1. Pewnego dnia poznałam rodzinę Robinsona To ma być opowiadania
Z góry dziękuje .
trzynasciedni
Pewnego dnia poznałam rodzinę Robinsona ....
Nadszedł dzień czternastego października, czyli dzień moich siedemnastych urodzin. Rano, kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam u swoich stóp wysoki stos prezentów. Zepchnęłam ze swoich kolan Midnight’a i usiadłam, żeby rozpakować pierwszą z brzegu paczkę. Rozerwałam kolorowy papier. W środku była kartka z życzeniami i sztuczny, plastikowy, brzydki pierścionek z równie plastikowym rubinem. Wyglądał jak kupiony w kiosku dla dzieci. Na kartce napisane było: Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin dla malutkiego, niedojrzałego dziecka. Po piśmie rozpoznałam, że to prezent od Nicka.
Od matki i ojca, czyli tylko od matki dostałam jakieś dziwne, okrągłe bransolety, wyglądające na stare, ale bardzo piękne i złote. Prezent od Ivy i Sokarisa wzbudził moje podejrzenia, bo niby w jaki sposób do Hogwartu bez żadnych problemów dostało się zawinięte w kolorowy papier jajko? Napisane było, że jest to jajo kobry. Członkowie rodziny przysłali mi podobne prezenty. Biżuterię, książki, drogie, niepotrzebne rzeczy… Jednak najbardziej zainteresował mnie prezent od Toma. Była to zapakowana w brązowy papier maleńka klepsydra, zawieszona na złotym łańcuszku.
Szybko ubrałam się i opuściłam pokój, ściskając w zaciśniętej pięści tą małą klepsydrę. Toma zauważyłam, siedzącego w fotelu przy kominku. Wstał, kiedy mnie zobaczył. - Czy to jest… - zaczęłam, ale Tom wpadł mi w słowo: - Zmieniacz Czasu. Tak. - Ale po co mi to dałeś? – spytałam. – Ty wiesz, jak to trudno dostać?
Tom zaśmiał się, lecz nawet nie próbował ukryć dumy. - Wiesz, mogę powiedzieć, że mam znajomości. Nic na to nie odpowiedziałam. Riddle zaprowadził mnie do Wielkiej Sali. Na talerzyku położył polukrowaną babeczkę, różdżką wyczarował świeczkę, zapalił knot i rzekł: - Twój tort urodzinowy. Pomyśl życzenie i dmuchnij. Na początku pomyślałam, że może sobie zażyczyć, abym była chudsza, ale stwierdziłam, że to zbyt płytkie życzenie. No i mogę to osiągnąć bez jakichś sił paranormalnych. Po prostu mogę mniej jeść. Chcę mieć inną rodzinę.
Nabrałam powietrze w płuca i dmuchnęłam. Rozedrgany płomyk natychmiast zgasł. Tom ujął mój podbródek i pocałował mnie w usta. - Czego sobie życzyłaś? – spytał. - Jeśli powiem, nie spełni się. Riddle tylko się uśmiechnął i przekroił babeczkę na pół. Jedną dał mnie, drugą położył na swoim talerzu. Popatrzyłam na moją połówkę babeczki i uśmiechnęłam się krzywo. Czując jednak spojrzenie Toma, ułamałam trochę lukru i włożyłam go do ust. Po kilku sekundach rozpłynął się. Był bardzo słodki. Od dawna nie jadłam czegoś o takim smaku. Zwykle miałam w ustach gorzki smak kawy lub suchego, ciepłego tosta. Chyba tęskniłam za tą różnorodnością, lecz zostało to szybko zdominowane przez wyrzuty sumienia. Pod czujnym okiem Toma zjadłam swoją połówkę babeczki. Z jednej strony było to bardzo przyjemne, choć z drugiej czułam do siebie obrzydzenie.
*
Myślałam, że będzie coraz lepiej ze mną, jednak się myliłam. Było coraz gorzej. Nie panowałam już nad tym. Stało się to moją obsesją. Myślałabym o chudnięciu bez przerwy, gdyby nie spotkania prowadzone przez Slughorna. Już przyzwyczaiłam się do jego dziwnego zachowania, tej obleśnej czułości… Spotykaliśmy się co trzy dni w klasie numer szesnaście, gdzie przygotowywaliśmy coraz to trudniejsze eliksiry.
- Dzisiaj – rzekł Slughorn w ostatnim tygodniu października, kiedy wszyscy zebrali się o osiemnastej w nieużywanej klasie. – Będziemy przygotowywać veritaserum, najsilniejszy eliksir prawdy. Przez małą grupkę uczniów przebiegły pomruki zaskoczenia. - Veritaserum? – powtórzyła głośnym szeptem Lily Evans. – Przecież to nie nasz poziom. To jest w klasie owutemowej. - Może nie twój poziom – odpowiedziałam jej na głos. – Jesteś tutaj, żeby uczyć się czegoś trudnego, a nie dla przykłady jakiegoś antidotum na sraczkę. A jeśli ci coś nie pasuje, to droga wolna, tam są drzwi. Jeśli przygotowanie veritaserum uwłacza twojej godności, możesz wyjść.
Moje słowa wyraźnie zbiły z tropu rudą, przestraszyły resztę uczniów, a Slughorna ucieszyły. - Doskonałe podejście – powiedział, klepiąc mnie w p0lecy tak mocno, że aż zsunęłam się prawie z krzesła. – No, to zabierajcie się do roboty.
*
Po dwóch godzinach ślęczenia nad kociołkiem, zakorkowałam litrową butelkę, podpisałam ją i schowałam do szafki, gdzie miała czekać na mnie do czwartku. Slughorn trochę mnie przetrzymał, bo chciał, bym mu pomogła posprzątać przypominający rosół, wylany na podłogę przez przypadek przez Puchona eliksir. Pełna niesprawiedliwości, wyciągnęłam różdżkę, podczas gdy Slughorn szukał mokrej szmaty. - Chłoszczyć – powiedziałam bez większego entuzjazmu, a zepsuty eliksir zniknął z podłogi. Kiedy profesor się wyprostował, szmata wypadła mu z rąk ze zdumienia. - Jak to zrobiłaś? – zapytał. - Użyłam różdżki. - Ano tak – odpowiedział, śmiejąc się sam z siebie. – Nie pomyślałem o tym. Nie mam pojęcia, czy Slughorn był takim przygłupem, czy tylko takiego udawał. Pożegnałam się i wyszłam z klasy. Niedaleko drzwi pałętała się… - Evans! – krzyknęłam, a dziewczyna aż podskoczyła. – Co tu robisz? Wracaj natychmiast do dormitorium albo dostaniesz szlaban. Gryfonka podeszła do mnie z wyzywającą miną. - Co, myślisz, że jeśli jesteś dobra w nauce, to już możesz każdemu rozkazywać? – zapytała. Podeszłam do niej tak blisko, że musiałam spojrzeć na nią z góry, taka była mała. Gówniara. - Nie- odpowiedziałam, wyciągając różdżkę. – Jestem dobra w czarach i coś znaczę w tej szkole, w przeciwieństwie do ciebie, dlatego mogę każdemu rozkazywać. Przytknęłam koniec różdżki do gardła dziewczyny. - Gryffindor traci dziesięć punktów – dodałam szeptem. – Więc uważaj, bo może cię spotkać coś złego. Schowałam różdżkę do kieszeni i odeszłam. Lily Evans nieźle mi podniosła ciśnienie, ale nie na tyle, żeby do końca dnia musiałam na każdego warczeć, aby wyładować swoją złość. Dałam popalić smarkuli i tyle.
Weszłam do salonu Ślizgonów. Włosy miałam napuszone od żaru, buchającego z kociołka. Musiałam wziąć prysznic, w ogóle moja szata śmierdziała żabim skrzekiem, bo ten idiota, gnojek z Hufflepuffu wywalił na mnie pół beczki tego świństwa, więc ją też musiałam oddać do prania.
Ktoś znienacka objął mnie od tyłu w talii. Serce podskoczyło mi do gardła ze strachu, a ja aż podskoczyłam. - Tom, debilu! – krzyknęłam zdenerwowana, wyrywając mu się z objęć. Uderzyłam go pięściami w pierś. – Myślałam, że dostanę zawału, idioto! - Nie bulwersuj się tak – powiedział spokojnie. – Wróciłaś później niż Yaxley, co cię zatrzymało? - Już nie bądź taki podejrzliwy, nie – warknęłam, nadal obrażona za to niespodziewane powitanie. – Slughorn sobie zażyczył, żebym mu pomogła uporządkować chlew, który reszta zostawiła w klasie, później spotkałam taką jedną szlamę z Gryffindoru, więc musiałam odjąć jej punkty. Pozwoliłam mu się objąć, ale tylko dlatego, że nie miałam siły mu się oprzeć. Zbyt byłam zmęczona tym dniem, moją dietą i eliksirami. - Idę spać – oświadczyłam, odsuwając się od niego. Riddle pocałował mnie w policzek, ja jednak prawie tego nie poczułam. Powlokłam się do swojej sypialni, nie zwracając nawet uwagi na głośno zachowujących się drugoklasistów. Jeśli Tomowi to przeszkadza, niech sam zrobi z tym porządek. W końcu jego boją się bardziej.
*
Rano obudziłam się tak wypoczęta jak nigdy Dotąd. Nie przeszkadzała mi nawet tak bardzo moja waga, a kiedy Tom znów przyjął swoją taktykę bezczelnego gapienia się na mnie, zjadłam bez słowa swoją owsiankę. Gdy przyleciały sowy z pocztą, wśród mieszaniny ptaków zauważyłam sowę, która należała chyba do mojej matki. Wylądowała w mojej do połowy opróżnionej już misce. - Nie zjem tego – oświadczyłam, kiedy Tom parsknął śmiechem, oblewając się herbatą. Wyciągnęłam sowę z miski i odwiązałam od jej nóżki kopertę pobrudzoną owsianką. Z wyrazem obrzydzenia na twarzy odsunęłam od siebie miskę, w której wylądowała sowa i teraz pływało tam kilka brązowych piór i wydobyłam list z koperty.
Kochana Victorio Piszę do Ciebie teraz, bo potem może być już za późno. To nie jest informacja, którą mogę Ci przekazać w liście, dlatego nalegam na spotkanie. Nie w bliskiej przyszłości, bo teraz mam coś ważnego do zrobienia. Sądzę jednak, że na początku grudnia albo w Boże Narodzenie będzie to możliwe. Proszę Cię, nie mów o tym nikomu, bo obie możemy mieć kłopoty. Nie, nie martw się, nic się nie stało, ale ojciec nic o tym nie wie, a nie znosi, gdy coś się knuje za jego plecami. Powodzenia w szkole Mama
Musiałam przeczytać ten list dwa razy, aby zrozumieć jego treść. Nie brzmiał wcale wesoło, raczej bardzo tajemniczo i poważnie. Musiało więc być to coś ważnego. Ale co, do cholery? Mam czekać aż do grudnia, zanim dowiem się, o co chodzi? Schowałam list do podręcznika do transmutacji. Może mi się jeszcze przydać. - Co to? – spytał Tom. - Nic – mruknęłam, strzepując z szaty i włosów resztki zaschniętej owsianki. Znów się skrzywiłam. Zaschnięta owsianka wygląda jak gówno sowy.
- Moja mama chce, żebym przyjechała do domu na święta – powiedziałam szeptem do Toma podczas lekcji numerologii. Stwierdziłam, że ukrywanie tego przed nim nie byłoby rozsądne, zresztą ja potrzebowałam się wygadać. - I co, pojedziesz? – zapytał Riddle. – W ogóle dlaczego cię o to prosi? Przecież zna twoje podejście do… no, sama wiesz. Nie lubisz twojego ojca, a ona dobrze o tym wie. Wzruszyłam ramionami i pochyliłam głowę nad książką, żeby nie zwrócić na siebie uwagi Dumbledore’a. - Jest to ponoć coś bardzo ważnego, żeby ojciec się nie dowiedział – wyszeptałam. – A teraz ma coś do zrobienia, nie wiem, co, nie napisała. Boję się, że może coś zrobić tej dziewczynie. Tej kochance ojca. Tom nic nie odpowiedział, tylko zaczął coś skrobać po pergaminie. Chwilę później zorientowałam się, że wszyscy pisząc coś pod dyktando Dumbledore’a. Zerknęłam na niego. Przez ułamek sekundy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Szybko odwróciłam wzrok i zajęłam się pisaniem.
Jego oczy zawsze mnie przerażały. Były tak niebieskie i tak przenikliwe, jakby widział całe moje wnętrze. Były tak uważne jak oczy Toma, ale patrzyły inaczej. Jakby ich właściciel był w zgodzie z każdym i zawsze był radosny. Riddle był zupełnym jego przeciwieństwem. Jego oczy były czarne jak jego charakter, nie lubił nikogo i w ogóle trudno go było rozgryźć.
Znów nawiedziło mnie to beznadziejne poczucie słabości, marności. Kiedy myślałam o Tomie jak o dorosłym czarodzieju, zawsze wyobrażałam go sobie jako kogoś wielkiego, oderwanego od zwyczajności. A siebie widziałam jako spasioną, gderliwą babę z gromadką dzieci, z przetłuszczonymi włosami i niedokładnym makijażem. I z pewnością taka się stanę, jeśli udzielą mi się geny mojego ojca.
- Wcale nie jesteś spasiona i gderliwa – odezwał się cicho Tom, kiedy Dumbledore znowu zabrał głos. Gdy spojrzałam na niego ze zgorszeniem, dodał: - Czasem zwalnia ci się blokada. Popukał się palcem w skroń. - Jeśli masz do mnie szacunek – oświadczyłam ze śmiertelnie poważną miną. – Nie grzeb mi przy każdej nadarzającej się okazji w głowie. Uszanuj moją prywatność i nie wykorzystuj tych rzadkich chwil, kiedy nie stosuję oklumencji.
Tom otworzył usta, ale natychmiast je zamkną i odwrócił ode mnie głowę, bo podszedł do naszej ławki Dumbledore. - Czy ma pani coś do powiedzenia, panno Hortus? – zapytał uprzejmie, a w jego oczach zamigotały radosne błyski. - Nie – odpowiedziałam, wstając. – Ale bardzo chętnie zmienię swoje miejsce. Zabrałam swoje rzeczy i usiadłam obok Elizabeth Nott na drugim końcu sali. Kiedy Tom odwrócił się, żeby na mnie zerknąć. Ja jednak obrzuciłam go nieprzyjemnym spojrzeniem i utkwiłam wzrok w nauczycielu.
Kiedy zadzwonił dzwonek, bardzo szybko wypadłam z klasy. Riddle dogonił mnie niedaleko sali do transmutacji. - Nie gniewaj się – odezwał się przepraszającym tonem. Ja tylko prychnęłam pogardliwie. – To źle, że chcę wiedzieć, o czym myślisz? - Tak. - Dobrze, już tego nie zrobię, obiecuję. Objął mnie w talii i pocałował w policzek. Chłodno przyjęłam objawy jego czułości. Nawet nie skinęłam głową. Dobrze wiedziałam, co oznacza jego obietnica i przymilny ton. Kolejne kłamstwo.
Nadszedł dzień czternastego października, czyli dzień moich siedemnastych urodzin. Rano, kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam u swoich stóp wysoki stos prezentów. Zepchnęłam ze swoich kolan Midnight’a i usiadłam, żeby rozpakować pierwszą z brzegu paczkę. Rozerwałam kolorowy papier. W środku była kartka z życzeniami i sztuczny, plastikowy, brzydki pierścionek z równie plastikowym rubinem. Wyglądał jak kupiony w kiosku dla dzieci. Na kartce napisane było: Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin dla malutkiego, niedojrzałego dziecka. Po piśmie rozpoznałam, że to prezent od Nicka.
Od matki i ojca, czyli tylko od matki dostałam jakieś dziwne, okrągłe bransolety, wyglądające na stare, ale bardzo piękne i złote. Prezent od Ivy i Sokarisa wzbudził moje podejrzenia, bo niby w jaki sposób do Hogwartu bez żadnych problemów dostało się zawinięte w kolorowy papier jajko? Napisane było, że jest to jajo kobry. Członkowie rodziny przysłali mi podobne prezenty. Biżuterię, książki, drogie, niepotrzebne rzeczy… Jednak najbardziej zainteresował mnie prezent od Toma. Była to zapakowana w brązowy papier maleńka klepsydra, zawieszona na złotym łańcuszku.
Szybko ubrałam się i opuściłam pokój, ściskając w zaciśniętej pięści tą małą klepsydrę. Toma zauważyłam, siedzącego w fotelu przy kominku. Wstał, kiedy mnie zobaczył.
- Czy to jest… - zaczęłam, ale Tom wpadł mi w słowo:
- Zmieniacz Czasu. Tak.
- Ale po co mi to dałeś? – spytałam. – Ty wiesz, jak to trudno dostać?
Tom zaśmiał się, lecz nawet nie próbował ukryć dumy.
- Wiesz, mogę powiedzieć, że mam znajomości.
Nic na to nie odpowiedziałam. Riddle zaprowadził mnie do Wielkiej Sali. Na talerzyku położył polukrowaną babeczkę, różdżką wyczarował świeczkę, zapalił knot i rzekł:
- Twój tort urodzinowy. Pomyśl życzenie i dmuchnij.
Na początku pomyślałam, że może sobie zażyczyć, abym była chudsza, ale stwierdziłam, że to zbyt płytkie życzenie. No i mogę to osiągnąć bez jakichś sił paranormalnych. Po prostu mogę mniej jeść.
Chcę mieć inną rodzinę.
Nabrałam powietrze w płuca i dmuchnęłam. Rozedrgany płomyk natychmiast zgasł. Tom ujął mój podbródek i pocałował mnie w usta.
- Czego sobie życzyłaś? – spytał.
- Jeśli powiem, nie spełni się.
Riddle tylko się uśmiechnął i przekroił babeczkę na pół. Jedną dał mnie, drugą położył na swoim talerzu. Popatrzyłam na moją połówkę babeczki i uśmiechnęłam się krzywo. Czując jednak spojrzenie Toma, ułamałam trochę lukru i włożyłam go do ust. Po kilku sekundach rozpłynął się. Był bardzo słodki. Od dawna nie jadłam czegoś o takim smaku. Zwykle miałam w ustach gorzki smak kawy lub suchego, ciepłego tosta. Chyba tęskniłam za tą różnorodnością, lecz zostało to szybko zdominowane przez wyrzuty sumienia.
Pod czujnym okiem Toma zjadłam swoją połówkę babeczki. Z jednej strony było to bardzo przyjemne, choć z drugiej czułam do siebie obrzydzenie.
*
Myślałam, że będzie coraz lepiej ze mną, jednak się myliłam. Było coraz gorzej. Nie panowałam już nad tym. Stało się to moją obsesją. Myślałabym o chudnięciu bez przerwy, gdyby nie spotkania prowadzone przez Slughorna. Już przyzwyczaiłam się do jego dziwnego zachowania, tej obleśnej czułości… Spotykaliśmy się co trzy dni w klasie numer szesnaście, gdzie przygotowywaliśmy coraz to trudniejsze eliksiry.
- Dzisiaj – rzekł Slughorn w ostatnim tygodniu października, kiedy wszyscy zebrali się o osiemnastej w nieużywanej klasie. – Będziemy przygotowywać veritaserum, najsilniejszy eliksir prawdy.
Przez małą grupkę uczniów przebiegły pomruki zaskoczenia.
- Veritaserum? – powtórzyła głośnym szeptem Lily Evans. – Przecież to nie nasz poziom. To jest w klasie owutemowej.
- Może nie twój poziom – odpowiedziałam jej na głos. – Jesteś tutaj, żeby uczyć się czegoś trudnego, a nie dla przykłady jakiegoś antidotum na sraczkę. A jeśli ci coś nie pasuje, to droga wolna, tam są drzwi. Jeśli przygotowanie veritaserum uwłacza twojej godności, możesz wyjść.
Moje słowa wyraźnie zbiły z tropu rudą, przestraszyły resztę uczniów, a Slughorna ucieszyły.
- Doskonałe podejście – powiedział, klepiąc mnie w p0lecy tak mocno, że aż zsunęłam się prawie z krzesła. – No, to zabierajcie się do roboty.
*
Po dwóch godzinach ślęczenia nad kociołkiem, zakorkowałam litrową butelkę, podpisałam ją i schowałam do szafki, gdzie miała czekać na mnie do czwartku. Slughorn trochę mnie przetrzymał, bo chciał, bym mu pomogła posprzątać przypominający rosół, wylany na podłogę przez przypadek przez Puchona eliksir. Pełna niesprawiedliwości, wyciągnęłam różdżkę, podczas gdy Slughorn szukał mokrej szmaty.
- Chłoszczyć – powiedziałam bez większego entuzjazmu, a zepsuty eliksir zniknął z podłogi. Kiedy profesor się wyprostował, szmata wypadła mu z rąk ze zdumienia.
- Jak to zrobiłaś? – zapytał.
- Użyłam różdżki.
- Ano tak – odpowiedział, śmiejąc się sam z siebie. – Nie pomyślałem o tym.
Nie mam pojęcia, czy Slughorn był takim przygłupem, czy tylko takiego udawał. Pożegnałam się i wyszłam z klasy. Niedaleko drzwi pałętała się…
- Evans! – krzyknęłam, a dziewczyna aż podskoczyła. – Co tu robisz? Wracaj natychmiast do dormitorium albo dostaniesz szlaban.
Gryfonka podeszła do mnie z wyzywającą miną.
- Co, myślisz, że jeśli jesteś dobra w nauce, to już możesz każdemu rozkazywać? – zapytała.
Podeszłam do niej tak blisko, że musiałam spojrzeć na nią z góry, taka była mała. Gówniara.
- Nie- odpowiedziałam, wyciągając różdżkę. – Jestem dobra w czarach i coś znaczę w tej szkole, w przeciwieństwie do ciebie, dlatego mogę każdemu rozkazywać.
Przytknęłam koniec różdżki do gardła dziewczyny.
- Gryffindor traci dziesięć punktów – dodałam szeptem. – Więc uważaj, bo może cię spotkać coś złego.
Schowałam różdżkę do kieszeni i odeszłam. Lily Evans nieźle mi podniosła ciśnienie, ale nie na tyle, żeby do końca dnia musiałam na każdego warczeć, aby wyładować swoją złość. Dałam popalić smarkuli i tyle.
Weszłam do salonu Ślizgonów. Włosy miałam napuszone od żaru, buchającego z kociołka. Musiałam wziąć prysznic, w ogóle moja szata śmierdziała żabim skrzekiem, bo ten idiota, gnojek z Hufflepuffu wywalił na mnie pół beczki tego świństwa, więc ją też musiałam oddać do prania.
Ktoś znienacka objął mnie od tyłu w talii. Serce podskoczyło mi do gardła ze strachu, a ja aż podskoczyłam.
- Tom, debilu! – krzyknęłam zdenerwowana, wyrywając mu się z objęć. Uderzyłam go pięściami w pierś. – Myślałam, że dostanę zawału, idioto!
- Nie bulwersuj się tak – powiedział spokojnie. – Wróciłaś później niż Yaxley, co cię zatrzymało?
- Już nie bądź taki podejrzliwy, nie – warknęłam, nadal obrażona za to niespodziewane powitanie. – Slughorn sobie zażyczył, żebym mu pomogła uporządkować chlew, który reszta zostawiła w klasie, później spotkałam taką jedną szlamę z Gryffindoru, więc musiałam odjąć jej punkty.
Pozwoliłam mu się objąć, ale tylko dlatego, że nie miałam siły mu się oprzeć. Zbyt byłam zmęczona tym dniem, moją dietą i eliksirami.
- Idę spać – oświadczyłam, odsuwając się od niego. Riddle pocałował mnie w policzek, ja jednak prawie tego nie poczułam. Powlokłam się do swojej sypialni, nie zwracając nawet uwagi na głośno zachowujących się drugoklasistów. Jeśli Tomowi to przeszkadza, niech sam zrobi z tym porządek. W końcu jego boją się bardziej.
*
Rano obudziłam się tak wypoczęta jak nigdy Dotąd. Nie przeszkadzała mi nawet tak bardzo moja waga, a kiedy Tom znów przyjął swoją taktykę bezczelnego gapienia się na mnie, zjadłam bez słowa swoją owsiankę.
Gdy przyleciały sowy z pocztą, wśród mieszaniny ptaków zauważyłam sowę, która należała chyba do mojej matki. Wylądowała w mojej do połowy opróżnionej już misce.
- Nie zjem tego – oświadczyłam, kiedy Tom parsknął śmiechem, oblewając się herbatą.
Wyciągnęłam sowę z miski i odwiązałam od jej nóżki kopertę pobrudzoną owsianką. Z wyrazem obrzydzenia na twarzy odsunęłam od siebie miskę, w której wylądowała sowa i teraz pływało tam kilka brązowych piór i wydobyłam list z koperty.
Kochana Victorio
Piszę do Ciebie teraz, bo potem może być już za późno. To nie jest informacja, którą mogę Ci przekazać w liście, dlatego nalegam na spotkanie. Nie w bliskiej przyszłości, bo teraz mam coś ważnego do zrobienia. Sądzę jednak, że na początku grudnia albo w Boże Narodzenie będzie to możliwe. Proszę Cię, nie mów o tym nikomu, bo obie możemy mieć kłopoty. Nie, nie martw się, nic się nie stało, ale ojciec nic o tym nie wie, a nie znosi, gdy coś się knuje za jego plecami.
Powodzenia w szkole
Mama
Musiałam przeczytać ten list dwa razy, aby zrozumieć jego treść. Nie brzmiał wcale wesoło, raczej bardzo tajemniczo i poważnie. Musiało więc być to coś ważnego. Ale co, do cholery? Mam czekać aż do grudnia, zanim dowiem się, o co chodzi?
Schowałam list do podręcznika do transmutacji. Może mi się jeszcze przydać.
- Co to? – spytał Tom.
- Nic – mruknęłam, strzepując z szaty i włosów resztki zaschniętej owsianki. Znów się skrzywiłam. Zaschnięta owsianka wygląda jak gówno sowy.
- Moja mama chce, żebym przyjechała do domu na święta – powiedziałam szeptem do Toma podczas lekcji numerologii. Stwierdziłam, że ukrywanie tego przed nim nie byłoby rozsądne, zresztą ja potrzebowałam się wygadać.
- I co, pojedziesz? – zapytał Riddle. – W ogóle dlaczego cię o to prosi? Przecież zna twoje podejście do… no, sama wiesz. Nie lubisz twojego ojca, a ona dobrze o tym wie.
Wzruszyłam ramionami i pochyliłam głowę nad książką, żeby nie zwrócić na siebie uwagi Dumbledore’a.
- Jest to ponoć coś bardzo ważnego, żeby ojciec się nie dowiedział – wyszeptałam. – A teraz ma coś do zrobienia, nie wiem, co, nie napisała. Boję się, że może coś zrobić tej dziewczynie. Tej kochance ojca.
Tom nic nie odpowiedział, tylko zaczął coś skrobać po pergaminie. Chwilę później zorientowałam się, że wszyscy pisząc coś pod dyktando Dumbledore’a. Zerknęłam na niego. Przez ułamek sekundy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Szybko odwróciłam wzrok i zajęłam się pisaniem.
Jego oczy zawsze mnie przerażały. Były tak niebieskie i tak przenikliwe, jakby widział całe moje wnętrze. Były tak uważne jak oczy Toma, ale patrzyły inaczej. Jakby ich właściciel był w zgodzie z każdym i zawsze był radosny. Riddle był zupełnym jego przeciwieństwem. Jego oczy były czarne jak jego charakter, nie lubił nikogo i w ogóle trudno go było rozgryźć.
Znów nawiedziło mnie to beznadziejne poczucie słabości, marności. Kiedy myślałam o Tomie jak o dorosłym czarodzieju, zawsze wyobrażałam go sobie jako kogoś wielkiego, oderwanego od zwyczajności. A siebie widziałam jako spasioną, gderliwą babę z gromadką dzieci, z przetłuszczonymi włosami i niedokładnym makijażem. I z pewnością taka się stanę, jeśli udzielą mi się geny mojego ojca.
- Wcale nie jesteś spasiona i gderliwa – odezwał się cicho Tom, kiedy Dumbledore znowu zabrał głos. Gdy spojrzałam na niego ze zgorszeniem, dodał: - Czasem zwalnia ci się blokada.
Popukał się palcem w skroń.
- Jeśli masz do mnie szacunek – oświadczyłam ze śmiertelnie poważną miną. – Nie grzeb mi przy każdej nadarzającej się okazji w głowie. Uszanuj moją prywatność i nie wykorzystuj tych rzadkich chwil, kiedy nie stosuję oklumencji.
Tom otworzył usta, ale natychmiast je zamkną i odwrócił ode mnie głowę, bo podszedł do naszej ławki Dumbledore.
- Czy ma pani coś do powiedzenia, panno Hortus? – zapytał uprzejmie, a w jego oczach zamigotały radosne błyski.
- Nie – odpowiedziałam, wstając. – Ale bardzo chętnie zmienię swoje miejsce.
Zabrałam swoje rzeczy i usiadłam obok Elizabeth Nott na drugim końcu sali. Kiedy Tom odwrócił się, żeby na mnie zerknąć. Ja jednak obrzuciłam go nieprzyjemnym spojrzeniem i utkwiłam wzrok w nauczycielu.
Kiedy zadzwonił dzwonek, bardzo szybko wypadłam z klasy. Riddle dogonił mnie niedaleko sali do transmutacji.
- Nie gniewaj się – odezwał się przepraszającym tonem. Ja tylko prychnęłam pogardliwie. – To źle, że chcę wiedzieć, o czym myślisz?
- Tak.
- Dobrze, już tego nie zrobię, obiecuję.
Objął mnie w talii i pocałował w policzek. Chłodno przyjęłam objawy jego czułości. Nawet nie skinęłam głową. Dobrze wiedziałam, co oznacza jego obietnica i przymilny ton. Kolejne kłamstwo.
~*~
nie wiem , może Ci się spodoba albo coś . ; )