zbuntowana3
31 marca sołtys Edward Korotasz przyszedł do nich i powiedział, że woda będzie się podnosiła. I tak było. Leszek Nowak przybił nad wodą “granicznik” - miarę wysokości wody. Jej poziom podnosił się bardzo szybko. Przyjechał wójt Jan Kownacki. Gmina Oława przywiozła ponad 500 worków i trzy wywrotki po 20 ton piasku. Prawie wszystkie stoją napełnione piaskiem. Kilkanaście worków i trochę piasku wzięli sąsiedzi na zabezpieczenie drzwi. Rozpoczęto ładowanie piasku do worków. Brakowało rąk do pracy. Synowie i zięć Leszka Nowaka poprosili o pomoc kolegów z pracy. Zanim przyjechali żołnierze i policjanci, pracownicy jelczańskich zakładów już ładowali piasek. Ratowanie sprzętów Dom znów był zagrożony. Ten i drugi - stojący obok, w którym mieszka córka Leszka Nowaka z mężem i dzieckiem. Domów wywieźć się nie da, ale można uratować meble, cenny sprzęt, dokumenty, zdjęcia. Część mebli zawieziono do wiejskiej świetlicy. Sąsiad Henryk Dziębowski pożyczył dwie przyczepy, na które załadowano pozostałe meble. Odzież i inne rzeczy wyniesiono na strych. Leszek Nowak obawiał się, że jeśli woda się podniesie, to pływające kry popłyną na budynek i zniszczą go. Nic takiego się nie stało. Ewakuacja tak jak wtedy Najgorsza była niepewność. Nasłuchiwano wszelkich komunikatów: woda spada, woda się podnosi, fala się spłaszcza, otwierają śluzę. Dzieci w szkole w Oławie, nie wiadomo, czy wrócą. Zamkną most na Odrze, czy nie zamkną. Nie było nic pewnego. Nerwy rosły z godziny na godzinę. Trzeba było pomyśleć o rodzinie - kobietach, dzieciach. Szczyt strachu nastąpił w nocy z soboty 1 kwietnia na niedzielę, gdy miała nadejść fala kulminacyjna. Zofia Nowak, żona Leszka znalazła z córkami azyl u siostry w Bystrzycy. Nocowały tam jedną noc. W niedzielę wróciły, bo nie mogły wytrzymać z daleka od domu, nie widząc, co się dzieje. Mariusz Nowak zawiózł żonę i córki do rodziny w Oławie. Nikt nie chciał narażać dzieci na stres. Nowakowie pamiętają strach, płacz, lament i niepewność z lipca 1997. Nocne czuwanie Gdy kobiety z dziećmi wyjechały, Leszek z synem i zięciem trwali na posterunku. Siedzieli na piętrze w domu, o spaniu nikt nie myślał. Najgorsza była noc z soboty na niedzielę. Co godzina - dyżur, obchód domu i obowiązkowe spojrzenie na miarkę wody. Niedaleko czuwała policja. Woda przybywała. Podniosła się, później stanęła. Tak było przez trzy dni - dni niepokoju, niepewności, ciągłych odczytów z prowizorycznej miarki. Dopiero w nocy z poniedziałku na wtorek opadła o trzy centymetry. Niewiele, ale zaczął wracać spokój. Nareszcie cisza Meble stały na przyczepach pięć dni. W niedzielę wieczorem rodzina była już z powrotem w domu. W poniedziałek 3 kwietnia dzieci jeszcze nie poszły do szkoły. Życie powoli wracało do normy. Opadało napięcie. Z podwórka zniknęli dziennikarze prasowi, telewizyjni i radiowi. Cisza. Znów wnoszenie mebli i sprzętów. Dzieci poszły do szkoły.
- Chcę poprosić gminę o pomoc w wybudowaniu wału - mówi Leszek Nowak. - Może usypać go z gruzu i ziemi, żeby osłaniał też inne domy, nie tylko nasz? Wcześniej melioracja robiła skarpę, ale nie dokończyła pracy. To nie pomogło, a teren w ogrodzie obniża się, w jednym miejscu zrobił się potężny dół. Zasadzili wiklinę. Pomogła, ale to nie jest jeszcze właściwe zabezpieczenie. Skarpę od budynku do starego mostu robiliśmy z sąsiadem. Pobocze jest trochę podniesione. Myślę, że będę je podwyższał, bo od strony ogrodu zalano nam kawałek domu. Podniesiony wał mógłby bardzo pomóc. Nie wiem, czy ktoś się do tego przychyli, ale muszę coś robić, bo w przeciwnym razie będę cały czas pracował na remonty. Wiem, że inni sąsiedzi pomogą. W 1997 zalało kilka rodzin, nie tylko nas. Zagrożenie ciągle jest. Jeden róg domu jest zawilgocony. Zdrapaliśmy tynk, otynkowaliśmy na nowo. Dzięki ludziom - Musimy o tym powiedzieć, jesteśmy to winni tym ludziom, bo sami nie bylibyśmy w stanie naładować te wszystkie worki - mówią Zofia i Leszek Nowakowie. - My już się do tego nie nadajemy. Pomogli nam koledzy z pracy synów Darka i Mariusza oraz zięcia Zbyszka. Z Jelczańskich Zakładów Usługowych - Bogumił Górski, Adam i Jacek Sofińscy, Paweł Woźny, Zdzisław Kania, Marek Mazurkiewicz, Dariusz Szymanowski i Wiesław Początek. Z Simoldes Plasticos - Tomasz Piechowski i Bogdan Muszyński. Mówimy sobie, że mieszkamy na polderze i musi nas zalać, ale to nie takie proste, w końcu płacimy podatki. Gmina bardzo nam pomogła, nie musieliśmy o nic prosić. Wójt i jego zastępca ciągle byli na posterunku. Jak Cyganie Po powodzi z 1997 roku nikt nie wierzył, że dom w ogóle wytrzyma. Leszek Nowak dostał pożyczkę z Banku Światowego na remont. Przy pomocy rodziny reanimowano dom. Włożono w niego pożyczkę, odszkodowanie i wszystkie oszczędności. Czy widać efekty? Ściany nadal pękają, choć wylano ławy betonowe wokół domu. - Jak będzie tak nadal podmywany, nie ma szans, zginiemy - uważa gospodarz. - Jesteśmy jak Cyganie w taborze. Co się wprowadzimy, podremontujemy dom, to za chwilę coś się dzieje.
Nowakowie nie składają worków. Nie wiadomo, co dalej. Nie chcą używać słowa “powódź”.
Ratowanie sprzętów
Dom znów był zagrożony. Ten i drugi - stojący obok, w którym mieszka córka Leszka Nowaka z mężem i dzieckiem. Domów wywieźć się nie da, ale można uratować meble, cenny sprzęt, dokumenty, zdjęcia. Część mebli zawieziono do wiejskiej świetlicy. Sąsiad Henryk Dziębowski pożyczył dwie przyczepy, na które załadowano pozostałe meble. Odzież i inne rzeczy wyniesiono na strych. Leszek Nowak obawiał się, że jeśli woda się podniesie, to pływające kry popłyną na budynek i zniszczą go. Nic takiego się nie stało.
Ewakuacja tak jak wtedy
Najgorsza była niepewność. Nasłuchiwano wszelkich komunikatów: woda spada, woda się podnosi, fala się spłaszcza, otwierają śluzę. Dzieci w szkole w Oławie, nie wiadomo, czy wrócą. Zamkną most na Odrze, czy nie zamkną. Nie było nic pewnego. Nerwy rosły z godziny na godzinę. Trzeba było pomyśleć o rodzinie - kobietach, dzieciach. Szczyt strachu nastąpił w nocy z soboty 1 kwietnia na niedzielę, gdy miała nadejść fala kulminacyjna. Zofia Nowak, żona Leszka znalazła z córkami azyl u siostry w Bystrzycy. Nocowały tam jedną noc. W niedzielę wróciły, bo nie mogły wytrzymać z daleka od domu, nie widząc, co się dzieje. Mariusz Nowak zawiózł żonę i córki do rodziny w Oławie. Nikt nie chciał narażać dzieci na stres. Nowakowie pamiętają strach, płacz, lament i niepewność z lipca 1997.
Nocne czuwanie
Gdy kobiety z dziećmi wyjechały, Leszek z synem i zięciem trwali na posterunku. Siedzieli na piętrze w domu, o spaniu nikt nie myślał. Najgorsza była noc z soboty na niedzielę. Co godzina - dyżur, obchód domu i obowiązkowe spojrzenie na miarkę wody. Niedaleko czuwała policja. Woda przybywała. Podniosła się, później stanęła. Tak było przez trzy dni - dni niepokoju, niepewności, ciągłych odczytów z prowizorycznej miarki. Dopiero w nocy z poniedziałku na wtorek opadła o trzy centymetry. Niewiele, ale zaczął wracać spokój.
Nareszcie cisza
Meble stały na przyczepach pięć dni. W niedzielę wieczorem rodzina była już z powrotem w domu. W poniedziałek 3 kwietnia dzieci jeszcze nie poszły do szkoły. Życie powoli wracało do normy. Opadało napięcie. Z podwórka zniknęli dziennikarze prasowi, telewizyjni i radiowi. Cisza. Znów wnoszenie mebli i sprzętów. Dzieci poszły do szkoły.
- Chcę poprosić gminę o pomoc w wybudowaniu wału - mówi Leszek Nowak. - Może usypać go z gruzu i ziemi, żeby osłaniał też inne domy, nie tylko nasz? Wcześniej melioracja robiła skarpę, ale nie dokończyła pracy. To nie pomogło, a teren w ogrodzie obniża się, w jednym miejscu zrobił się potężny dół. Zasadzili wiklinę. Pomogła, ale to nie jest jeszcze właściwe zabezpieczenie. Skarpę od budynku do starego mostu robiliśmy z sąsiadem. Pobocze jest trochę podniesione. Myślę, że będę je podwyższał, bo od strony ogrodu zalano nam kawałek domu. Podniesiony wał mógłby bardzo pomóc. Nie wiem, czy ktoś się do tego przychyli, ale muszę coś robić, bo w przeciwnym razie będę cały czas pracował na remonty. Wiem, że inni sąsiedzi pomogą. W 1997 zalało kilka rodzin, nie tylko nas. Zagrożenie ciągle jest. Jeden róg domu jest zawilgocony. Zdrapaliśmy tynk, otynkowaliśmy na nowo.
Dzięki ludziom
- Musimy o tym powiedzieć, jesteśmy to winni tym ludziom, bo sami nie bylibyśmy w stanie naładować te wszystkie worki - mówią Zofia i Leszek Nowakowie. - My już się do tego nie nadajemy. Pomogli nam koledzy z pracy synów Darka i Mariusza oraz zięcia Zbyszka. Z Jelczańskich Zakładów Usługowych - Bogumił Górski, Adam i Jacek Sofińscy, Paweł Woźny, Zdzisław Kania, Marek Mazurkiewicz, Dariusz Szymanowski i Wiesław Początek. Z Simoldes Plasticos - Tomasz Piechowski i Bogdan Muszyński. Mówimy sobie, że mieszkamy na polderze i musi nas zalać, ale to nie takie proste, w końcu płacimy podatki. Gmina bardzo nam pomogła, nie musieliśmy o nic prosić. Wójt i jego zastępca ciągle byli na posterunku.
Jak Cyganie
Po powodzi z 1997 roku nikt nie wierzył, że dom w ogóle wytrzyma. Leszek Nowak dostał pożyczkę z Banku Światowego na remont. Przy pomocy rodziny reanimowano dom. Włożono w niego pożyczkę, odszkodowanie i wszystkie oszczędności. Czy widać efekty? Ściany nadal pękają, choć wylano ławy betonowe wokół domu. - Jak będzie tak nadal podmywany, nie ma szans, zginiemy - uważa gospodarz. - Jesteśmy jak Cyganie w taborze. Co się wprowadzimy, podremontujemy dom, to za chwilę coś się dzieje.
Nowakowie nie składają worków. Nie wiadomo, co dalej. Nie chcą używać słowa “powódź”.