Napisz w imieniu Jasia Meli sprawozdanie z wyprawy na biegun.
Jak najszybciej .!
MissV005
Przygotowania trwały półtora roku. Najtrudniejsze było wytrwanie w systematycznych treningach, które całe moje dotychczasowe życie przewróciły do góry nogami. Wpierw ćwiczyłem brzuszki, przysiady, długie spacery oraz jazdę na rowerze i pływanie. Potem doszła także jazda na nartach, było to dla mnie wyzwanie, bowiem przedtem nigdy na nogach nie miałem nart. Pływać i jeździć na rowerze umiałem, ale po wypadku obie te dyscypliny wymagały ode mnie większego wysiłku. Jeszcze 23 kwietnia Marek informował przez radio, że chyba nie zdobędziemy bieguna, bo nie pozwala na to pogoda i dryf. Jednak 24 kwietnia pokonaliśmy złą passę i biegun zdobyliśmy! Poczułem wówczas wszechogarniający mnie spokój i radość. Radość również z tego, że przez cały czas trwania wyprawy ani razu nie pokłóciliśmy się, a w tak ekstremalnych warunkach jest to niezwykłe wydarzenie. Mieliśmy telefon satelitarny oraz radio, by w sytuacji kryzysowej wezwać pomoc. Ale warunkiem przylotu helikoptera była dobra pogoda, a takiej właściwie nie było. Od samego początku pogoda sprawiała nam kłopoty, poza tym ciągły dryf kry bardzo utrudniał drogę. Zamiast iść do przodu, właśnie przez pływające kry czasami staliśmy w miejscu. Przerażały mnie także wodne szczeliny. Na treningach były one symulowane, zawsze można było je ominąć. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Jeden fałszywy krok mógł być krokiem tragicznym. Porażająca była też śnieżna, wszechogarniająca biel. Momentami czuliśmy ogromną pustkę i samotność, bowiem dookoła nas nie było żadnych zwierząt, kwiatów, człowieka, nic prócz zimnej bieli, która sięgała aż po horyzont. Ale uważam, że było warto. Udowodniłem znajomym, rodzinie lecz przede wszystkim sobie, że mogę przezwyciężyć wszystko.
Jeszcze 23 kwietnia Marek informował przez radio, że chyba nie zdobędziemy bieguna, bo nie pozwala na to pogoda i dryf. Jednak 24 kwietnia pokonaliśmy złą passę i biegun zdobyliśmy! Poczułem wówczas wszechogarniający mnie spokój i radość. Radość również z tego, że przez cały czas trwania wyprawy ani razu nie pokłóciliśmy się, a w tak ekstremalnych warunkach jest to niezwykłe wydarzenie.
Mieliśmy telefon satelitarny oraz radio, by w sytuacji kryzysowej wezwać pomoc. Ale warunkiem przylotu helikoptera była dobra pogoda, a takiej właściwie nie było.
Od samego początku pogoda sprawiała nam kłopoty, poza tym ciągły dryf kry bardzo utrudniał drogę. Zamiast iść do przodu, właśnie przez pływające kry czasami staliśmy w miejscu. Przerażały mnie także wodne szczeliny. Na treningach były one symulowane, zawsze można było je ominąć. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Jeden fałszywy krok mógł być krokiem tragicznym. Porażająca była też śnieżna, wszechogarniająca biel. Momentami czuliśmy ogromną pustkę i samotność, bowiem dookoła nas nie było żadnych zwierząt, kwiatów, człowieka, nic prócz zimnej bieli, która sięgała aż po horyzont.
Ale uważam, że było warto. Udowodniłem znajomym, rodzinie lecz przede wszystkim sobie, że mogę przezwyciężyć wszystko.