Trylogia „Władca Pierścieni” to ekranizacja niesamowitej książki Johna Ronalda Reuela Tolkiena. Akcja dzieje się w czasach wczesnego średniowiecza w mitycznym świecie zwanym Śródziemiem. Wiele postaci powstało w oparciu o staroangielskie legendy, choć Tolkien pisał tę książkę najprawdopodobniej na podstawie swojego życia. Hobbiton, ukazany na początku filmu, można porównać do jego rodzinnej wsi. Jest to piękny bezpieczny świat dzieciństwa. Hobbici przypominają ludzi, wśród których Tolkien dorastał. Później wybucha wojna. Idealny świat jest zagrożony przez potężne złe moce pod przywództwem mrocznego władcy. „Jeden, by wszystkimi rządzić. Jeden, by wszystkie odnaleźć. Jeden, by wszystkie zgromadzić i w ciemności związać.” Mowa tu o pierścieniu – głównym obiekcie w całej opowieści. Od tego zwykłego złotego krążka wszystko zależy. Nagle dostaje się w ręce Hobbita imieniem Frodo. To on jest wybrańcem losu, powiernikiem pierścienia. To on musi go ukryć, a potem zniszczyć, gdyż jest to niesłychanie niebezpieczny przedmiot. Towarzyszy mu trójka przyjaciół – Sam, Merry i Pippin – a także czarodziej Gandalf Szary. Później dołącza do nich jeszcze czterech śmiałków – elf Legolas, dwóch ludzi Aragorn i Boromir oraz przedstawiciel ludu krasnoludów – Gimli. Drużyna Pierścienia wyrusza na wyprawę do ciemnej krainy Mordor, aby wrzucić go w ogień, z którego powstał. Tylko w ten sposób można go unicestwić. Frodo podejmuje nie lada wyzwanie. Jest przyzwyczajony do życia w idealnym świecie, nie ma żadnych kłopotów ani zmartwień. Zadanie jest jeszcze trudniejsze, kiedy ma już świadomość, że jego towarzysze opuszczą go i będzie musiał walczyć samotnie. Spada na niego ogromna odpowiedzialność. To on jest wybrańcem, który musi ocalić świat od zła. Czy sprosta temu zadaniu? Tego nie możemy się dowiedzieć w pierwszej części trylogii. Twórcy filmu zostawiają nas w niepewności (przynajmniej tych, którzy nie przeczytali książki). Idąc do kina spodziewałam się zobaczyć magiczną bajeczkę w stylu Harry’ego Pottera. Byłam nastawiona raczej sceptycznie. Tymczasem film bardzo mile mnie zaskoczył. Słyszałam już o znakomitych efektach specjalnych, ale nie spodziewałam się takiej akcji. Parę razy byłam po prostu przerażona, co zdarza mi się bardzo rzadko. Najbardziej utkwiły mi w pamięci dwie sceny: moment, kiedy Bilbo Baggins zostaje na moment opanowany przez żądzę władzy i niespodziewanie chce wyłudzić pierścień od Froda, a także scena, w której Galadriela zmaga się z siłami zła. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie również chwile, w których Frodo ma na palcu pierścień i jest w świecie zła. Są to najstraszniejsze i najbardziej efektowne momenty. Ze strony technicznej film jest wykonany doskonale. Zarówno efekty wizualne, jak dźwiękowe są znakomite. Zwróciłam też uwagę na prześliczne ujęcia krajobrazu. Bardzo wyraźnie jest ukazany kontrast między zielenią Shire a czernią dookoła. W tym wszystkim można dopatrzyć się pewnej symboliki. Hobbiton, jak już wspomniałam, jest światem pięknym i radosnym. Za to Mordor to kraina zła i ciemności. Wydaje mi się, że bardzo trudno było stworzyć w filmie świat, który przecież nie istnieje. Zarówno promienny Hobbiton, jak i przerażający Mordor to krainy nierzeczywiste. I mimo że nie jestem wielbicielką fantastyki, wcale mi to nie przeszkadzało. Co innego fantastyka, a co innego magiczne Śródziemie. Cate Blanchett – filmowa Galadriela – opisała „Władcę Pierścieni” w ten sposób: „Myślę, że to opowieść o ogromnym ładunku filozoficznym, pełna przemyśleń o przyjaźni, odwadze, pokorze oraz o śmiałym dostrzeganiu we własnej duszy, obok tych jaśniejszych, także mrocznych stron”. Wydaje mi się, że w pełni można się zgodzić z tą opinią. Ja zwróciłam uwagę także na to, że Tolkien ukazuje tu większość ludzi jako istoty słabe, zepsute i marne. Nie idealizuje człowieka. Ideałami są nieśmiertelne elfy. Są piękne i mądre. Czyste jak kryształ, bez skazy. Myślę, że w filmie bardzo dobrze oddano ich doskonałość i jakby świętość. „Władca Pierścieni” to film przede wszystkim dla wielbicieli mistycznych baśni, ale wydaje mi się, że każdemu może się spodobać. Jak powiedział Ian McKellen, grający maga Gandalfa Szarego, „pierścienie są mocne i nie mają końca, biegną w koło i można w nich zawrzeć wielką moc zła, ale i dobra”.
Trylogia „Władca Pierścieni” to ekranizacja niesamowitej książki Johna Ronalda Reuela Tolkiena. Akcja dzieje się w czasach wczesnego średniowiecza w mitycznym świecie zwanym Śródziemiem.
Wiele postaci powstało w oparciu o staroangielskie legendy, choć Tolkien pisał tę książkę najprawdopodobniej na podstawie swojego życia. Hobbiton, ukazany na początku filmu, można porównać do jego rodzinnej wsi. Jest to piękny bezpieczny świat dzieciństwa. Hobbici przypominają ludzi, wśród których Tolkien dorastał. Później wybucha wojna. Idealny świat jest zagrożony przez potężne złe moce pod przywództwem mrocznego władcy.
„Jeden, by wszystkimi rządzić. Jeden, by wszystkie odnaleźć. Jeden, by wszystkie zgromadzić i w ciemności związać.” Mowa tu o pierścieniu – głównym obiekcie w całej opowieści. Od tego zwykłego złotego krążka wszystko zależy. Nagle dostaje się w ręce Hobbita imieniem Frodo. To on jest wybrańcem losu, powiernikiem pierścienia. To on musi go ukryć, a potem zniszczyć, gdyż jest to niesłychanie niebezpieczny przedmiot. Towarzyszy mu trójka przyjaciół – Sam, Merry i Pippin – a także czarodziej Gandalf Szary. Później dołącza do nich jeszcze czterech śmiałków – elf Legolas, dwóch ludzi Aragorn i Boromir oraz przedstawiciel ludu krasnoludów – Gimli. Drużyna Pierścienia wyrusza na wyprawę do ciemnej krainy Mordor, aby wrzucić go w ogień, z którego powstał. Tylko w ten sposób można go unicestwić.
Frodo podejmuje nie lada wyzwanie. Jest przyzwyczajony do życia w idealnym świecie, nie ma żadnych kłopotów ani zmartwień. Zadanie jest jeszcze trudniejsze, kiedy ma już świadomość, że jego towarzysze opuszczą go i będzie musiał walczyć samotnie. Spada na niego ogromna odpowiedzialność. To on jest wybrańcem, który musi ocalić świat od zła. Czy sprosta temu zadaniu? Tego nie możemy się dowiedzieć w pierwszej części trylogii. Twórcy filmu zostawiają nas w niepewności (przynajmniej tych, którzy nie przeczytali książki).
Idąc do kina spodziewałam się zobaczyć magiczną bajeczkę w stylu Harry’ego Pottera. Byłam nastawiona raczej sceptycznie. Tymczasem film bardzo mile mnie zaskoczył. Słyszałam już o znakomitych efektach specjalnych, ale nie spodziewałam się takiej akcji. Parę razy byłam po prostu przerażona, co zdarza mi się bardzo rzadko. Najbardziej utkwiły mi w pamięci dwie sceny: moment, kiedy Bilbo Baggins zostaje na moment opanowany przez żądzę władzy i niespodziewanie chce wyłudzić pierścień od Froda, a także scena, w której Galadriela zmaga się z siłami zła. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie również chwile, w których Frodo ma na palcu pierścień i jest w świecie zła. Są to najstraszniejsze i najbardziej efektowne momenty.
Ze strony technicznej film jest wykonany doskonale. Zarówno efekty wizualne, jak dźwiękowe są znakomite. Zwróciłam też uwagę na prześliczne ujęcia krajobrazu. Bardzo wyraźnie jest ukazany kontrast między zielenią Shire a czernią dookoła. W tym wszystkim można dopatrzyć się pewnej symboliki. Hobbiton, jak już wspomniałam, jest światem pięknym i radosnym. Za to Mordor to kraina zła i ciemności.
Wydaje mi się, że bardzo trudno było stworzyć w filmie świat, który przecież nie istnieje. Zarówno promienny Hobbiton, jak i przerażający Mordor to krainy nierzeczywiste. I mimo że nie jestem wielbicielką fantastyki, wcale mi to nie przeszkadzało. Co innego fantastyka, a co innego magiczne Śródziemie.
Cate Blanchett – filmowa Galadriela – opisała „Władcę Pierścieni” w ten sposób: „Myślę, że to opowieść o ogromnym ładunku filozoficznym, pełna przemyśleń o przyjaźni, odwadze, pokorze oraz o śmiałym dostrzeganiu we własnej duszy, obok tych jaśniejszych, także mrocznych stron”. Wydaje mi się, że w pełni można się zgodzić z tą opinią. Ja zwróciłam uwagę także na to, że Tolkien ukazuje tu większość ludzi jako istoty słabe, zepsute i marne. Nie idealizuje człowieka. Ideałami są nieśmiertelne elfy. Są piękne i mądre. Czyste jak kryształ, bez skazy. Myślę, że w filmie bardzo dobrze oddano ich doskonałość i jakby świętość.
„Władca Pierścieni” to film przede wszystkim dla wielbicieli mistycznych baśni, ale wydaje mi się, że każdemu może się spodobać.
Jak powiedział Ian McKellen, grający maga Gandalfa Szarego, „pierścienie są
mocne i nie mają końca, biegną w koło i można w nich zawrzeć wielką moc zła, ale i dobra”.
Myslę że pomogłem