Śmingus Dyngus zawsze kojarzył mi się z dobrą zabawą, ale dzisiaj ta zabawa mogła się dla kogos źle skończyć.
Jeszcze spałam, kiedy obudziło mnie głośne stukanie do drzwi. Słońce oślepiło mnie na chwilę. Rozczochrana, ziewając ruszyłam w ich kierunku i moim oczom ukazały się trzy koleżanki. Zaprosiłam je do środka. Jolka miała na sobie czerwoną sukienkę w białe grochy i buty na wysokim obcasie. W rękach trzymała kilka butelek wody. Mówiła żebym szybko się ubierała, bo jest lany poniedziałek. Stojąca obok niej Kaśka przeglądała się w lustrze i poprawiała włosy, które były w lekkkim nieładzie. Na sobie miała zielone spodnie i żółta bluzkę. Natomiast Baśka stała przy kranie i nalewała wodę do pomarańczowego wiaderka. Na twarzy miała wypieki. Mówiła bardzo szybko, jąkając się przy tym. Jej czarny dres był mocno pognieciony i nie wyglądała w nim zbyt atrakcyjnie. Dziewczęta prosiły, abym się pośpieszyła, bo miały plan, aby zaskoczyć i oblać wodą chłopców. Szybko wiec naciągnęłam na siebie niebieskie spodnie i białą bluzę z kapturem. Nalałyśmy jeszcze wodę do kilku mniejszych wiaderek i tak przygotowane wyszłyśmy z domu. Pogoda była wspaniała. Ciepłe promienie słoneczne miło nas otulały. W pobliżu było sporo chatek, przy których kręcili się gospodarze. W oddali widziałyśmy pola, las i niewielką rzeczkę. Po krótkiej naradzie ustaliłyśmy, że Jolka z Kaską schowają się za stodołą pana Wacława, a my z Baską ukryjemy się w gąszczu krzaków. Myślałyśmy, ze chłopcy tego dnia wstaną wcześniej niż zwykle. Niestety, czekałyśmy dość długo. Baskę bolały już kolana od przykucania, a mnie kark. Ale w końcu ujrzalysmy na horyzoncie Marka, Jarka i Heńka. Wszyscy chłopcy mieli na sobie spodnie dresowe i koszulki na krótki rękaw. Każdy z nich niósł po dwa wiaderka wody. Koledzy byli w dobrych nastrojach, bo glośno się z czegos śmiali. My też się z Baską uśmiechałysmy i dawałyśmy kolezankom schowanym za stodolą znak, że zaraz zaskoczymy chłopców. Kiedy juz podeszli blisko krzaków, to znienacka ruszyłyśmy z butelkami w ich kierunku. Chłopcy stali jak sparaliżowani, a my oblewałyśmy chłopców śmiejąc sie przy tym głosno. Jolka z Kaśka biegły z wiaderkami w naszym kierunku niczym błyskawice. Kaśka zdążyła wylac wiadro wody na głowę Marka, A Jolka potknęła się, złamala obcasa i runęła na ziemię jak długa. Chłopcy w końcu oprzytomnieli i skoczyli w naszym kierunku, wylewając na nas wiadra zimnej wody. Walka między nami była bardzo zażarta. Nikt nie chciał ustąpić. Wszyscy mielismy mokre ubrania i włosy. Kiedy w końcu woda skończyła się, to nagle Heniek z Jarkiem chwycili Baskę za ręce i nogi i pobiegli z nią w kierunku studni. A my z dziewczętami za nimi. Próbowałysmy bronić Baski i jedną jej nogę ciągnęłyśmy z Kaską w swoją stronę, a chłopcy w swoją. Baśka krzyczała wniebogłosy. My też krzyczałyśmy żeby chłopcy ją puscili, ale oni wcale nas nie słuchali. Koledzy byli silniejsi od nas i raptownie część ciała Baśki znalazła się w studni. Chłopcy trzymali ją już tylko za ręce, a jej nogi zwisały w studni. W każdej chwili koledzy mogli koleżankę wypuścić z rąk. I nagle Jolka zarzuciła chłopcom na głowę puste wiaderka, a my szybciutko wyciagnęłyśmy Baskę na powierzchnię. Wszystkie odetchnęłyśmy z ulgą. Chłopcy trochę zaskoczeni podziękowali nam za wspólną zabawę i poszli w kierunku domu. My tez całe przemoczone marzyłysmy tylko o tym, aby jak najszybciej przebrać się w suche ubrania. Pożegnałyśmy się i umówiłyśmy, że na drugi rok pokonamy chłopców, chociaż właściwie w tej walce nie było zwycięzców ani przegranych.
Śmigus Dyngus to zawsze była dobra zabawa. Kiedyś nie było wymyślnych "pistoletów " na wodę, pompek dalekiego zasięgu czy innych wynalazków. Podstawowym narzędziem "zbrodni" było zwykłe wiadro. Bywali co prawda grzeczni chłopcy którzy oblewali dziewczyny przy pomocy flakoników z perfumami. Ale to przecież mięczaki. Dyngus wypada zawsze w Poniedziałek Wielkanocny. Tego dnia nie szło sie do szkoły, więc można było polować przez cały dzień. Tradycja święta rzecz. Dlatego dziewczyny dobrze wiedziały co je spotka, mimo to prawie wszystkie były w komplecie na podwórku. Zawsze mnie dziwiło, że nigdy jakoś nie wpadły na pomysł żeby się zrewanżować. Pewnie wolały być ofiarami. No ale nam nie sprawiało przyjemności oblewanie kogoś, kto tego chciał i na to czekał. Dlatego zawsze był numer specjalny. Bez tego Dyngus się nie liczył. Tego roku postanowiliśmy zapolować na Ewę. Była prymuską w naszej klasie i mało kto ją lubił. Problem polegał na tym, że Ewa rzadko wychodziła na podwórko. Jedyna szansa to moment kiedy będzie szła z rodzicami do kościoła. NIestety tym razem rodzice poszli sami. No więc Ewa musiała byś sama w mieszkaniu. Należało tylko coś wymyślić żeby otworzyła drzwi. Numer na listonosza nie wchodził w rachubę - wiadomo święto. Waldek się ofiarował że będzie recytował pod drzwiami jakiś wiersz miłosny. Liczyliśmy na to że wściekła Ewa wypadnie z mieszkania aby pogonić :zalotnika". W końcu pomysł upadł. NIe dawał gwarancji że jednak wyjdzie. Pozostawało zainscenizować jakąś katastrofę. Podpaliliśmy starą gazetę. Bylo trochę dymu i swądu. Ktoś krzyknął - pali się. Ustawiliśmy się we cztrerech przed drzwiami z wiaderkami gotowymi do ataku. Kiedy drzwi się uchyliły, nie czekając opróżniliśmy nasze wiaderka. Kiedy drzwi się całkiem otwrzyły zobaczyliśmy Ewę z nogą w gipsie opartą o laskę i mokrą od stóp do głów. Nawet nam - twardzielom było strasznie głupio. Staliśmy tak z tymi pustymi wiadrami nie mając pojęcia co dalej. No cóż, nie każdy Dyngus to dobra zabawa.
Śmingus Dyngus zawsze kojarzył mi się z dobrą zabawą, ale dzisiaj ta zabawa mogła się dla kogos źle skończyć.
Jeszcze spałam, kiedy obudziło mnie głośne stukanie do drzwi. Słońce oślepiło mnie na chwilę. Rozczochrana, ziewając ruszyłam w ich kierunku i moim oczom ukazały się trzy koleżanki. Zaprosiłam je do środka. Jolka miała na sobie czerwoną sukienkę w białe grochy i buty na wysokim obcasie. W rękach trzymała kilka butelek wody. Mówiła żebym szybko się ubierała, bo jest lany poniedziałek. Stojąca obok niej Kaśka przeglądała się w lustrze i poprawiała włosy, które były w lekkkim nieładzie. Na sobie miała zielone spodnie i żółta bluzkę. Natomiast Baśka stała przy kranie i nalewała wodę do pomarańczowego wiaderka. Na twarzy miała wypieki. Mówiła bardzo szybko, jąkając się przy tym. Jej czarny dres był mocno pognieciony i nie wyglądała w nim zbyt atrakcyjnie. Dziewczęta prosiły, abym się pośpieszyła, bo miały plan, aby zaskoczyć i oblać wodą chłopców. Szybko wiec naciągnęłam na siebie niebieskie spodnie i białą bluzę z kapturem. Nalałyśmy jeszcze wodę do kilku mniejszych wiaderek i tak przygotowane wyszłyśmy z domu. Pogoda była wspaniała. Ciepłe promienie słoneczne miło nas otulały. W pobliżu było sporo chatek, przy których kręcili się gospodarze. W oddali widziałyśmy pola, las i niewielką rzeczkę. Po krótkiej naradzie ustaliłyśmy, że Jolka z Kaską schowają się za stodołą pana Wacława, a my z Baską ukryjemy się w gąszczu krzaków. Myślałyśmy, ze chłopcy tego dnia wstaną wcześniej niż zwykle. Niestety, czekałyśmy dość długo. Baskę bolały już kolana od przykucania, a mnie kark. Ale w końcu ujrzalysmy na horyzoncie Marka, Jarka i Heńka. Wszyscy chłopcy mieli na sobie spodnie dresowe i koszulki na krótki rękaw. Każdy z nich niósł po dwa wiaderka wody. Koledzy byli w dobrych nastrojach, bo glośno się z czegos śmiali. My też się z Baską uśmiechałysmy i dawałyśmy kolezankom schowanym za stodolą znak, że zaraz zaskoczymy chłopców. Kiedy juz podeszli blisko krzaków, to znienacka ruszyłyśmy z butelkami w ich kierunku. Chłopcy stali jak sparaliżowani, a my oblewałyśmy chłopców śmiejąc sie przy tym głosno. Jolka z Kaśka biegły z wiaderkami w naszym kierunku niczym błyskawice. Kaśka zdążyła wylac wiadro wody na głowę Marka, A Jolka potknęła się, złamala obcasa i runęła na ziemię jak długa. Chłopcy w końcu oprzytomnieli i skoczyli w naszym kierunku, wylewając na nas wiadra zimnej wody. Walka między nami była bardzo zażarta. Nikt nie chciał ustąpić. Wszyscy mielismy mokre ubrania i włosy. Kiedy w końcu woda skończyła się, to nagle Heniek z Jarkiem chwycili Baskę za ręce i nogi i pobiegli z nią w kierunku studni. A my z dziewczętami za nimi. Próbowałysmy bronić Baski i jedną jej nogę ciągnęłyśmy z Kaską w swoją stronę, a chłopcy w swoją. Baśka krzyczała wniebogłosy. My też krzyczałyśmy żeby chłopcy ją puscili, ale oni wcale nas nie słuchali. Koledzy byli silniejsi od nas i raptownie część ciała Baśki znalazła się w studni. Chłopcy trzymali ją już tylko za ręce, a jej nogi zwisały w studni. W każdej chwili koledzy mogli koleżankę wypuścić z rąk. I nagle Jolka zarzuciła chłopcom na głowę puste wiaderka, a my szybciutko wyciagnęłyśmy Baskę na powierzchnię. Wszystkie odetchnęłyśmy z ulgą. Chłopcy trochę zaskoczeni podziękowali nam za wspólną zabawę i poszli w kierunku domu. My tez całe przemoczone marzyłysmy tylko o tym, aby jak najszybciej przebrać się w suche ubrania. Pożegnałyśmy się i umówiłyśmy, że na drugi rok pokonamy chłopców, chociaż właściwie w tej walce nie było zwycięzców ani przegranych.
Śmigus Dyngus to zawsze była dobra zabawa. Kiedyś nie było wymyślnych "pistoletów " na wodę, pompek dalekiego zasięgu czy innych wynalazków. Podstawowym narzędziem "zbrodni" było zwykłe wiadro. Bywali co prawda grzeczni chłopcy którzy oblewali dziewczyny przy pomocy flakoników z perfumami. Ale to przecież mięczaki. Dyngus wypada zawsze w Poniedziałek Wielkanocny. Tego dnia nie szło sie do szkoły, więc można było polować przez cały dzień. Tradycja święta rzecz. Dlatego dziewczyny dobrze wiedziały co je spotka, mimo to prawie wszystkie były w komplecie na podwórku. Zawsze mnie dziwiło, że nigdy jakoś nie wpadły na pomysł żeby się zrewanżować. Pewnie wolały być ofiarami. No ale nam nie sprawiało przyjemności oblewanie kogoś, kto tego chciał i na to czekał. Dlatego zawsze był numer specjalny. Bez tego Dyngus się nie liczył. Tego roku postanowiliśmy zapolować na Ewę. Była prymuską w naszej klasie i mało kto ją lubił. Problem polegał na tym, że Ewa rzadko wychodziła na podwórko. Jedyna szansa to moment kiedy będzie szła z rodzicami do kościoła. NIestety tym razem rodzice poszli sami. No więc Ewa musiała byś sama w mieszkaniu. Należało tylko coś wymyślić żeby otworzyła drzwi. Numer na listonosza nie wchodził w rachubę - wiadomo święto. Waldek się ofiarował że będzie recytował pod drzwiami jakiś wiersz miłosny. Liczyliśmy na to że wściekła Ewa wypadnie z mieszkania aby pogonić :zalotnika". W końcu pomysł upadł. NIe dawał gwarancji że jednak wyjdzie. Pozostawało zainscenizować jakąś katastrofę. Podpaliliśmy starą gazetę. Bylo trochę dymu i swądu. Ktoś krzyknął - pali się. Ustawiliśmy się we cztrerech przed drzwiami z wiaderkami gotowymi do ataku. Kiedy drzwi się uchyliły, nie czekając opróżniliśmy nasze wiaderka. Kiedy drzwi się całkiem otwrzyły zobaczyliśmy Ewę z nogą w gipsie opartą o laskę i mokrą od stóp do głów. Nawet nam - twardzielom było strasznie głupio. Staliśmy tak z tymi pustymi wiadrami nie mając pojęcia co dalej. No cóż, nie każdy Dyngus to dobra zabawa.