potrzebuję na poniedziałek wymyśloną baśń na 10 stron niemam pomysłów niemam pomysłu jak je zrobić moze wy macie jakies potrzebuje pomocy
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
BAŚŃ O KSIĘŻNICZCE
Dawno, dawno temu, w czasach zapomnianych, nieuwiecznionych w żadnej księdze ani na żadnym obrazie, kiedy żyły przedziwne stwory, na które polowali zapaleni wojownicy w lśniących zbrojach; w miejscu, które już dziś nie istnieje i nie zachował się z niego ani język, ani obyczaje; tam, gdzie bogowie strzegli czujnym okiem porządku ze swojego pałacu na niebie; tam właśnie żyła księżniczka. Trudno powiedzieć, czy była nieszczęśliwa, bowiem miała wszystko, czego tylko chciała. Mieszkała w wielkiej komnacie, ozdobionej mnóstwem wspaniałych kolorowych materiałów i błyszczących kamieni, spała na ogromnym łożu, a że była córką króla, wszyscy słuchali jej rozkazów. Nie była jednak zepsuta czy złośliwa, kochała ludzi i nie dzieliła ich na bogatych i biednych, na potężniejszych i poddanych. Starała się nikomu nie szkodzić, nie wchodzić w drogę, zawsze z uśmiechem witała swoją służbę. Nie lubiła wywyższać się, a będąc księżniczką, wiedziała, że każde jej słowo traktowane jest jak rozkaz. Więc nie odzywała się prawie wcale. Może dlatego ludzie trochę się jej bali i nigdy nie byli pewni, co kryje się za tym ciepłym, spokojnym uśmiechem i poważnymi, może trochę smutnymi oczami. Nieraz siadała w zamkowym oknie swojej sypialni i, biorąc na kolana swojego puchatego kotka, obserwowała gwiazdy. Wyciągała wtedy rękę do nieba, wskazywała na nieokreślony punkt i szeptała kotkowi na ucho: „Gdzieś tam jest mój książę…” Wzdychała ciężko i kładąc policzek na łepku zwierzątka, zamykała oczy w niemej modlitwie. Czy księżniczka mogła być samotna?…
Jak już wspomniałam, były to czasy potężnych bogów, obserwujących ze swojego Niebiańskiego Pałacu życie na ziemi, nierzadko wykorzystujących swoją władzę, by ingerować w tamtejsze wydarzenia. Ilu było tych bogów? Wielu. Tak wielu, że niektórzy spotykając się w korytarzach swego domu, obrzucali się dziwnymi spojrzeniami, niepewni, czy spotkana osoba była bogiem czy tylko jednym ze sług, których swoją drogą było także wielu. Wszyscy oni mieszkali w Niebiańskim Pałacu, toteż można sobie wyobrazić jak ogromny musiał on być. Był tak wielki, że gdy pewien bóg zgubił się na jednym z jego pięter, dopiero po roku udało mu się dotrzeć do schodów w przeciwległym skrzydle. Był to zatem pałac tak potężny jak potężni byli jego mieszkańcy. Oczywiście, bogowie nie byli pozbawieni swoich słabostek, gorszych lub lepszych stron, zawsze jednak starali się wydawać idealnymi. Z różnym skutkiem, oczywiście. Byli bogowie surowsi, poważniejsi, byli też ci trzpiotowaci, figlarni, byli ci prawie niezauważalni, i ci których można było wyczuć na kilometr. Słowem, bogowie byli różni. Jak to bywa w tak licznej rodzinie, kłótnie i spory były na porządku dziennym, niektórzy bogowie szczerze siebie nie znosili, inni natomiast wikłali się między sobą w związki. Niewielu było za to bogów neutralnych, których nie interesowały te niebiańskie ani ziemskie intrygi. Jedną z nich była Rode, bogini o ostrych rysach i zimnym spojrzeniu, które onieśmielało tak samo obcych jak i jej najbliższych. Miała kruczoczarne włosy i bladą jak papier cerę, nosiła zawsze ubranie szczelnie zakrywające jej ciało, zaś na twarzy zawiązywała przepaskę zasłaniającą jej prawe oko. Może właśnie ten drobny defekt sprawiał, że czuła się inna i wyizolowana od reszty bogów. Oko Rode bowiem skrywało księżyc, a jego blask oślepiłby każdego, kto chociaż na chwilę spojrzałby w niego. Nocą, w samotności i ciszy swojej komnaty bogini zdejmowała przepaskę, wyjmowała księżyc i zawieszała go na nieboskłonie. Następnie siadała przed lustrem i obserwowała swoim zdrowym okiem oszpeconą twarz, przez którą zawsze pozostawała w cieniu. Może właśnie dlatego Rode tak lubiła każdego świtu wymykać się z Niebiańskiego Pałacu i schodzić na ziemię pod przebraniem młodego wojaka. Każdy bóg, każde spojrzenie na te nieskazitelne oblicza przypominało jej o własnej niedoskonałości, zaś będąc wśród śmiertelników nie wyróżniała się zbytnio. Kiedy zakładała na siebie męskie odzienie i szeroki płaszcz z kapturem, wyglądała jak wojenny weteran. Każdego dnia przemierzała drogi, pola, miasta, rozmawiała z ludźmi, czasem im pomagała, a czasem kładła się na polanie i obserwowała jak wszystko wokół niej żyje i poddaje się zmianom. Czy bóg może być nieszczęśliwy? Jest w końcu bogiem, jego moc pozwala mu spełnić każde swoje życzenie. A jednak Rode czasem z zazdrością obserwowała życie zwykłych ludzi, beztroskie wiejskie dziewczyny idące za rękę z chłopcami. Kiedy widziała te młode pary, ogarniał ją smutek. Ale czy bóg może pragnąć miłości?…
Księżniczka Anee siedziała jak zwykle w swojej komnacie i rozczesywała włosy. Nie miała wielu obowiązków jako księżniczka, więc często po prostu rozmyślała wpatrując się gdzieś w horyzont. Myślała o różnych rzeczach – o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia, o książkach, które czytała, ale także o rzeczach odległych i abstrakcyjnych - o bogach, którzy zamieszkiwali Niebiański Pałac, o wojnach, o miłości i o tym jak będzie wyglądać jej życie. Tego dnia siedziała właśnie i rozmyślała o podróżach i innych krainach, kiedy do komnaty zapukał lokaj, by poinformować ją, że król chce z nią koniecznie rozmawiać. Jej ojciec rzadko znajdował czas na prywatne rozmowy z córką, zajęty był bowiem spotykaniem się z dygnitarzami, innymi królami, kupcami i politykami, musiał wciąż podejmować decyzje, podpisywać ustawy, co sprawiało, że rodzina nieczęsto widywała go jak siadał zmęczony, zdejmował koronę i przecierał spocone pomarszczone czoło. Toteż każda rozmowa z potomstwem była poprzedzona skrupulatnymi planami, zapowiedziami i wbita w oficjalne ramy. Księżniczka podniosła się ze swojego miejsca i powolnym krokiem zaczęła przemierzać korytarze do gabinetu swojego ojca. Każdy napotkany sługa kłaniał się jej głęboko i nie śmiał się ruszyć, zanim nie znikł z zasięgu jej wzroku. Anee reagowała na ten zwyczaj nieśmiałym uśmiechem i czując się niezręcznie, przemykała korytarzami jak cień. W końcu stanęła przed drzwiami gabinetu i zapukała. Donośny, ale lekko ochrypły głos ojca zaprosił ją do środka. Otworzyła drzwi i weszła do wnętrza niewielkiego pokoju. Nie było tu nikogo oprócz jej ojca, który siedział za potężnym drewnianym biurkiem zawalonym tonami papierzysk.
- Wejdź. Wejdź, kochana i usiądź. Ja tylko muszę… - nie dokończył zdania i zajął się usuwaniem dokumentów ze stołu, kładąc je po prostu na ziemi obok. Księżniczka usiadła na krześle i obserwowała ojca. Był dziwnie podenerwowany, tak przynajmniej wydawało się dziewczynie, chociaż widywała go tak rzadko, że zdążyła już zapomnieć jak zazwyczaj się zachowywał. W końcu król uprzątnął dokumenty z blatu, spojrzał na swoją córkę i odchrząknął, jakby przygotowywał się do ciężkich negocjacji. Anee poczuła się nieswojo.
- Wychodzisz za mąż – powiedział wreszcie mężczyzna, pozornie stanowczo, jednak nerwowe wiercenie się na fotelu wskazywało, że wcale nie był taki pewien siebie. Księżniczka patrzyła na niego z dezorientacją.
- Za kogo? – zdołała spytać w miarę spokojnie.
Ojciec obserwował ją uważnie – jej ruchy, mimikę, tembr głosu. Trudno mu było jednak dostrzec jakąkolwiek emocję poza bezbrzeżnym zdumieniem.
- O twoją rękę poprosił książę Sel z sąsiedniego królestwa.
Anee zaczęła gorączkowo szukać w pamięci obrazu swego przyszłego małżonka. Czy kiedykolwiek go spotkała? Tak, niedawno w królestwie odbywał się wielki turniej, na którym gościli najznamienitsi dostojnicy z okolicznych krain. Był tam i książę Sel, młody chłopak o śmiałym spojrzeniu i gęstej czuprynie. Przywitała go, pamiętała to powitanie, krótkie dygnięcie i szelest sukni oraz jego głęboki, może trochę niezgrabny ukłon.
- A więc? – zagadnął niepewnie król.
- Więc?… - powtórzyła, nadal czując zawrót głowy.
- Cieszysz się? – ojciec pochylił się nieznacznie w krześle. Dziewczyna wiedziała, że król pragnie jej szczęścia, tak jak pragnie szczęścia królestwa. Książe Sel był młody i przystojny, nie można mu było odmówić tych cech. Czy interesowało ją, co lubi czytać lub jakie ma marzenia?
- Tak, ojcze. Cieszę się – uśmiechnęła się uspokajająco.
Mężczyzna klasnął radośnie w dłonie i zerwał się z fotela.
- Otóż to, otóż to… - zaśmiał się serdecznie.
Podniósł córkę z krzesła i przytulił ją mocno. Jego broda kłuła ją w policzki. W końcu uwolnił dziewczynę z uścisku i otoczył ramieniem.
- Teraz idź, trzeba cię przygotować – stwierdził pogodnie i niemal wystawił ją za drzwi gabinetu. Anee przez chwilę nie wiedziała, co robić, co myśleć, gdzie iść. Przez moment po prostu stała, wpatrując się w zamknięte drzwi. Następnie odwróciła się na pięcie i chwiejnym krokiem udała do swojej komnaty. W zasadzie nie wiedziała nic – kiedy? jak? Spodziewała się, oczywiście, zamążpójścia, wkroczyła już w wiek, w którym mogła być żoną i matką. Jednak zawsze marzyła, że spojrzy w oczy swojego wybranka i nie będzie miała żadnych wątpliwości. Teraz miała w głowie mętlik, a w sercu pustkę.
Po tygodniu wszystko było gotowe. Anee zdawało się, że ledwo zdołała mrugnąć, ułożyć sobie wszystko w głowie, a już stała w pięknej sukni na dziedzińcu, wśród wiwatów i radosnych okrzyków gawiedzi, służby i rodziny. Zdezorientowana rzucała spojrzenia na boki i nie mogła uwierzyć, że tak niewiele dzieliło ją od ślubu. Czekała teraz na karetę, a kiedy z niej wysiądzie, znajdzie się już na zupełnie innym dziedzińcu w zupełnie innym kraju, by poślubić mężczyznę, o którym nie wiedziała prawie nic. Czuła ucisk w żołądku ze strachu przed nieznanym. Starała się jednak wyglądać spokojnie i godnie, jak na księżniczkę przystało. Kiedy na dziedzińcu pojawili się zbrojni rycerze na koniach, a za nimi kareta, tłum zrobił się jeszcze głośniejszy. Odwróciła się w stronę ojca i sióstr, które stały obok. Omiotła je nieśmiałym spojrzeniem, niepewna, czy jeszcze zobaczy którąś z nich. Następnie dygnęła lekko przed królem w geście pożegnania. Sędziwy mężczyzna tylko kiwnął głową. Tak wyglądało ich oficjalne pożegnanie. Nieoficjalnie rozstali się wcześniej, w zaciszu komnat, rzucając się sobie na szyję i wylewając łzy. Kiedy księżniczka tylko wyjdzie za mąż, jej rodzina będzie tam, gdzie jej małżonek i wkrótce zapomni o swoich siostrach czy rodzicach. Jeden ze sług otworzył drzwi powozu. Anee wiedziała, że jeśli szybko do niego nie wsiądzie, rozpłacze się lub zemdleje. Wchodząc do środka, nie spojrzała za siebie. Drzwi karety zamknęły się, tak jak pewien rozdział jej życia. Mimo iż jechała w powozie z guwernantką, odkąd tylko wyruszyli, czuła się potwornie samotna. Wszystko, co znała i zdążyła pokochać, zostawiła za sobą.
Rode szła poboczem drogi, napawając się świeżym letnim powietrzem i spokojem. Ścieżka ciągnęła się między złotymi łanami zbóż, znad których unosił się zapach suchych kłosów. To były rzeczy, które kochała bogini – feeria barw i kształtów, zapachy i smaki, zwykłe i ludzkie odczucia. Na drodze nie było nikogo oprócz niej, więc powoli kroczyła poboczem z mieczem opartym na ramieniu. Czuła się męsko w obszernym brązowym płaszczu, prostej luźnej koszuli i wysokich butach. Czuła jeszcze coś innego – czuła się wolna. Tak jak nigdy nie była jako kaleka bogini i tak jak nie mogłaby być, gdyby wędrowała jako kobieta. Poza tym ta przebieranka była dodatkowym elementem oddzielającym ją od jej nocnego wizerunku, od którego chciała odejść jak najdalej. Usłyszała za sobą tętent koni i odwróciła się. Zbliżał się ku niej konwój złożony ze zbrojnych na koniach i karety pomiędzy nimi. Eskorta ta poruszała się raczej leniwie, jakby szybkie tempo jazdy mogło uszkodzić kogokolwiek, kto siedział w środku karocy. Ilość zbrojnych i ich paradne stroje sugerowały, że chronili kogoś znacznego, bogatego szlachcica lub nawet kogoś z rodziny królewskiej. Kimkolwiek był jednak bogacz, Rode nie zamierzała zwracać jego uwagi. Zeszła z drogi i przycupnęła na poboczu, dając wytchnienie zmęczonym nogom. Wyjęła bukłak z wodą i obserwując zbrojną paradę, pociągnęła z niego łyk. Mijając ją, rycerze ledwie omietli ją wzrokiem. Okna karety były szczelnie zasłonięte, więc kobieta nie mogła obejrzeć arystokraty, który w niej podróżował. Wkrótce orszak minął ją i zniknął za drzewami pobliskiego lasku. Rode wstała z kucek, otrzepała się i ruszyła dalej, w kierunku, w którym oddalił się konwój. Weszła w las i natychmiast odczuła nieprzyjemny chłód. W cieniu wysokich drzew było zimno i wilgotno i musiała się szczelniej zakryć płaszczem. W lesie było spokojnie i cicho. Cała roślinność i zwierzyna tkwiły w bezruchu, jakby czekając na jakiś sygnał, by znów się zbudzić. Rode spojrzała w górę, na korony drzew i przez chwilę zastanawiała się, czy jakiś leśny bóg przypadkiem nie obserwuje jej i nie puka się w czoło, obserwując tą samotną wędrówkę. Nagle ptaki poderwały się, łamiąc martwotę krajobrazu. Gdzieś na drodze przed sobą usłyszała krzyk mężów i szczęk żelaza. Kobieta poczuła jak przyśpiesza jej puls, a nogi wyznaczają coraz szybszy rytm, aż w końcu zaczęła biec w kierunku zamieszania. Wiedziała, że odgłosy dochodzące z niedaleka mogły oznaczać jedynie walkę. Jej przybycie mogło okazać się zbyt późne lub niepożądane. Jednak dla niej każda potyczka oznaczała ludzi, z którymi można się zewrzeć i stać się równą, choćby przez walkę na śmierć i życie. Nawet jeśli było to złudne, nawet jeśli jako bogini nie mogła po prostu zginąć, iluzja była zbyt silna, by się jej oprzeć. Wybiegła zza zakrętu i od razu wpadła w sam środek potyczki. Zbrojni z orszaku bronili się zacięcie przed zamaskowanymi opryszkami, więc Rode nie miała problemu z ustalaniem, po której stronie stanąć. Doskoczyła do najbliżej znajdującego się napastnika i machnęła mieczem. Broń ciężko spadła na zaskoczonego mężczyznę, który ugiął się pod ciosem. Nie chcąc tracić impetu, natychmiast zaatakowała kolejnego z nich. Ten nie dał się już tak łatwo pokonać i bogini miała okazję przećwiczyć parę efektownych ciosów, po których jej przeciwnik poległ. Nagle szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść osaczonych, którzy szybko zrozumieli, że mają potężnego sojusznika. Rycerze szczelnie otoczyli karetę, zagradzając opryszkom dostęp do tajemniczego bogacza w środku. Rode lubiła brawurę, więc nie zamierzała osłaniać się zbrojnymi. Bez wahania weszła w bitewny taniec, wirując mieczem pośród przeciwników. Pewność siebie, z jaką wykonywała te ruchy byłą przerażająca dla napastników, którzy nie potrafili znaleźć ucieczki przed śmiercionośnymi ciosami. Wkrótce walka ustała, na ścieżce pozostały tylko trupy i ranni. Rode stała z boku, lekko zdyszana, ale pełna energii. Rycerze pozsiadali z koni, żeby dobić rannych.. Bogini obserwowała to uważnie, wsparłszy się na mieczu. Po chwili jeden ze zbrojnych podszedł do niej. Był to rosły mężczyzna z gęstą rudą brodą i podobnymi włosami. Pomimo chłodu lasu, pot lśnił mu na twarzy. Wyglądał na człowieka obytego w walce i twardego.
- Dziękuję za pomoc, wojowniku – powiedział niskim chrapliwym głosem.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona, że rozmówca uznał ją za wojownika.
- Pomyślałem, że przyda wam się pomoc – odpowiedziała przyjaźnie.
- Świetnie walczysz, młodzieńcze – pochwalił ją rycerz.
Otworzyła usta, żeby coś mu odpowiedzieć, ale nie zdążyła, gdyż wokół karety zapanowała wrzawa. Drzwi pojazdu otworzyły się, z wnętrza zaś wydobył się pełen zgrozy i oburzenia stary kobiecy głos: „Ależ księżniczko!…” Następnie, z pełną gracją z powozu wyłoniła się młoda dziewczyna. W cieniu drzew, otoczona bujną zielenią i martwymi ciałami przestępców wyglądała zjawiskowo, jak bogini. Przez krótki moment Rode poczuła, że teraz, tu, na ziemi, role się odwróciły – ona była zwykłym wojem o skórze smaganej wiatrem i rzeźbionej słońcem, zaś przed nią stał cud, boska istota zrodzona z deszczu i kwiatów. Rode nie mogła się otrząsnąć, stała wsparta na swoim mieczu i była przekonana, że gdyby go nie miała, runęłaby na ziemię, powalona ostrym spojrzeniem błękitnych oczu. Dziewczyna stąpała ostrożnie, by nie potknąć się o któreś z leżących ciał lub by nie pobrudzić sukienki. Na jej twarzy widniała determinacja, jakby zdawała sobie sprawę, że robi coś, czego absolutnie nie wypada. Rycerz obok bogini przyklęknął z wysiłkiem na jedno kolano. Rode zdała sobie sprawę, że w ludzkiej hierarchii miała do czynienia z kimś, przed kim inni chylą czoła. Upadła zatem na ziemię i pochyliła głowę. Słyszała tylko jak piękna istota zbliża się i poczuła rumieniec rozlewający się jej po twarzy.
- Powstań, rycerzu. To ja powinnam klęknąć przed tobą w podzięce – delikatny i trochę nieśmiały głos zabrzmiał tuż nad wojowniczką. Rode uniosła wzrok, choć wiedziała, że nie wypadało. Ludzkie konwenanse były rygorystyczne, lecz nie mogła się powstrzymać przed zerknięciem na swoją rozmówczynię. Spojrzenia obu kobiet spotkały się i przez chwilę, Rode mogła przysiąc, nie było nic innego oprócz ich dwu. Trwało to tylko chwilę, zanim spłoszona księżniczka nie odwróciła wzroku w bok, na swojego gwardzistę. Wyglądała, jakby miała zamiar odejść, uciec i nigdy więcej nie powrócić. Bogini zareagowała szybko, zanim zdołała to przemyśleć.
- Pozwól mi służyć tobie, pani – odezwała się i pochyliła głowę, czekając na odpowiedź.
Anee uśmiechnęła się. Było w tym walecznym młodzieńcu coś, co ją pociągało. Prawdopodobnie spełniał jej romantyczny książkowy ideał księcia na koniu. Tyle, że nie miał konia i był zwykłym wędrownym wojem.
- Więc chodź – wyciągnęła dłoń, czując ulgę.
Wojownik uniósł głowę i spojrzał pytająco na dziewczynę. Delikatnie ujął dłoń księżniczki i powstał z klęczek. Przyboczni rycerze oglądali tą scenę z niedowierzaniem, nigdy bowiem ich pani nie pozwoliła nikomu na taką zuchwałość. Jednak zbyt dobrze znali swój fach, by wiedzieć iż nie są po to, by oceniać i komentować. Księżniczka prowadziła Rode za rękę, trochę jak zagubione dziecko. Z karety wychyliła się starsza kobieta, a zgroza, jaka wymalowała się na jej twarzy, była nie do opisania.
- Ależ księżniczko… - żachnęła się, tak jakby umiała wypowiadać tylko te dwa słowa. Zamachała przed twarzą wachlarzem bliska tragicznego omdlenia.
- Nie mamy więcej koni. Bez wahania ruszyłeś nam na ratunek, więc chcę, abyś jechał ze mną – stwierdziła stanowczo Anee piorunując wzrokiem guwernantkę, która na końcu języka miała swoje: „Ależ księżniczko…”
- Dziękuję, pani – odpowiedziała Rode, nie całkiem zdając sobie sprawę z zaszczytu i nieodpowiedniości tej sytuacji. Pomogła księżniczce wsiąść do pojazdu, a następnie sama weszła do wnętrza. Zajęła miejsce obok starszej kobiety, która odsunęła się daleko jak mogła. Drzwi karety zamknęły się i w środku zapanowało niezręczne milczenie. Rode czuła nieśmiały acz zaciekawiony wzrok dziewczyny na sobie.
- Mam wrażenie, że moja obecność tutaj to dziwny pomysł… - odezwała się w końcu bogini zerkając na siedzącą nieopodal guwernantkę, która lustrowała ją wzrokiem. Anee zaśmiała się. Jej śmiech brzmiał trochę smutno i wymuszenie.
- Jadę na swój ślub i potrzebuję teraz trochę nieodpowiedniości – wyjaśniła.
Rode kiwnęła głową na znak, że rozumie. W jakiś sposób łączyła się w bólu z tą kruchą istotą naprzeciw niej, wplątanej w reguły i zakazy, żyjącej życiem, który był schematem, nie zaś wyborem.
- Co się stało z twoim okiem? – spytała Anee rozluźniając się na siedzeniu.
Bogini odruchowo podniosła rękę, by dotknąć zasłoniętego oczodołu.
- Paskudna rana – skłamała gładko. – Nie dodaje urody.
Księżniczka kiwnęła głową, ale w jej oczach widać było niedowierzanie.
- Nie wyglądasz na woja – kontynuowała dziewczyna – Twoja twarz i ręce są takie delikatne, niemal dziecinne…
Starsza kobieta znacząco chrząknęła, by zaznaczyć, że takie słowa nie przystoją królewskiej rodzinie, lecz Anee zignorowała to.
- Mam więcej wiosen niż myślisz, pani – Rode uśmiechnęła się łagodnie – I przebyłem już długą drogę…
Księżniczka wsparła podbródek o dłoń i zaczęła przypatrywać się nieznajomemu badawczo. Kim był ten tajemniczy młodzieniec? Lekkość jego ruchów i łagodność rysów czyniła zeń bardziej kota niż człowieka z krwi i kości. Jego wątłe ramiona wydawały się niezdolne do uniesienia oręża, tymczasem niemal sam pokonał bandę opryszków.
- Przed czym uciekasz, rycerzu? Gdzie jest twój dom? – spytała zanim zdążyła się zorientować, że mówi na głos. Bogini wzdrygnęła się. To nie były pytania, które zadaje się nieznajomym w podróży. Księżniczka sprawiała wrażenie jakby wwiercała się w duszę rozmówcy, jakby wyciągała ją kawałek po kawałku, by z tryumfem przejrzeć ją całą. Rode miała ochotę nie odpowiedzieć na pytania i odwrócić wzrok od postaci przed sobą. Nie mogła jednak oderwać oczu od tej pięknej istoty.
- Mój dom… - zaczęła, czując jak drży jej głos – Nigdy tam nie pasowałem. To oko, cały ja… Jestem w drodze, bo lubię zapach trawy, twardość kamieni, prostotę ludzi…
Bogini przerwała. Oczy Anee były w nią wpatrzone, a każde jej słowo powodowało, że księżniczka zatracała się w opowieści. Rode poczuła się niepewnie.
- Wiem, że to brzmi naiwnie. Przepraszam za swoją szczerość, pani. – Spuściła wzrok, uśmiechając się przepraszająco.
- Nie – wykrzyknęła nagle Anee i podniosła rękę, żeby chwycić rozmówcę, tak jakby ten miał zamiar wyjść z powozu i zniknąć na zawsze. Ten nagły, niekontrolowany odruch sprawił, że księżniczka spłoniła się i szybko wycofała dłoń. Starsza kobieta wyjęła wachlarz, bliska omdlenia po tym faux-pas.
- Nie… - powtórzyła dziewczyna cichym głosem. – Nie wydaje mi się to naiwne. Wiem, co czujesz, rycerzu…
Po tych słowach księżniczka zamilkła. Rode nadal nie rozumiała, co się dzieje, dlaczego świat zaczął nagle wirować, dlaczego czuła, że nie może oddychać, że jej serce jest ciężkim kamieniem. Anee przez resztę podróży nie spojrzała na nią, tylko wbiła wzrok w punkt gdzieś nad głową starszej kobiety. Ta niekomfortowa dla bogini sytuacja zdawała się odpowiadać guwernantce, która w końcu mogła odpocząć. Kareta zatrzymała się dopiero po paru godzinach, co podróżujące przyjęły z ulgą. Drzwi do powozu otworzyły się i przywitał je kojący chłód zmierzchu.
- Pozwól, że pomogę, pani – zaoferowała Rode, wyciągając rękę do swojej towarzyszki.
Księżniczka uśmiechnęła się i pozwoliła na ten akt kurtuazji. Kiedy dłonie obu kobiet dotknęły się, także ich spojrzenia się skrzyżowały. Przez moment zaistniała pomiędzy nimi nić porozumienia i jedności. Anee uśmiechnęła się, a lekki rumieniec rozlał się na jej policzkach. Bogini patrzyła na nią, ale z zamyślenia wyrwała ją staruszka, która bez zbędnych ceregieli przepchała się do wyjścia, kwitując zachowanie młodzieńca niewyraźnym mamrotaniem. Rode opuściła pojazd jako ostatnia i rozejrzała się wokół. Słońce chyliło się ku zachodowi, sprawiając, że niebo z ognisto-pomarańczowego stopniowo stawało się fioletowe i granatowe. Wiedziała, że niewiele jest już czasu do zmroku. Znajdowali się przed jakimś zajazdem, w którym mieli spędzić noc i wyruszyć w podróż następnego poranka. Rycerze z obstawy kręcili się przy koniach, oporządzając je i wydając instrukcje młodym stajennym, którzy gięli się w pokłonach. Księżniczka wraz ze starszą kobietą i rudobrodym wojem byli właśnie podejmowani przez właściciela gospody, który wraz z żoną także giął się wpół i zapewniał o luksusach czekających rodzinę królewską. Bogini była trochę zagubiona, nie wiedziała bowiem, gdzie ma się podziać. Stała obok powozu, starając się podjąć jakąś słuszną decyzję, gdy podszedł do niej rudowłosy rycerz, który jeszcze przed chwilą eskortował księżniczkę.
- Księżniczka Anee życzy sobie, abyś ją odprowadził do pokoju – poinformował, wpatrując się surowo w rozmówcę. Rode tylko kiwnęła głową i natychmiast uciekła przed ostrym spojrzeniem mężczyzny. Podeszła do księżniczki, która na jej widok uśmiechnęła się ciepło.
- Karczmarz pokaże nam pokój. Odprowadź nas, rycerzu. – Uniosła rękę, by zostać poprowadzoną. Wojowniczka delikatnie ujęła jej dłoń i podążyła za krępym mężczyzną, który był właścicielem zajazdu. Czuła się skrępowana, doświadczając na sobie wrogich i oskarżycielskich spojrzeń ludzi z otoczenia swojej towarzyszki. Wspięły się po schodach, na piętro, gdzie znajdowały się pokoje. Niewielu było podróżnych w głównej sali, zapewne gospodarz został wcześniej poinformowany o wizycie ważnej osobistości i zdążył się pozbyć większości mniej znaczących gości. Poprowadził kobiety korytarzem do ostatnich drzwi, które uchylił, by pochwalić się swoim najlepszym pokojem. Izba była ładna i czysta, zapewne niedawno sprzątnięta, jednak nie dało się ukryć jej skromności. Było w niej wielkie łoże, na którym leżała puchowa pierzyna – posłanie godne królewskiego rodu. Księżniczka zatrzymała się i odwróciła w stronę Rode. Za nią, jak cień, stanęła starsza guwernantka.
- Dziękuję ci, rycerzu – pożegnała się Anee grzecznie, choć jej oczy wyrażały o wiele więcej niż była w stanie zmieścić w tych słowach. Bogini uklękła na kolano i ośmieliła się ucałować dłoń swojej pani. Mogłaby przysiąc, że usłyszała stłumiony jęk opiekunki. Gospodarz w pokłonach wycofał się z pokoju i czmychnął na dół, by obsłużyć czekających rycerzy. Drzwi od pokoju zamknęły się, lecz Rode jeszcze przez chwilę nie podnosiła się z podłogi. W końcu ocknęła się z odrętwienia, wstała ciężko i odwróciła się, omal nie wpadając na rudowłosego wojownika. Spora różnica wzrostu sprawiła, że spojrzenie mężczyzny było co najmniej onieśmielające.
- Uważaj, młodzieńcze – odezwał się rycerz.
- Przepraszam – powiedziała kobieta i chciała śpiesznie odejść, lecz mężczyzna zagrodził jej drogę.
- Za parę dni księżniczka bierze ślub. Nie wiem, czy jest z tego powodu szczęśliwa, ale wiem, że to jej obowiązek. Jedyne, co możemy to ją ochraniać. – Uśmiechnął się przyjaźnie i nagle nie wydawał już się taki groźny jak poprzednio. Rode mogła nie wiedzieć wiele o obyczajach ludzkich, wiedziała jednak, co wojownik chciał powiedzieć. Tego dnia zdarzyło się wiele rzeczy niespodziewanych, które nigdy nie powinny się zdarzyć. Ona sama zdawała sobie sprawę z niedorzeczności tej sytuacji, a jednak czuła się jak ćma, która za wszelką cenę musi wlecieć w ogień.
- Nie martw się, jak tylko dotrzemy do celu, zniknę – zapewniła go, spuszczając głowę.
- Jesteś rozsądnym młodzieńcem – stwierdził rudobrody. – Chodź, napij się z nami, towarzyszu.
- Wybacz, jestem zmęczony – wykręciła się Rode – Innym razem.
Ruszyła korytarzem nie czekając na swojego rozmówcę. Zeszła na dół schodami, gdzie królewska gwardia zajęła długą ławę i opróżniała kolejne dzbany z piwem. Wyszła na zewnątrz, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Robiło się ciemno, na niebie powinny pokazać się gwiazdy. Bogini przeklęła samą siebie, że tak łatwo zapomniała o swoim obowiązku. Obeszła gospodę dookoła w poszukiwaniu samotnego miejsca. Kiedy w końcu uznała, że nikt nie będzie jej przeszkadzać, uchyliła opaskę na oko. Przez chwilę oślepiający błysk rozświetlił mrok. Rode chwyciła to, co było jej prawym okiem, wyjęła je ostrożnie i rzuciła w górę. Mała kula z niebywałą prędkością poszybowała wzwyż, aż w końcu zawisła wysoko na ciemnogranatowym niebem. Po księżycu zaczęły się pojawiać gwiazdy, aż w końcu całe niebo było upstrzone migocącymi punkcikami. Rode zasłoniła pusty oczodół opaską i przycupnęła na ławeczce przy karczmie. Zamknęła oczy i skupiła się. Jej księżycowe oko widziało wszystko, odległe krainy, każdą wioskę, dom, nic nie zdołało umknąć temu czujnemu spojrzeniu. W końcu zobaczyła też gospodę, siebie rozpartą na ławce, a także okno do pokoju księżniczki. Anee stała tyłem do niego i rozczesywała swoje długie lśniące włosy. Rode zatraciła się w tym widoku i przez całą noc, niczym wierny strażnik, strzegła spokoju snu swojej pani.
Bogini trwała tak do samego świtu, aż jej brat Setun nie wkroczył na nieboskłon rozświetlając swoje ogniste ciało. Wtedy kobieta wstała, sięgnęła po wiszący ponad ziemią księżyc i na powrót umieściła go w swoim oczodole. Dzień powoli się rozpoczynał. Księżniczka znów zażyczyła sobie asysty młodego wojownika przy dość skromnym jak na królewskie wymogi śniadaniu. Odtąd przez całą podróż Rode towarzyszyła swojej pani, gdziekolwiek tylko ta się udała. Ich rozmowy w karecie były coraz swobodniejsze, kobiety dyskutowały o rzeczach zwykłych jak podróże, książki, polityka, a także o tych niesamowitych, o marzeniach i o magii. Czasem bogini milczała i słuchała z zafascynowaniem słów dziewczyny, czasem jednak to ona wiodła prym w dyskusji, Anee zaś z zaciekawieniem słuchała jej. Nawet guwernantka, z początku oschła i nieprzyjemna, poddała się urokowi tych rozmów i nierzadko Rode przyłapywała ją na tym, jak z otwartymi ustami przysłuchiwała się opowieściom. Podróżowały tak parę dni, na noc zatrzymując się w przydrożnych gospodach. Każdego zmroku bogini uciekała od zgiełku i zawieszając na niebie księżyc, obserwowała księżniczkę. W końcu nastał jednak czas, gdy ich oczom ukazał się w całej wspaniałości zamek księcia Sel. Rycerze z ulgą powitali ten widok, jednak Anee nagle posmutniała i ucichła. Na rozkaz księżniczki zatrzymali się niedaleko bram, czekając na dalsze polecenia.
- Chciałabym zostać teraz sama – poinformowała sucho zarówno Rode, jak i guwernantkę. Starsza kobieta przytaknęła i zaczęła niezdarnie wydostawać się z powozu. Bogini chciała podążyć tuż za nią, lecz księżniczka stanowczym ruchem zamknęła drzwi i zasłoniła szczelnie zasłony. Były w karecie same. Rode przełknęła ślinę i mogła przysiąc, że słychać było bicie jej serca.
- Kiedy przekroczymy mury tego miasta, nie będę już osobą, którą znałaś. Będę księżniczką, narzeczoną, później żoną i królową – stwierdziła Anee, patrząc uważnie na drugą kobietę.
Ta pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Lepiej żebym zniknął teraz. – Wojowniczka spuściła wzrok.
- Nie! – Księżniczka znów zdobyła się na akt spontaniczności i jak za pierwszym razem złapała Rode za rękę – Nie możesz odejść. Nie przejdę przez to, jeśli nie będzie cię w pobliżu.
Bogini uniosła głowę zdziwiona. Anee wyglądała na zrozpaczoną i zrezygnowaną, tak jakby poznany nie tak dawno młodzieniec był jej jedynym przyjacielem.
- Pani… - Rode próbowała coś powiedzieć, ale księżniczka położyła jej delikatnie dłoń na ustach.
- Niech wszystko zostanie w ciemności tej karety… - z tymi wyszeptanymi słowami pochyliła się ku swemu rozmówcy. Bogini z początku nie wiedziała, co się dzieje, lecz gdy poczuła słodkie dziewczęce wargi tuż przy swoich, świat przestał dla niej istniej. Skupiła się jedynie na intensywności uczuć. Po całym jej ciele rozlało się przyjemne gorąco, gdy głodne usta spotkały się, pragnąc jakiejś obietnicy. Po jakimś czasie obie oderwały się od siebie, ciężko oddychając. Ani bogini, ani księżniczka nigdy wcześniej nie przeżyły czegoś takiego. Powietrze w powozie stało się ciężkie, niemal nie do oddychania. Drżąca ręka Rode chwyciła za klamkę. Kiedy kobieta opuszczała karetę, usłyszała jedynie ciche błaganie dziewczyny:
- Tylko bądź tam przy mnie…
Niedługo potem ruszyli do zamku, Anee w karecie, Rode zaś z tyłu wraz z rudowłosym wojownikiem o imieniu Harg. Przejechali najpierw przez bramę i zostali wchłonięci przez kolorowy, wiwatujący tłum. Bogini czuła się trochę dziwnie, siedząc na jednym koniu z rycerzem wśród skandującej gawiedzi. Przez cały czas też myślała o księżniczce zamkniętej w powozie, dostarczanej swojemu przyszłemu mężowi jak opakowany prezent. W końcu dotarli na dziedziniec zamkowy, gdzie czekała zbrojna świta oraz najdostojniejsi magnaci. Książe Sel stał trochę wyżej na schodach, w pięknych białych szatach, tak że trudno było go przeoczyć. Zatrzymali się na środku placu i zeskoczyli z koni, które prawie natychmiast zostały zabrane przez pachołków. Wojownicy uklękli, spuszczając głowę przed księciem, ich nowym panem. Rode klęczała przy Hargu i mimo opuszczonego wzroku, starała się jakoś obserwować wydarzenia na dziedzińcu. Książe Sel dostojnym krokiem zszedł po schodach i podszedł do karety, czekając na swoją narzeczoną. Drzwi pojazdu otworzyły się i tłum zamarł w oczekiwaniu. Nawet bogini przyłapała się na tym, że wstrzymuje oddech. Anee wyłoniła się z powozu z godnością i dostojnością, wyglądała niemal obco w porównaniu z sympatyczną dziewczyną, z którą wojowniczka miała okazje spędzić ostatnie dni. Księżniczka miała rację – nie była już tą samą osobą. Królewski syn asystował jej przy wysiadaniu. Klęcząca kobieta poczuła ukłucie zazdrości w sercu, gdyż ten dostojny mężczyzna odbierał jej coś ważnego. Sel ucałował rękę księżniczki, a gawiedź wiwatowała z radości. Chleb, igrzyska i dworskie romanse – to było to, co karmiło tych ludzi. Książę poprowadził swoją wybrankę po stopniach pałacu, podczas gdy trębacze i cyrkowcy dawali swój popis na placu. Gdy przyszła królewska para dotarła do szczytu schodów, zatrzymała się i odwróciła w stronę tłumu. Książę Sel uniósł dłoń, by uciszyć ludzi i artystów.
- Oto księżniczka Anee, wasza przyszła królowa! – krzyknął tak głośno jak mógł, a jego słowa odbiły się echem po dziedzińcu. Tłum ponownie ryknął jednym głosem. Rode zaś poczuła jak dławią ją łzy.
Ku swemu zaskoczeniu, wojowniczka nie dostała pokoju wraz z innymi zbrojnymi gdzieś na niższych piętrach zamku. Jej pokój znajdował się tuż przy komnacie księżniczki, co, jak przypuszczała kosztowało Anee dużo wyobraźni i perswazji. Nie wiedziała, dlaczego dziewczyna potrzebowała mieć ją blisko siebie, skoro praktycznie nie mogły się widywać. Dla Rode była to tortura, zwłaszcza że odkryła, że jej dziwne i skomplikowane uczucia są odwzajemnione. Obiecała Hargowi, że zniknie, więc przyjazny dotąd olbrzym rzucał jej pytające spojrzenia, za każdym razem, gdy ją widział. Nie umiała i nie chciała podać rycerzowi powodów zmiany decyzji, sama walczyła ze sobą, żeby po prostu nie zniknąć z pałacu i nie zapomnieć o pięknej dziewczynie o długich blond włosach. Dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami, a Rode nie potrafiła podjąć żadnej decyzji. Nie miała też okazji porozmawiać z dziewczyną, mimo iż asystowała jej przy każdym wyjściu. Dwóm osobom o tak różnych stanach nie wypadało bowiem wymieniać poglądów. Sytuacja przerastała boginię, która o związkach międzyludzkich wiedziała niewiele. Dni płynęły jej na podążaniu za obiektem swoich westchnień, noce zaś na obserwowaniu z góry ciemnej sylwetki śpiącej w swojej komnacie dziewczyny.
Był dzień przed weselem, tuż przed zmierzchem, gdy Rode usłyszała słabe pukanie do swojego pokoju. Podniosła się z łóżka, na którym siedziała bez ruchu przez ostatnią godzinę, rozmyślając nad swoim położeniem. Pukanie powtórzyło się, niecierpliwe i głośniejsze niż poprzednio. Podeszła do drzwi i uchyliła je lekko. Zanim zdążyła się zorientować, nieproszony przybysz wśliznął się do pomieszczenia. Bogini ostrożnie zamknęła drzwi i odwróciła się do szczelnie odzianego w płaszcz nieznajomego. Ktokolwiek to był i jakiekolwiek miał zamiary, nie mógł zagrozić Rode w żaden sposób. Jednakże gdy tylko przybysz ściągnął zasłaniający jego twarz kaptur, kobieta wstrzymała oddech. Stała przed nią księżniczka Anee, wyglądając na wzburzoną i zmartwioną jednocześnie.
- Rode… - wyszeptała drżącym głosem i rzuciła się w stronę bogini.
Ta, zdążyła tylko rozłożyć ręce, gdy drobna postać zamknęła ją w uścisku. Ciałem dziewczyny wstrząsnęły spazmy i zaczęła płakać. Rode zawahała się, lecz objęła młodą kobietę i delikatnie zaczęła głaskać po głowie. Jej włosy były miękkie i lśniące, i wkrótce bogini zatraciła się w ich fakturze, tak że nie zauważyła, gdy księżniczka uspokoiła się.
- Nie powinnaś chyba tu być – odezwała się w końcu wojowniczka, zamierając z włosami w oplecionymi wokół jednego ze swoich palców.
- Nikt nie wie… - wyszeptała dziewczyna, tak jakby nawet głośne mówienie mogło zdradzić jej obecność. Odsunęła się nieznacznie od wyższej kobiety, by spojrzeć jej w twarz. Wyglądała bezbronnie z opuchniętymi od płaczu oczami i czerwonymi policzkami. - Nie mogę, nie dam rady go poślubić… - odezwała się Anee słabym głosem.
Rode patrzyła jej w oczy, obserwowała tę niewinną i piękną twarz przed sobą. Słowa, które wypowiedziała dziewczyna były gdzieś daleko, jedyne, co kobieta dostrzegała, to poruszające się wargi. Pochyliła się bezwiednie, nie kontrolując swojego ciała. Jej usta dotknęły opuchniętej od płaczu powieki księżniczki i delikatnie ucałowały. Anee rozchyliła wargi, by złapać oddech. Ich twarze były blisko, obie czuły ciepło bijące od skóry, gorące oddechy. Pocałunek był naturalną konsekwencją, był jak dopełnienie wzajemnej obietnicy. Znów na moment świat przestał istnieć. Znów Rode poczuła, że w jej życiu nigdy nic nie liczyło się tak, jak ta drobna postać przed nią. Potem ich usta rozdzieliły się i obie, milcząc, trwały w ciasnym objęciu.
- Spraw, żebym była twoja… Ten jeden raz… - błagalnie wyszeptała Anee.
Bogini poczuła jak jej serce zaczyna bić mocniej, jak żołądek ściska się jak pięść. Wcześniej nie pomyślała o tym, że tak mogą potoczyć się wydarzenia. Nagle zrozumiała, że żyła w iluzji i że pozwoliła w niej żyć także swojej ukochanej. Odsunęła się od dziewczyny, niemal brutalnie ją odpychając. Potrzebowała oddechu, potrzebowała zebrać myśli i odwagę. Anee wyglądała na zdezorientowaną i zranioną.
- Nie mogę… - zaczęła wojowniczka niepewnie. – Nie wiesz o mnie wszystkiego… Ja… są rzeczy, których nie powiedziałam…
Księżniczka zaśmiała się. Po prostu, szczerze i bez odrobiny złośliwości. To całkowicie zbiło z tropu Rode, która już nie potrafiła nic więcej powiedzieć. Anee uśmiechnęła się ciepło.
- Na przykład, tego, że jesteś kobietą? – spytała pewnie, przechylając figlarnie głowę.
Oczy bogini rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie była to jej największa tajemnica, ale może najważniejsza w ich relacji.
- Jak…? - wydukała oszołomiona.
Dziewczyna podeszła do niej powoli i spojrzała prosto w oczy.
- Nie wiem. Po prostu. Może to oczy, może skóra… Może sposób, w jaki całujesz… - stwierdziła, podnosząc dłoń do policzka swojej ukochanej. Jej ciepły uśmiech roztapiał serce bogini.
- I mimo to chcesz…? – Rode zadała niedokończone pytanie. Księżniczka ujęła jej dłonie, położyła na piersiach i przykryła je własnymi rękoma.
- Chcę ciebie – wypowiedziała być może pierwsze w swoim życiu egoistyczne stwierdzenie.
Wojowniczka nie miała siły walczyć z uczuciem, które napełniało ją całą. Nadal nie powiedziała całej prawdy, ale to nie miało znaczenia w tej sytuacji. Zdawała sobie sprawę, że ma szanse jedną na milion, by ugasić pragnienie, miotające jej ciałem. Nie bardzo wiedziała jak się zachować, jej ręce niezgrabnie przesunęły się po piersiach dziewczyny. Pochyliła się nad nią i dotknęła ustami jej policzka, kącika ust, potem warg. Pokój zawirował. Anee nie pozostała jej dłużna, jej dłonie wodziły po plecach, aż w końcu zatrzymały się wczepione w krótkie włosy na karku wojowniczki. Żadna z kobiet nie zauważyła nawet, że na dworze zrobiło się ciemno. Gdy ciężko runęły na łóżko, nic nie oświetlało mroku pokoju. Noc była bezksiężycowa.
Księżniczka obudziła się o brzasku, gdy słońce ledwo zdążyło wyjrzeć zza horyzontu. Rode jeszcze spała, jej nieruchoma sylwetka lśniła w porannych promieniach padających przez okno. Wyglądała spokojnie i dostojnie, niemal jak bóstwo z ognistą aureolą. Anee dotknęła kruczoczarnych włosów swojej kochanki. Były miękkie w dotyku i jedwabiste. Miniona noc była dla dziewczyny odkryciem, jak rozpoczęcie nowego życia, narodziny kogoś, kogo istnienia nawet nie podejrzewała. Jedna, najważniejsza noc jej życia, poprzedzająca resztę dni, które miała spędzić w kłamstwie i obojętności. Spojrzała na twarz kobiety leżącej obok niej, lekko otwarte usta i czarną opaskę osłaniającą jedno z jej oczu. Jej palce delikatnie obrysowały zarys materiału. Księżniczkę ogarnęła nagła ciekawość, by ujrzeć ukryty za tą przepaską kawałek ciała wojowniczki, jedyny, który został nie odkryty podczas ich nocy. Zacisnęła wargi wahając się, czy poddać się wścibstwu. W końcu uznała, że ma prawo choć raz w całości ujrzeć osobę, która skradła jej serce. Delikatnie wsunęła palec pod sztywny materiał. Rode drgnęła, lecz nie obudziła się. Anee kontynuowała więc swoją czynność, aż opaska zsunęła się z oka kobiety. Księżniczka oczekiwała paskudnej blizny, lecz skóra jej kochanki ukryta za kawałkiem tkaniny okazała się nieskazitelna. Dziewczyna niepewnie dotknęła tego fragmentu ciała przyjaciółki, zaskoczona tą gładkością. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu, żadna paskudna blizna nie szpeciła oka kobiety. Anee wstrzymała oddech. Twarz śpiącej kobiety w całej swojej okazałości była jeszcze piękniejsza. Jej uroda była niemal nienaturalna, nieludzka, na pewno zaś nie mogła należeć do twardego woja, żyjącego z walk i zabijania. Czemu Rode kryła tak idealną twarz pod maską? Księżniczka czekała cierpliwie, wsparta na łokciu. W końcu promienie słońca dotarły do powiek śpiącej bogini. Rode poruszyła się niespokojnie, chcąc ukryć się przed natrętnym światłem. Odwróciła się na bok, lecz ciepło słońca na plecach nie dawało jej spać. W końcu leniwie otworzyła zaspane oczy. Z początku nie wiedziała, co nie pasuje jej do zamazanego jeszcze obrazu pokoju. Poczuła dziwny niepokój i gwałtownie przewróciła się na drugi bok w poszukiwaniu dziewczyny, z którą spędziła noc. Mrugnęła. Kiedy jej powieki ponownie się otworzyły, zobaczyła przed sobą tak ukochaną twarz. Jednak w tym samym momencie odkryła przyczynę swojej niewygody - widziała ją obojgiem oczu. Zasłoniła gwałtownie swoje chore oko, ale było już za późno. Księżniczka zerknęła na światło księżyca i zdążyła jedynie pomyśleć, jak cudowna zdaje jej się twarz Rode, gdy w jednej chwili ogarnęła ją ciemność. Nie była to zwykła ciemność zamkniętych powiek czy ciemność nocy; była to ciemność bez końca i początku, lepka i gęsta, zaś Anee tonęła w niej nie mogąc niczego się chwycić. Krzyknęła tylko raz, gdy poczuła jak zapada się w mrok. Upadła na plecy i poczuła miękkość łoża. To nie jej ciało było zagubione, ciemność ogarniała jedynie jej umysł. Bogini złapała ją za ramiona, potrząsała i rozpaczliwym szeptem powtarzała jej imię. Księżniczka słyszała to wszystko, lecz nie potrafiła zdobyć się na wyciągnięcie dłoni i danie jakichś oznak życia. Rode była przerażona. Jej ukochana leżała nieruchomo jak rażona gromem, jej oczy szeroko otwarte, lecz niewidzące. Stało się to, co miało nigdy się nie stać, odkąd uciekła od swoich bliskich i ukryła swoją tajemnicę pod kawałkiem szmaty. Znała to już, widziała to wcześniej, gdy jako ledwo zrodzone bóstwo nie znała ostrożności. Za każdym razem przerażała ją ta destrukcyjna moc, jednak nigdy nie poczuła takiej rozpaczy jak w tym momencie. Anee nie oślepła, zagubiła się w ciemności gwiazd i dryfuje między planetami nocy, których nie zna i które pewnie ją przerażają. To była wina Rode, nie ostrzegła swojej ukochanej przed klątwą, która nad nią ciążyła, nie powiedziała też nic o brzemieniu boskości. Przez chwilę kobieta zatraciła się w rozpaczy, tak ludzkiej i czystej, jakiej nie dano przeżyć żadnemu z bogów. Ściskała wiotkie ciało dziewczyny. Z oka spłynęły jej łzy, zaś księżyc zrodził dwa błyszczące kryształy, które ciężko spadły na pościel. Rode ścisnęła kamienie w dłoni. Ich chłód przyniósł jej ukojenie i w dziwny sposób uspokoił. Chwyciła opaskę, która leżała na łóżku i nasunęła ją z powrotem na oko. Nie mogła czekać bezczynnie aż wszystko zostanie odkryte. Narzuciła na siebie wczorajsze ubranie i przykrywszy nagie ciało dziewczyny płaszczem, wzięła je w ramiona. Księżniczka nie była ciężka, przynajmniej nie dla bogini, która z łatwością przeniosła ją do okna, gdzie przystanęła. Okiennice otworzyły się same i przyjemny chłód poranka wypełnił pokój. Rode wciągnęła do płuc orzeźwiające powietrze i zrobiła krok na zewnątrz. Przed boginią rozpostarła się niewidzialna ścieżka do pałacu, który był jej domem. Kroczyła pewnie, w pełnym świetle dnia, niosąc ze sobą ludzką istotę. Ktokolwiek z ziemi dostrzegł na niebie jej sylwetkę, uśmiechał się pobożnie i pozdrawiał słońce.
Rode nie lubiła wracać do domu. Boski pałac był jej o wiele bardziej obcy niż ziemskie pola i drogi. Zazwyczaj, gdy przemykała korytarzami do swojego pokoju, nikt nie zwracał uwagi na tę niepozorną postać. Tym razem jednak ściągała na siebie zainteresowanie wszystkich, krocząc szybko i pewnie, z bezwładnym ciałem Anee w ramionach. Nie wiedziała, co bardziej intrygowało mijane bóstwa – nagła odmiana księżycowej pani czy może obecność śmiertelniczki. Pomimo to, żadne z nich nie odezwało się, dostrzegając coś niepokojącego w oku swojej siostry. Rode wiedziała, gdzie idzie. Odkąd tylko zdecydowała się na powrót do pałacu, była zdeterminowana, by odnaleźć Belna, boga-lekarza, najbardziej zapracowanego i najspokojniejszego z bogów. Jeśli ktokolwiek był w stanie pomóc Anee, był to tylko ten dobroduszny mężczyzna. Korytarze pałacu były długie i zawiłe, zmieniały się tapety, podłogi i kandelabry, tak samo jak zmieniały się mijane postaci. Bogini księżyca była przyzwyczajona do nich wszystkich, najbardziej pokracznych, najpiękniejszych, najmniejszych i najpotężniejszych. Nie wzbudzali w niej ani strachu, ani podziwu, nie czuła do nich absolutnie nic. Beln mieszkał w najwyższej wieży zamku, dumnej i samotnie odbijającej się na tle nieba. Jego komnata była ogromna i mieściła wszystko, co tylko można było tam zmieścić – dziwne przyrządy, mikstury i księgi. Pomiędzy nimi właśnie można było znaleźć białowłosego mężczyznę. Rode nie zwalniała ani na chwilę, z każdym stopniem przybywało jej sił, tak że ostatnie piętra przebyła niemal biegiem. Otworzyła pośpiesznie drzwi do pokoju lekarza i zatrzymała się na środku zabałaganionego pomieszczenia. Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu mężczyzny. Było to trudne pośród wszystkich tych zakurzonych przedmiotów. Jednak po chwili dojrzała nienaturalną biel prześwitującą spomiędzy regałów z książkami. Rode spotkała Belna tylko parę razy, jako młoda bogini, za każdym razem, gdy blask księżyca pozbawiał kogoś wzroku. Bóg-lekarz robił wrażenie na każdym, kto go zobaczył, jednak nie był ani zbyt piękny, ani za brzydki. Miał długie białe włosy opadające na chude ramiona koloru papieru, z twarzy zaś ledwo można było wyróżnić kontur ust. Jego oczy nie miały źrenic, były samym białkiem. Nie było istoty czystszej niż ten mężczyzna, ukryty zawsze pomiędzy szarością starych rzeczy. Bogini ostrożnie ułożyła ciało swojej ukochanej na stole, zrzucając mnóstwo osobliwych narzędzi, które z głuchym hukiem spadły na podłogę. Beln nie mógł nie usłyszeć tego wtargnięcia do laboratorium i w mgnieniu oka wyłonił się zza swoich ksiąg. Przywitał ją czymś, co zapewne miało być ciepłym uśmiechem, ona zaś odwzajemniła mu się tym samym. Lekarz spojrzał na leżące nieruchomo ciało dziewczyny na swoim stole, a następnie ponownie zwrócił wzrok na swoją krewną.
- Pomóż jej… - szepnęła błagalnie Rode, zanim mężczyzna zdążył zadać jakieś pytanie.
Beln słyszał już ten rodzaj błagania i ten smutek, lecz teraz były one o wiele silniejsze. Lekarz skinął tylko głową i podszedł do nieprzytomnej księżniczki. Wiedział, co się stało. Za każdym razem, gdy bogini z zakrytym okiem przychodziła do niego, przekleństwo noszonego księżyca było przyczyną wszystkich nieszczęść. Bóg dotknął twarzy jasnowłosej dziewczyny. Jej ciało było ciepłe, lecz była to jedyna oznaka życia. Spojrzał w oczy Anee, puste i beznamiętne.
- Twoja przyjaciółka zagubiła się pośród mroku gwiazd i nie umie stamtąd wyjść – wyjaśnił zrozpaczonej bogini. – Nie przywrócę jej wzroku.
Rode upadła na kolana. Jej miłość, jej jedyne pragnienie miało zostać na wieki zgubione przez nią samą. Ciężkie łzy ponownie stoczyły się po jej policzkach. O zimną kamienną podłogę uderzały małe kryształki, jeden po drugim z brzękiem toczyły się po posadzce. Beln obserwował swoją siostrę, jej rozpacz, tak nieboską w swojej formie. Serce ścisnął mu żal, jakby on sam cierpiał po stracie ukochanej.
- Mogę jej jednak pomóc. – Klęknął przy bogini i położył dłoń na jej ramieniu, by ukoić smutek. Sięgnął po dwie toczące się po ziemi bryły, zrodzone z księżycowego oka kobiety. Wstał z klęczek i spojrzał na błyszczące kule w swojej dłoni.
- Te kryształy to gwiazdy otaczające księżyc, który w sobie nosisz. Mogę nimi zastąpić jej oczy, by oświetlić drogę do ciebie. Lecz tak jak ty, będzie musiała ukrywać je przez wzrokiem innych.
Rode przestała płakać i spojrzała na lekarza z nadzieją. Nie znała innego wyjścia z tej sytuacji. Jeśli nie zgodzi się, dziewczyna aż do śmierci będzie błądzić wśród ciemności. Jeśli zaś wyrazi zgodę, księżniczka będzie skazana na stanie się bóstwem takim jak ona, upośledzonym i niewidzącym. Kobieta podniosła się z kolan i popatrzyła zdecydowanie na boga.
- Pomóż jej – poprosiła, tym razem pewnie i stanowczo.
Beln kiwnął tylko głową, będąc już wcześniej pewnym decyzji bogini.
- Teraz wyjdź – rozkazał jej pozbawionym emocji głosem.
Mężczyzna na powrót z pocieszyciela zamienił się w lekarza, najlepszego w swoim fachu i musiał ocalić duszę przed zagubieniem. Posłusznie wyszła i usiadła na schodach przed komnatą. Czas płynął wolno. W ciemności trudno było jej stwierdzić, czy był dzień czy noc, czy upłynęła minuta, godzina czy może tydzień. Bogini jednak nie poganiała lekarza. Tak długo jak operacja trwała, siedziała bez ruchu na zimnych schodach wieży. W końcu drzwi otworzyły się i księżycowa pani niepewnie wślizgnęła się do środka. Komnata była taka jak przedtem, lekko zakurzona, pełna porozrzucanych przedmiotów. Nie było żadnej krwi, narzędzia nie były brudne ani mokre, zaś Anee jak przedtem leżała na drewnianym stole. Beln stał przy półce z książkami i przeglądał jakiś manuskrypt, tak jakby nic się nie zdarzyło. Rode spojrzała na niego trwożnie, szukając odpowiedzi na nurtujące ją pytanie o stan jej ukochanej.
- Zabierz ją na zewnątrz – odezwał się w końcu bóg-lekarz, nawet nie podnosząc wzroku.
Bogini podeszła do stołu i ostrożnie podniosła ciało swojej ukochanej. Nie było już tak bezwładne jak wcześniej. Poczuła jak drobne dłonie zaciskają się na jej plecach.
- Rode?… - usta księżniczki poruszyły się w cichym pytaniu.
Pani księżyca miała ochotę płakać, lecz żadna łza już nie potoczyła się po jej policzkach. Objęła dziewczynę mocno, bojąc się choć na chwilę wypuścić ją z ramion.
- Bądź ze mną. Bądź ze mną zawsze – wyszeptała prosząco.
Wyszła z gabinetu i zeszła powoli po schodach, ciesząc się z odzyskanej miłości. Szła dumnie korytarzami, pomiędzy spojrzeniami innych bóstw, przyciskając ciało Anee do własnego. Wreszcie dotarła na niebiański dziedziniec i przywitało ją przyjemne zimno wieczora. Setun właśnie kończył swoją podróż po nieboskłonie i zaraz miała nastać noc. Rode ostrożnie postawiła księżniczkę na ziemię, ta zaś stanęła już o własnych siłach, trochę chwiejnie, niczym małe dziecko.
- Już noc – powiedziała bogini i zdjęła swoją opaskę.
Zawiesiła księżyc na firmamencie. Spojrzała na stojącą obok Anee, która naśladowała jej ruchy. Wkrótce jej własne gwiazdy zawisły obok na widnokręgu.
- A teraz spójrz na mnie – poprosiła bogini swoją kochankę.
Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co wojowniczka miała na myśli. Wytężyła całą swoją wolę, by dostrzec coś pustymi oczodołami. Nagle jednak, to nie z ich perspektywy zobaczyła swoją ukochaną, lecz gdzieś z wysokości nieba. Rozejrzała się wokół. Mogła dostrzec wszystko – niebiański pałac, ziemskie pola, lasy i miasta, mogła zajrzeć w każdy zakamarek, sięgnąć wzrokiem przez okna domów. Widziała zrozpaczonego księcia Sela, którego narzeczona opuściła w przeddzień ślubu, widziała także swoich rodziców i siostry, układających się do snu. Lecz, co najważniejsze, zobaczyła siebie stojącą na środku dziedzińca, ramię w ramię z piękną boginią. Odwróciła się do niej, a jej dłoń powędrowała do policzka ciemnowłosej. Rode uśmiechnęła się, wiedziała bowiem, że dziewczyna to zobaczy. Pochyliła się, by pocałować swoją wybrankę. Kiedy ich usta już miały się spotkać, mrugnęła figlarnie ku gwiazdom, a Anee mimowolnie odwzajemniła jej uśmiech.
- Zawsze… – szepnęła ledwo słyszalnie księżniczka i dotknęła warg swojej kochanki.
Odtąd żyły już tak wiecznie – w dzień Rode była oczami Anee, w nocy zaś razem płynęły pośród gwiazd. Niegdyś samotna księżniczka i spragniona miłości bogini zawsze odnajdowały się w ciemności.