kolei, że na ogół królewiacy nie cieszą się zbytnią sympatją rdzennych galicjan, często nawet spotykałem się z tem, że Królewiaków nazywano tu „obcymi", przebąkiwano też o „warszawskiej bladze". Oczywiście, że te sądy ujemne, tak z jednej jak i z drugiej strony, wynikały głównie z nieznajomości prawdziwych stosunków, co znów było skutkiem tego, iż te dwie sztucznie oddzielone od siebie kordonem, części jednego narodu za mało stykały się z sobą. Zapewne, że muszą i musiały wówczas istnieć pomiędzy niemi pewne różnice, wynikające z odmiennych warunków politycznych i społecznych. Gdy nieco bliżej poznałem społeczeństwo galicyjskie, mogłem sobie uprzytomnić lepiej istotę tych różnic, które z początku nie dają się bliżej określić!Oto zwróciło moją uwagę stosunkowo lepsze stanowisko ludzi pracy, tak zw. ludzi prostszych; lepsze moralnie, że tak powiem, a nie materjalnie, aniżeli w Królestwie. Widziałem, że w Galicji, stróż domu (właściwie dozorca), dorożkarz, robotnik, rzemieślnik czuje się także obywatelem i wie, że z jego sfery bywają wybierani różni dygnitarze; wcale nieźle sytuowani majątkowo, mieszkają często bardzo skromnie, żywią się również skromnie i oszczędzają. A przytem imają się różnych zajęć, byle tylko pracować. Ba, czy można było kiedykolwiek spotkać w Warszawie stróża domu mającego „kamienicę" lub woźnego, będącego właścicielem sporego kawałka ziemi? Ja przynajmniej nie napotkałem w Warszawie ani jednej takiej osobliwości. Przypominam sobie w tej chwili, że gdy zajechałem do hotelu w Concarneau w Bretanji, właściciel tegoż wziął na plecy walizę moją i zaniósł ją po schodach na drugie piętro; bardzo mnie to zdziwiło, a jeszcze więcej wydało się niezwykłem, iż jak mi powiedziano, ów hotelarz był bardzo zamożnym człowiekiem. Pomyślałem wtedy, czy by jakiś właściciel domu w Warszawie „poniżył się do takiej pracy"? Lecz w Galicji zobaczyłem mnóstwo podobnych faktów. W domu, gdzie dotychczas mieszkam we Lwowie przy ulicy Zyblikiewicza był przed kilku laty dozorca, który obok dozorowania domu trudnił się mularką. Otóż dowiedziałem się ze zdumieniem, że ten zapylony i zapracowany dozorca (tak samo wyglądała jego żona) jest właścicielem sporego kawała ziemi i kamieniczki czynszowej gdzieś na krańcu miasta. Jeden z posługaczy zakładów lekarskich uniwersytetu lwowskiego jest właścicielem dwupiątrowej kamienicy, a jeden z woźnych uniwersyteckich ma mająteczek ziemski pod Lwowem. Znałem także straganiarkę, handlującą na rynku drobiem, która sprzedała swój kawałek gruntu we Lwowie za kilkadziesiąt tysięcy reńskich, szczęśliwie bowiem znalazł się na ludnej ulicy. Mógłbym jeszcze bardzo wiele podobnych przykładów przytoczyć. Przyznam, że fakty odnośne były dla mnie nie jako niespodzianką i przeczyły owej osławionej „nędzy galicyjskiej". Skłonność do oszczędzania, o ile jest utrzymana w pewnych granicach, stanowi oczywiście wielką zaletę, a jeżeli jeszcze łączy się z pracowitością i to mniej wiece] u wszystkich warstw, to zasługuje już na nazwę cnoty. Otóż te ostatnie cechy — tak mi się wówczas przedstawiało, więcej są rozwinięte u ludności galicyjskiej po miastach, aniżeli w Królestwie. Niestety, ta oszczędność w Galicji niezawsze szczęśliwie była stosowana, np. przy budowie domów. Stawiano wówczas wyłącznie prawie domy takie, że mieszkania nietylko składały się z niemożliwie ciasnych pokoi, że niemiały pokoju dla służby, ale nawet pozbawione były przedpokoju. Przypominam sobie wielkie moje zakłopotanie, gdy składając, jako nowy docent, wizyty, znalazłem się u jednego z profesorów, po otwarciu drzwi wchodowych, odrazu w jadalni, w której na domiar stało łóżko pana domu, a ja stojąc w futrze, kaloszach i z mokrym parasolem w ręku, nie wiedziałem, co mam z sobą począć. Jeżeli do tego dodam, że nie było wówczas we Lwowie ani wodociągów, ani łazienek, ani elektryczności po domach, że brakowało też wielu urządzeń, które już obecnie zaprowadzono, to nie dziw że miałem wrażenie, iż stopa życiowa i komfort, że tak powiem, są o wiele niższe, niż w Warszawie.A jeszcze słówko o genezie przypisywania warszawiakom przez galicjan „blagi" oraz o zarzucaniu tym ostatnim przez tamtych tak zw. „karjerowiczowstwa". W Warszawie dla ludzi kończących uniwersytet zamknięte były urzędy, posady w szkołach rządowych wyższych i średnich, zajęcia związane z administracją kraju, słowem wszystkie posterunki, odpowiednie właśnie tego rodzaju inteligencji. Cóż mieli robić i z czego żyć ci wszyscy młodzi ludzie, o ile nie zajęli się przemysłem, handlem lub nie byli lekarzami albo adwokatami? Brali się do dziennikarstwa, do pisywania „artykułów" po miesięcznikach, tygodnikach lub dziennikach, a wiadomo, że takie pisywanie dla zarobku, z konieczności prędkie, musi często być powierzchowne. Było też w Warszawie dość wiele osób piszących o wszystkiem: socjologji, fizyce i chemji, biologji i filozofji, psychologji i historji, na czem oczywiście cierpiała gruntowność pracy. Dość było przejrzeć ówczesne miesięczniki i tygodniki, ażeby się o tem najdowodniej przekonać. W Galicji ci sami ludzie otrzymaliby po ukończeniu uniwersytetu posady w gimnazjach; inni mogliby się habilitować do różnych przedmiotów nauki, jeszcze inni zajęliby odpowiednie miejsca w zarządzie krajem.Oto jedna z przyczyn owej „blagi". Musiała ta ostatnia tembardziej razić w Galicji, gdzie dwa polskie uniwersytety, polska politechnika i akademja weterynarji pozwoliły gruntownie wyspecjalizować się naukowo wielu ludziom, którym mogły się niepodobać zarozumiałość i zbytnia pewność siebie wielu warszawiaków. W Warszawie brak było właśnie owego umysłowego areopagu, który we wszystkich krajach cywilizowanych, o kulturze swobodnie się rozwijającej, tworzą przeważnie jednostki zawodowo do tego wyspecjalizowane i zajmujące odpowiednie stanowiska w społeczeństwie. I mnie samego, po kilku latach pobytu mego we Lwowie, poczęła razić owa powierzchowność i idąca za nią zbytnia pewność siebie oraz zarozumiałość u wielu inteligentów warszawskich.Z drugiej znów strony królewiaków razi „karjerowiczowstwo" i uniżoność galicjan, rażą tytuły: „pan radca", „pan nadradca", pan starosta itp. Lecz tamci zapominają, że tytułowanie takie nie jest czemś zupełnie nowem i obcem w Polsce, bo wszak za dawnych, swobodnych czasów byli „pan szambelan", ”pan starosta", „pan wojewoda", „pan kasztelan” itp. Obecnie Polacy w Galicji mają tytuły, gdyż są w zarządzie krajem, to toż ich używają, jak ich używano w dawnej Rzeczypospolitej. A że młodzież w Galicji szuka posad w urzędach i szkolnictwie, to bardzo dobrze, bo daje jej to nie tylko środki do życia, lecz możność spełniania obowiązku narodowego, garnąc się bowiem do zarządu krajem, do jego administracji oraz szkolnictwa przyczynia się znakomicie do utrzymania jego polskości. Prócz tego Galicja niema własnego większego przemysłu, przez co młodzież nie znajduje na tem polu stanowisk, lecz w tych gałęziach przemysłu, które tu się rozwinęły, np. w naftowym, mnóstwo techników i inżynierów polskich poszukuje tutaj najchętniej zajęcia.Co do mnie, to zaobserwowałem we Lwowie, a przypuszczam, że stosuje się to do reszty Galicji, pewien objaw, napozór drobny, będący jednak w pewnym związku z Zarzucaną Galicjanom uniżonością wobec władzy. Oto pamiętam dobrze, że w Warszawie młodzież zawsze, nawet gdy już była na stanowiskach, witała z czcią swoich dawnych nauczycieli gimnazjalnych i profesorów uniwersyteckich. We Lwowie zaś zauważyłem, że bardzo często uczeń kłania się swym profesorom, dopóki jest słuchaczem lub rygorozantem mającym jeszcze zdawać przed nimi jakieś egzaminy; gdy już posiądzie odnośny tytuł, nie zna ich więcej, nie kłania się demonstracyjnie, bo ich już nie potrzebuje. Nieraz, gdy taki „pan doktór” przechodził obok mnie lub kolegów moich, nie zdejmując kapelusza, doznawałem przykrego uczucia ze względu na jego osobę, gdyż dawał świadectwo upośledzenia moralnego. W Królestwie objawy takie są o wiele rzadsze.Bardzo sympatycznem w Galicji jest to, że wiele osób bogatych, nawet możnych, z najpierwszych pochodzących rodzin, garnie się do pracy, nieraz bardzo uciążliwej i trudnej, przyczem niewątpliwie jedyną do tego pobudką jest pragnienie czynnego udziału w ogólnej pracy narodowej i społecznej, czy to na polu administracji, czy sądownictwa lub szkolnictwa. W Królestwie, sądzę, jest o wiele więcej młodych ludzi bogatych, pochodzących z rodzin magnackich wpływowych, którzy żadnej pracy się nie imają, hulają i próżnują. W Galicji z przyjemnością zobaczyłem, że bardzo często synowie z takich właśnie rodzin polskich pracują na różnych stanowiskach, w namiestnictwie, starostwie, wydziale krajowym, pracują nieraz bardzo ciężko spełniając obowiązki obywatelskie. Tutaj w ogóle każdy coś robi i pracuje przy ogólnej machinie państwowej i autonomicznej. Oczywiście, że i ta różnica pomiędzy Galicją a Królestwem zależy od różnicy położenia politycznego. Wobec świtającej nam jutrzenki swobodnego rozwoju różnica ta niewątpliwie szybko się zatrze…O innych jeszcze wrażeniach i uwagach, jakie nasunęły mi się po przybyciu do Galicji będę miał sposobność niejedno jeszcze powiedzieć w dalszym ciągu niniejszych wspomnień.
[...] Przeniesienie się do Lwowa
Wrażenia Królewiaka na gruncie małopolskimOddawna marzyłem o tem, aby się dostać do jednego z uniwersytetów polskich, do Krakowa lub Lwowa. Gdy po śmierci (1890) prof. M. Nowickiego objął po nim katedrę zwyczajną zoologji w uniwersytecie krakowskim prof. A. Wierzejski, po którym zawakowała katedra nadzwyczajna anatomji porównawczej, zwrócono się do mnie z Krakowa o nadesłanie curriculum vitae oraz odbitek z prac naukowych. Uważano mnie przeto za jednego z kandydatów na tę katedrę, lecz była to w danym razie tylko formalność i niejako akt sprawiedliwości, miano już tam bowiem z góry upatrzonego kandydata.Ale oto w końcu r. 1890 otrzymałem od prof. Benedykta Dybowskiego list, w którym pisał, że w porozumieniu z prof. Br. Radziszewskim i niektórymi innymi kolegami z wydziału filozoficznego postanowili zwrócić się do mnie z propozycją, abym się habilitował we Lwowie, gdzie będą się starali o stworzenie w przyszłości katedry anatomji porównawczej, obiecując mi tymczasowo docenturę tego przedmiotu ze stałą remuneracją, która umożliwiłaby mi pobyt we Lwowie.Ten list znakomitego uczonego polskiego zadecydował o całej dalszej mojej przyszłości, bo dzięki niemu istotnie postanowiłem habilitować się na wszechnicy lwowskiej. Pierwsza myśl tej habilitacji pozostała we mnie jeszcze w lecie r. 1888, gdy podczas Zjazdu lekarzy i przyrodników polskich we Lwowie poznałem tu bliżej prof. Dybowskiego, Radziszewskiego i kilku innych. Miałem też wtedy sposobność poznania samego Lwowa, którego położenie niezwykle mi się podobało. Podczas spaceru członków Zjazdu na Kopiec Unji Lubelskiej szedłem w towarzystwie Dybowskiego i Radziszewskiego i opowiadałem im o trudnościach pracy naukowej w Warszawie; zapewne czcigodnym tym uczonym zaświtała wówczas po raz pierwszy myśl sprowadzenia mnie do Lwowa.Zdecydować się na stały wyjazd do Lwowa było mi nie łatwo. Miałem już wówczas dwoje małych dzieci. W Warszawie utrzymywałem się głównie z lekcyj w wyższych pensjach żeńskich oraz z dobrze płatnych lekcyj w domach prywatnych, we Lwowie zaś na razie nie miałem nic zapewnionego, dopiero bowiem po upływie semestru miałem otrzymać jakąś stałą remunerację, która wogóle mogła wynosić kilkaset koron na semestr. A jednak, pomimo tej niepewności o byt rodziny, postanowiłem przenieść się do Lwowa, w czem podtrzymywała mnie dzielnie wierna moja żona, która dobrze wiedziała, czem dla mnie jest możność oddania się pracy naukowej w uniwersytecie i z jakiemi trudnościami pod tym względem walczyłem w Warszawie. Oboje, bez długiego namysłu, postawiliśmy cele idealniejsze ponad materjalne, nie wiedząc zgoła, z czego żyć będziemy we Lwowie, w którem na domiar nie mieliśmy żadnych krewnych lub bliższych znajomych.Kilka miesięcy po odbyciu kollokwjum i wygłoszeniu wykładu habilitacyjnego zostałem mianowany przez Min. W. i O. (1891) docentem prywatnym zoologji i anatomji porównawczej w uniwersytecie lwowskim, a w najbliższym semestrze letnim roku akademickiego 1891/92 rozpocząłem tu wykłady. Semestr ten przebyłem we Lwowie sam, a dopiero na następny semestr zimowy przybyła także tutaj żona moja wraz z dwoma synkami Tadziem i Heniem.Pierwsze początki mojej pracy we Lwowie dość były trudne, bo nie miałem jeszcze odpowiedniego, że tak powiem, warstatu czyli stałej pracowni własnej, gdzie mógłbym samodzielnie kierować powierzoną mi młodzieżą akademicką. Przez pierwsze kilka miesięcy pracownia moja była w dosłownem znaczeniu tego wyrazu wędrowną. Wypożyczono mi stół oraz kilka krzeseł i początkowo pozwolono umieścić to „umeblowanie" w jednej z sal, która była przeznaczona na jakieś komisje egzaminacyjne. Do rozpoczęcia egzaminów miałem do dyspozycji klucz od owej sali, gdzie na stole umieściłem mikroskopy, narzędzia, szkła i odczynniki, które przywiozłem z Warszawy. Później musiałem się z moją pracownią wędrowną przenieść do innej znów sali, po niejakim czasie znów nowe mi dano pomieszczenie tymczasowe, a muszę dodać, że ówczesny rektor, prof. Balasits okazywał mi wiele życzliwości i robił, co mógł, ażeby tylko jakiś lokal w obrębie gmachu uniwersyteckiego, dla mnie znaleść. Wreszcie otrzymałem na stałe jeden pokój, później dwa z przedpokojem, zaopatrzone w wodę i gaz; przyznało mi też Ministerstwo pewną, wprawdzie dość małą, lecz stałą dotację roczną na tę skromną pracownię anatomji porównawczej. Młodzież akademicka chętnie i licznie garnęła się do niej, tak, że niemal łokciami trącaliśmy się wzajemnie przy pracy, a przed każdem oknem musiałem kazać ustawić po dwa rzędy stołów. I w tej małej, ciasnej pracowni zawrzało życie naukowe; corocznie kilka lub kilkanaście prac naukowych kierownika i jego uczniów szło w świat, gdzie instytut ten zyskiwał sobie coraz większe uznanie. Przez ten czas (1892 — 1906), przewinął się tutaj cały szereg zdolnych uczniów i uczenie, którzy pracami swemi przyczynili się do wyjaśnienia niejednej kwestji naukowej; oto ważniejsi z nich . S. Stecka, K. Reisowa, S. Sidoriak, T. Pryraak, L. Bykowski, J. Machowski, J. Rakowski, St. Czerski. W. Schreiber, J. Hirszler. J. Tokarski i inni. Zanim przejdę do dalszego opisu przeżyć moich we Lwowie, skreślę w kilku słowach niektóre ogólne wrażenia, jakich doznałem — jako Królewiak — na ziemi galicyjskiej.O Galicji mieliśmy w Królestwie — przynajmniej za moich czasów — pojęcie pod wielu względami dość ujemne. W Galicji znów przekonałem się z kolei, że na ogół królewiacy nie cieszą się zbytnią sympatją rdzennych galicjan, często nawet spotykałem się z tem, że Królewiaków nazywano tu „obcymi", przebąkiwano też o „warszawskiej bladze". Oczywiście, że te sądy ujemne, tak z jednej jak i z drugiej strony, wynikały głównie z nieznajomości prawdziwych stosunków, co znów było skutkiem tego, iż te dwie sztucznie oddzielone od siebie kordonem, części jednego narodu za mało stykały się z sobą. Zapewne, że muszą i musiały wówczas istnieć pomiędzy niemi pewne różnice, wynikające z odmiennych warunków politycznych i społecznych. Gdy nieco bliżej poznałem społeczeństwo galicyjskie, mogłem sobie uprzytomnić lepiej istotę tych różnic, które z początku nie dają się bliżej określić!Oto zwróciło moją uwagę stosunkowo lepsze stanowisko ludzi pracy, tak zw. ludzi prostszych; lepsze moralnie, że tak powiem, a nie materjalnie, aniżeli w Królestwie. Widziałem, że w Galicji, stróż domu (właściwie dozorca), dorożkarz, robotnik, rzemieślnik czuje się także obywatelem i wie, że z jego sfery bywają wybierani różni dygnitarze; wcale nieźle sytuowani majątkowo, mieszkają często bardzo skromnie, żywią się również skromnie i oszczędzają. A przytem imają się różnych zajęć, byle tylko pracować. Ba, czy można było kiedykolwiek spotkać w Warszawie stróża domu mającego „kamienicę" lub woźnego, będącego właścicielem sporego kawałka ziemi? Ja przynajmniej nie napotkałem w Warszawie ani jednej takiej osobliwości. Przypominam sobie w tej chwili, że gdy zajechałem do hotelu w Concarneau w Bretanji, właściciel tegoż wziął na plecy walizę moją i zaniósł ją po schodach na drugie piętro; bardzo mnie to zdziwiło, a jeszcze więcej wydało się niezwykłem, iż jak mi powiedziano, ów hotelarz był bardzo zamożnym człowiekiem. Pomyślałem wtedy, czy by jakiś właściciel domu w Warszawie „poniżył się do takiej pracy"? Lecz w Galicji zobaczyłem mnóstwo podobnych faktów. W domu, gdzie dotychczas mieszkam we Lwowie przy ulicy Zyblikiewicza był przed kilku laty dozorca, który obok dozorowania domu trudnił się mularką. Otóż dowiedziałem się ze zdumieniem, że ten zapylony i zapracowany dozorca (tak samo wyglądała jego żona) jest właścicielem sporego kawała ziemi i kamieniczki czynszowej gdzieś na krańcu miasta. Jeden z posługaczy zakładów lekarskich uniwersytetu lwowskiego jest właścicielem dwupiątrowej kamienicy, a jeden z woźnych uniwersyteckich ma mająteczek ziemski pod Lwowem. Znałem także straganiarkę, handlującą na rynku drobiem, która sprzedała swój kawałek gruntu we Lwowie za kilkadziesiąt tysięcy reńskich, szczęśliwie bowiem znalazł się na ludnej ulicy. Mógłbym jeszcze bardzo wiele podobnych przykładów przytoczyć. Przyznam, że fakty odnośne były dla mnie nie jako niespodzianką i przeczyły owej osławionej „nędzy galicyjskiej". Skłonność do oszczędzania, o ile jest utrzymana w pewnych granicach, stanowi oczywiście wielką zaletę, a jeżeli jeszcze łączy się z pracowitością i to mniej wiece] u wszystkich warstw, to zasługuje już na nazwę cnoty. Otóż te ostatnie cechy — tak mi się wówczas przedstawiało, więcej są rozwinięte u ludności galicyjskiej po miastach, aniżeli w Królestwie. Niestety, ta oszczędność w Galicji niezawsze szczęśliwie była stosowana, np. przy budowie domów. Stawiano wówczas wyłącznie prawie domy takie, że mieszkania nietylko składały się z niemożliwie ciasnych pokoi, że niemiały pokoju dla służby, ale nawet pozbawione były przedpokoju. Przypominam sobie wielkie moje zakłopotanie, gdy składając, jako nowy docent, wizyty, znalazłem się u jednego z profesorów, po otwarciu drzwi wchodowych, odrazu w jadalni, w której na domiar stało łóżko pana domu, a ja stojąc w futrze, kaloszach i z mokrym parasolem w ręku, nie wiedziałem, co mam z sobą począć. Jeżeli do tego dodam, że nie było wówczas we Lwowie ani wodociągów, ani łazienek, ani elektryczności po domach, że brakowało też wielu urządzeń, które już obecnie zaprowadzono, to nie dziw że miałem wrażenie, iż stopa życiowa i komfort, że tak powiem, są o wiele niższe, niż w Warszawie.A jeszcze słówko o genezie przypisywania warszawiakom przez galicjan „blagi" oraz o zarzucaniu tym ostatnim przez tamtych tak zw. „karjerowiczowstwa". W Warszawie dla ludzi kończących uniwersytet zamknięte były urzędy, posady w szkołach rządowych wyższych i średnich, zajęcia związane z administracją kraju, słowem wszystkie posterunki, odpowiednie właśnie tego rodzaju inteligencji. Cóż mieli robić i z czego żyć ci wszyscy młodzi ludzie, o ile nie zajęli się przemysłem, handlem lub nie byli lekarzami albo adwokatami? Brali się do dziennikarstwa, do pisywania „artykułów" po miesięcznikach, tygodnikach lub dziennikach, a wiadomo, że takie pisywanie dla zarobku, z konieczności prędkie, musi często być powierzchowne. Było też w Warszawie dość wiele osób piszących o wszystkiem: socjologji, fizyce i chemji, biologji i filozofji, psychologji i historji, na czem oczywiście cierpiała gruntowność pracy. Dość było przejrzeć ówczesne miesięczniki i tygodniki, ażeby się o tem najdowodniej przekonać. W Galicji ci sami ludzie otrzymaliby po ukończeniu uniwersytetu posady w gimnazjach; inni mogliby się habilitować do różnych przedmiotów nauki, jeszcze inni zajęliby odpowiednie miejsca w zarządzie krajem.Oto jedna z przyczyn owej „blagi". Musiała ta ostatnia tembardziej razić w Galicji, gdzie dwa polskie uniwersytety, polska politechnika i akademja weterynarji pozwoliły gruntownie wyspecjalizować się naukowo wielu ludziom, którym mogły się niepodobać zarozumiałość i zbytnia pewność siebie wielu warszawiaków. W Warszawie brak było właśnie owego umysłowego areopagu, który we wszystkich krajach cywilizowanych, o kulturze swobodnie się rozwijającej, tworzą przeważnie jednostki zawodowo do tego wyspecjalizowane i zajmujące odpowiednie stanowiska w społeczeństwie. I mnie samego, po kilku latach pobytu mego we Lwowie, poczęła razić owa powierzchowność i idąca za nią zbytnia pewność siebie oraz zarozumiałość u wielu inteligentów warszawskich.Z drugiej znów strony królewiaków razi „karjerowiczowstwo" i uniżoność galicjan, rażą tytuły: „pan radca", „pan nadradca", pan starosta itp. Lecz tamci zapominają, że tytułowanie takie nie jest czemś zupełnie nowem i obcem w Polsce, bo wszak za dawnych, swobodnych czasów byli „pan szambelan", ”pan starosta", „pan wojewoda", „pan kasztelan” itp. Obecnie Polacy w Galicji mają tytuły, gdyż są w zarządzie krajem, to toż ich używają, jak ich używano w dawnej Rzeczypospolitej. A że młodzież w Galicji szuka posad w urzędach i szkolnictwie, to bardzo dobrze, bo daje jej to nie tylko środki do życia, lecz możność spełniania obowiązku narodowego, garnąc się bowiem do zarządu krajem, do jego administracji oraz szkolnictwa przyczynia się znakomicie do utrzymania jego polskości. Prócz tego Galicja niema własnego większego przemysłu, przez co młodzież nie znajduje na tem polu stanowisk, lecz w tych gałęziach przemysłu, które tu się rozwinęły, np. w naftowym, mnóstwo techników i inżynierów polskich poszukuje tutaj najchętniej zajęcia.Co do mnie, to zaobserwowałem we Lwowie, a przypuszczam, że stosuje się to do reszty Galicji, pewien objaw, napozór drobny, będący jednak w pewnym związku z Zarzucaną Galicjanom uniżonością wobec władzy. Oto pamiętam dobrze, że w Warszawie młodzież zawsze, nawet gdy już była na stanowiskach, witała z czcią swoich dawnych nauczycieli gimnazjalnych i profesorów uniwersyteckich. We Lwowie zaś zauważyłem, że bardzo często uczeń kłania się swym profesorom, dopóki jest słuchaczem lub rygorozantem mającym jeszcze zdawać przed nimi jakieś egzaminy; gdy już posiądzie odnośny tytuł, nie zna ich więcej, nie kłania się demonstracyjnie, bo ich już nie potrzebuje. Nieraz, gdy taki „pan doktór” przechodził obok mnie lub kolegów moich, nie zdejmując kapelusza, doznawałem przykrego uczucia ze względu na jego osobę, gdyż dawał świadectwo upośledzenia moralnego. W Królestwie objawy takie są o wiele rzadsze.Bardzo sympatycznem w Galicji jest to, że wiele osób bogatych, nawet możnych, z najpierwszych pochodzących rodzin, garnie się do pracy, nieraz bardzo uciążliwej i trudnej, przyczem niewątpliwie jedyną do tego pobudką jest pragnienie czynnego udziału w ogólnej pracy narodowej i społecznej, czy to na polu administracji, czy sądownictwa lub szkolnictwa. W Królestwie, sądzę, jest o wiele więcej młodych ludzi bogatych, pochodzących z rodzin magnackich wpływowych, którzy żadnej pracy się nie imają, hulają i próżnują. W Galicji z przyjemnością zobaczyłem, że bardzo często synowie z takich właśnie rodzin polskich pracują na różnych stanowiskach, w namiestnictwie, starostwie, wydziale krajowym, pracują nieraz bardzo ciężko spełniając obowiązki obywatelskie. Tutaj w ogóle każdy coś robi i pracuje przy ogólnej machinie państwowej i autonomicznej. Oczywiście, że i ta różnica pomiędzy Galicją a Królestwem zależy od różnicy położenia politycznego. Wobec świtającej nam jutrzenki swobodnego rozwoju różnica ta niewątpliwie szybko się zatrze…O innych jeszcze wrażeniach i uwagach, jakie nasunęły mi się po przybyciu do Galicji będę miał sposobność niejedno jeszcze powiedzieć w dalszym ciągu niniejszych wspomnień.