Proszę o napisanie strzeszczenia 6 rozdziału "Robinsona Kruzoe"
Nie brać z neta i streszczeń bo zatłukę.! xddd
jak nie na temat to spam.! xpp
justynaog
Owy mój pan nie był wcale rozbójnikiem z profesji, ale bogatym magnatem mauretańskim. Wysyłał on okręty na zdobycz, bo mu to korzyść przynosiło, a korsarstwo u Maurów nie było wcale rzeczą hańbiącą, ale czynem bohaterskim, rycerskim. Więc sami nawet członkowie rodziny sułtańskiej wysyłali statki na chwytanie i łupienie giaurów (psów chrześcijańskich), a pan mój zrobił wielką fortunę na tych wyprawach. Za przybyciem do Sale, dozorca niewolników, Akib, obejrzał mnie i przeznaczył na ogrodniczka. Nie mogę narzekać, żeby mnie bito lub dręczono, ale jako chrześcijanin, byłem w pogardzie u Maurów i traktowany na równi z Murzynami, z którymi mieszkać i jeść musiałem. Mieszkaliśmy w ciasnej, podziemnej prawie izbie, zanieczyszczonej brudem i mnóstwem obrzydłego robactwa. Placek z prosa, kawał jęczmiennego grubego chleba i nieco gotowanego ryżu stanowiło nasze pożywienie. Noc była dla mnie najokropniejsza. Leżąc pośród kilkunastu Murzynów, których ciała nieznośny zaduch wydają, dręczony przez owady, nieraz na garści zgniłej słomy, rzewnymi zalewałem się łzami. Wówczas stawały mi w najżywszych barwach w pamięci szczęśliwe chwile przepędzone w domu rodziców. Jakże mi tam dobrze było w schludnym pokoiku, na czyściutkim posłaniu, otoczonemu troskliwością ukochanej matki! A dziś! Jakiż los mój okropny! I wzburzony tymi myślami, zrywałem się z posłania głośne wydając jęki, a Murzyni, zbudzeni mym narzekaniem, złorzeczyli mi, grożąc biciem, jeśli im będę przerywał spoczynek. A jednak mimo tak strasznego położenia, myśl o Bogu nie powstała w mej duszy. Złorzeczyłem tylko albo rozpaczałem, lecz nie szukałem pociechy w modlitwie, a kiedy wzruszenie moje uspokoiło się nieco, naówczas rozmyślałem o sposobie ucieczki z niewoli.
Za przybyciem do Sale, dozorca niewolników, Akib, obejrzał mnie i przeznaczył na ogrodniczka. Nie mogę narzekać, żeby mnie bito lub dręczono, ale jako chrześcijanin, byłem w pogardzie u Maurów i traktowany na równi z Murzynami, z którymi mieszkać i jeść musiałem. Mieszkaliśmy w ciasnej, podziemnej prawie izbie, zanieczyszczonej brudem i mnóstwem obrzydłego robactwa. Placek z prosa, kawał jęczmiennego grubego chleba i nieco gotowanego ryżu stanowiło nasze pożywienie. Noc była dla mnie najokropniejsza. Leżąc pośród kilkunastu Murzynów, których ciała nieznośny zaduch wydają, dręczony przez owady, nieraz na garści zgniłej słomy, rzewnymi zalewałem się łzami. Wówczas stawały mi w najżywszych barwach w pamięci szczęśliwe chwile przepędzone w domu rodziców. Jakże mi tam dobrze było w schludnym pokoiku, na czyściutkim posłaniu, otoczonemu troskliwością ukochanej matki! A dziś! Jakiż los mój okropny! I wzburzony tymi myślami, zrywałem się z posłania głośne wydając jęki, a Murzyni, zbudzeni mym narzekaniem, złorzeczyli mi, grożąc biciem, jeśli im będę przerywał spoczynek.
A jednak mimo tak strasznego położenia, myśl o Bogu nie powstała w mej duszy. Złorzeczyłem tylko albo rozpaczałem, lecz nie szukałem pociechy w modlitwie, a kiedy wzruszenie moje uspokoiło się nieco, naówczas rozmyślałem o sposobie ucieczki z niewoli.