Reportaż: To była wyprawa mego życia. To nie mają być dwa zadnia tylko dłuższy tekst (min. 250 słów).
SkrzatGdzie
PS. PRACA JAK NAJBARDZIEJ MOJEGO AUTORSTWA. UŻYTA JEDYNIE NA RZECZ WYPRACOWAŃ NA ZADANE.PL
Był ciepły poranek. Razem z rodziną i przyjaciółmi wpadliśmy na pomysł abyśmy wybrali się na wyspę, gdzie znajduje się latarnia. Zaczęliśmy więc przygotowania do odpływu naszą łodzią znalezioną niegdyś przy brzegu jako wrak, który razem odbudowałem z przyjaciółmi. Zabraliśmy dużo potrzebnych rzeczy, w końcu jest to wyjazd na całe wakacje. -Wyruszamy późnym popołudniem - Oznajmiliśmy. Panowała znakomita pogoda na żeglugę. Gdy płynęliśmy, ujrzeliśmy razem z innymi potężny statek który płynął prosto na nas. Doznaliśmy uczucia strachu, nie wiedzieliśmy co robić. -Wszyscy na Ziemię! - Krzyknął mój tato. Czekaliśmy modląc się, aby wyjść z tego cało. Nagle widzieliśmy jak statek odpływa już w oddali, a nasza łódź była cała! Z dala było widać tylko poszarpane maszty, oraz samo-obracające się stery! Według naszych przypuszczeń był to statek duchów. Następnego dnia, było widać wyspę na której znajdowała się latarnia. Głowiliśmy się dlaczego nie było tej nocy widocznego światła latarni. Ujrzeliśmy łódkę, a w niej rybaka i jego młodego syna. Domyśliliśmy się, że mieszkają na tej wyspie. Pytaliśmy ich dlaczego w nocy nie paliła się latarnia, oni oznajmili, że latarnik jest ciężko chory i leży w szpitalu hen daleko stąd. Zdziwiliśmy się nieco jak to możliwe, że nie ma latarnika. Postanowiliśmy wszystko dokładnie zbadać na miejscu i faktycznie w latarni ani żywej duszy. Gdy z przyjaciółmi obchodziliśmy wyspę, przypadkowo natknęliśmy się na cichą rozmowę starca i rybaka którego wcześniej widzieliśmy. Stali oni przy brzegu, my schowaliśmy się nieopodal za skałami. Pod-słyszeliśmy, że rybak mówił coś o dzieciakach i ich rodzicach, którzy tu przyjechali i szukają latarnika. W rozmowie wyszło, że latarnikiem był ten ojciec. Gdy obaj się rozeszli poszedłem do chatki gdzie był ojciec rybaka, który nazywał się Toft. Starzec nie wyglądał na schorowanego. Zapytałem : - Dlaczego latarnia się nie pali? A on mi odpowiedział : - Straciłem pracę. Jak to możliwe? Jak to możliwe, że to mogło się stać? . Nie odpowiadał, w ogóle nie słuchał. Wróciliśmy do domu i opowiedzieliśmy to rodzicom. Byli również zdumieni jak my gdy się dowiedzieliśmy bolesnej prawdy. Latarnik stracił pracę! Po kilku tygodniach, gdy jedliśmy obiad w domku w latarni przybiegł do nas wnuk Tofta i oznajmił, że jego dziadek nie żyje! Okazało się to niestety prawdą. Pogrążony w rozpaczy syn nie mógł tego przeżyć. Nie chadzał już nawet łowić ryby. Postanowił, iż dotrzyma on tradycji i on zostanie latarnikiem. Miał on doświadczenie, nie raz widział jak robił to jego ojciec. Wszyscy byliśmy zadowoleni z faktu, iż gdy odpłyniemy będziemy widzieć światło latarni. Nadszedł dzień powrotu do domu. Gdy wracaliśmy światło latarnii rozświetliło nam drogę. To była wyprawa mojego życia!
1 votes Thanks 0
Ilse
Powoli poszłam do innego pokoju, wzięłam sporą walizkę, która wypchana, stała przy piecu i ubierając płaszcz i buty uśmiechałam się radośnie do dziewczynki, która swoimi dużymi, zaspanymi oczami zaglądała przez okno, za którym budziło się życie. Potem podeszłam do kominka i ledwo płonące już płomyczki ognia zalałam zimną wodą ze studni, która stała nieopodal domku. Wzięłam za rączkę dziecko i razem wyszłyśmy przed dom do powozu, do którego przywiązane były dwa konie. Włożyłam wypchaną i ciężką walizkę na powóz, weszłam do góry i przesunęła dziewczynkę, w ten sposób, by siedziała tuż obok mnie. Gdy powóz ruszył można było usłyszeć donośne rżenie koni. Słońce świeciło na środku nieba, a lekki, poranny wiaterek ocierał się o zielone liście drzew. Na suchej szosie wędrowało stado maluteńkich mróweczek niosących pożywienie na plecach. Dziewczynka nachyliła się, z nadzieją, iż dotknie swoimi paluszkami jedną z mrówek, ale gdy koło pojazdu natknęło się na pokaźny kamień, powóz podskoczył, a dziewczynka straciła równowagę i prawię spadła, gdy w ostatnim momencie złapałam ją i wciągnęłam niepostrzeżenie obok siebie. Serce waliło małej dziewczynce jak dzwon. Mogła nawet zginąć. Choć nie do końca rozumiałam, co się stało, wiedziałam, ze mogło mi się coś stać ratując ją. A mojej malutkiej córeczce nawet nie przemknęło przez myśl, że mogła spaść i sobie coś zrobić. Ważne było tylko jej życie. Musiałam ja chronić i pielęgnować, jak najcenniejszy skarb. Bo wiedziałam, że to będzie długa wyprawa, wyprawa jej i mojego życia…
0 votes Thanks 0
Noemiii
Wygrałam konkurs ogólno krajowy na temat "Wyspy".Główną nagrodą była wycieczka na wyspę Zigi gdzieś na krańcu świata.Laureaci I,II i III miejsca czyli ja,Yasmine i Paul i nasi okpiekónowie z konkursu mielismy lecieć tam na 3 dni.Bardzo bałam sie wejść do samolotu ale jakoś przezwyciężyłam ten lęk. Mówiłąm sobie w duchu że wszytsko będzie dobrze a za 3 dni bezpiecznie wrócę do domu.Gdy dolecielismy na wyspę miałam przed oczami nieprawdopodobny widok.Wszędzie roiło sie od kolorowych patków, niezbadanych owadów i złotych oraz tęczowych pięknie pachnących kwiatów.Wszyscy mieszkańcy ciepło powitali nas na wyspie.Dostalismy swoich przewodników.Niestety jeden opiekun źle sie poczuł więc było tlyko dwóch sprawnych opiekównów więc ja i Paul musieliśmy iść razem z naszym jednym opiekunem a Yasmine ze swoim.Razem z naszymi pzrewodnikami zostalismy zaiwzieni na dwa oddzielne końce wyspy.My z Paulem na jedna Yasmine na drugi.Kiedyjechalismy czymś w rodzaju samochodu naglę ugrzęźlismy.Przewodnik powiedział że nie ma innego wyjścia jak to że on mus sie wrocić a my tu zaczekać.Opiekun zaoferował sie ze pujdzie razem z przewodnikiem.Ja i laureat II iejsca strasznie się udziliśmy więc postanowilismy sami pozwiedzać.Było fajnie do póki nei usłyszeliśmy jakiś odgłosów.Były straszne jak jakieś ryki geparda czy tygrysa.Jednak Paul oświadczył że sie nie boi i wział mnie za rekę po czym pociagnął w stronę dochodzących odgłosów.Strasznie sie balam ale po tym co zobaczyłam oniemiałam.Zobaczyałm złoto-srebrne konie,czerwone słonie i niebiesko-złote żyrafy ze srzydłami.Bez zastanowienia podeszłam bliżej konia.Był bardzo miły dał sie anwet dosiąśc.Paul jednak zamiast a konia wsiadł a raczej wdrapał się na słonia.Ruszyliśmy w głądb dźungli.Do okoła nas były różne nie stworzone rośliny,zwierzęta,owady.Wsyztko co nas otaczało było inne i niezykłe.Postanowilismy juz wracać iedy nagle poczułam że ziemia od nami się rozsuwa.paul był po jednej stronie ja po drugiej.Niw iedziałam co zrobić.Zsiadłam z konia i przeskoczyłam na drugą stronę.Razem z Paulem na słniu obeszlismy do okoła całą wyspę aż wreszcie trafiliśmy an naszego opiekua.Był zły ae potem mu przeszło.To była wyprawa mego życia.
UŻYTA JEDYNIE NA RZECZ WYPRACOWAŃ NA ZADANE.PL
Był ciepły poranek. Razem z rodziną i przyjaciółmi wpadliśmy na pomysł abyśmy wybrali się na wyspę, gdzie znajduje się latarnia.
Zaczęliśmy więc przygotowania do odpływu naszą łodzią znalezioną niegdyś przy brzegu jako wrak, który razem odbudowałem z przyjaciółmi. Zabraliśmy dużo potrzebnych rzeczy, w końcu jest to wyjazd na całe wakacje.
-Wyruszamy późnym popołudniem - Oznajmiliśmy.
Panowała znakomita pogoda na żeglugę. Gdy płynęliśmy, ujrzeliśmy razem z innymi potężny statek który płynął prosto na nas.
Doznaliśmy uczucia strachu, nie wiedzieliśmy co robić.
-Wszyscy na Ziemię! - Krzyknął mój tato.
Czekaliśmy modląc się, aby wyjść z tego cało. Nagle widzieliśmy jak statek odpływa już w oddali, a nasza łódź była cała!
Z dala było widać tylko poszarpane maszty, oraz samo-obracające się stery! Według naszych przypuszczeń był to statek duchów.
Następnego dnia, było widać wyspę na której znajdowała się latarnia. Głowiliśmy się dlaczego nie było tej nocy widocznego światła latarni. Ujrzeliśmy łódkę, a w niej rybaka i jego młodego syna. Domyśliliśmy się, że mieszkają na tej wyspie. Pytaliśmy ich dlaczego w nocy nie paliła się latarnia, oni oznajmili, że latarnik jest ciężko chory i leży w szpitalu hen daleko stąd. Zdziwiliśmy się nieco jak to możliwe, że nie ma latarnika. Postanowiliśmy wszystko dokładnie zbadać na miejscu i faktycznie w latarni ani żywej duszy. Gdy z przyjaciółmi obchodziliśmy wyspę, przypadkowo natknęliśmy się na cichą rozmowę starca i rybaka którego wcześniej widzieliśmy. Stali oni przy brzegu, my schowaliśmy się nieopodal za skałami.
Pod-słyszeliśmy, że rybak mówił coś o dzieciakach i ich rodzicach, którzy tu przyjechali i szukają latarnika. W rozmowie wyszło, że latarnikiem był ten ojciec. Gdy obaj się rozeszli poszedłem do chatki gdzie był ojciec rybaka, który nazywał się Toft. Starzec nie wyglądał na schorowanego. Zapytałem :
- Dlaczego latarnia się nie pali?
A on mi odpowiedział :
- Straciłem pracę.
Jak to możliwe? Jak to możliwe, że to mogło się stać? . Nie odpowiadał, w ogóle nie słuchał.
Wróciliśmy do domu i opowiedzieliśmy to rodzicom. Byli również zdumieni jak my gdy się dowiedzieliśmy bolesnej prawdy. Latarnik stracił pracę!
Po kilku tygodniach, gdy jedliśmy obiad w domku w latarni przybiegł do nas wnuk Tofta i oznajmił, że jego dziadek nie żyje! Okazało się to niestety prawdą. Pogrążony w rozpaczy syn nie mógł tego przeżyć. Nie chadzał już nawet łowić ryby.
Postanowił, iż dotrzyma on tradycji i on zostanie latarnikiem.
Miał on doświadczenie, nie raz widział jak robił to jego ojciec.
Wszyscy byliśmy zadowoleni z faktu, iż gdy odpłyniemy będziemy widzieć światło latarni.
Nadszedł dzień powrotu do domu. Gdy wracaliśmy światło latarnii rozświetliło nam drogę.
To była wyprawa mojego życia!
Mówiłąm sobie w duchu że wszytsko będzie dobrze a za 3 dni bezpiecznie wrócę do domu.Gdy dolecielismy na wyspę miałam przed oczami nieprawdopodobny widok.Wszędzie roiło sie od kolorowych patków, niezbadanych owadów i złotych oraz tęczowych pięknie pachnących kwiatów.Wszyscy mieszkańcy ciepło powitali nas na wyspie.Dostalismy swoich przewodników.Niestety jeden opiekun źle sie poczuł więc było tlyko dwóch sprawnych opiekównów więc ja i Paul musieliśmy iść razem z naszym jednym opiekunem a Yasmine ze swoim.Razem z naszymi pzrewodnikami zostalismy zaiwzieni na dwa oddzielne końce wyspy.My z Paulem na jedna Yasmine na drugi.Kiedyjechalismy czymś w rodzaju samochodu naglę ugrzęźlismy.Przewodnik powiedział że nie ma innego wyjścia jak to że on mus sie wrocić a my tu zaczekać.Opiekun zaoferował sie ze pujdzie razem z przewodnikiem.Ja i laureat II iejsca strasznie się udziliśmy więc postanowilismy sami pozwiedzać.Było fajnie do póki nei usłyszeliśmy jakiś odgłosów.Były straszne jak jakieś ryki geparda czy tygrysa.Jednak Paul oświadczył że sie nie boi i wział mnie za rekę po czym pociagnął w stronę dochodzących odgłosów.Strasznie sie balam ale po tym co zobaczyłam oniemiałam.Zobaczyałm złoto-srebrne konie,czerwone słonie i niebiesko-złote żyrafy ze srzydłami.Bez zastanowienia podeszłam bliżej konia.Był bardzo miły dał sie anwet dosiąśc.Paul jednak zamiast a konia wsiadł a raczej wdrapał się na słonia.Ruszyliśmy w głądb dźungli.Do okoła nas były różne nie stworzone rośliny,zwierzęta,owady.Wsyztko co nas otaczało było inne i niezykłe.Postanowilismy juz wracać iedy nagle poczułam że ziemia od nami się rozsuwa.paul był po jednej stronie ja po drugiej.Niw iedziałam co zrobić.Zsiadłam z konia i przeskoczyłam na drugą stronę.Razem z Paulem na słniu obeszlismy do okoła całą wyspę aż wreszcie trafiliśmy an naszego opiekua.Był zły ae potem mu przeszło.To była wyprawa mego życia.