Tą baśń napisałem z tydzien temu na mój polski i mam na dokumentach google, tak więc łap
Jakub Waleczny był wielkim wodzem oraz rycerzem w owym czasie. Miał mięśnie twarde jak jego stalowa zbroja, którą miał na sobie podczas niejednej wojny. W wigilię jego pięćdziesiątych szóstych urodzin zniknął. Niektórzy mówili, że został porwany, inni zaś, że uciekł, a jego przyjaciele - Krzysztof z Bednarzowa i Kacper ze Spychowa wiedzieli, że szuka miejsca, w którym założy swoje miasto. Wiadome było im również, że ów bohater popłynął tam ze swoim synem Markiem w małej łodzi o długości około jednej halabardy. Powiedział im również którą rzeką płynął w to miejsce, na wypadek gdyby chcieli się dołączyć. Po dniach pięciu, po przemyśleniach, zdecydowali się, że tak zrobią. Wzięli ze sobą trzy kusze, dwa łuki, pięć halabard oraz kilka mieczy. Wszystkie te rzeczy pomieścili na sześciu koniach, z którymi podążali wzdłuż wyznaczonej przez Jakuba Walecznego rzeki. Miejsce to było doskonałe na nowe miasto - dużo lasów, woda, nie brakowało zwierząt oraz było to daleko od cywilizacji. Do najbliższego miasta był cały dzień jazdy konno. Dzięki temu, iż trzej przyjaciele byli ludźmi zręcznymi i pracowitymi po tygodniu postawili tam mały drewniany dom. Ponieważ byli ludźmi wierzącymi, co tydzień jeździli do kościoła w Sieradzu na mszę wieczorną. Pewnego dnia przed wyjazdem na mszę Jakub Waleczny zobaczył przy rzece łódź - tą samą, którą przypłynął w to miejsce. Przestraszył się wielce, gdyż spalił ją w ognisku tego samego dnia, w którym tu przybył. Rozpoznał tą łódź przez to, że Marek podczas przypływania tutaj skaleczył się i poleciała mu krew, która potem w tym miejscu zakrzepła. Ona tu była, to jest niemożliwe! Krzysztof z Bednarzowa oraz Kacper ze Spychowa podbiegli do przyjaciela, na którego chwilę wcześniej krzyczeli, aby w końcu jechał, żeby się nie spóźnili. Jakub Waleczny w tamtym momencie zrozumiał, że owa łódka to znak od Boga, że ktoś tu ma przypłynąć, jeśli chce założyć miasto, przecież on w końcu umrze. Po chwili wszedł na swojego konia i ruszyli do kościoła. Podczas drogi na mszę przemyślał sobie kwestię swojego miasta i wymyślił nawet dla niego herb - okrągłą tarczę z łódką z wiosłem. Chwilę po powrocie do domu wziął drewno i zaczął rzeźbić wymyślony wcześniej herb miasta. W następną niedzielę nie pojechał do Sieradza na mszę, lecz do Krakowa, aby opowiedzieć o jego nowo powstałym miejscu zamieszkania.
Tą baśń napisałem z tydzien temu na mój polski i mam na dokumentach google, tak więc łap
Jakub Waleczny był wielkim wodzem oraz rycerzem w owym czasie. Miał mięśnie twarde jak jego stalowa zbroja, którą miał na sobie podczas niejednej wojny. W wigilię jego pięćdziesiątych szóstych urodzin zniknął. Niektórzy mówili, że został porwany, inni zaś, że uciekł, a jego przyjaciele - Krzysztof z Bednarzowa i Kacper ze Spychowa wiedzieli, że szuka miejsca, w którym założy swoje miasto. Wiadome było im również, że ów bohater popłynął tam ze swoim synem Markiem w małej łodzi o długości około jednej halabardy. Powiedział im również którą rzeką płynął w to miejsce, na wypadek gdyby chcieli się dołączyć. Po dniach pięciu, po przemyśleniach, zdecydowali się, że tak zrobią. Wzięli ze sobą trzy kusze, dwa łuki, pięć halabard oraz kilka mieczy. Wszystkie te rzeczy pomieścili na sześciu koniach, z którymi podążali wzdłuż wyznaczonej przez Jakuba Walecznego rzeki.
Miejsce to było doskonałe na nowe miasto - dużo lasów, woda, nie brakowało zwierząt oraz było to daleko od cywilizacji. Do najbliższego miasta był cały dzień jazdy konno. Dzięki temu, iż trzej przyjaciele byli ludźmi zręcznymi i pracowitymi po tygodniu postawili tam mały drewniany dom. Ponieważ byli ludźmi wierzącymi, co tydzień jeździli do kościoła w Sieradzu na mszę wieczorną. Pewnego dnia przed wyjazdem na mszę Jakub Waleczny zobaczył przy rzece łódź - tą samą, którą przypłynął w to miejsce. Przestraszył się wielce, gdyż spalił ją w ognisku tego samego dnia, w którym tu przybył. Rozpoznał tą łódź przez to, że Marek podczas przypływania tutaj skaleczył się i poleciała mu krew, która potem w tym miejscu zakrzepła. Ona tu była, to jest niemożliwe! Krzysztof z Bednarzowa oraz Kacper ze Spychowa podbiegli do przyjaciela, na którego chwilę wcześniej krzyczeli, aby w końcu jechał, żeby się nie spóźnili. Jakub Waleczny w tamtym momencie zrozumiał, że owa łódka to znak od Boga, że ktoś tu ma przypłynąć, jeśli chce założyć miasto, przecież on w końcu umrze. Po chwili wszedł na swojego konia i ruszyli do kościoła. Podczas drogi na mszę przemyślał sobie kwestię swojego miasta i wymyślił nawet dla niego herb - okrągłą tarczę z łódką z wiosłem. Chwilę po powrocie do domu wziął drewno i zaczął rzeźbić wymyślony wcześniej herb miasta. W następną niedzielę nie pojechał do Sieradza na mszę, lecz do Krakowa, aby opowiedzieć o jego nowo powstałym miejscu zamieszkania.