Opisz na podstawie tego planu , historię z punktu widzenia żony . Uwzględnij uczucia w nim zawarte . Błagam to na jutro ! PROSZĘ !
· Codzienne życie kochającego się małżeństwa. · Niedzielne spacery. · Dodatkowa praca szansą na godniejsze życie. · Lipiec – krwotok i wizyta lekarza. · Opieka nad chorym mężem. · Wiara bohatera w wyzdrowienie konsekwencją troskliwości i optymizmu żony. · Spotkanie kobiety z doktorem. · Ostateczna i bolesna diagnoza. · Ukrywanie prawdy przed mężem. · Wrzesień – pogorszenie stanu zdrowia bohatera. · Październik – radość mężczyzny z faktu przytycia. · Wyjawienie tajemnicy o ściąganiu paska kamizelki przez bohatera.
yollyn
Moje małżeństwo zawsze było udane. Nigdy nie mogłam narzekać na swojego męża. Choć dla innych nasze małżeństwo było bez wizji na przyszłość, bo nie mieliśmy dzieci, ale to nie stanowiło dla nas żadnej przeszkody. Wprost przeciwnie zbliżało nas do siebie. Mąż zawsze był przy mnie, kiedy go potrzebowałam, służył pomocą i był prawdziwym przyjacielem. Również ja starałam się służyć mu pomocą. Każdy dzień wyglądał podobnie, wstawaliśmy wcześnie rano, ja robiłam kawę i siadaliśmy wspólnie przy stole. Zjadaliśmy szybko śniadanie i wychodziliśmy do pracy. Pracowaliśmy w odległości 2 kilometrów od siebie, więc mąż najpierw mnie odwoził, a później jechał do pracy. Będąc w pracy często dzwoniliśmy do siebie, aby zapytać, co słychać. Te kilka godzin bez siebie była dla nas wiecznością. Po pracy robiliśmy razem zakupy i wracaliśmy do domu. W domu przygotowywaliśmy razem obiad. Razem, nie tylko ja. Mąż zawsze mi pomagał, a to obrał ziemniaki, a to skroił kapustę na surówkę. Nie tak, jak inni mężowie, przed telewizorem i czekają na obiad. Wieczorem zawsze znaleźliśmy coś ciekawego do zrobienia. Lubiliśmy oglądać nasze zdjęcia z wakacji, wspominając przy tym miłe chwile. Najbardziej lubiłam niedzielne spacery. Wychodziliśmy zaraz po obiedzie i przechadzaliśmy się po uliczkach naszego miasta, aż do późnych godzin wieczornych. Latem wybieraliśmy się na przejażdżki rowerowe. Pewnego dnia Mąż przyszedł do domu i zakomunikował mi, ze ma szansę na dodatkową pracę po godzinach. Argumentował, ze będziemy mogli odłożyć na letnie wakacje, marzyłam, bowiem o wyjeździe do Egiptu. Nie chciałam spędzać każdego popołudnia samotnie, ale w końcu oboje doszliśmy do wniosku, że parę dodatkowych groszy się nam przyda. Był maj, więc wakacje tuż, tuż. Jakoś przetrwamy te kilka tygodni. Jednak do wakacji i naszego wyjazdu nie doszło. W lipcu mąż zasłabł i dostał krwotoku. Od razu umówiłam męża na wizytę do znajomego lekarza. Nie ma co czekać. Nie wiadomo, co może się wydarzyć. Lekarz stwierdził ogólne osłabienie i kazał wypoczywać. Zapisał leki i kazał pokazać się za kilka dni. Oczywiście nie było mowy o dodatkowej pracy. Mąż przebywał na zwolnieniu lekarskim, ponieważ czuł się bardzo słabo. Całe nasze życie zmieniło swój harmonogram. Teraz wszystko było na mojej głowie, samotne zakupy, obiad i opieka nad mężem. Czasami byłam zmęczona, ale nie mogłam sobie pozwolić, aby mąż coś poznał. Przy nim zawsze była uśmiechnięta, choć czasami padłam z nóg. Powtarzałam mu, ze będzie dobrze, odpocznie, nabierze sił i wróci do pracy. Wierzył w to, oboje wierzyliśmy. Brakowało nam spacerów i wspólnych wyjść. Mąż czul się coraz gorzej. Poszliśmy znów do lekarza. Skierował nas na szczegółowe badania, w tym rezonans. Kiedy odebrałam wyniki, czym prędzej pobiegłam do lekarza. Mężowi powiedziałam, że idę na zakupy. Nie chciałam, aby się martwił. To, co usłyszałam u lekarza zwaliło mnie z nóg. Guz mózgu. Nieoperacyjny. Ze łzami w oczach wracałam do domu. Obiecałam sobie, ze nie powiem mężowi. Znowu udawałam przed sobą i nim, że wszystko jest w porządku. Przecież nie mógł się załamać, stracić wiary. Stan zdrowia męża pogarszał się z dnia na dzień. Wydawał mi się, ze jest blady. Ale z drugiej strony nie miałam się, co dziwić, prawie wcale nie wychodził, bardzo szybko się męczył, a wejście po schodach było dla niego katorgą. Zawsze był szczupły, ale teraz wydawało mi się, ze jeszcze bardziej schudł. Całe wakacje mąż przesiedział w domu. Robiłam mu jego przysmaki i podsuwałam, aby dużo jadł i nabierał sił. W październiku mąż pokazał mi, że musiał dorobić dziurkę w pasku, bo zrobił się za ciasny. Jak ja się cieszyłam, nareszcie przytył. Może w końcu leki zaczynają działać. Może zdarzy się cud, który go ocali. Pod koniec października mieliśmy wizytę kontrolna u lekarza. Zbadał męża dokładnie, zmierzył ciśnienie, zważył. Gdy usłyszałam: 60 kilo, aż zaniemówiłam. Mąż zawsze ważył w granicach 75 kilogramów, co się dzieje, przecież ostatnio przytył. Po wyjściu od lekarza, opowiedziałam o swoich podejrzeniach mężowi. Chwilę nic nie odpowiedział tylko spuścił głowę. Nie chciał mnie martwić, ze chudnie, więc ściągał pasek od kamizelki, żebym myślała, ze jest za ciasna, ze przytył. Ot los. Ja nie chciałam go martwić, a on mnie. Kłamaliśmy oboje z miłości do siebie.
Każdy dzień wyglądał podobnie, wstawaliśmy wcześnie rano, ja robiłam kawę i siadaliśmy wspólnie przy stole. Zjadaliśmy szybko śniadanie i wychodziliśmy do pracy. Pracowaliśmy w odległości 2 kilometrów od siebie, więc mąż najpierw mnie odwoził, a później jechał do pracy. Będąc w pracy często dzwoniliśmy do siebie, aby zapytać, co słychać. Te kilka godzin bez siebie była dla nas wiecznością. Po pracy robiliśmy razem zakupy i wracaliśmy do domu. W domu przygotowywaliśmy razem obiad. Razem, nie tylko ja. Mąż zawsze mi pomagał, a to obrał ziemniaki, a to skroił kapustę na surówkę. Nie tak, jak inni mężowie, przed telewizorem i czekają na obiad.
Wieczorem zawsze znaleźliśmy coś ciekawego do zrobienia. Lubiliśmy oglądać nasze zdjęcia z wakacji, wspominając przy tym miłe chwile.
Najbardziej lubiłam niedzielne spacery. Wychodziliśmy zaraz po obiedzie i przechadzaliśmy się po uliczkach naszego miasta, aż do późnych godzin wieczornych. Latem wybieraliśmy się na przejażdżki rowerowe.
Pewnego dnia Mąż przyszedł do domu i zakomunikował mi, ze ma szansę na dodatkową pracę po godzinach. Argumentował, ze będziemy mogli odłożyć na letnie wakacje, marzyłam, bowiem o wyjeździe do Egiptu. Nie chciałam spędzać każdego popołudnia samotnie, ale w końcu oboje doszliśmy do wniosku, że parę dodatkowych groszy się nam przyda. Był maj, więc wakacje tuż, tuż. Jakoś przetrwamy te kilka tygodni.
Jednak do wakacji i naszego wyjazdu nie doszło. W lipcu mąż zasłabł i dostał krwotoku. Od razu umówiłam męża na wizytę do znajomego lekarza. Nie ma co czekać. Nie wiadomo, co może się wydarzyć. Lekarz stwierdził ogólne osłabienie i kazał wypoczywać. Zapisał leki i kazał pokazać się za kilka dni. Oczywiście nie było mowy o dodatkowej pracy.
Mąż przebywał na zwolnieniu lekarskim, ponieważ czuł się bardzo słabo. Całe nasze życie zmieniło swój harmonogram. Teraz wszystko było na mojej głowie, samotne zakupy, obiad i opieka nad mężem. Czasami byłam zmęczona, ale nie mogłam sobie pozwolić, aby mąż coś poznał. Przy nim zawsze była uśmiechnięta, choć czasami padłam z nóg. Powtarzałam mu, ze będzie dobrze, odpocznie, nabierze sił i wróci do pracy. Wierzył w to, oboje wierzyliśmy. Brakowało nam spacerów i wspólnych wyjść.
Mąż czul się coraz gorzej. Poszliśmy znów do lekarza. Skierował nas na szczegółowe badania, w tym rezonans. Kiedy odebrałam wyniki, czym prędzej pobiegłam do lekarza. Mężowi powiedziałam, że idę na zakupy. Nie chciałam, aby się martwił. To, co usłyszałam u lekarza zwaliło mnie z nóg. Guz mózgu. Nieoperacyjny. Ze łzami w oczach wracałam do domu. Obiecałam sobie, ze nie powiem mężowi. Znowu udawałam przed sobą i nim, że wszystko jest w porządku. Przecież nie mógł się załamać, stracić wiary.
Stan zdrowia męża pogarszał się z dnia na dzień. Wydawał mi się, ze jest blady. Ale z drugiej strony nie miałam się, co dziwić, prawie wcale nie wychodził, bardzo szybko się męczył, a wejście po schodach było dla niego katorgą. Zawsze był szczupły, ale teraz wydawało mi się, ze jeszcze bardziej schudł.
Całe wakacje mąż przesiedział w domu. Robiłam mu jego przysmaki i podsuwałam, aby dużo jadł i nabierał sił. W październiku mąż pokazał mi, że musiał dorobić dziurkę w pasku, bo zrobił się za ciasny. Jak ja się cieszyłam, nareszcie przytył. Może w końcu leki zaczynają działać. Może zdarzy się cud, który go ocali.
Pod koniec października mieliśmy wizytę kontrolna u lekarza. Zbadał męża dokładnie, zmierzył ciśnienie, zważył. Gdy usłyszałam: 60 kilo, aż zaniemówiłam. Mąż zawsze ważył w granicach 75 kilogramów, co się dzieje, przecież ostatnio przytył. Po wyjściu od lekarza, opowiedziałam o swoich podejrzeniach mężowi. Chwilę nic nie odpowiedział tylko spuścił głowę. Nie chciał mnie martwić, ze chudnie, więc ściągał pasek od kamizelki, żebym myślała, ze jest za ciasna, ze przytył. Ot los. Ja nie chciałam go martwić, a on mnie. Kłamaliśmy oboje z miłości do siebie.