Potrzebuję recenzje z książki ,,zmierzch''. Tylko żevby nie było z neta bo wiadomo jak to sie skonczy na lekcji PILNE!
ewelina123456789
Podobno łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Stephenie Meyer musiała widocznie ogłuszyć tę kobyłę tabletką gwałtu lub innym równie mocnym specyfikiem, bo sukces jej książki wydaje się czymś nieprawdopodobnym. Trzeba było nie lada braku chęci i talentu, aby spłodzić coś tak ostentacyjnie nudnego i pozbawione polotu. Ale zacznijmy od początku.
Pierwszą rzeczą, która razi w Zmierzchu jest uładzony obraz amerykańskiej młodzieży. Albo autorka śni tu swoją utopijną wizję albo pisała w cieniu cenzorskich nożyczek. Nastolatkowie, którzy zaludniają szkołę, do której uczęszcza Isabela to postacie rażąco bezbarwne. Gdyby chociaż tonęli po uszy w nałogach, łamali nagminnie prawo i prowadzili życie seksualne godne francuskich libertynów - byłoby to przyciąganie tanią sensacją, ale gdzieś przynajmniej zagubiłoby się ziewanie, które towarzyszy lekturze. Aż trudno uwierzyć, że młodzieży nie stać na więcej fantazji. Autorka przechodzi jednak samą siebie, kiedy dochodzi do opisu romansu głównej bohaterki z wampirem Edwardem. Już w książkach Lucy Maud Montgomery znalazłoby się więcej pikanterii i ognia. Miłosne deklaracje, które wychodzą z ust zakochanych przywodzą na myśl Modę na sukces sponiewieraną przez Kodeks Haysa. Sztuczność i egzaltacja.
Skojarzenie z operami mydlanymi jest też jak najbardziej na miejscu w kwestii akcji. Zmierzch ma czterysta stron i w tym czasie nie dzieje się prawie nic. Jest kilka kluczowych wydarzeń, które posuwają całość do przodu, ale przestrzeń między nimi autorka wypełnia tonami czystej nudy. Isabela wstaje, Isabela robi sobie śniadanie, Isabela słucha muzyki, Isabela siedzi w szkole. Oto idea reality show przeniesiona w świat literatury. Nie sposób też nie wspomnieć jak banalny i wyeksploatowany jest model fabuły oparty na związku pięknej z bestią.
W dziale z literaturą rozrywkową bardzo łatwo znaleźć książki, które budzą jedynie obojętność. To w zasadzie nic złego - takie pozycje zazwyczaj mają tylko zabijać czas i niezadowolenie czytelnika zazwyczaj rodzi się z błędnych oczekiwań. Niestety Zmierzch nie budzi tak stonowanej reakcji. Odpowiedzią na taką ilość bylejakości i monotonii jest niechęć, wręcz rozdrażnienie. Po jakimś czasie czytanie staje się walką - prawdopodobnie próba identyfikacji z główną bohaterką równałaby się nieodwracalnej lobotomii. Aż dziw bierze, że taka grafomania, która równie dobrze mogłaby zbiec z kart pamiętnika średnio rozwiniętej nastolatki rozeszła się w tak dużym nakładzie i dotarła nawet do Polski. Kiedy Stephenie Meyer stanie u naszego progu z kolejną częścią swojej powieści (a ta jest już w drodze) należy potraktować ją jak wampira - krzyżem i wodą święconą. Zgiń, przepadnij, duszo nieczysta.
Pierwszą rzeczą, która razi w Zmierzchu jest uładzony obraz amerykańskiej młodzieży. Albo autorka śni tu swoją utopijną wizję albo pisała w cieniu cenzorskich nożyczek. Nastolatkowie, którzy zaludniają szkołę, do której uczęszcza Isabela to postacie rażąco bezbarwne. Gdyby chociaż tonęli po uszy w nałogach, łamali nagminnie prawo i prowadzili życie seksualne godne francuskich libertynów - byłoby to przyciąganie tanią sensacją, ale gdzieś przynajmniej zagubiłoby się ziewanie, które towarzyszy lekturze. Aż trudno uwierzyć, że młodzieży nie stać na więcej fantazji. Autorka przechodzi jednak samą siebie, kiedy dochodzi do opisu romansu głównej bohaterki z wampirem Edwardem. Już w książkach Lucy Maud Montgomery znalazłoby się więcej pikanterii i ognia. Miłosne deklaracje, które wychodzą z ust zakochanych przywodzą na myśl Modę na sukces sponiewieraną przez Kodeks Haysa. Sztuczność i egzaltacja.
Skojarzenie z operami mydlanymi jest też jak najbardziej na miejscu w kwestii akcji. Zmierzch ma czterysta stron i w tym czasie nie dzieje się prawie nic. Jest kilka kluczowych wydarzeń, które posuwają całość do przodu, ale przestrzeń między nimi autorka wypełnia tonami czystej nudy. Isabela wstaje, Isabela robi sobie śniadanie, Isabela słucha muzyki, Isabela siedzi w szkole. Oto idea reality show przeniesiona w świat literatury. Nie sposób też nie wspomnieć jak banalny i wyeksploatowany jest model fabuły oparty na związku pięknej z bestią.
W dziale z literaturą rozrywkową bardzo łatwo znaleźć książki, które budzą jedynie obojętność. To w zasadzie nic złego - takie pozycje zazwyczaj mają tylko zabijać czas i niezadowolenie czytelnika zazwyczaj rodzi się z błędnych oczekiwań. Niestety Zmierzch nie budzi tak stonowanej reakcji. Odpowiedzią na taką ilość bylejakości i monotonii jest niechęć, wręcz rozdrażnienie. Po jakimś czasie czytanie staje się walką - prawdopodobnie próba identyfikacji z główną bohaterką równałaby się nieodwracalnej lobotomii. Aż dziw bierze, że taka grafomania, która równie dobrze mogłaby zbiec z kart pamiętnika średnio rozwiniętej nastolatki rozeszła się w tak dużym nakładzie i dotarła nawet do Polski. Kiedy Stephenie Meyer stanie u naszego progu z kolejną częścią swojej powieści (a ta jest już w drodze) należy potraktować ją jak wampira - krzyżem i wodą święconą. Zgiń, przepadnij, duszo nieczysta.