..Gdy już wszyscy widzowie zajmą swoje miejsca, z ciemności wyłania się pusta, czarno okotarowana przestrzeń, w której po chwili pojawia się postać z walizką. Od tego momentu, choć na scenie jest tylko Aktor i jego Rekwizyt, pusta dotąd przestrzeń zaludnia się postaciami, zmienia się urząd, mieszkanie, ruchliwą ulicę, po której mkną rozpędzone dorożki, te wszystkie miejsca, przez które wędruje i do których trafia nieszczęsny bohater Gogolowskiego opowiadania, major Kowalow lub jego nos. Każdy z epizodów tej groteskowej opowieści o utraconym nosie, w wykonaniu Mieczysława Giedrojcia stanowi etiudę aktorską precyzyjnie skonstruowaną, finezyjnie wydobywającą komizm postaci i sytuacji, celnie spointowaną. Każda z owych etiud jest popisem umiejętności mimicznych aktora. Ruch, gest, aż po najdrobniejsze drgnięcie twarzy, grymas, są tu głównym tworzywem scenicznym. Tekst został ograniczony do niezbędnego minimum, pełniąc funkcję służebną, dopełniając działania sceniczne, przydając im komentarz, bowiem w tym przedstawieniu aktor nie tylko kreuje postać głównego bohatera i jego protagonistów, ale jest jednocześnie narratorem i komentatorem własnych scenicznych działań. Ta zmiana optyki nigdy jednak nie przekracza granicy pomiędzy konwencją, a poufałym „puszczaniem oka” do widza. To właśnie bardzo konsekwentne usytuowanie spektaklu w przyjętej formule umowności sprawia, że mamy do czynienia z bardzo świadomą i rzetelną robotą teatralną... ...Rzadko się zdarzaja w teatrze owacje czynione przez publiczność na stojąco, ale bywają. Tak właśnie widzowie dziękowali Mieczysławowi Giedrojciowi i Stanisławowi Miedziewskiemu za ich kolejny, wspólnie zrealizowany spektakl, będący sukcesem aktora, reżysera i konwencji... (Małgorzata Kołowska, „Goniec Pomorski”)
... Gość z Polski, Mieczysław Giedrojć, przypomniał o stylu stworzonym w latach 20-tych w Rosji przez Władymira Jachantowa i do tej pory, i jak wiele w ojczyźnie, zapomnianych. Chodzi o teatr jednego aktora, kiedy artysta sam odtwarza na scenie cały świat spektaklu. Giedrojć buduje fragmenty gogolowskiego „Nosa” bardziej jako dźwiękową niż fabularną partyturę. Gest, spojrzenie - i publiczność ogląda majora, zbiegły nos, pędzącą dorożkę, Kazański Sobór lub bochenek chleba - powstające i znikające w wichrze fantasmagorii ... W końcu lipca na Międzynarodowym FestiwaluSztuki w Cambridge wystąpił (jako jedyny z Polski) Teatr „Rondo” ze Słupska. Zaprezentował on spektakl „Nos” według noweli Mikołaja Gogola, w jednoosobowym wykonaniu Mieczysława Giedrojcia. Przyznam , że jechałem do Cambridge z pewną rezerwą, bo nie jestem zwolennikiem scenicznych adaptacji książek ani monodramów. Do tego nie znany mi zupełnie aktor i teatr... Okazało się jednak, że obawy były niepotrzebne a przedstawienie jest bardzo interesujące zarówno od strony formy scenicznej jak i gry M. Giedrojcia. Spektakl jest bardzo oszczędny - nie ma w nim dekoracji, zmian świateł, muzyki, a jedyny większy rekwizyt to stara walizka. I nie ma prawie tekstu - gogolowska satyra na rosyjską biurokrację przedstawiona zostaje ruchem i wyrazistą mimiką. Giedrojć, wychowanek teatru ruchu Blik, bardzo plastycznie i z dużą ekspresją wciela się na scenie w kolejne postacie, słowo zastępuje gestem, jest kabotyński i żałosny, rośnie w oczach, to znów staje się mały i niepozorny. Przypomina chwilami Chaplina ze starych filmów. Jest jak instrument, na którym można zagrać różne dźwięki i nastroje. „Nos” zaadaptowany został na scenę wspólnie przez Giedrojcia i reżysera Stanisława Miedziewskiego, który po studiach w łódzkiej Szkole Teatralno - Filmowej ma na swoim koncie reżyserię kilku filmów. Tę filmowość widać - sztuka zbudowana jest z szybko zmieniających się scenek - kadrów. Widownia Drama Centre w Cambridge wypełniona była głównie Anglikami nieznającymi ani twórczości Gogola, ani polskiego języka. Nie przeszkodziło to jednak w naprawdę dobrym odbiorze spektaklu. Na dyskusję z twórcami, która odbyła się po przedstawieniu, zostali prawie wszyscy widzowie, wyraźnie zainteresowani polskim teatrem. Szkoda, że tej ciekawej sztuki nie mogła obejrzeć publiczność w innych miastach.
..Gdy już wszyscy widzowie zajmą swoje miejsca, z ciemności wyłania się pusta, czarno okotarowana przestrzeń, w której po chwili pojawia się postać z walizką. Od tego momentu, choć na scenie jest tylko Aktor i jego Rekwizyt, pusta dotąd przestrzeń zaludnia się postaciami, zmienia się urząd, mieszkanie, ruchliwą ulicę, po której mkną rozpędzone dorożki, te wszystkie miejsca, przez które wędruje i do których trafia nieszczęsny bohater Gogolowskiego opowiadania, major Kowalow lub jego nos.
Każdy z epizodów tej groteskowej opowieści o utraconym nosie, w wykonaniu Mieczysława Giedrojcia stanowi etiudę aktorską precyzyjnie skonstruowaną, finezyjnie wydobywającą komizm postaci i sytuacji, celnie spointowaną. Każda z owych etiud jest popisem umiejętności mimicznych aktora. Ruch, gest, aż po najdrobniejsze drgnięcie twarzy, grymas, są tu głównym tworzywem scenicznym. Tekst został ograniczony do niezbędnego minimum, pełniąc funkcję służebną, dopełniając działania sceniczne, przydając im komentarz, bowiem w tym przedstawieniu aktor nie tylko kreuje postać głównego bohatera i jego protagonistów, ale jest jednocześnie narratorem i komentatorem własnych scenicznych działań. Ta zmiana optyki nigdy jednak nie przekracza granicy pomiędzy konwencją, a poufałym „puszczaniem oka” do widza. To właśnie bardzo konsekwentne usytuowanie spektaklu w przyjętej formule umowności sprawia, że mamy do czynienia z bardzo świadomą i rzetelną robotą teatralną...
...Rzadko się zdarzaja w teatrze owacje czynione przez publiczność na stojąco, ale bywają. Tak właśnie widzowie dziękowali Mieczysławowi Giedrojciowi i Stanisławowi Miedziewskiemu za ich kolejny, wspólnie zrealizowany spektakl, będący sukcesem aktora, reżysera i konwencji...
(Małgorzata Kołowska, „Goniec Pomorski”)
... Gość z Polski, Mieczysław Giedrojć, przypomniał o stylu stworzonym w latach 20-tych w Rosji przez Władymira Jachantowa i do tej pory, i jak wiele w ojczyźnie, zapomnianych. Chodzi o teatr jednego aktora, kiedy artysta sam odtwarza na scenie cały świat spektaklu. Giedrojć buduje fragmenty gogolowskiego „Nosa” bardziej jako dźwiękową niż fabularną partyturę. Gest, spojrzenie - i publiczność ogląda majora, zbiegły nos, pędzącą dorożkę, Kazański Sobór lub bochenek chleba - powstające i znikające w wichrze fantasmagorii ...
W końcu lipca na Międzynarodowym FestiwaluSztuki w Cambridge wystąpił (jako jedyny z Polski) Teatr „Rondo” ze Słupska. Zaprezentował on spektakl „Nos” według noweli Mikołaja Gogola, w jednoosobowym wykonaniu Mieczysława Giedrojcia.
Przyznam , że jechałem do Cambridge z pewną rezerwą, bo nie jestem zwolennikiem scenicznych adaptacji książek ani monodramów. Do tego nie znany mi zupełnie aktor i teatr...
Okazało się jednak, że obawy były niepotrzebne a przedstawienie jest bardzo interesujące zarówno od strony formy scenicznej jak i gry M. Giedrojcia. Spektakl jest bardzo oszczędny - nie ma w nim dekoracji, zmian świateł, muzyki, a jedyny większy rekwizyt to stara walizka. I nie ma prawie tekstu - gogolowska satyra na rosyjską biurokrację przedstawiona zostaje ruchem i wyrazistą mimiką. Giedrojć, wychowanek teatru ruchu Blik, bardzo plastycznie i z dużą ekspresją wciela się na scenie w kolejne postacie, słowo zastępuje gestem, jest kabotyński i żałosny, rośnie w oczach, to znów staje się mały i niepozorny. Przypomina chwilami Chaplina ze starych filmów. Jest jak instrument, na którym można zagrać różne dźwięki i nastroje.
„Nos” zaadaptowany został na scenę wspólnie przez Giedrojcia i reżysera Stanisława Miedziewskiego, który po studiach w łódzkiej Szkole Teatralno - Filmowej ma na swoim koncie reżyserię kilku filmów. Tę filmowość widać - sztuka zbudowana jest z szybko zmieniających się scenek - kadrów.
Widownia Drama Centre w Cambridge wypełniona była głównie Anglikami nieznającymi ani twórczości Gogola, ani polskiego języka. Nie przeszkodziło to jednak w naprawdę dobrym odbiorze spektaklu. Na dyskusję z twórcami, która odbyła się po przedstawieniu, zostali prawie wszyscy widzowie, wyraźnie zainteresowani polskim teatrem. Szkoda, że tej ciekawej sztuki nie mogła obejrzeć publiczność w innych miastach.