Film Niemożliwe w reżyserii Juana Antonio Bayona (Sierociniec), miałam okazję zobaczyć jeszcze chwilę przed premierą, więc sala była pełna i tylko w ciemnościach chusteczki błyskały białe, ale o tym później… Według niektórych recenzentów o tym filmie: Twórcy stąpają po kruchym lodzie. Tsunami, które w 2004 roku zrównało z ziemią wybrzeże Azji Południowo-Wschodniej to wciąż rozjątrzona rana. Opowiadając o perypetiach rozdzielonej przez śmiercionośną falę rodziny, reżyser inspiruje się faktami. ()… wśród amerykańskich dziennikarzy nie brakuje głosów krytyki, że „Niemożliwe” jest policzkiem wymierzonym ofiarom tragedii (zrobić feel good movie z horroru o duchach to jedno, ale szukać nadziei tam, gdzie życie straciło ponad dwieście tysięcy ludzi, to zupełnie co innego).
Owszem zgadzam się z tym, że pierwsze minuty (i zwłaszcza pierwsza fala) wbijają totalnie w fotel. Potem zarzucają produkcji, że już tylko patos, no i co z tego, a niech sobie będzie, w końcu to film i filmem ma być (to nie dokument). I potem już się tylko płacze, aż do końca. I ja płakałam, bo jestem takim zupełnie prostym odbiorcą filmowym – nie analizuję, nie szukam słabych punktów w danej produkcji, po prostu w myśl cytatu „czucie i wiara więcej… niż… szkiełko i oko”. Dokładnie tak jest ze mną, nie boję się prostych wzruszeń a co tam!!!! Naomi Watts gra jak zwykle świetnie i przejmująco, Evan McGregor – mój ulubieniec, ma tu mniejszą rolę, ale jest dobry; filmowe dzieciaki – zwłaszcza nastoletni syn, spisują się też bardzo dzielnie.
Rzeczywiście film jest prosty w odbiorze widzisz i czujesz, nawet fakt, że na seansie w połowie filmu zerwała się „taśma” (czy jak ją zwał) z tłumaczeniem – nie przeszkodził mi w odbiorze tego wstrząsającego obrazu (a mój angielski nie jest rewelacyjny). Wszystko było w dalszym ciągu „do ogarnięcia”. Efekty niesamowite, a ja „szczur lądowy” totalny na widok takiego żywiołu wodnego o mało zawału nie dostałam, też wstrząsające „powidoki” później: zniszczenia, chaos, zmarli, ranni, zagubieni biedni ludzie
Film Niemożliwe w reżyserii Juana Antonio Bayona (Sierociniec), miałam okazję zobaczyć jeszcze chwilę przed premierą, więc sala była pełna i tylko w ciemnościach chusteczki błyskały białe, ale o tym później…
Według niektórych recenzentów o tym filmie: Twórcy stąpają po kruchym lodzie. Tsunami, które w 2004 roku zrównało z ziemią wybrzeże Azji Południowo-Wschodniej to wciąż rozjątrzona rana. Opowiadając o perypetiach rozdzielonej przez śmiercionośną falę rodziny, reżyser inspiruje się faktami. ()… wśród amerykańskich dziennikarzy nie brakuje głosów krytyki, że „Niemożliwe” jest policzkiem wymierzonym ofiarom tragedii (zrobić feel good movie z horroru o duchach to jedno, ale szukać nadziei tam, gdzie życie straciło ponad dwieście tysięcy ludzi, to zupełnie co innego).
Owszem zgadzam się z tym, że pierwsze minuty (i zwłaszcza pierwsza fala) wbijają totalnie w fotel. Potem zarzucają produkcji, że już tylko patos, no i co z tego, a niech sobie będzie, w końcu to film i filmem ma być (to nie dokument). I potem już się tylko płacze, aż do końca. I ja płakałam, bo jestem takim zupełnie prostym odbiorcą filmowym – nie analizuję, nie szukam słabych punktów w danej produkcji, po prostu w myśl cytatu „czucie i wiara więcej… niż… szkiełko i oko”. Dokładnie tak jest ze mną, nie boję się prostych wzruszeń a co tam!!!!
Naomi Watts gra jak zwykle świetnie i przejmująco, Evan McGregor – mój ulubieniec, ma tu mniejszą rolę, ale jest dobry; filmowe dzieciaki – zwłaszcza nastoletni syn, spisują się też bardzo dzielnie.
Rzeczywiście film jest prosty w odbiorze widzisz i czujesz, nawet fakt, że na seansie w połowie filmu zerwała się „taśma” (czy jak ją zwał) z tłumaczeniem – nie przeszkodził mi w odbiorze tego wstrząsającego obrazu (a mój angielski nie jest rewelacyjny). Wszystko było w dalszym ciągu „do ogarnięcia”. Efekty niesamowite, a ja „szczur lądowy” totalny na widok takiego żywiołu wodnego o mało zawału nie dostałam, też wstrząsające „powidoki” później: zniszczenia, chaos, zmarli, ranni, zagubieni biedni ludzie