Potrzebne mi jest streszczenie lektóry "opowiesc wigilijna" ale streszczenie w roździałach, nie wszystko razem... !!
kristi9604
1. Duch Marleya Wspólnik Ebenezera Scrooge'a, Jakub Marley, zmarł w Wigilię przed siedmiu laty. Obaj przez wiele lat prowadzili razem interesy. Scrooge był jedynym przyjacielem zmarłego, jedynym spadkobiercą i jedynym człowiekiem, który szedł za jego trumną. Scrooge nie zamalował na szyldzie nazwiska przyjaciela i nad składem nadal wisiał napis „Scrooge i Marley”. Scrooge był człowiekiem starszym i powszechnie znanym w kręgach finansowych. Słynął ze swego skąpstwa, twardej ręki i niechęci do świąt. Tej Wigilii przypadkiem trafił do niego mały chłopiec, który śpiewał kolędę i oczekiwał drobnego datku. Scrooge przepędził go jednak bez litości. Z niczym odprawił także mężczyznę, który zbierał datki na biednych. Scrooge uważał, że miejsce dla tych, którzy nie umieją sobie radzić, jest w przytułkach i więzieniach. A jeżeli jest ich za dużo, powinni umrzeć, aby „zmniejszyć nadmiar ludności na świecie”. Scrooge wyśmiał również swego siostrzeńca, który przyszedł złożyć mu życzenia i zaprosić na świąteczną kolację. Scrooge nie mógł zrozumieć radości, która ogarniała wszystkich przez te parę dni. Dla niego święta stanowiły tylko niepotrzebną przerwę w pracy. Zupełnie nie mógł pojąć dobrego humoru swego kancelisty, Boba Cratchita, biednego człowieka, mającego na utrzymaniu liczną rodzinę, któremu płacił nędznie i nie pozwalał (z racji oszczędności) dobrze ogrzać pomieszczenia, w którym pracował. Po wielu narzekaniach i kpinach Scrooge dał pracownikowi wolne w dniu Bożego Narodzenia, ale za to później kazał mu przyjść do pracy wcześniej niż zwykle. Scrooge uważał, że jedynie ludzie tak bogaci, jak on, mogą pozwolić sobie ostatecznie na jakąś świąteczną radość (choć całe święta są niepotrzebne), ale biedacy nie mają najmniejszych powodów do zadowolenia.
Z takimi przemyśleniami wrócił Scrooge do swego ponurego domu. Pogoda tego dnia była wyjątkowo nieprzyjemna: zimna i gęsta mgła spowijała wszystko białym całunem. Gdy Scrooge otwierał zamek, przez chwilę wydawało mu się, że w kołatce widzi twarz zmarłego wspólnika. Otrząsnął się jednak z tego przywidzenia, wszedł i zasunął zasuwy. Włożył domowy strój, zjadł zimną owsiankę i już miał zamiar się położyć, gdy wtem do pokoju, pomimo zamkniętych drzwi, weszła dziwna postać. Choć była przezroczysta, widać ją było wyraźnie. Postać miała brodę podwiązaną chustką, aby nie opadała, a jej sylwetka i strój przypominały Scrooge'owi Marleya. Duch przedstawił się i w istocie okazało się, że kiedyś był Jakubem Marleyem. Przerażony Scrooge zapytał, co znaczą łańcuchy, które opasują widmo. Duch wyjawił, że okowy są zrobione ze szkatułek i pieniędzy. Powiedział, że zapracował sobie na nie całym swym bezużytecznym życiem, podczas którego nie robił nic poza zarabianiem pieniędzy. Nie pomagał bliźnim, nie spożytkowywał swego majątku. Teraz cierpi, bo chciałby naprawić wyrządzone krzywdy, ale nie ma mocy robienia dobrych uczynków. Musi błąkać się jeszcze wiele lat, spętany tym łańcuchem. Duch wyjawił ponadto Srooge'owi, że przybył do niego pod widzialną postacią, aby mu pomóc - póki nie jest za późno - zacząć nowe życie, które może uchronić go przed pośmiertnymi cierpieniami. Duch zapowiedział Scrooge'owi wizytę trzech zjaw. Pierwsza miała przybyć nazajutrz o pierwszej po północy, druga i trzecia o tej samej porze przez dwa kolejne dni. Gdy duch wyleciał przez okno, Scrooge nabrał pewności, że wszystko tylko mu się przywidziało. Zmęczony, rzucił się w ubraniu na łóżko i zasnął.
2. Odwiedziny pierwszego ducha Scrooge obudził się dokładnie w momencie, gdy zegar wybijał godzinę pierwszą po północy. Zaraz też ujrzał promieniującą światłem zjawę, która okazała się Duchem Wigilijnej Przeszłości. Zjawa dotknęła mężczyznę i wyleciała z nim przez okno. Zabrała go do miejsca, gdzie Scrooge spędził samotnie wiele Wigilii Bożego Narodzenia. W skromnej izbie szkolnej obecny starzec ujrzał siebie jako małego chłopca, którego towarzyszami były jedynie postacie z książek. Później Scrooge zobaczył siebie, już starszego, w tej samej izbie, kiedy przybyła właśnie po niego młodsza siostra, Fan, obsypując go pocałunkami. Oznajmiła, że przyjechała, aby zabrać go do domu, gdyż „ojciec stał się lepszy” i pozwolił chłopcu wrócić. Wzruszony Scrooge przypomniał sobie dziecko, które śpiewało pod jego drzwiami. Wyznał, iż żałuje, że nic mu nie dał. Duch wspomniał, że Fan wyszła za mąż i umarła szybko, zostawiając jedno dziecko. Wspomnienie siostrzeńca, któremu on, Scrooge, nie poświęca żadnej uwagi, zawstydziło go.
Następnym obrazem, jaki duch pokazał Scrooge'owi, była wigilijna zabawa u pana Fezzwiga, właściciela składu, w którym młody Ebenezer „odbywał termin”. Fezzwig traktował swoich pracowników niemal jak synów. W świąteczny dzień nie pozwolił im pracować zbyt długo, a wieczorem urządzał zabawę, na którą schodziło się mnóstwo młodzieży, zwłaszcza ubogiej. Odbywały się tańce, po których następował poczęstunek. Oglądającemu te sceny Scrooge'owi zachciało się nagle powiedzieć swemu kanceliście coś miłego. Ale duch już pokazywał mu nową scenę. Oto przy Ebenezerze siedzi młoda, piękna kobieta. Mówi, że bardzo go kochała, ale teraz, gdy „złoty cielec” (pieniądze, pragnienie bogactwa) zajął przynależne jej miejsce w jego sercu, nie mogą dalej być razem. Ona zwraca mu swobodę: od tej chwili nie łączą ich już żadne zobowiązania.
Zaraz po tym obrazie przychodzi następny. Ta sama kobieta, tylko trochę starsza, siedzi w pokoju wśród rozdokazywanej gromadki dzieci. W tym momencie Scrooge pomyślał sobie, że przecież tak niewiele brakowało, aby podobne maleństwa tuliły się do niego. Nie chciał już dłużej oglądać tej sceny, ale duch zmusił go, aby był świadkiem powrotu męża Belli do domu i jego słów, w których oznajmiał żonie, że widział dziś jej starego przyjaciela, Scrooge'a, który sam siedział w swoim kantorze. Mężczyzna wyraził przekonanie, że Scrooge musi być bardzo samotny. Tego już Ebenezer nie mógł znieść. Zakrył zjawę dziwnym nakryciem, jakie miała przy sobie, i w tej samej chwili znalazł się we własnym łóżku. Czuł się dziwnie wyczerpany, więc natychmiast zapadł w głęboki sen.
3. Odwiedziny drugiego ducha Dziwnym trafem Scrooge obudził się znów o pierwszej w nocy. W sąsiednim pokoju spotkał kolejną zjawę. Tym razem przybył do niego Duch Tegorocznego Bożego Narodzenia. Duch wyjawił, że ma przeszło tysiąc ośmiuset starszych braci. Scrooge prosił, aby zjawa zabrała go, dokądkolwiek zechce, gdyż pragnie on wynieść jak najwięcej korzyści z jej odwiedzin. Powiedział, że wczorajsza wizyta zaczyna przynosić zbawienne skutki. Duch pokazał starcowi przystrojone odświętnie sklepy i tłumy ludzi, którzy tryskali dobrym humorem i byli dla siebie nadzwyczaj uprzejmi. Dodatkowo duch posypywał niesione do piekarni potrawy specjalną bożonarodzeniową przyprawą, która podnosiła smak każdego jedzonego w tym dniu obiadu, zwłaszcza jeżeli „ktoś zostanie nim poczęstowany z dobroci serca”. Gdy na ulicy zdarzyła się mała sprzeczka, wystarczyło nieco tego cudownego proszku, aby uśmiech i uprzejmość zajęły miejsce złości. Duch szczególnie ciepło wyrażał się o biedakach.
Duch zabrał Scrooge'a do ubogiego domku jego kancelisty. Rodzina Boba zasiadała właśnie do świątecznego posiłku. Składała się z rodziców oraz sześciorga dzieci, z których najstarsza - Marta - już pracowała w salonie krawieckim. Najmłodszy chłopiec, maleńki Tim, poruszał się o kulach i był nader słabego zdrowia. Świąteczna gęś Cratchitów nie należała do specjalnie dużych, a świąteczny pudding zaliczał się do zdecydowanie zbyt małych. Jednak pomimo to i pomimo skromnej odzieży, jaką mieli na sobie, radość ich nie opuszczała. Cieszyli się ze wszystkiego. Bob wzniósł toast za swego pracodawcę. Początkowo pani Cratchit nie chciała pić za zdrowie człowieka, który jest tak skąpy, że płaci jej mężowi niemal żebracze wynagrodzenie. Jednak, gdy Bob przypomniał jej, że przecież są święta, wzniosła nieco wymuszony toast. Dzieci uczyniły to samo, ale przez dobrą chwilę zapanowała ponura atmosfera. Zawstydzony, a jednocześnie wzruszony Scrooge zapytał ducha, czy maleńki Tim będzie żył. Otrzymał odpowiedź, że jeżeli nic nie zmieni biegu rzeczy, żaden z następnych Duchów Bożego Narodzenia nie zastanie już chłopca. Jeżeli więc dziecko i tak ma umrzeć, niech zrobi to czym prędzej i „w ten sposób zmniejszy nadmiar ludności na świecie”. Słysząc szyderstwo ducha, który zacytował jego własne słowa, Scrooge bardzo się zawstydził.
Następnie duch pokazał Scrooge'owi chatę górników, którzy „w pocie czoła ryją wnętrzności ziemi”, ale nigdy nie zapominają o świętach. Podobnie dwaj mieszkańcy latarni morskiej oraz marynarze na statkach. Kolejnym miejscem, które odwiedzili, był dom siostrzeńca Scrooge'a, Freda. Zgromadziło się tam około dwudziestu osób. Zjedli wieczerzę, a następnie śpiewali, tańczyli i grali w przeróżne gry. Wszyscy dobrze się bawili. Fred wciąż się śmiał i dobrodusznie opowiadał o swoim „wujaszku”. Mówił, że wprawdzie dziwak z niego, ale jego wady „same mszczą się na nim”. Wznosił toast za zdrowie Scrooge'a i obiecywał, że co roku będzie go odwiedzał i składał mu życzenia. Miał nadzieję, że wujaszek kiedyś w końcu zmieni negatywne zdanie na temat świąt. Scrooge słuchał, jak zebrane towarzystwo odgadywało zagadki i sam krzyczał poprawne odpowiedzi, zapominając, że oni go nie widzą. Cieszył się wraz z nimi i pomyślał, że gdyby przyjął zaproszenie Freda, bawiłby się u niego świetnie. W miarę upływu czasu w wyglądzie ducha zachodziły zmiany. Starzał się on wyraźnie. Wyznał, że jego życie trwa niezmiernie krótko i kończy się dziś o północy, a godzina ta była już niedaleka. Nagle Scrooge zauważył bardzo chude kończyny wystające spod opończy ducha. Duch wydobył spod fałd szaty dwoje brudnych i zarośniętych dzieci o pożółkłej skórze, które patrzyły dziko. Ich odzież była poszarpana. Duch wyjaśnił, że są to dzieci szukające u niego ratunku przed okrutnymi ojcami. Chłopiec uosabiał Ciemnotę, a dziewczynka - Nędzę. Zdjęty litością Scrooge zapytał, czy dzieci te nie znajdą nigdzie schronienia. Duch odpowiedział jego własnymi słowami, że przecież pełno jest więzień i domów poprawczych. Słysząc to, Scrooge znów bardzo się zawstydził. Zegar wybił północ i zjawa znikła. Wkrótce Scrooge ujrzał jakąś majestatyczną postać spowitą w płaszcz z kapturem, która zbliżała się do niego w milczeniu, powoli.
4. Odwiedziny trzeciego ducha Scrooge domyślił się, że ma przed sobą Ducha Przyszłych Wigilii. Choć zjawa uparcie milczała, starzec jej zaufał. Prosił, aby prowadziła go tam, gdzie uważa za stosowne, gdyż on gorąco pragnie stać się lepszym człowiekiem. Duch przeniósł Scrooge'a na londyńską giełdę. Kupcy rozmawiali tu wyłącznie o pieniądzach, ale Scrooge złowił także urywek rozmowy o śmierci jakiegoś człowieka, którego rozmówcy trochę znali. Żartowali sobie oni z tego, za jaką cenę zgodziliby się pójść na pogrzeb tego człowieka. Jeden z nich powiedział, że jemu chyba wypada pójść za trumną, gdyż prawdopodobnie był najbliższym przyjacielem zmarłego - „zamieniali ze sobą kilka słów przy każdym spotkaniu”. Następnie Scrooge zobaczył na ulicy dwóch mężczyzn, którzy także wspomnieli o śmierci jakiegoś człowieka. Nie byli nią jednak zbyt przejęci. Duch powiódł Scrooge'a do dzielnicy, która stanowiła „siedlisko brudu, nędzy i zbrodni”. W jednej z chat zasłanych łachmanami i innymi odpadkami stary człowiek o wyglądzie łotra odbierał od trojga osób drobiazgi, które te zabrały z domu zmarłego niedawno człowieka. Jedną z osób była posługaczka zmarłego, drugą jego praczka, a trzecią karawaniarz. Każde z nich, nie zwracając uwagi na majestat śmierci, zgarnęło z domu zmarłego, co było pod ręką, a teraz przyszli sprzedać łupy. Cenne w ich oczach okazały się między innymi zasłony z łóżka zmarłego, koc, którym zwłoki były przykryte oraz jedwabna koszula, którą z niego ściągnięto, ubierając go w coś innego. Scrooge już był przerażony, ale duch zaprowadził go do domu zmarłego, w którym leżał nieboszczyk, opuszczony przez wszystkich, na łożu odartym z zasłon. Zjawa wskazywała Scrooge'owi głowę trupa, ale starzec nie był zdolny podnieść okrywającego ją całunu. Mówił, że zrozumiał, iż samotnicze i egoistyczne życie, jakie do tej pory prowadził, zgotowałoby mu koniec taki sam, jaki spotkał tego nieszczęśliwego człowieka. Poprosił ducha, aby - jeśli istnieją tacy - pokazał mu ludzi, których poruszyła śmierć tego nieszczęśnika. Zjawa ukazała Scrooge'owi biedną rodzinę z kilkorgiem dzieci, która dowiedziała się właśnie o śmierci swego wierzyciela. Zyskiwała więc choć parę dni na spłatę długu.
Scrooge był poruszony, ale wciąż zadawał sobie pytanie, dlaczego nigdzie nie widzi siebie w przyszłości. Poprosił znów ducha, aby zatarł ponure wspomnienie trojga ludzi sprzedających „śmiertelną koszulę” swego pana i pokazał mu ludzi, których czyjaś śmierć naprawdę zmartwiła. Duch przyprowadził go do domu Cratchitów. Tym razem panowały tu cisza i smutek. Ubrani na czarno Cratchitowie wspominali maleńkiego Tima, którego już z nimi nie było. Cierpieli i płakali szczerymi łzami. Obiecali sobie uroczyście, że nigdy nie zapomną swego biednego synka i braciszka. Następnie duch postanowił wyjawić Scrooge'owi, kim był ów człowiek, którego widzieli na marach. Do przerażonego Scrooge'a dotarło, że tym człowiekiem był on sam. Gdy zobaczył na cmentarzu swój nagrobek, zapłakał i jął zapewniać ducha, że zrozumiał już wszystkie błędy, które popełnił w swoim życiu, i bardzo ich żałuje. Mówił, że stał się już lepszym człowiekiem. Przyrzekał, że odtąd będzie czcił każde święta.
5. Koniec opowieści Gdy Scrooge obudził się rano, przepełniło go niewypowiedziane szczęście. Cieszył go śnieg za oknem, cieszył dźwięk dzwonów, cieszyły go zasłony łóżka, które wisiały na swoim miejscu. Dziękował duchowi Jakuba Marleya i powtarzał w uniesieniu, że odtąd będzie „żył w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości” i „zamknie w sercu ducha przeszłych, teraźniejszych i przyszłych Wigilii”. Gdy zorientował się, że duchy dokonały swego dzieła podczas jednej nocy, dzięki czemu nie stracił on tegorocznego święta, zaraz wysłał chłopca z ulicy, aby kupił w pobliskim sklepie największą gęś. Hojnie wynagrodził malca, a sprzedawcę, który pojawił się z pięknym ptakiem, wysłał dorożką do Cratchitów, ciesząc się, że zgotuje swemu kanceliście taką niespodziankę. Później Scrooge ubrał się i wyszedł z domu. Na ulicy spotkał mężczyznę, który kwestował na biednych. Prosił, aby ten przyszedł do niego po tak duży datek, że aż wzbudziło to zdumienie zbierającego. Następnie Scrooge udał się do swego siostrzeńca Freda na świąteczny obiad. Jego niespodziewane przybycie zostało powitane z wielką radością. Scrooge bawił się wspaniale i z prawdziwą przyjemnością uczestniczył w scenach, których świadkiem już raz był dzięki Duchowi Tegorocznej Wigilii. Nazajutrz, wcześnie rano, Scrooge poszedł do swego kantoru, gdyż bardzo chciał przyłapać kancelistę na spóźnieniu. Gdy tak się stało, najpierw wysłuchał tłumaczeń i przeprosin Boba, a później, naśladując swój dawny gniewny ton, oznajmił, że ani myśli dłużej znosić takiego zachowania, dlatego Bob ma natychmiast dosypać węgla do pieca w swoim pokoju i dodatkowo kupić piecyk. Widział zdziwienie na twarzy kancelisty, więc ze śmiechem dorzucił, że ponadto zamierza podnieść mu pensję.
Scrooge rzeczywiście się zmienił. Pomagał Cratchitom, a szczególnie opiekował się maleńkim Timem. Stał się „tak dobrym przyjacielem, tak dobrym chlebodawcą, tak dobrym człowiekiem”, że duchy nigdy już nie musiały interweniować. Na tych, którzy wyśmiewali zmiany, jakie w nim nastąpiły, patrzył dobrotliwie i bez złości: „W jego własnym sercu gościła pogoda i to mu wystarczało”. To streszczenie mam z bryku. Za nie zapłaciłem i się nim dzielę. Mam nadzieję, że się przyda.
Wspólnik Ebenezera Scrooge'a, Jakub Marley, zmarł w Wigilię przed siedmiu laty. Obaj przez wiele lat prowadzili razem interesy. Scrooge był jedynym przyjacielem zmarłego, jedynym spadkobiercą i jedynym człowiekiem, który szedł za jego trumną. Scrooge nie zamalował na szyldzie nazwiska przyjaciela i nad składem nadal wisiał napis „Scrooge i Marley”. Scrooge był człowiekiem starszym i powszechnie znanym w kręgach finansowych. Słynął ze swego skąpstwa, twardej ręki i niechęci do świąt. Tej Wigilii przypadkiem trafił do niego mały chłopiec, który śpiewał kolędę i oczekiwał drobnego datku. Scrooge przepędził go jednak bez litości. Z niczym odprawił także mężczyznę, który zbierał datki na biednych. Scrooge uważał, że miejsce dla tych, którzy nie umieją sobie radzić, jest w przytułkach i więzieniach. A jeżeli jest ich za dużo, powinni umrzeć, aby „zmniejszyć nadmiar ludności na świecie”. Scrooge wyśmiał również swego siostrzeńca, który przyszedł złożyć mu życzenia i zaprosić na świąteczną kolację. Scrooge nie mógł zrozumieć radości, która ogarniała wszystkich przez te parę dni. Dla niego święta stanowiły tylko niepotrzebną przerwę w pracy. Zupełnie nie mógł pojąć dobrego humoru swego kancelisty, Boba Cratchita, biednego człowieka, mającego na utrzymaniu liczną rodzinę, któremu płacił nędznie i nie pozwalał (z racji oszczędności) dobrze ogrzać pomieszczenia, w którym pracował. Po wielu narzekaniach i kpinach Scrooge dał pracownikowi wolne w dniu Bożego Narodzenia, ale za to później kazał mu przyjść do pracy wcześniej niż zwykle. Scrooge uważał, że jedynie ludzie tak bogaci, jak on, mogą pozwolić sobie ostatecznie na jakąś świąteczną radość (choć całe święta są niepotrzebne), ale biedacy nie mają najmniejszych powodów do zadowolenia.
Z takimi przemyśleniami wrócił Scrooge do swego ponurego domu. Pogoda tego dnia była wyjątkowo nieprzyjemna: zimna i gęsta mgła spowijała wszystko białym całunem. Gdy Scrooge otwierał zamek, przez chwilę wydawało mu się, że w kołatce widzi twarz zmarłego wspólnika. Otrząsnął się jednak z tego przywidzenia, wszedł i zasunął zasuwy. Włożył domowy strój, zjadł zimną owsiankę i już miał zamiar się położyć, gdy wtem do pokoju, pomimo zamkniętych drzwi, weszła dziwna postać. Choć była przezroczysta, widać ją było wyraźnie. Postać miała brodę podwiązaną chustką, aby nie opadała, a jej sylwetka i strój przypominały Scrooge'owi Marleya. Duch przedstawił się i w istocie okazało się, że kiedyś był Jakubem Marleyem. Przerażony Scrooge zapytał, co znaczą łańcuchy, które opasują widmo. Duch wyjawił, że okowy są zrobione ze szkatułek i pieniędzy. Powiedział, że zapracował sobie na nie całym swym bezużytecznym życiem, podczas którego nie robił nic poza zarabianiem pieniędzy. Nie pomagał bliźnim, nie spożytkowywał swego majątku. Teraz cierpi, bo chciałby naprawić wyrządzone krzywdy, ale nie ma mocy robienia dobrych uczynków. Musi błąkać się jeszcze wiele lat, spętany tym łańcuchem. Duch wyjawił ponadto Srooge'owi, że przybył do niego pod widzialną postacią, aby mu pomóc - póki nie jest za późno - zacząć nowe życie, które może uchronić go przed pośmiertnymi cierpieniami. Duch zapowiedział Scrooge'owi wizytę trzech zjaw. Pierwsza miała przybyć nazajutrz o pierwszej po północy, druga i trzecia o tej samej porze przez dwa kolejne dni. Gdy duch wyleciał przez okno, Scrooge nabrał pewności, że wszystko tylko mu się przywidziało. Zmęczony, rzucił się w ubraniu na łóżko i zasnął.
2. Odwiedziny pierwszego ducha
Scrooge obudził się dokładnie w momencie, gdy zegar wybijał godzinę pierwszą po północy. Zaraz też ujrzał promieniującą światłem zjawę, która okazała się Duchem Wigilijnej Przeszłości. Zjawa dotknęła mężczyznę i wyleciała z nim przez okno. Zabrała go do miejsca, gdzie Scrooge spędził samotnie wiele Wigilii Bożego Narodzenia. W skromnej izbie szkolnej obecny starzec ujrzał siebie jako małego chłopca, którego towarzyszami były jedynie postacie z książek. Później Scrooge zobaczył siebie, już starszego, w tej samej izbie, kiedy przybyła właśnie po niego młodsza siostra, Fan, obsypując go pocałunkami. Oznajmiła, że przyjechała, aby zabrać go do domu, gdyż „ojciec stał się lepszy” i pozwolił chłopcu wrócić. Wzruszony Scrooge przypomniał sobie dziecko, które śpiewało pod jego drzwiami. Wyznał, iż żałuje, że nic mu nie dał. Duch wspomniał, że Fan wyszła za mąż i umarła szybko, zostawiając jedno dziecko. Wspomnienie siostrzeńca, któremu on, Scrooge, nie poświęca żadnej uwagi, zawstydziło go.
Następnym obrazem, jaki duch pokazał Scrooge'owi, była wigilijna zabawa u pana Fezzwiga, właściciela składu, w którym młody Ebenezer „odbywał termin”. Fezzwig traktował swoich pracowników niemal jak synów. W świąteczny dzień nie pozwolił im pracować zbyt długo, a wieczorem urządzał zabawę, na którą schodziło się mnóstwo młodzieży, zwłaszcza ubogiej. Odbywały się tańce, po których następował poczęstunek. Oglądającemu te sceny Scrooge'owi zachciało się nagle powiedzieć swemu kanceliście coś miłego. Ale duch już pokazywał mu nową scenę. Oto przy Ebenezerze siedzi młoda, piękna kobieta. Mówi, że bardzo go kochała, ale teraz, gdy „złoty cielec” (pieniądze, pragnienie bogactwa) zajął przynależne jej miejsce w jego sercu, nie mogą dalej być razem. Ona zwraca mu swobodę: od tej chwili nie łączą ich już żadne zobowiązania.
Zaraz po tym obrazie przychodzi następny. Ta sama kobieta, tylko trochę starsza, siedzi w pokoju wśród rozdokazywanej gromadki dzieci. W tym momencie Scrooge pomyślał sobie, że przecież tak niewiele brakowało, aby podobne maleństwa tuliły się do niego. Nie chciał już dłużej oglądać tej sceny, ale duch zmusił go, aby był świadkiem powrotu męża Belli do domu i jego słów, w których oznajmiał żonie, że widział dziś jej starego przyjaciela, Scrooge'a, który sam siedział w swoim kantorze. Mężczyzna wyraził przekonanie, że Scrooge musi być bardzo samotny. Tego już Ebenezer nie mógł znieść. Zakrył zjawę dziwnym nakryciem, jakie miała przy sobie, i w tej samej chwili znalazł się we własnym łóżku. Czuł się dziwnie wyczerpany, więc natychmiast zapadł w głęboki sen.
3. Odwiedziny drugiego ducha
Dziwnym trafem Scrooge obudził się znów o pierwszej w nocy. W sąsiednim pokoju spotkał kolejną zjawę. Tym razem przybył do niego Duch Tegorocznego Bożego Narodzenia. Duch wyjawił, że ma przeszło tysiąc ośmiuset starszych braci. Scrooge prosił, aby zjawa zabrała go, dokądkolwiek zechce, gdyż pragnie on wynieść jak najwięcej korzyści z jej odwiedzin. Powiedział, że wczorajsza wizyta zaczyna przynosić zbawienne skutki. Duch pokazał starcowi przystrojone odświętnie sklepy i tłumy ludzi, którzy tryskali dobrym humorem i byli dla siebie nadzwyczaj uprzejmi. Dodatkowo duch posypywał niesione do piekarni potrawy specjalną bożonarodzeniową przyprawą, która podnosiła smak każdego jedzonego w tym dniu obiadu, zwłaszcza jeżeli „ktoś zostanie nim poczęstowany z dobroci serca”. Gdy na ulicy zdarzyła się mała sprzeczka, wystarczyło nieco tego cudownego proszku, aby uśmiech i uprzejmość zajęły miejsce złości. Duch szczególnie ciepło wyrażał się o biedakach.
Duch zabrał Scrooge'a do ubogiego domku jego kancelisty. Rodzina Boba zasiadała właśnie do świątecznego posiłku. Składała się z rodziców oraz sześciorga dzieci, z których najstarsza - Marta - już pracowała w salonie krawieckim. Najmłodszy chłopiec, maleńki Tim, poruszał się o kulach i był nader słabego zdrowia. Świąteczna gęś Cratchitów nie należała do specjalnie dużych, a świąteczny pudding zaliczał się do zdecydowanie zbyt małych. Jednak pomimo to i pomimo skromnej odzieży, jaką mieli na sobie, radość ich nie opuszczała. Cieszyli się ze wszystkiego. Bob wzniósł toast za swego pracodawcę. Początkowo pani Cratchit nie chciała pić za zdrowie człowieka, który jest tak skąpy, że płaci jej mężowi niemal żebracze wynagrodzenie. Jednak, gdy Bob przypomniał jej, że przecież są święta, wzniosła nieco wymuszony toast. Dzieci uczyniły to samo, ale przez dobrą chwilę zapanowała ponura atmosfera. Zawstydzony, a jednocześnie wzruszony Scrooge zapytał ducha, czy maleńki Tim będzie żył. Otrzymał odpowiedź, że jeżeli nic nie zmieni biegu rzeczy, żaden z następnych Duchów Bożego Narodzenia nie zastanie już chłopca. Jeżeli więc dziecko i tak ma umrzeć, niech zrobi to czym prędzej i „w ten sposób zmniejszy nadmiar ludności na świecie”. Słysząc szyderstwo ducha, który zacytował jego własne słowa, Scrooge bardzo się zawstydził.
Następnie duch pokazał Scrooge'owi chatę górników, którzy „w pocie czoła ryją wnętrzności ziemi”, ale nigdy nie zapominają o świętach. Podobnie dwaj mieszkańcy latarni morskiej oraz marynarze na statkach. Kolejnym miejscem, które odwiedzili, był dom siostrzeńca Scrooge'a, Freda. Zgromadziło się tam około dwudziestu osób. Zjedli wieczerzę, a następnie śpiewali, tańczyli i grali w przeróżne gry. Wszyscy dobrze się bawili. Fred wciąż się śmiał i dobrodusznie opowiadał o swoim „wujaszku”. Mówił, że wprawdzie dziwak z niego, ale jego wady „same mszczą się na nim”. Wznosił toast za zdrowie Scrooge'a i obiecywał, że co roku będzie go odwiedzał i składał mu życzenia. Miał nadzieję, że wujaszek kiedyś w końcu zmieni negatywne zdanie na temat świąt. Scrooge słuchał, jak zebrane towarzystwo odgadywało zagadki i sam krzyczał poprawne odpowiedzi, zapominając, że oni go nie widzą. Cieszył się wraz z nimi i pomyślał, że gdyby przyjął zaproszenie Freda, bawiłby się u niego świetnie. W miarę upływu czasu w wyglądzie ducha zachodziły zmiany. Starzał się on wyraźnie. Wyznał, że jego życie trwa niezmiernie krótko i kończy się dziś o północy, a godzina ta była już niedaleka. Nagle Scrooge zauważył bardzo chude kończyny wystające spod opończy ducha. Duch wydobył spod fałd szaty dwoje brudnych i zarośniętych dzieci o pożółkłej skórze, które patrzyły dziko. Ich odzież była poszarpana. Duch wyjaśnił, że są to dzieci szukające u niego ratunku przed okrutnymi ojcami. Chłopiec uosabiał Ciemnotę, a dziewczynka - Nędzę. Zdjęty litością Scrooge zapytał, czy dzieci te nie znajdą nigdzie schronienia. Duch odpowiedział jego własnymi słowami, że przecież pełno jest więzień i domów poprawczych. Słysząc to, Scrooge znów bardzo się zawstydził. Zegar wybił północ i zjawa znikła. Wkrótce Scrooge ujrzał jakąś majestatyczną postać spowitą w płaszcz z kapturem, która zbliżała się do niego w milczeniu, powoli.
4. Odwiedziny trzeciego ducha
Scrooge domyślił się, że ma przed sobą Ducha Przyszłych Wigilii. Choć zjawa uparcie milczała, starzec jej zaufał. Prosił, aby prowadziła go tam, gdzie uważa za stosowne, gdyż on gorąco pragnie stać się lepszym człowiekiem. Duch przeniósł Scrooge'a na londyńską giełdę. Kupcy rozmawiali tu wyłącznie o pieniądzach, ale Scrooge złowił także urywek rozmowy o śmierci jakiegoś człowieka, którego rozmówcy trochę znali. Żartowali sobie oni z tego, za jaką cenę zgodziliby się pójść na pogrzeb tego człowieka. Jeden z nich powiedział, że jemu chyba wypada pójść za trumną, gdyż prawdopodobnie był najbliższym przyjacielem zmarłego - „zamieniali ze sobą kilka słów przy każdym spotkaniu”. Następnie Scrooge zobaczył na ulicy dwóch mężczyzn, którzy także wspomnieli o śmierci jakiegoś człowieka. Nie byli nią jednak zbyt przejęci. Duch powiódł Scrooge'a do dzielnicy, która stanowiła „siedlisko brudu, nędzy i zbrodni”. W jednej z chat zasłanych łachmanami i innymi odpadkami stary człowiek o wyglądzie łotra odbierał od trojga osób drobiazgi, które te zabrały z domu zmarłego niedawno człowieka. Jedną z osób była posługaczka zmarłego, drugą jego praczka, a trzecią karawaniarz. Każde z nich, nie zwracając uwagi na majestat śmierci, zgarnęło z domu zmarłego, co było pod ręką, a teraz przyszli sprzedać łupy. Cenne w ich oczach okazały się między innymi zasłony z łóżka zmarłego, koc, którym zwłoki były przykryte oraz jedwabna koszula, którą z niego ściągnięto, ubierając go w coś innego. Scrooge już był przerażony, ale duch zaprowadził go do domu zmarłego, w którym leżał nieboszczyk, opuszczony przez wszystkich, na łożu odartym z zasłon. Zjawa wskazywała Scrooge'owi głowę trupa, ale starzec nie był zdolny podnieść okrywającego ją całunu. Mówił, że zrozumiał, iż samotnicze i egoistyczne życie, jakie do tej pory prowadził, zgotowałoby mu koniec taki sam, jaki spotkał tego nieszczęśliwego człowieka. Poprosił ducha, aby - jeśli istnieją tacy - pokazał mu ludzi, których poruszyła śmierć tego nieszczęśnika. Zjawa ukazała Scrooge'owi biedną rodzinę z kilkorgiem dzieci, która dowiedziała się właśnie o śmierci swego wierzyciela. Zyskiwała więc choć parę dni na spłatę długu.
Scrooge był poruszony, ale wciąż zadawał sobie pytanie, dlaczego nigdzie nie widzi siebie w przyszłości. Poprosił znów ducha, aby zatarł ponure wspomnienie trojga ludzi sprzedających „śmiertelną koszulę” swego pana i pokazał mu ludzi, których czyjaś śmierć naprawdę zmartwiła. Duch przyprowadził go do domu Cratchitów. Tym razem panowały tu cisza i smutek. Ubrani na czarno Cratchitowie wspominali maleńkiego Tima, którego już z nimi nie było. Cierpieli i płakali szczerymi łzami. Obiecali sobie uroczyście, że nigdy nie zapomną swego biednego synka i braciszka. Następnie duch postanowił wyjawić Scrooge'owi, kim był ów człowiek, którego widzieli na marach. Do przerażonego Scrooge'a dotarło, że tym człowiekiem był on sam. Gdy zobaczył na cmentarzu swój nagrobek, zapłakał i jął zapewniać ducha, że zrozumiał już wszystkie błędy, które popełnił w swoim życiu, i bardzo ich żałuje. Mówił, że stał się już lepszym człowiekiem. Przyrzekał, że odtąd będzie czcił każde święta.
5. Koniec opowieści
Gdy Scrooge obudził się rano, przepełniło go niewypowiedziane szczęście. Cieszył go śnieg za oknem, cieszył dźwięk dzwonów, cieszyły go zasłony łóżka, które wisiały na swoim miejscu. Dziękował duchowi Jakuba Marleya i powtarzał w uniesieniu, że odtąd będzie „żył w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości” i „zamknie w sercu ducha przeszłych, teraźniejszych i przyszłych Wigilii”. Gdy zorientował się, że duchy dokonały swego dzieła podczas jednej nocy, dzięki czemu nie stracił on tegorocznego święta, zaraz wysłał chłopca z ulicy, aby kupił w pobliskim sklepie największą gęś. Hojnie wynagrodził malca, a sprzedawcę, który pojawił się z pięknym ptakiem, wysłał dorożką do Cratchitów, ciesząc się, że zgotuje swemu kanceliście taką niespodziankę. Później Scrooge ubrał się i wyszedł z domu. Na ulicy spotkał mężczyznę, który kwestował na biednych. Prosił, aby ten przyszedł do niego po tak duży datek, że aż wzbudziło to zdumienie zbierającego. Następnie Scrooge udał się do swego siostrzeńca Freda na świąteczny obiad. Jego niespodziewane przybycie zostało powitane z wielką radością. Scrooge bawił się wspaniale i z prawdziwą przyjemnością uczestniczył w scenach, których świadkiem już raz był dzięki Duchowi Tegorocznej Wigilii. Nazajutrz, wcześnie rano, Scrooge poszedł do swego kantoru, gdyż bardzo chciał przyłapać kancelistę na spóźnieniu. Gdy tak się stało, najpierw wysłuchał tłumaczeń i przeprosin Boba, a później, naśladując swój dawny gniewny ton, oznajmił, że ani myśli dłużej znosić takiego zachowania, dlatego Bob ma natychmiast dosypać węgla do pieca w swoim pokoju i dodatkowo kupić piecyk. Widział zdziwienie na twarzy kancelisty, więc ze śmiechem dorzucił, że ponadto zamierza podnieść mu pensję.
Scrooge rzeczywiście się zmienił. Pomagał Cratchitom, a szczególnie opiekował się maleńkim Timem. Stał się „tak dobrym przyjacielem, tak dobrym chlebodawcą, tak dobrym człowiekiem”, że duchy nigdy już nie musiały interweniować. Na tych, którzy wyśmiewali zmiany, jakie w nim nastąpiły, patrzył dobrotliwie i bez złości: „W jego własnym sercu gościła pogoda i to mu wystarczało”.
To streszczenie mam z bryku. Za nie zapłaciłem i się nim dzielę.
Mam nadzieję, że się przyda.