I znów poniedziałek.Wszystko od początku,znowu zakuwanie,uczenie się do egzaminów,sprawdzianów,kartkówek.To za dużo na taką małą pietnastoletnią główkę jak moja.Ale cóż,każdą chwilę trzeba przeżyć,każdemu dniu należy pozwolić przeminąć,aby potem mogło być lepiej,albo jeszcze gorzej.Cóż,takie życie.Wygramoliłam się z łóżka,włożyłam kapcie i z potężnym ziewnięciem przyjrzałam się planu lekcji wiszącemu na ścianie.Taka mała,prostokątna karteczka,takie krótkie,kilkuliterowe słowa a ile w nich odrazy i niechęci:
Miałam wzdychać? Nie warto.I jak każdego ranka na 20 minut zniknęłam w łazience by wrócić już w komplentym umundurowaniu,to jest w ubraniu oczywiście.Zjadłam śniadanie i wyruszyłam do szkoły.Pierwsze lekcje jakoś przecierpiałam,najpierw kartkówka z jakiegoś tam prawa Newtona,potem zadanie z historii,liczenie dziwnych,naprawdę dziwnych liczb na matematyce i potem moja zmora-chemia.Na ten przedmiot nigdy się nie uczyłam.Po prostu nic z tego nie rozumiałam i tyle.W dodatku wiedziałam że dzisiaj pytana nie będę.Chemiczka miała bowiem pewien system.Pytała akurat osobę danego numeru dziennika,której dzień miesiąca przypadał.Dziś był 8 września.Wczoraj był 7 a w sobotę 6.I nagle coś mi zakołotało w głowie.Powolutko,pocichutko i łubudu.Tak,mój numer to 7.Wyciągam zeszyt,przeglądam notatki,nic z tego nie wiem.Byłam pewna że dziś zostanę zapytana ze znienawidzonego przeze mnie przedmiotu.A w dodatku upewniła mnie w tym moja "koleżanka" tworząca pozór klasowej kujonki.Pozór.Weszliśmy do klasy.Pani otworzyła dziennik i oświadczyła:
-To dzisiaj do odpowiedzi numerek dziewięć,a tak żeby nie męczyć siódemki,ósemki i szóstki.
Klasowa kujonka spojrzała na nauczycielkę z miną przysłowiowego karpika:
-Nie pyta pani dzisiaj Olki?
Chemiczka spojrzała zaskoczona:
-Nie,a powinnam?
Uśmiechnęłam się do mądrej Izy:
-Widzisz moja droga,nie znasz dnia ani godziny.
Po lekcji z nieco szerszym uśmiechem powędrowałam na biologię.
"Nie znasz dnia ani godziny"
I znów poniedziałek.Wszystko od początku,znowu zakuwanie,uczenie się do egzaminów,sprawdzianów,kartkówek.To za dużo na taką małą pietnastoletnią główkę jak moja.Ale cóż,każdą chwilę trzeba przeżyć,każdemu dniu należy pozwolić przeminąć,aby potem mogło być lepiej,albo jeszcze gorzej.Cóż,takie życie.Wygramoliłam się z łóżka,włożyłam kapcie i z potężnym ziewnięciem przyjrzałam się planu lekcji wiszącemu na ścianie.Taka mała,prostokątna karteczka,takie krótkie,kilkuliterowe słowa a ile w nich odrazy i niechęci:
Fizyka,historia,matematyka,chemia,biologia,język polski,język angielski.
Miałam wzdychać? Nie warto.I jak każdego ranka na 20 minut zniknęłam w łazience by wrócić już w komplentym umundurowaniu,to jest w ubraniu oczywiście.Zjadłam śniadanie i wyruszyłam do szkoły.Pierwsze lekcje jakoś przecierpiałam,najpierw kartkówka z jakiegoś tam prawa Newtona,potem zadanie z historii,liczenie dziwnych,naprawdę dziwnych liczb na matematyce i potem moja zmora-chemia.Na ten przedmiot nigdy się nie uczyłam.Po prostu nic z tego nie rozumiałam i tyle.W dodatku wiedziałam że dzisiaj pytana nie będę.Chemiczka miała bowiem pewien system.Pytała akurat osobę danego numeru dziennika,której dzień miesiąca przypadał.Dziś był 8 września.Wczoraj był 7 a w sobotę 6.I nagle coś mi zakołotało w głowie.Powolutko,pocichutko i łubudu.Tak,mój numer to 7.Wyciągam zeszyt,przeglądam notatki,nic z tego nie wiem.Byłam pewna że dziś zostanę zapytana ze znienawidzonego przeze mnie przedmiotu.A w dodatku upewniła mnie w tym moja "koleżanka" tworząca pozór klasowej kujonki.Pozór.Weszliśmy do klasy.Pani otworzyła dziennik i oświadczyła:
-To dzisiaj do odpowiedzi numerek dziewięć,a tak żeby nie męczyć siódemki,ósemki i szóstki.
Klasowa kujonka spojrzała na nauczycielkę z miną przysłowiowego karpika:
-Nie pyta pani dzisiaj Olki?
Chemiczka spojrzała zaskoczona:
-Nie,a powinnam?
Uśmiechnęłam się do mądrej Izy:
-Widzisz moja droga,nie znasz dnia ani godziny.
Po lekcji z nieco szerszym uśmiechem powędrowałam na biologię.
coś pokręciłam chyba :D