Napisz wywiad z aktorka Anna Mucha. (musi być:tytuł,lid,pytania i odpowiedzi,podsumowanie). prosze o pomoc.:)
edusia123
Zacznijmy od "M jak Miłość": jaka, według Pani, jest Madzia? Mogłybyście się zaprzyjaźnić? To normalna, sympatyczna dziewczyna z miasta. Lubi odkrywać nowe rzeczy, eksperymentować... Tak, myślę, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić. Szkoda tylko, że nie studiuje już z Kingą i Kamilem.
Wiem, że lubi Pani podróże - zwłaszcza egzotyczne. Zdarzają się na wyjazdach sytuacje, które naprawdę Panią zaskakują? Coś, co przyprawia o zimny dreszcz? W Izraelu, niemalże na moich oczach, zastrzelono dziewczynę. Muzułmankę, która pod Ścianą Płaczu rzuciła się z nożem na modlącego się Żyda. Tam nikt się nie zastanawia: egzekucja następuje od razu. Drugi szok przeżyłam w Indiach. Znajomy, który nas tam gościł, wyjątkowo wolno jeździł - co nas zdziwiło, bo tam wszyscy pędzą jak wariaci. Zapytaliśmy więc, dlaczego? Okazało się, że kiedyś chłop, którego mijał jadąc szosą, rzucił mu pod koła dziecko. Po prostu: nie miał pieniędzy, żeby wyżywić kolejną gębę w rodzinie, więc się jej pozbył. I sprawa nawet nie trafiła do sądu! Zresztą w Indiach szokuje nawet sposób, w jaki ludzie podróżują. Do autobusu mieści się chyba setka ludzi: uwieszeni z boku, z tyłu, na dachu, z tobołkami i kurami...
Podobno w podróży nie boi się Pani próbować żadnej lokalnej atrakcji - zwłaszcza kulinarnych... Dwa lata temu w Tajlandii w Wigilię jadłam karaluchy. Iście postne danie. Robaczki były pieczone na grillu, w sosie sojowym; rodzaj miejscowych "chipsów". Ale widać było wszystko: nóżki, pancerzyk... Nawet smakowały do momentu, gdy nachyliłam się do fontanny, a z trawy wyskoczył... żywy karaluch. Wtedy nie wytrzymałam! Powiedziałam: "Nie, ja już dziękuję...".
Jakie pamiątki wybiera Pani na wyjazdach? Turystyczną masówkę? Z bliskich podróży - np. z Włoch - często przywożę sobie ciuchy. A poza tym uwielbiam gotować, więc moje walizki uginają się od butelek z oliwą, wina, serów, makaronów... Za to gdy jadę gdzieś dalej, lubię przywieźć coś, co ma związek z kulturą. Na przykład rzeźby.
A właśnie, rzeźby... To prawda, że planuje Pani zrobić odlew swojego ciała? No cóż... Oprócz tego, że bywam miła i sympatyczna, jestem też egocentryczna i zakochana w sobie! (śmiech) Ale nie postawię przed domem posągu w rodzaju "sikająca Anna w fontannie". Cały czas mam za mały ogród ... Nie pomaluję swojej podobizny na złoto i nie umieszczę w jadalni! Kiedyś zobaczyłam odlew twarzy Marleny Dietrich - myślę, że to w jakiś sposób mnie zainspirowało. Ciało, jako temat sztuki, mnie fascynuje. W tej chwili jestem piękna. Nie dlatego, że mam takie, a nie inne wymiary czy rysy twarzy. Po prostu istnieję: żyję, uśmiecham się, jestem szczęśliwa. I to właśnie chciałabym uwiecznić. Ale na razie powstał jedynie odlew mojej stopy.
Jeździ Pani na snowboardzie, skacze ze spadochronem, lata na paralotni, chodzi po jaskiniach, nurkuje... Jest w ogóle coś, czego się Pani boi? Hmm... Jestem rasową Muchą. I, jak każda mucha, mam gigantyczną arachnofobię! Szczura, mysz, węża wezmę do ręki bez najmniejszego problemu. Ale na widok pająka mnie paraliżuje!
Pociąga panią niebezpieczeństwo? Ryzyko, że każdy skok albo lot może być tym ostatnim? Nie. Gdy wiem, że coś zależy ode mnie albo od sprzętu, mam pełne zaufanie. Za to w biały dzień, na ulicy, zdarzają się sytuacje, gdy czuję więcej adrenaliny, niż skacząc ze spadochronem! Kiedyś, na planie "Panny Nikt", mężczyzna z tłumu zaatakował mnie nożem. Bez powodu. Zdjęcia do filmu, generalnie, przyciągają - oprócz ekscentryków, którzy stanowią część ekipy filmowej - wariatów, którzy są poza planem. Wtedy uratowała mnie koleżanka - nagle popchnęła mnie na bok. Miała refleks: tuż za mną stał facet z taaakim nożem! I jak to porównać do lotu na paralotni? Przecież tam jestem wyzwolona, czuję wiatr, podziwiam góry... To zachwycające!
Ostatnie pytanie. W Internecie wyznała Pani, że wierzy w magię liczby 26... Bo urodziłam się 26 kwietnia. I w Lotto też za każdym razem zakreślam 26.
I...? I nic. Ale pamiętam, że gdy lecieliśmy do Indii - akurat na moje 18 urodziny - w samolocie dostałam siedzenie nr 26 i w hotelu też wylądowałam w pokoju 26. A 26-tego kwietnia, po kilku dniach pobytu w Indiach, trafiłam do szpitala z powodu zatrucia pokarmowego, nota bene. Leżałam na sali, oglądałam w telewizji losowanie totolotka i gdy miała wypaść ostatnia cyfra pomyślałam: "No jasne, będzie 26...". I wypadło!
To normalna, sympatyczna dziewczyna z miasta. Lubi odkrywać nowe rzeczy, eksperymentować... Tak, myślę, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić. Szkoda tylko, że nie studiuje już z Kingą i Kamilem.
Wiem, że lubi Pani podróże - zwłaszcza egzotyczne. Zdarzają się na wyjazdach sytuacje, które naprawdę Panią zaskakują? Coś, co przyprawia o zimny dreszcz?
W Izraelu, niemalże na moich oczach, zastrzelono dziewczynę. Muzułmankę, która pod Ścianą Płaczu rzuciła się z nożem na modlącego się Żyda. Tam nikt się nie zastanawia: egzekucja następuje od razu. Drugi szok przeżyłam w Indiach. Znajomy, który nas tam gościł, wyjątkowo wolno jeździł - co nas zdziwiło, bo tam wszyscy pędzą jak wariaci. Zapytaliśmy więc, dlaczego? Okazało się, że kiedyś chłop, którego mijał jadąc szosą, rzucił mu pod koła dziecko. Po prostu: nie miał pieniędzy, żeby wyżywić kolejną gębę w rodzinie, więc się jej pozbył. I sprawa nawet nie trafiła do sądu! Zresztą w Indiach szokuje nawet sposób, w jaki ludzie podróżują. Do autobusu mieści się chyba setka ludzi: uwieszeni z boku, z tyłu, na dachu, z tobołkami i kurami...
Podobno w podróży nie boi się Pani próbować żadnej lokalnej atrakcji - zwłaszcza kulinarnych...
Dwa lata temu w Tajlandii w Wigilię jadłam karaluchy. Iście postne danie. Robaczki były pieczone na grillu, w sosie sojowym; rodzaj miejscowych "chipsów". Ale widać było wszystko: nóżki, pancerzyk... Nawet smakowały do momentu, gdy nachyliłam się do fontanny, a z trawy wyskoczył... żywy karaluch. Wtedy nie wytrzymałam! Powiedziałam: "Nie, ja już dziękuję...".
Jakie pamiątki wybiera Pani na wyjazdach? Turystyczną masówkę?
Z bliskich podróży - np. z Włoch - często przywożę sobie ciuchy. A poza tym uwielbiam gotować, więc moje walizki uginają się od butelek z oliwą, wina, serów, makaronów... Za to gdy jadę gdzieś dalej, lubię przywieźć coś, co ma związek z kulturą. Na przykład rzeźby.
A właśnie, rzeźby... To prawda, że planuje Pani zrobić odlew swojego ciała?
No cóż... Oprócz tego, że bywam miła i sympatyczna, jestem też egocentryczna i zakochana w sobie! (śmiech) Ale nie postawię przed domem posągu w rodzaju "sikająca Anna w fontannie". Cały czas mam za mały ogród ... Nie pomaluję swojej podobizny na złoto i nie umieszczę w jadalni! Kiedyś zobaczyłam odlew twarzy Marleny Dietrich - myślę, że to w jakiś sposób mnie zainspirowało. Ciało, jako temat sztuki, mnie fascynuje. W tej chwili jestem piękna. Nie dlatego, że mam takie, a nie inne wymiary czy rysy twarzy. Po prostu istnieję: żyję, uśmiecham się, jestem szczęśliwa. I to właśnie chciałabym uwiecznić. Ale na razie powstał jedynie odlew mojej stopy.
Jeździ Pani na snowboardzie, skacze ze spadochronem, lata na paralotni, chodzi po jaskiniach, nurkuje... Jest w ogóle coś, czego się Pani boi?
Hmm... Jestem rasową Muchą. I, jak każda mucha, mam gigantyczną arachnofobię! Szczura, mysz, węża wezmę do ręki bez najmniejszego problemu. Ale na widok pająka mnie paraliżuje!
Pociąga panią niebezpieczeństwo? Ryzyko, że każdy skok albo lot może być tym ostatnim?
Nie. Gdy wiem, że coś zależy ode mnie albo od sprzętu, mam pełne zaufanie. Za to w biały dzień, na ulicy, zdarzają się sytuacje, gdy czuję więcej adrenaliny, niż skacząc ze spadochronem! Kiedyś, na planie "Panny Nikt", mężczyzna z tłumu zaatakował mnie nożem. Bez powodu. Zdjęcia do filmu, generalnie, przyciągają - oprócz ekscentryków, którzy stanowią część ekipy filmowej - wariatów, którzy są poza planem. Wtedy uratowała mnie koleżanka - nagle popchnęła mnie na bok. Miała refleks: tuż za mną stał facet z taaakim nożem! I jak to porównać do lotu na paralotni? Przecież tam jestem wyzwolona, czuję wiatr, podziwiam góry... To zachwycające!
Ostatnie pytanie. W Internecie wyznała Pani, że wierzy w magię liczby 26...
Bo urodziłam się 26 kwietnia. I w Lotto też za każdym razem zakreślam 26.
I...?
I nic. Ale pamiętam, że gdy lecieliśmy do Indii - akurat na moje 18 urodziny - w samolocie dostałam siedzenie nr 26 i w hotelu też wylądowałam w pokoju 26. A 26-tego kwietnia, po kilku dniach pobytu w Indiach, trafiłam do szpitala z powodu zatrucia pokarmowego, nota bene. Leżałam na sali, oglądałam w telewizji losowanie totolotka i gdy miała wypaść ostatnia cyfra pomyślałam: "No jasne, będzie 26...". I wypadło!